Artykuły

Boungiorno Italiano - od zera do bohatera
Michał „Jabol” Jabłoński 02.02.2005 01:56 3764 czytelników 0 komentarzy
11
Nareszcie jedna z moich życiowych ambicji spełniła się. Otrzymałem uprawnienia trenerskie. Parę lat wysiłku nie poszło na marne i mam nadzieję, że teraz odpłaci mi się to miłą i przyjemną posadką. Mam nadzieję...
Po miesiącu poszukiwań znalazłem wreszcie zatrudnienie. Moim nowym chlebodawcom został pan Jan Bąchort, prezes A-klasowej Marcovii Marki. Mieścina ta leżała tuż pod Warszawą, a więc daleko do pracy nie miałem - duży plus. Niestety, jeden z nielicznych. Nie była już nim na pewno pensja. Marny tysiąc złotych plus nieliczne i bardzo mizerne premie, no ale co miałem poradzić, Fergusonem to ja jeszcze nie jestem i za wiele żądać nie mogę. Jak to się mówi "lepszy rydz niż nic" i przynajmniej na początku mam zamiar trzymać się tego powiedzonka.
Drużynę przejąłem na cztery kolejki przed końcem sezonu. Zawodnicy których miałem do dyspozycji na pewno nie należeli do wirtuozów futbolu... Ich umiejętności techniczne były bardzo marne, nie zdziwiło mnie to wcale, ponieważ doskonale zdawałem sobie sprawę, jaki poziom prezentują drużyny w tej klasie rozgrywkowej. Poprzedni trener wykonał w tym klubie kawał naprawdę świetnej i jak się potem okazało, nikomu niepotrzebnej roboty. Jego umiejętności dostrzegli działacze innych klubów, skutkiem czego było odejście trenera do jakiegoś trzecioligowca, mniejsza o nazw. Faktem jest, że zaliczył on spory awans i zwolnił miejsce pracy, które ja zająłem. Gdy obejmowałem zespół był on jednym z głównych kandydatów do awansu, mieliśmy tylko zdobyć cztery punkty w czterech meczach. Liczyłem na to że uda mi się tego dokonać, niestety okazało się, że nie każdemu zawodnikowi zależało na awansie tak bardzo jak mi. Chłopcy odpuścili sobie 3 pierwsze mecze i awans przeszedł nam tuż koło nosa. Zarząd pewnie by to nam wybaczył gdyby nie styl gry jaki prezentowała drużyna, a był on po prostu żałosny. Zaczęto podejrzewać, że ktoś był zbyt łapczywy na kasę i po prostu sprzedał te mecze. I wtedy właśnie w klubie pojawił się ten pieprzony dziennikarzyna, gdyby nie ten pismak nadal byłbym trenerem tej swojej drużynki... No ale, nie uprzedzajmy faktów. Wspomniany dziennikarz zaczął szukać, węszyć aż wreszcie wywęszył. Dotarł do tych, co sprzedali mecze, wybuchła niemała afera. Pewnie nawet bym mu za to wszystko podziękował gdyby nie to, że w tę aferę wplątał też mnie!!! Bez żadnych podstaw i dowodów!!! Wszystkich, na których padł choćby cień podejrzeń zwolniono, a więc i ja znalazłem się na bruku. Jakby tego było mało do akcji wkroczył PZPN. Z racji tego, iż związek chciał pokazać że nie ma tolerancji dla żadnego wygrywania meczów przy stoliku, wszyscy zostaliśmy zdyskwalifikowani na 5 lat. Na nic zdały się moje tłumaczenia i prośby. Moja kariera trenerska skończyła się nim w ogóle na dobra sprawę się zaczęła...

Część 2

Mam już tego dość, ile można siedzieć i nic nie robić? Drugi miesiąc mija jak nie mogę znaleźć żadnej konkretnej pracy. Od trenerki muszę trzymać się z daleka, a poza nią niewiele umiem. Ułomny co prawda nie jestem i raz na jakiś czas trafiała mi się dorywcza robota, malowanie ścian, przeprowadzka i tym podobne pierdoły. Raz nawet psa sąsiadki wyprowadzałem za 10 zł... Jak nie trudno się domyślić pieniądze z tych prac ledwo starczały na życie, a do tego dochodziła szkoła mojej narzeczonej, która miała przed sobą jeszcze rok nauki. Trzeba było podjąć decyzję co robić dalej. Jako że mieliśmy czerwiec moja ukochana znalazła sobie pracę. Została zatrudniona w jednym z ogródków piwnych na starówce. To ostro połechtało moją ambicję, no przecież nie może być tak, że to kobieta będzie mnie utrzymywać. Na szczęście były wakacje, a jak wiadomo jest to czas, w którym siła robocza z polski pomaga w rozwoju rolnictwa na zachodzie... Ja też postanowiłem poszukać, w końcu co mi szkodzi?
Półtora tygodnia i nic, kompletne zero, Wszędzie albo nieaktualne albo chcą pieniędzy za znalezienie pracy. Czyli mówiąc po naszemu szukają kretynów którzy dadzą się na to nabrać i są gotowi zapłacić
trzysta złotych. Kretynem to może i jestem ale trzystu złotych nie mam.
W końcu jednak się udało! Tak, tak, tak! Nareszcie. Znalazłem pracę przy zbieraniu truskawek we Włoszech. Tak szczęśliwy nie byłem nawet wtedy jak podpisałem kontrakt z Markovią. Liczę na to, że pieniądze zarobione na truskawach starczą nam na pół roku życia w Polsce. Byłem tak uradowany, że pożyczyłem od kumpla kasę i po raz pierwszy od pół roku zabrałem żonę na romantyczną kolację, potem poszliśmy do jej pubu (w którym ona ma duże zniżki) i tak upłynął nam jeden z ostatnich wieczorów przed moim wyjazdem do Włoch.
Z pamiętnika - "Za dwa dni wyjazd. Jestem pełen nadziei i chęci do pracy. Plecak wypchany konserwami turystycznymi i dopełniony Gorzką żołądkową". Mogę jechać. Miasto, w którym będę pracował zwie się Frosinone i leży 2 godziny drogi od Wiecznego Miasta, właściwie to będę pracował pięć kilometrów od tego miasteczka ale to szczegół. Robota pewnie lekka nie będzie, ale przecież zbieranie truskawek to nie robota w kopalni, a Włochy to nie koniec świata.
Na miejscu zamieszkałem w małym, dwuosobowym pokoju wraz z trójką rodaków... Nie było tak źle. Pieniądze dostawaliśmy regularnie - co tydzień i to się liczyło. Także co tydzień szef podrzucał nas do pobliskiego Frosinone na zakupy, jeden dzień w tygodniu mieliśmy wolny. Nasz szef to w ogóle równy gość, nie darł się na nas, nie poganiał. Nawet jednego wieczoru pozwolił nam zrobić ognisko i wpadł na nie wraz ze swoją żoną. Z racji tego, że nie znałem włoskiego ni w ząb nie rozumiałem tego co mówi, ale po paru łykach "polskiej whisky" zacząłem się nawet śmiać z jego dowcipów. Okazało się, że szef znał trochę angielski, dzięki czemu można było sobie czasem pogadać. Okazało się, że jest fanem piłki nożnej, a gdy tylko dowiedział się, że jestem trenerem z miejsca stałem się jego ulubieńcem. Nie chwaliłem się tym, że mnie zdyskwalifikowali, bo i po co...

Część 3

Pewnego dnia szef znowu podwiózł nas do miasta, na cotygodniowe zakupy. Czas na plantacji mijał spokojnie, my zbieraliśmy truskawki, a nasz szef dawał nam kasę w terminie. Portfel był coraz grubszy, a wraz z każdym włożonym do niego banknotem mój uśmiech także się powiększał. Gdy dotarliśmy do miasta nasz chlebodawca powiedział nam, że mamy trochę więcej czasu niż zwykle, bo on ma jakieś ważne spotkanie. Tak w ogóle to powiedział mi to jeden z moich "truskawkowych kolegów". bo ja oczywiście nie zrozumiałem ani słowa z tego co powiedział pan Paolo - tak właśnie nazywał się nasz szef.
Zakupy załatwiłem szybciej niż zwykle, spojrzałem na zegarek i zorientowałem się że mam jeszcze dwie godziny czasu. Postanowiłem więc trochę pozwiedzać miasto i kupić jakieś upominki dla narzeczonej i rodziny. Trochę głupio by mi było, gdyby po powrocie do kraju moje opowieści o Włoszech dotyczyły jedynie plantacji truskawek i supermarketu w pobliskim mieście. Wypadałoby przywieźć też jakieś prezenty.
Tak więc ruszyłem na długi spacerek po mieście i musze przyznać że bardzo mi się spodobało. Śliczny rynek z masą kawiarni i małych sklepików, piękne kamieniczki, kościoły, zabytki. Byłem tym wszystkim zauroczony. Pod jednym z kościołów trafiłem na grupkę turystów z Anglii i połączyłem się do nich, aby dowiedzieć się czegoś o mieście i jego historii. Po chwili zorientowałem się, że od przewodnika tej grupy za wiele się nie dowiem i kontynuowałem zwiedzanie na własną rękę. Po godzinie dopadł mnie straszny głód, już miałem ugryźć kajzerkę z marmoladą gdy postanowiłem trochę zaszaleć. Biedny nie byłem więc co mi szkodzi pójść do knajpy i zjeść narodowe, włoskie danie czyli ciasto z sosem pomidorowym, serem i innymi takimi...
Nie musiałem daleko szukać, przeszedłem dwieście metrów i znalazłem fajną knajpkę, nazywała się Fratelli di Scalia i wyglądała bardzo zachęcająco. Tak więc wstąpiłem do niej. Wnętrze było urządzone w bardzo ciekawym, tradycyjnie włoskim stylu. W środku był spory tłumek ludzi, ale nie to było najciekawsze. Dla mnie najbardziej interesujące było to, że cały lokal przyozdobiony był
w szale, herby, proporczyki, mniejsze i większe flagi w brawach żółto niebieskich z herbem lwa. Herbem miasta Frosinone i jak się okazało także miejscowej, trzecioligowej drużyny piłkarskiej nazywającej się tak samo jak miasto w którym ma swą siedzibę. W takim wystroju pizza smakowała mi wręcz wybornie. Zainteresowała mnie także sama drużyna Frosinone Calcio, chciałem zagadnąć o nią barmana, a nóż widelec znałby angielski. Niestety za 10 minut byłem umówiony z szefem i trzeba było wracać pod supermarket.
Pan Paolo spóźnił się tylko 15 minut i mogliśmy wracać na plantację. Jako, że w samochodzie zawsze zajmowałem miejsce obok niego, to często rozmawialiśmy podczas jazdy. Opowiedziałem mu o piłkarskiej pizzeri i poprosiłem żeby powiedział mi coś więcej o samej drużynie. Dowiedziałem się między innymi, że drużyna wywalczyła w tym roku awans do Serie C1 co jest jej największym sukcesem w historii. Nagle szef powiedział, że dzisiaj będziemy wracać trochę inną trasą. OK, w końcu to on tu rządzi. Okazało się, że była to maleńka niespodzianka dla mnie, ponieważ szef chciał pokazać mi stadion miejski na którym na codzień gra drużyna "Frosi". Byłem zszokowany, z tego co powiedział Paolo. Stadion mieścił dziesięć tysięcy ludzi, mi zdawało się że pojemność jest co najmniej dwukrotnie większa. Szok, ogromny szok. Przecież rok temu ta drużyna grała w odpowiedniku polskiej 4 ligi, a ma stadion o takiej pojemności... U nas w ekstraklasie tylko parę ekip ma większe i ładniejsze stadiony.
Dalsza droga upłynęła nam na miłej pogawędce o piłce, ale ja byłem już myślami gdzie indziej. Już tylko tydzień pracy i znowu będę w domu!

Część 4

Te ostatnie dni dłużyły mi się niemiłosiernie, myślałem, że nigdy nie miną. Na szczęście teraz mogę już powoli zaczynać się pakować. Jeszcze dwa dni i znowu przytulę moją kochaną Zuzię. Ach, nie mogę się już tego doczekać. Kupiłem jej dwa prezenty, jeden oficjalny czyli takie różne bibelociki. Drugi troszkę mniej, jest nim seksowna czerwona bielizna. Boże! Chcę już wracać.
Wieczorem znowu urządziliśmy wraz z chłopakami ognisko, miało to być takie małe pożegnanie. Razem z nami po raz drugi ucztował pan Paolo z małżonką. Było bardzo sympatycznie, biesiada było mocno zakrapiana alkoholem. Wszyscy byli bardzo weseli, doszło nawet do tego że wraz z paroma kolegami z Polski zaczęliśmy tańczyć wokół ogniska i śpiewać słynne na całym świecie "Buongiorno Italiano", nic innego nie przychodziło nam do głowy. Szefowi humor także dopisywał. Koło pierwszej w nocy gdy ognisko zaczęło już z wolna przygasać, a większość poszła już spać Paolo powiedział mi, że następnego dnia ma dla mnie niespodziankę. Nie miałem pojęcia o co chodzi, a szef nie chciał mi nic zdradzić. Byłem także zdziwiony tym, że to właśnie SZEF ma dla mnie jakiś prezent, argumentował to tym że bardzo podoba mu się mój zapał do piłki. No ale w końcu to mój szef. Po kim jak po kim, ale po szefie ciężko spodziewać się innych niespodzianek niż zwolnienie albo obniżka pensji... Strasznie nurtowało mnie to jaka to niespodzianka. Pewnie gdyby nie to że byłem strasznie pijany, to całą noc bym oka nie zmrużył, ale na szczęście alkohol zrobił swoje i bez problemów zasnąłem.
Rano byłem pełen niepewności co będzie z ta niespodzianką. Nie wiedzieć czemu ten prezent sprawiał, że byłem strasznie podenerwowany. Jakieś przeczucie, intuicja? Może...
Paolo pojawił się dopiero wieczorem i powiedział mi żebym się porządnie ubrał, jedziemy do miasta. Umyłem się, wyperfumowałem, ubrałem, pojechaliśmy. Szef, bo przecież mimo dobrych kontaktów ciągle był moim szefem, cała drogę nie chciał zdradzić co to za niespodzianka, co sprawiało, że coraz bardziej się denerwowałem. Dotarliśmy na miejsce. Celem naszej podróży była pizzeria, pizzeria Fratelli di Scalia. Ta sama w której jadłem pizzę 5 dni temu. Zapytałem Paolo o co w tym wszystkim chodzi, a on odpowiedział mi tylko, że w środku ktoś na mnie czeka, a on sam ma coś do załatwienia i będzie tu za dwie godziny. Nie powiedział nic więcej i odjechał...

Część 5


nNie wiedziałem co mam o tym wszystkim myśleć. Paolo zostawił mnie tu samego, nie za bardzo wiedziałem nawet jak wrócić do gospodarstwa. Jedyne co mi pozostawało to wejść do środka. Ale kto tam na mnie czeka? Urząd imigracyjny, mafia, handlarze żywym towarem?
Nie, nie. Głupi jestem, przecież szef nie zrobiłby mi czegoś takiego, bo po co i dlaczego? Mam zbyt bujną wyobraźnię. Nie pozostaje mi nic innego jak wejść do środka. Parę głębokich oddechów, wdech, wydech, wdech... Dobra, wchodzę.
W środku było znacznie mniej ludzi niż ostatnim razem gdy tu byłem. Przy stolikach siedziało ledwie kilka osób. Rozejrzałem się, nie wiedziałem co zrobić, przecież nie wydrę się, „Kto chciał ze mną gadać!?" Bo nawet nie wiem jak to powiedzieć po włosku. Usiadłem przy barze i czekałem. Nic się nie działo, byłem zbity z tropu. Dwadzieścia minut i nic. Postanowiłem spytać barmana więżąc naiwnie, że będzie coś wiedział i że będzie znał angielski.
- Przepraszam Pana.
- Tak, słucham - dzięki Bogu znał angielski.
- Mam takie głupie i naiwne pytanie, może wie Pan kto chciał się tu ze mną spotkać? Wiem że to głupie ale....
- Pan Jabłoński?
- Yyyyy, tak - odpowiedziałem mocno zaskoczony, zdurniałem.
- Proszę za mną.
No i poszedłem za barmanem w głąb sali.
- Tamten Pan chce z Panem rozmawiać Panie Jabłoński.
- Eeeee, dziękuje za pomoc.
Poszedłem do stolika który uprzednio wskazał mi barman. Siedział przy nim gruby, ubrany w elegancki garnitur jegomość z włosami błyszczącymi od żelu. Mafia. Na sto procent mafia. Ale czemu do cholery na mnie to trafiło? Ja tylko truskawki zbieram....
Podszedłem do stolika i nieśmiało zagadnąłem przerywając tłuściochowi pochłanianie, bo jedzeniem tego nazwać nie sposób, ogromnej porcji spaghetti.
- Pan chciał ze mną rozmawiać?
- Aaaaa, dzień dobry Panie Jabłoński, witam, proszę siadać.
Tak więc siadłem....
- Przepraszam, że Pana wcześniej nie zauważyłem, ale spaghetti robione przez naszego kucharza Giuseppe jest tak wyborne, że gdy je jem, to zapominam o całym bożym świecie.
- Rozumiem, nie ma to jak dobre jedzenie.
- Dokładnie, dokładnie. Jeżeli już mowa o jedzeniu, zje Pan coś? Na pewno, strasznie jest Pan chudy. Giani! Spaghetti dla mojego gościa!
- Już się robi szefie - odparł kelner, jak widać nazywał się Gianii albo Gianluca, zresztą nieważne.
- Szefie? To Pana restauracja? - Nieśmiało spytałem.
- Tak, jak ktoś lubi zjeść to najlepiej mieć własną knajpę, a nie jadać u kogoś. A tak w ogóle to bardzo przepraszam. Nie przedstawiłem się, nazywam się Enzo Scalia. A Pan, o ile się nie mylę i nie popełniłem jeszcze jednego błędu, nazywa się Michał Jabłoński, tak?
- Zgadza się, ale skąd Pan to wie?
- Mój bliski przyjaciel, a pański szef opowiadał mi troszkę o Panu.
- O mnie? - Strasznie mnie to zdziwiło i wolałem się upewnić czy aby się nie przesłyszałem.
- No tak się akurat składa, że właśnie o Panu.
- Ale o czym Paolo Panu opowiadał? Co we mnie ciekawego?
- Podobno świetnie zbiera Pan truskawki a tutaj, w tym mieście to się liczy.
- I dlatego chciał się Pan ze mną spotkać? - Zdziwienie przeszło w gigantyczne zdziwienie.
- Hahaha, nie, to był taki mały żarcik.
- Rozumiem...
- A teraz serio. Pięć dni temu wpadł do mnie Paolo i powiedział, że ma dla mnie niespodziankę. Powiedział także, że poznam tę "niespodziankę" za pięć dni, czyli dzisiaj. Tą niespodzianką jest Pan.
- No dobrze, cieszy mnie to, ale ja nadal kompletnie nic z tego nie rozumiem.
- Śpieszę z wyjaśnieniami. Interesuje mnie Pana wiedza a konkretniej pański wyuczony zawód, trener. Jak Pan pewnie już wie, a może i nie, miejscowa drużyna której barwy widzi Pan w całej restauracji, straciła tydzień temu swojego trenera. Miał on jakiegoś znajomego w Arabii Saudyjskiej i znalazł tam pracę. Jak się szczęśliwie składa prezesem miejscowej drużyny jestem ja.
- Dobrze, ale..
- Proszę pozwolić mi skończyć. Paolo opowiadał mi o tym, że w Polsce był Pan trenerem, ale nie udał się Panu start, ja chcę dać Panu druga
szansę. W zeszłym roku awansowaliśmy do Serie C1, w tym chcę, aby moja drużyna utrzymała się w niej. Chciałbym powierzyć to zadanie Panu, ale niestety nie sadze aby okazał się Pan odpowiednim kandydatem. Nie ma Pan prawie wcale doświadczenia.
- To prawda - byłem coraz bardziej zaskoczony, teraz to było już zaszokowanie.
- Jednak byłem winien Paolo przysługę i obiecałem że dam Panu szansę, mogę Pana przyjąć do pracy, ale tylko na tydzień, jeśli Pan się spisze i inni pracownicy oraz piłkarze pozytywnie wypowiedzą się o Pana umiejętnościach to zostanie Pan, jeśli nie, to niestety, pożegnamy się. Osobiście chciałbym aby udało się Panu ale jeżeli inni wypowiedzą się o Panu negatywnie nie będę miał skrupułów, rozumie Pan??
- Oczywiście, nie ukrywam że jestem zaskoczony, ale niestety jeszcze nie wiem czy przyjmę pańską propozycję.
- Jak to?
- W Polsce czeka na mnie narzeczona, rodzina. Moja dziewczyna ma przed sobą jeszcze rok nauki, nie chcę jej opuszczać.
- Rozumiem, dla nas Włochów z południowej części półwyspu rodzina też jest najważniejsza. Ale jednak liczę na to że zdecyduje się Pan na podjęcie rękawic i spróbowanie swoich sił. Jeżeli się Pan zdecyduje proszę do mnie jutro zadzwonić.
- Oczywiście.
- Aha, i jeszcze prosiłbym o pańską licencję trenerską. Bez tego nie mamy nawet o czym rozmawiać.
- Jeżeli zaakceptuję Pana propozycję dostanie Pan ją jutro rano.
- Wspaniale, a teraz odejdźmy od takich poważnych tematów i porozmawiajmy o piłce nożnej i zjedzmy nasze spaghetti.
- Oczywiście, a więc ... - I zaczęliśmy pogawędkę która trwała półtorej godziny, potem musiałem się pożegnać ponieważ już czekał na mnie szef. Wychodząc z lokalu wiedziałem że podejmę tę pracę, ale nie chciałem o tym mówić Panu Scalio, żeby nie myślał, że jestem aż tak "łatwy". Niech sobie nie myśli.
Przez całą drogę powrotną dziękowałem Paolo za to co dla mnie zrobił, okazało się że rozmawiał z prezesem w czasie kiedy ja jadłem pizze w jego restauracji. Mam tylko nadzieję, że zdam ten test. Pierwsze co zrobiłem po dotarciu na plantację to zadzwoniłem do dziewczyny i opowiedziałem jej o wszystkim, powiedziała żebym został ten tydzień, potem się zobaczy. Poprosiłem ją także o to, żeby przesłała moją licencję na numer faksu Pana Scalii. Wspomniałem także o tym, aby nie przesyłała tego papierka na którym widnieje informacja o moim zawieszeniu, po co mam denerwować prezesa?
Nie spałem całą noc...

Część 6

Nawet nie zmrużyłem oka. O piątej rano poszedłem na długi spacer. Musiałem troszkę ochłonąć. Nie mogłem uwierzyć w to jak wielkie szczęście mnie spotkało. Ale co będzie, jeśli obleję ten egzamin i jak on w ogóle będzie wyglądał, co będzie dla tych wszystkich "sędziów" naprawdę ważne i na co prezes będzie zwracał szczególną uwagę.
Setki pytań, w mojej głowie kłębiła mi się ogromna ilość pytań, na które nie mogłem znaleźć żadnej odpowiedzi. Wszystko to powodowało, że moja początkowa euforia stopniowo zaczęła zmieniać się w strach który narastał z każdym kolejnym pytaniem. Najbardziej dręczyły mnie obawy dotyczące tego co będzie jeśli nie wykorzystam tej szansy? Kolejnej pewnie już nigdy nie dostanę. Jeśli nie podołam to chyba do końca życia sobie tego nie wybaczę. Bardzo dużo myślałem także o tym co zrobić w drużynie, aby zawodnicy i działacze przekonali się do mnie. Przez ten tydzień prawdopodobnie jedyne co będę robił to prowadzenie treningów. Tak więc zacząłem nad tym intensywnie myśleć i w głowie zaczął świtać mi wstępny plan zajęć na te siedem dni. Może nie będzie jednak aż tak tragicznie?
Ten spacerek naprawdę dobrze mi zrobił. Dodał mi jakiejś lekkiej pewności siebie. Pan Paolo obiecał, że podwiezie mnie na dziesiąta do klubu na rozmowę z prezesem. Była ósma. Postanowiłem pójść na jeszcze jeden, troszkę krótszy spacerek. Celem był zakup porannej gazety. Dopiero w połowie drogi, czyli po przejściu około 1,5 km zorientowałem się, że idę na darmo, bo i tak nawet jednego słowa nie zrozumiem z tego co przeczytam... Stres jednak robi z człowieka idiotę. Wróciłem, zjadłem śniadanie i
pojechaliśmy.
Przez całą drogę do klubu prawie wcale się nie odzywałem. Paolo próbował mnie jakoś rozluźnić rozmową, ale nie podchwyciłem żadnego tematu. Patrzyłem tylko za okno i rozmyślałem nad tym co się dzisiaj wydarzy. W końcu po około dwudziestu minutach dojechaliśmy na miejsce, szef powiedział że przejdzie się po obiekcie i poczeka aż skończę rozmawiać z prezesem. Będe musiał się mu jakoś odwdzięczyć, ale jak? Nieważne co bym nie zrobił to i tak nie dorównam temu, co on zrobił dla mnie.
Mieliśmy końcówkę lipca, a żar niemiłosiernie lał się z nieba. Stadion wyglądał naprawdę ślicznie w tym letnim słońcu. Wokół masa drzew, ładnie przystrzyżona trawka, która akurat była zraszana przez system nawadniania, budyneczek klubowy stał tuż obok stadionu. Jego żółto-niebieskie ściany wyglądały naprawdę bardzo ładnie i klimatem pasowały do całego otoczenia. Na trybunach uwijał się sprzątacz ze szczotą, ogrodnik kosił trawę. Po prostu bajka, od razu widać że wszystko jest tu zorganizowane tak jak należy. No ale dobra, nie mam teraz czasu na zachwycanie się otoczeniem, prezes czeka, trzeba iść.
W poczekalni przywitała mnie śliczna sekretarka o kruczoczarnych włosach. Nawet nie musiałem się przedstawiać, znała moje imię i nazwisko, powiedziała ze prezes już na mnie czeka. Ja nie wiem, czy już całe miasto mnie zna? Trochę dziwnie się z tym czuję. Było to jednak mało istotne, liczyła się rozmowa, wszedłem do gabinetu prezesa. Niebieskie ściany, a na nich proporczyki, dwa szaliki i zdjęcie drużyny, jedyne trofeum to mały pucharek za wygranie czwartej ligi. Gdy wszedłem Pan Scalia trzymał w rękach jakąś kartkę papieru, po chwili zorientowałem się, że jest to faks mojej licencji trenerskiej. Nieśmiało zacząłem rozmowę.
- Dzień dobry, można?
- Oczywiście, oczywiście, zapraszam Pana.
- Tak więc podjąłem decyzję, przyjmuje pańską propozycję.
- Prawdę mówiąc spodziewałem się tego Panie Jabłoński. Z tego co widzę z pańską licencją wszystko jest w porządku. Mam nadzieję że podoła Pan zadaniu jakie przed Panem stawiam.
- No, ja również na to liczę - nabrałem jakieś dziwnej pewności siebie, nie wiem, może po prostu zacząłem lubić tego grubego kolesia?
- Dobrze, dzisiaj mamy 26 lipca, w klubie pozostanie Pan do 2 sierpnia. Potem zobaczymy. Jak już mówiłem o Pana być albo nie być w klubie zadecydują przede wszystkim piłkarze i pracownicy, ale nie bez znaczenia będą dla mnie także wyniki, a konkretniej wynik.
- Wynik, jaki wynik? Myślałem, że będę jedynie prowadził treningi.
- O nie, nie, nie, chyba Pan nie sądzi że zatrudniłbym Pana jedynie dlatego że dobrze prowadzi Pan rozgrzewkę, tego wymaga się od instruktora fitness, a nie do trenera, Pan będzie musiał zaprezentować swoje umiejętności w praktyce.
- A dokładniej?
- Pierwszego sierpnia przyjeżdża do nas drugoligowa drużyna niemiecka, Unterhaching. Poprowadzi Pan nasza ekipę w tym meczu.
- Rozumiem, chociaż przyznam, że trochę mnie Pan tym zaskoczył.
- Powinien się Pan moim zdaniem tego spodziewać. Zobaczymy jak wypadnie w tym meczu drużyna, nawet porażka nie przekreśla Pana szans na podpisanie kontraktu, najważniejszy będzie styl gry. Drugiego wszystko podsumujemy, do tego czasu ma Pan się zająć jedynie treningiem i wymyśleniem skutecznej taktyki, na transfery i inne rzeczy którymi być może będzie się Pan potem zajmował przyjdzie czas później. O 11 chłopcy stawią się na treningu, to będzie Pana pierwsze spotkanie z nimi. Ciekaw jestem jak rozwiąże Pan problem bariery językowej, bo z tego co się orientuję zdecydowana większość zawodników ni w ząb nie zna angielskiego.
- No ja też jestem ciekaw, na razie jeszcze nie mam pomysłu, ale jestem pewien że cos wymyślę. Chciałbym się jeszcze dowiedzieć czy otrzymam jakieś wynagrodzenie za ten tydzień?
- Oczywiście, oczywiście, otrzyma Pan dwa tysiące euro i zapewniam Panu mieszkanie niedaleko rynku, jeżeli zdecyduje się zaangażować Pana będzie Pan miał wystarczające środki aby wynająć sobie cos o wiele, wiele lepszego.
- Cieszę się.
- A na razie zapraszam Pana na krótki spacer,
oprowadzę Pana po obiekcie, pokażę gdzie są szatnie i inne ważne miejsca, aha, tutaj ma Pan klucz do swojego gabinetu - powiedział grubas i wręczył mi mały, srebrny kluczyk.
- Bardzo Panu dziękuje, nie wiem jak mam Panu....
- Podziękuje Pan jeśli zda Pan egzamin a tymczasem zapraszam.

Część 7

- Noooo, mam nadzieję że już wszystko Panu pokazałem, stadion nie jest wielki więc raczej się Pan na nim nie zgubi. Teraz mamy 10:40, a więc zostało jeszcze 20 minut do treningu, proponuję aby poszedł Pan do szatni i zaczął przygotowywać się do treningu. Pierwsi zawodnicy zaraz powinni zacząć się schodzić.
- Zaraz na pewno tam pójdę, ale na razie mam jeszcze pewną bardzo pilną sprawę do załatwienia.
- Rozumiem, tak więc nie przeszkadzam Panu, do zobaczenia później - powiedział prezes i udał się w kierunku budyneczku klubowego.
- Tak, tak, tak, spadaj już - powiedziałem sobie pod nosem gdy facet był już daleko, nie miałem na co czekać, wszystko byłoby pięknie gdyby maleńki problem którego nadal nie rozwiązałem. Jak ja do cholery będę z nimi gadać? Przecież nie na migi, a nie za bardzo uśmiecha mi się prezentowanie każdego ćwiczenia z osobna! Musze szybko coś wymyślić... Myśl, myśl, myśl pacanie. Nie no kurde, nie wiem, nie mam żadnego pomysłu. Nie! Jednak mam, Paolo, w nim jedyna nadzieja.
Pobiegłem ile sił w nogach do szefa, za piętnaście minut trening, a nie wypada trochę spóźnić się, głupio by to wyglądało. Na szczęście nie musiałem go długo namawiać, zaraz się zgodził, Paolo będzie moim tłumaczem na dzisiejszym treningu, a może i nie tylko, zobaczymy.
Weszliśmy do szatni, w środku siedziało już paru, może z ośmiu, zawodników. Wiązali buty, rozmawiali miedzy sobą. Gdy wszedłem, a raczej weszliśmy rozmowy ucichły, czułem straszną tremę, myślałem że zaraz zwymiotuję. Na szczęście uratował mnie Paolo, który mnie przedstawił, przynajmniej tak mi się zdawało, ponieważ w tym co powiedział przewinęło się moje imię i nazwisko. Potem postanowiłem osobiście przywitać się z każdym zawodnikiem, tak samo robiłem tez z każdym nowym który wchodził do szatni. Poczułem się trochę lepiej, nie śmiali się ze mnie ani nic takiego, jakoś to będzie. O 11:05 Paolo powiedział mi że są już wszyscy. No dobra, i co dalej, idziemy na trening? Nie, chyba lepiej żebym coś do nich powiedział, tylko co? Cos się wymyśli, a jakby co to liczę, że Paolo mnie poratuje. Wstałem, podszedłem do tablicy, na której rozrysowuje się taktyki i nie miałem pojęcia jak zacząć, "Cześć, jestem Michał, miło mi że tu jestem"? Trochę nie za bardzo. Dzięki Bogu Paolo zrobił to co myślałem i zaczął, jeszcze raz mnie przedstawił a wszyscy zawodnicy zaczęli klaskać! Klaskali dla mnie! Nie były to jakieś wielkie brawa, żadna owacja na stojąco, ale jednak. Poczułem się lepiej, zacząłem.
- Witam was na pierwszym treningu, jak już za pewne wiecie przez ten tydzień będę waszym nowym trenerem. Jeżeli dobrze wypadnę i spodobają wam się moje metody pracy, zostanę. Jeśli nie, no to niestety pożegnamy się. Kulminacyjnym punktem tego tygodnia będzie mecz który rozegramy 2 sierpnia, naszym rywalem będzie drugoligowa, niemiecka drużyna Unterhaching, od tego meczu na dobra sprawę zależy moje być albo nie być w klubie. W związku z tym mam do was małą prośbę, przez ten tydzień dajcie z siebie wszystko i wykonujcie dokładnie to, o co was proszę, nawet jeśli nie będzie się wam to podobało to przynajmniej się postarajcie, jeśli uznacie, że się nie nadaje za tydzień powiecie o tym prezesowi i będzie po problemie, ale na razie proszę o mały kredyt zaufania - Paolo oczywiście wszystko dokładnie tłumaczył, przynajmniej zdawało mi się ze dokładnie.
Musze się wziąć za ten włoski od razu jak podpiszę kontrakt, jeśli podpiszę... Przemowa chyba nie wyszła mi tak źle, jestem z siebie zadowolony. Zaraz po tym Paolo zaprosił wszystkich na murawę, a do mnie podszedł kapitan zespołu Gianluca de Angelis, powiedział coś po włosku i wręczył mi dwie kartki formatu A4, z tego co się zorientowałem była to lista zawodników. Na drugiej kartce była taka sama kartka tylko
, że z masą różnych bazgrołów, z tego co powiedział mi Paolo były to zapiski poprzedniego trenera, który był tak miły, że zostawił te informacje dla swojego następcy, w tym przypadku dla mnie. Miło, zawsze się przyda.
Gdy już wszyscy byliśmy na ślicznej i równiutko przystrzyżonej trawce zaczęliśmy trening. Najpierw parę rundek wokół boiska, pompeczki, brzuszki i inne ćwiczenia na rozgrzanie. Korzystałem z tego co nauczyli nas na zajęciach przygotowania kondycyjnego w szkole, jednak wiedza nie poszła w las. Byłem zaskoczony, wszyscy zawodnicy bez słowa wykonywali kolejne polecenia, które na włoski tłumaczył Paolo, a podobno włosi maja gorący temperament itp. Tutaj w ogóle nie było tego widać. Potem był już zwykły trening i mała gierka dzięki której zobaczyłem na co stać chłopaków. Przed treningiem poprosiłem ich aby założyli koszulki meczowe, na których są ich nazwiska dzięki czemu będę mógł się zorientować kto jest kto. Podzieliłem zawodników na dwie drużyny i zaczęła się grać, oni kopali piłkę, a ja siedziałem razem z Paolo na jednym z pierwszych rzędów krzesełek i robiłem notatki, szef ku mojemu zdziwieniu robił to samo, co bardzo mnie zdziwiło, chyba przejął się swoją rolą. Tak w ogóle to już trochę dziwnie określać go mianem szefa, w końcu dzisiaj to ja jestem ważniejszy. Trening trwał blisko dwie godziny, po tym czasie już miałem jako takie pojęcie na co kogo stać, nie były to oczywiście jakieś wnikliwe analizy, ale jakiś pierwszy szkic drużyny mam. Po meczu podziękowałem wszystkim chłopakom, nie dziękowałem im jeszcze bo o 17 mieliśmy drugi, tym razem trochę krótszy trening. Zawodnicy zeszli do szatni, a ja razem z Paolo znowu usiadłem na krzesełkach i zacząłem analizować to co zaobserwowałem. Ważna była dla mnie także opinia szefa, który jak się po tej analizie zorientowałem, ma do tego nosa. Moje zapiski z treningu wyglądały następująco:

Bramkarze

Roberto de Jullis - z rozpiski zawodników wynikało, że ma on 32 lata. Niestety w tym przypadku nie mamy do czynienia z twierdzeniem, że bramkarz jest jak wino, im starszy tym lepszy. Ten bramkarz jest jak skwaśniałe wino, zero motoryki, umiejętności techniczne bardzo marne. Z tego co zauważyłem często się denerwował, może ma słaba psychikę? To się jeszcze okaże

Massimo Zenildo Zappino - Ojjjj, cieniutko jest we Frosinone z bramkarzami, cieniutko. 23 lata, Brazylijczyk z włoskim paszportem. Co tu dużo gadać, jeszcze gorszy niż de Jullis. Bramka prezentuje się tragicznie.

Z tego co powiedział mi Paolo w rezerwach grają jeszcze dwaj jacyś bramkarze, ale są jeszcze słabsi od tych dwóch podstawowych. Jeżeli jest to prawda, to może lepiej daliby sobie oni spokój z piłka i poszli zbierać truskawki u Paola na plantacji...

Obrona

Gaetano Lonardo LB/O Ś - Niezły w odbiorze, dobry w kryciu, silny iiiii .... nic ponad to, cieniutki, strasznie cieniutki. Aha, ma 26 lat.

Dario Rossi LB/O Ś - 31 lat. No już troszkę lepiej, widać że chłopak potrafi się ustawić i "czuje" to gdzie spadnie piłka, przyzwoicie usposobiony fizycznie, przyzwoite krycie, przyzwoity odbiór, jednym słowem przyzwoity. Z braku laku...

Bruno Giovani O/DP L - 24 lata. Nieźle wyszkolony technicznie lewy ofensywny obrońca bądź defensywny pomocnik, jak kto woli, słaba motoryka no i niestety widać że nie za wiele myśli na boisku.

Morris Molinari LB/O Ś - 29 lat. Świetna gra głową i świetna skoczność, niezłe krycie i niezły odbiór piłki jak zauważyłem. Silny facet zaciekle walczący o piłkę, może się przydać, zobaczymy.

Nicola Pagiani LB/O PŚ - 26 lat. Ogólnie dobrze przygotowany fizycznie. Niezłe krycie i odbiór no i niestety znowu nic więcej. Ale z nim jeszcze nie jest tak tragicznie.

Marco Arno O/DP P - 29 lat. Dobre dośrodkowanie, krycie, odbiór, strzał z dystansu, szybkość i parę innych rzeczy. Jak dla mnie byłby super gdyby nie jeden minus, od razu widać że ten koleś jest po prostu idiotą, w ogóle nie myśli, a szkoda, jednak zdaniem Paolo powinien on być
moim podstawowym graczem, zobaczy się.

Luigi di Simone O/DP L - 25 lat. Niezły, niezły, nie powiem. Nieźle się zaprezentował, coś może jeszcze będzie z tego w miarę młodego chłopaka, taki przykładny przeciętniaczek, ale jak na te warunki całkiem przyzwoity piłkarz.

No i to już wszystko, z obroną także jest bardzo cieniuteńko, teraz kolej na...

Pomoc

Guido di Deo DP Ś - 23 lata. Wreszcie jakiś pozytyw, naprawdę dobry środkowy pomocnik, dobry technicznie, fizycznie i myśli nad tym, co zrobić na boisku, naprawdę ciekawy, młody zawodnik.

Morris Manolo Ripa DP Ś - 31 lat. Na tej pozycji nie będę miał problemów, znowu bardzo dobry piłkarz jak na nasze warunki. Na pewno przyda mi się.

Gianluca de Angelis P Ś - 36 lat. Najbardziej doświadczony piłkarz w ekipie, swego czasu grał w Anconie i Modenie, niestety najlepsze lata ma już dawno za sobą ale i tak nie jest źle. Jeden z lepszych piłkarzy w tej ekipie, na pewno ważne będzie także jego doświadczanie. 335 rozegranych spotkań mówi samo za siebie.

Petro di Gorgio OP P - 21 lat. Prawa do tego chłopaka dzielimy z Messiną, nie jest z nim jeszcze tak źle, dobre podania, przyzwoite dośrodkowania w miarę szybki. Przyda się.

Alesandro Turcheta OP L - 21 lat. Współwłaścicielem jest Fiorentina, szybki, silny, z dobrą "wrzutką" i bardzo dobrym podaniem, mógłby więcej myśleć, no ale cóż... Sadze, że w meczu z Untehaching wybiegnie w pierwszym składzie.

Mauro Zaccagnini OP Ś - 20 lat. Bardzo dobra technika i tyle, nie chce mu się biegać, nie chce mu się walczyć, zawsze odstawia nogę. Ława, nic więcej.

Atak

Ciro de Cesare OP/N LŚ - 32 lata. Przyzwoity zawodnik, ale tylko przyzwoity, no i niestety już troszkę stary. Przynajmniej jest waleczny.

Giuseppe Aquino OP/N PLŚ - 24 lata. Cienko, ojjjj strasznie cienko, nawet na ławę się nie nada, jedyny pozytyw to w miarę niezłe wykończenie akcji, ale nic poza tym.

Salvatore Mastronunzio WN Ś - 24 lata. No tu już jest zdecydowanie lepiej, moim zdaniem najlepszy zawodnik ekipy, pewne miejsce w ataku. Wyróżnia się dobrym wykończeniem akcji, grą głową siłą i tym że rusza głową w przeciwieństwie do większości pozostałych graczy.

Massimiliano Memmo WN Ś - 30 lat. Krótko rzecz ujmując, słabiaczek.

No i to już cała niezwykle "szeroka" kadra, nie jest dobrze no, ale cóż poradzić. Trzeba będzie powalczyć z Unterhaching tym co mam. Na rozpisce poprzedniego trenera były jeszcze jakieś wzmianki o graczach z rezerw, Paolo przetłumaczył mi te notki, wynikało z nich że poziom rezerw jest naprawdę tragiczny. Trudno, z Unterhaching trzeba będzie walczyć tym co mam...

Część 8

Popołudniowy trening był trochę luźniejszy od porannego i opierał się głównie na wzmocnieniu wytrzymałości fizycznej zawodników. Umiejętności piłkarzy nie napawały mnie zbytnim optymizmem przed zbliżającym się wielkimi krokami meczem, meczem, który będzie dla mnie najważniejszym i najtrudniejszym egzaminem w życiu, nie wiem czy jeszcze kiedyś w przyszłości spotka mnie cos podobnego.
Po treningu Paolo podwiózł mnie do mojego nowego mieszkanka w centrum Frosinone, nie było to nic wielkiego ani nazbyt pięknego ale nie narzekałem, kuchnia, łazienka, salono-sypialnia, telewizor. Nic więcej nie potrzebowałem. Byłem strasznie zmęczony, w końcu przez całą poprzednią noc nie zmrużyłem nawet oka, teraz miałem zamiar to sobie odbić, mimo że była dopiero 21 a za oknem ostatkiem sił świeciło jeszcze słońce postanowiłem położyć się przed telewizorem na kanapie, chwilkę pooglądać telewizje, z której nie zrozumiałem nic, i zasnąć. Nawet się nie przebierałem, nie umyłem, nie zjadłem kolacji, cały dzień karmiłem się wielkim stresem i to jak widać wystarczyło mi. Usnąłem.
Noc upłynęła mi bardzo spokojnie, żadnych snów, nic. Rano zbudziłem się z ogromnym bólem brzucha, a raczej z ogromnym burczeniem. W końcu od poprzedniego ranka nic nie jadłem, pora to zmienić. Niestety lodówka
oczywiście była pusta bo wczoraj nie miałem czasu myśleć o wizycie w supermarkecie. Na szczęście niedaleko znajdowała się Fratelli di Scalia więc problemu nie było żadnego. Umyłem się, ubrałem, i poszedłem. Specjalnie wybrałem dłuższą drogę, chciałem zobaczyć kawałek miasta i poznać okolicę mojego mieszkanka w małej kamieniczce. Nie minęło 15 minut jak zawitałem do knajpki, za barem stał ten sam barman co za pierwszym razem, kiedy spotkałem się tutaj z prezesem Enzo Scalią. Usiadłem przy stoliku, poprosiłem o jakieś śniadanko. W restauracji nie było w tym czasie nikogo prócz mnie tak więc w czasie oczekiwania na jedzenie uciąłem sobie miłą pogawędkę z barmanem, tematem była oczywiście drużyna Frosinone a przede wszystkim to że zostałem jej tymczasowym trenerem. W wielkim skrócie opowiedziałem Silvio, tak właśnie nazywał się barman, moją historię. Barman za to opowiedział mi trochę o Panu Scali, podobno swego czasu był on kimś ważnym w firmie Fabrica Italiano Automobili Torino, czyli w skrócie FIAT, gdy zarobił wystarczające pieniądze postanowił trochę odpocząć i tym sposobem wylądował tutaj. Jako, że biznesmen zawsze pozostanie biznesmenem Scalia szybko zaczął organizować sobie w mieście jakieś interesy, między innymi otworzył tę restaurację oraz wielką hurtownię odzieży sportowej. Potem zajął się swoją inna pasją, piłką. I w ten oto sposób wykupił drużynę Frosinone Calcio.
Śniadanie było w miarę dobre, zjadłem je szybko, i razem z Paolo, z którym umówiłem się na rynku o 10, pojechałem do klubu. Zaczęliśmy wspólnie, tak, tak, wspólnie, opracowywać program treningu. Okazało się że "szef" ma do tego smykałkę, tak na marginesie to jak widać świetnie się dogadujemy mimo, że Paolo jest ode mnie starszy o 18 lat!! Ale jak widać czasami wiek nie gra roli. O 11 zacząłem odprawę przed treningiem, a o 11:10 wszyscy byliśmy już na murawie. Można powiedzieć, że przygotowania do Wielkiego Meczu ruszyły pełną parą. Sześć dni ...

Część 9

Przygotowania do meczu trwały. Najbardziej cieszyło mnie to, że najwidoczniej zawodnicy wzięli sobie do serca moją prośbę z pierwszego treningu i dają z siebie naprawdę wszystko, jak już zdążyłem zauważyć nasza kadra na pewno do mocnych nie należy, ale chłopcy wyraźnie starają się nadrobić braki w wyszkoleniu technicznym ambicją i wychodzi im to całkiem przyzwoicie. Nie mam prawa mieć do nich żadnych pretensji. Tak więc, chociaż jeden problem z głowy.
Pozostawały jeszcze dwa, selekcja pierwszego składu którą zajmę się w dniu meczu oraz coś znacznie trudniejszego, taktyka. Wymyślenie czegoś sensownego zajęło mi parę dobrych godzin, bardzo pomocny po raz kolejny okazał się "szef". Na początku zacząłem kombinować z najbardziej tradycyjnym 4-4-2, potem stopniowo zacząłem wprowadzać różne mniej bądź bardziej radykalne zmiany. Gdy po trzech godzinach spokojnie przyjrzałem się temu co stworzyłem byłem... zaskoczony, zaskoczony swoją pomysłowością. Wyszły mi cuda jakich świat nie widział. Przecież tego to nawet najlepsi piłkarze świata by nie pojęli, a co dopiero drużyna Frosinone. Ostatecznie postanowiłem powrócić do sprawdzonego 4-4-2. Skrzydłowi i obrońcy mieli oczywiście za zadanie podłączać się do akcji ofensywnych. Środkowi pomocnicy mieli bardzo odmienne polecenia taktyczne, jeden z nich miał się zająć destrukcją ataków przeciwnika: gdy nasza drużyna broniła się, on miał być swego rodzaju pierwszym, troszkę wysuniętym obrońcą. Natomiast drugi środkowy odpowiadał przede wszystkim za rozprowadzenie akcji, w obronie miał przeszkadzać przeciwnikowi w sprawnym rozegraniu piłki, natomiast w ataku miał pełnić rolę zawodnika grającego tuż za napastnikami, miał obowiązek zabierać się do każdej kontry, oddawać dużo strzałów z dystansu. Miał on być swego rodzaju trzecim, defensywnie usposobionym napastnikiem.
Powoli także w mojej głowie powstawał szkic pierwszej jedenastki, ale na ostateczne decyzje przyjdzie czas w ostatnich godzinach przed meczem. Będzie decydowała dyspozycja dnia. Zacząłem także zbierać informacje o Unterhaching, na całe szczęście w moim biurze znajdował się
komputer z dostępem do internetu dzięki czemu mogłem zdobyć bardzo zdawkowe, ale niezwykle cenne dla mnie dane o tej drużynie. Ekipa ta ma na pewno dużo lepszych zawodników niż my, a stylem gry jaki preferuje ich menadżer jest bardzo, bardzo klasyczne 4-4-2, jeszcze bardziej klasyczne niż nasze... Zapowiada się ciekawie, naprawdę ciekawie. Z każdą minuta rozmyślania nad tym meczem, mój poziom stresu wzrastał do niebotycznych rozmiarów. Jeżeli tak jest teraz, to co dopiero będzie przed meczem? Wolę nie myśleć.
Cały nasz popołudniowy trening oglądał Pan Scalia dlatego chciałem przed nim wypaść jak najlepiej. Paolo wszystko pięknie tłumaczył, nie było żadnych problemów. Zawodnicy posłusznie wykonywali moje polecenia. Tym razem postanowiłem skoncentrować się na nauczeniu chłopców nowej taktyki i ich założeń. Chyba poprzedni trener był z tym na bakier, ponieważ miałem spore problemy z wpojeniem podstaw mojego planu, ale i to jakoś mi się udało. Mamy jeszcze czas aby wszystko podszlifować. Gdy już pozwoliłem zejść chłopakom do szatni podszedł do mnie prezes, chciał chwilkę porozmawiać.
- Widzę że naprawdę przyzwoicie Pan sobie radzi Panie Michale, naprawdę jestem pełen podziwu. Szczególnie spodobał mi się pański pomysł na rozwiązanie problemu nieznajomości języka, od razu widać, że dla Paolo jest to wielka frajda i że dobrze się w tym odnajduje, może się to Panu przydać także w przyszłości.
- Zgadzam się, również dla mnie podejście Paola jest wielkim, pozytywnym zaskoczeniem. Mam z nim taki maleńki układzik, bo przecież nie będzie on mi pomagał przez tydzień zupełnie charytatywnie.
- Cieszy mnie to, cieszy mnie to, że z tego co słyszałem chłopcom naprawdę podobają się pańskie treningi, jest jednak zawsze jakieś urozmaicenie. Rozumie Pan, jest Pan przedstawicielem innej myśli trenerskiej, a przy najmniej na razie sprawdza się ona, zobaczymy jak będzie dalej.
- No to powiem Panu że jestem naprawdę mile zaskoczony, ponieważ bałem się, że zawodnikom niezbyt przypadły do gustu moje metody i do treningów przykładają się w takim stopniu tylko dlatego, że ich o to poprosiłem.
- Proszę Pana, my jesteśmy Włochami, na nas prośba nie wystarczy. Jeżeli nie zdobędzie Pan zaufania Włocha, to może Pan sobie dać spokój z kontaktami z nim. Tutaj jednak widać, że to zaufanie udało się Panu zdobyć, podziwiam. Poza tym chciałem Panu porodzić, aby już zaczął się Pan rozglądać za jakimiś wzmocnieniami, potem może zabraknąć na to czasu, na razie jeszcze nie ustaliłem dokładnego funduszu transferowego, ponieważ na urlopach nadal przebywa reszta działaczy, do klubu wrócą oni dopiero w niedzielę, czyli w dniu meczu. Postanowiłem także, że o tym czy podpiszemy z Panem długoterminową umowę zadecydujemy w niedzielę po meczu, a nie tak jak wcześniej mówiłem w poniedziałek. Tak więc Pana stres będzie krótszy.
- Dziękuję Panu, zawsze to będzie jakieś ułatwienie, wolę podenerwować się raz a porządnie, niż nie spać całą noc po meczu, a tak na pewno by było.
- A więc Panie Michale, powodzenia życzę, cóż więcej mogę powiedzieć, będę ciągle Pana obserwował, niech Pan pamięta, że to już tylko 3 dni.
- Jeszcze raz dziękuje - powiedziałem do prezesa, gdy ten zaczął już powoli odchodzić, nagle stanął odwrócił się do mnie i jeszcze powiedział.
- Aha, jeszcze jedno, na niedzielne spotkanie sprzedaliśmy już 10 tysięcy biletów, czyli komplet, w tym mieście drużyna z zagranicy to prawdziwe wydarzenie, mówię to dlatego żeby nie był Pan zaskoczony.
- Eeeeee, dziękuje bardzo...
Zamarłem, jeśli ja się przed tym meczem nie porzygam ze strachu, to będzie mój wielki sukces. Dziesięć tysięcy ludzi...

Część 10

No i nareszcie nadszedł ten dzień, najważniejszy dzień w mojej dotychczasowej karierze trenerskiej. Dzisiaj o 15 rozpocznie się mecz z Unterhaching. Ku mojemu zaskoczeniu mimo ogromnego stresu w nocy udało mi się przespać aż 7 godzin, tak więc nad ranem byłem w naprawdę dobrej dyspozycji. Śniadanie już tradycyjnie zjadłem we Fratelli di Scalia, dzisiaj jednak nie miałem zbytniej ochoty na rozmowę z Silvio,
co on najwyraźniej wyczuł i nie zamęczał mnie pytaniami, o to jak dziś zagramy itp. Sam oczywiście także wybierał się na mecz. Tak w ogóle to chyba pół miasta będzie dzisiaj na stadionie, w końcu jest niedziela. Niektóre sklepiki nawet specjalnie zostały troszkę wcześniej zamknięte, aby ludzie mogli zdążyć na stadion. Stres był coraz większy z każdą minuta i z każdym spojrzeniem na flagi Frosinone wiszące na ścianach restauracji. Mam nadzieję, że przynajmniej się nie skompromituję. Myślałem także nad tym co będzie jeśli uda mi się zaliczyć ten egzamin i jeśli zostanę prawdziwym trenerem tej ekipy. Ehhh, byłoby pięknie, kasa, piękny kraj, bardzo ładne miasto no i wreszcie mogłoby się zacząć spełniać moje marzenie o prowadzeniu zawodowej drużyny piłkarskiej. Na razie jest to tylko marzenie, ale może dzisiaj wieczorem przestanie nim być i stanie się faktem? Może...
Zbiórkę z piłkarzami (i z Paolo) ustaliłem na godzinę 13:30. Sam jednak na stadionie zjawiłem się sporo wcześniej, byłem tam już w południe. Chciałem jeszcze raz przejrzeć taktykę na ten mecz i wreszcie wybrać skład w jakim dzisiaj zagramy. Ten tydzień pozwolił mi całkiem nieźle zorientować się na co stać poszczególnych piłkarzy jednak wszystkie moje tezy zweryfikuje boisko. Mam nadzieje że jednak nie pomyliłem się zbytnio w swoich ocenach.
Ciągle myślałem także nad wzmocnieniami, większość wczorajszego dnia spędziłem na przeglądaniu stron internetowych poszczególnych klubów oraz serwisów sportowych, dzięki którym zorientowałem się którzy piłkarze są obecnie do wzięcia i których można by spróbować ściągnąć za niezbyt wielkie pieniądze. Jedynym, bardzo dużym problemem było to że nadal nie wiedziałem ile pieniędzy zostanie przeznaczonych na transfery, dwadzieścia, trzydzieści a może sto tysięcy euro, a może nic? Nie miałem pojęcia. Miałem już skonstruowaną jako taką listę życzeń, ale co z tego uda mi się zrealizować było wielką niewiadomą.
Nad ustawieniem chłopaków spędziłem ponad godzinę, w końcu jednak podjąłem ostateczne decyzje i skład na ten mecz prezentował się następująco:

BR - Roberto De Jullis
OP - Nicola Pagani
OL - Luigi De Simone
OŚ - Dario Rossi
OŚ - Moris Molinari
PP - Petro De Gorgio
PL - Alessandro Turchetta
PŚ - Guido Di Deo
PŚ - Gianluca De Angelis
NŚ - Salvatore Mastronunzio
NŚ - Ciro De Cesare

Liczyłem na to, że ci piłkarze zagwarantują mi pozostanie w tym klubie na dłużej. Z racji tego że prezes poprosił mnie abym pozwolił dzisiaj zagrać jak największej ilości zawodników w przerwie przeprowadzę na pewno parę zmian. Argumentował to tym, że chciałby zobaczyć czy moja koncepcja sprawdzi się także przy innej grupie zawodników, ja sądzę, że się sprawdzi.
O 13:30 wszyscy byli już w szatni i czekali na moją przedmeczową odprawę. Zacząłem mówić, motywować piłkarzy do walki w dzisiejszym meczu, nie było to łatwe,, bo przecież to jednak tylko sparing. Mówiłem im, aby zagrali dla tych paru tysięcy osób które będą ich dzisiaj obserwować z trybun. Mój wywód trwał dobre pół godziny, po których zawodnicy zaczęli przygotowywać się do meczu. O 14:15 wyszliśmy na rozgrzewkę, żar lał się z nieba, ale nie to było największą trudnością, dla mnie takim problemem byli na pewno kibice, stadion było już prawie pełen. Powoli zaczynały się śpiewy, na płotach wisiały flagi, wiele osób miało na szyjach szale w klubowych barwach. Coś fantastycznego, ale jakże różnego od tego co znałem z Marcovii. Tam na mecze przychodziło pięciuset rolników w gumiakach, a doping sprowadzał się do krzyknięcia paru słów na „k” w stronę sędziego, albo któregoś z zawodników. A tutaj... Po prostu nie ma porównania, niebo i ziemia. Strasznie się denerwowałem, tak jak przewidywałem było mi niestety także trochę niedobrze, ale dam radę wytrzymać. Gdy chłopcy truchtali po boisku ja przedstawiłem Paolo mój plan na dzisiejszy mecz. „Szef" miał kilka drobnych, raczej kosmetycznych uwag, ale ogólnie był bardzo zadowolony i stwierdził, że to co wymyśliłem pasuje do tych zawodników, jest na tyle proste, aby zdołali
oni to zrozumieć, a zarazem powinno być skuteczne. Tak w ogóle to nasza współpraca z Paolo układała się naprawdę świetnie, był on dla mnie nieocenioną pomocą, tłumaczem i doradcą. Bez niego bym tego tygodnia nie przetrwał. Nieważne jaki będzie dziś wynik - będę musiał mu podziękować.
Za dziesięć piętnasta, udzielam zawodnikom ostatnich uwag odnośnie taktyki na dzisiejszy mecz, jeszcze trochę motywuję. Pięć minut później wychodzimy z szatni, a punktualnie o piętnastej sędzia Massimo De Santis wyprowadził obie jedenastki na boisko. Stadion był pełen, tak jak mówił prezes, 10 tysięcy osób. Zauważyłem go na trybunie dla VIP-ów, spojrzałem w jego kierunku, on mnie zauważył i uniósł kciuk prawej dłoni do góry. Tej głupawy znak jakoś mnie uspokoił i dał do zrozumienia, że nawet jak nie wygramy to może uda mi się podpisać kontrakt, najważniejszy jest styl. Byłem już troszkę spokojniejszy. Razem z Paolo i piłkarzami rezerwowymi usiedliśmy w boskie gospodarzy. Sędzia rozpoczął spotkanie...

Frosinone – Unterhaching, 1 sierpnia 2004

Pierwsze parę minut spotkania było wyrównane. Na szczęście moi piłkarze bardzo szybko sprawili, że mój poziom stresu znacznie się zmniejszył. W trzeciej minucie groźnie po prawej stronie boiska szarżował niemiecki pomocnik Stadler. Dośrodkowanie pewnie wyłapał jednak De Jullis i natychmiastowym wykopem uruchomił Mastronunzio, który po przejęciu piłki ładnym zwodem minął obrońcę Unterhaching i znalazł się sam na sam z bramkarzem. Nie pomylił się i już w czwartej minucie było 1:0 dla Frosinone. Całe napięcie które kumulowało się we mnie przez cały tydzień w jednej sekundzie uszło ze mnie, eksplodowałem z radości, zacząłem krzyczeć, skakać. Mastronunzio podbiegł do mnie i radowaliśmy się wspólnie. Mój sen zaczął się spełniać!
Na kolejną bramkę nie czekałem długo. W 8 minucie drugi z moich napastników, De Cesare, otrzymał piłkę na 16 metrze od Gianluci De Angelisa i mierzonym strzałem w prawy górny róg bramki umieścił ją w siatce. Teraz to już była prawdziwa euforia, orgazm, ekstaza i wszystko inne. Szalałem, a razem ze mną szalał cały stadion. Spojrzał w kierunku loży VIP-ów i ujrzałem prezesa zbierającego gratulacje od jakichś ważnych osobistości. Wiedziałem już że to wszystko może zakończyć się tylko i wyłącznie podpisaniem kontraktu. 8 minut i już 2:0!
Potem jednak stopniowo moi zawodnicy zaczęli coraz bardziej się cofać, na nic zdały się moje polecenia aby nadal atakowali. Widać było spore braki kondycyjne. Przez to w 35 minucie Unterhaching zdobyło kontaktową bramkę. Do przerwy nie wydarzyło się już nic ciekawego i do szatni schodziliśmy z wynikiem 2:1.
Niestety, było pięknie, ale w 47 minucie niemieccy drugoligowcy doprowadzili do wyrównania, niedokładne krycie i Roth zdobył drugą w tym meczu bramkę dla swojej ekipy. Zacząłem się denerwować. W przerwie nie dokonałem żadnej zmiany.
Jednak po stracie dwóch goli postanowiłem działać i zmieniłem kilku piłkarzy, z boiska zeszli przede wszystkim strzelcy obydwu bramek. Niestety nie mieli już siły na dalsza grę.
W 60 minucie koszmar stał się faktem. Roth po raz trzeci oszukał naszych defensorów i było 2:3. Nerwy zaczęły zżerać mnie od środka, coś strasznego.
70 minuta to trzy kolejne zmiany, na boisku pojawili się między innymi Paolo Iaboni i Moris Molinari. I stał się cud. Z rzutu rożnego piłkę wrzucał Iaboni, do piłki wyskoczył Molinari i był znowu remis. 3:3!!! Cieszyłem się jak dziecko, jednak moje pomysły dzisiaj się sprawdziły.
20 minut później sędzia zakończył spotkanie. Zremisowaliśmy 3:3, zagraliśmy bardzo ładnie dla oka i byłem niemal pewny tego że zostanę w klubie, najbardziej w tym przekonaniu utwierdziła mnie króciutka rozmowa z prezesem. Po meczu podszedł on do mnie i powiedział:
- Bardzo Panu gratuluję, jutro o dziesiątej w moim gabinecie.
- Dziękuje za gratulacje aleee ...
- Jutro o dziesiątej, do widzenia - uśmiechnął się do mnie poszedł do swojego samochodu.
Po tym już wiedziałem. Mam pracę. Ten wieczór będzie bardzo szczęśliwy, zaraz zadzwonię do narzeczonej a
chwile potem biorę Paolo do Fratelli di Scalia, zobaczy co znaczy wdzięczność Polaka, na szczęście na dnie plecaka zachowała mi się jeszcze pół litrowa buteleczka. Dokupi się coś jeszcze i można świętować...
Mam pracę!!!

Część 11

Poranek był naprawdę straszny, kac jak cholera. Z Paolo balowaliśmy do drugiej nad ranem i świętowaliśmy, we Fratelli di Scalia po meczu było sporo kibiców "Frosi" więc na brak towarzystwa i postawionych kolejek nie narzekaliśmy. Aby dobrze zintegrować się ze środowiskiem kibiców nie odmówiliśmy ani jednego toastu czego efektem jest ten mega-kac. Dzięki Bogu w moim magicznym plecaczku w którym chyba niczego nie brakuje udało mi się znaleźć ostatnia tabletkę aspiryny i 2kace. Pomogło, jeszcze kefirek i już byłem w stanie używalności. Musiałem powoli zbierać się do wyjścia, o 10 byłem umówiony z prezesem i wtedy wszystko się wyjaśni. Jeszcze zjem jakieś śniadanie... Albo może jednak lepiej nie. To nie byłoby zbyt inteligentne rozwiązanie. Ubrałem się i ruszyłem. W klubie byłem niemalże punktualnie. Sekretarka powiedziała, że prezes i reszta już na mnie czeka. Reszta? Jaka reszta? No nic, wszedłem.
- Dzień dobry - wszedłem i zobaczyłem 3 osoby siedzące w gabinecie prezesa. Trochę mnie ten widok zbił z tropu, ale udawałem że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- Witamy Pana, witamy, proszę bardzo, niech Pan siada. Kawy, herbaty? - spytał prezes.
- Nie, nie, dziękuje.
- Jak Pan chce. Przedstawiam Panu kierownika ekipy, Giuseppe Zeppieriego oraz dyrektora zarządzającego, który będzie Panu pomagał przy załatwianiu wszelkich transferów, Enrico Grazianiego. Na pewno bardzo często będzie Pan korzystał z ich pomocy.
- Witam Panów, bardzo mi miło. Ale mam jedno pytanie.
- Słucham Pana.
- Mówi Pan o tym że Pan Giuseppe i Enrico będą mi pomagać. Bardzo mnie to cieszy ale nadal nie powiedział Pan co z moim kontraktem.
- No tak, oczywiście! Ogromnie Pana przepraszam, to się nazywa włoski temperament. Skoro mówię o takich rzeczach jak pańscy pomocnicy to chyba już oczywiste dla Pana jest to, że postanowiliśmy zaproponować Panu kontrakt. Czy zgadza się Pan na to?
- Oczywiście że tak, to było moim marzeniem ale...
- Ogromnie się cieszę, tak więc możemy podpisywać, proszę bardzo tu jest długopis.
- Ale... Chciałbym dokończyć, a Pan mi przerwał.
- Fakt, przepraszam Pana i słucham co ma Pan do powiedzenia.
- Tak więc z chęcią podpisze ten kontrakt ale na pewnych warunkach.
- Zamieniam się w słuch.
- Warunki są dwa i tylko jeżeli zagwarantuje mi Pan ich spełnienie będę mógł podpisać ten kontrakt. Po pierwsze - nie chcę aby ktokolwiek wtrącał się do prowadzenia ekipy, metod treningowych, taktyk i tym podobnych. Dotyczy to także transferów, jeśli tylko środki transferowe będą na to pozwalały będę sprowadzał kogo tylko chcę.
- To chyba oczywiste, ma Pan to w stu procentach zagwarantowane.
- Drugi, równie ważnym warunkiem jest posada mego asystenta. Chcę aby został nim pański przyjaciel, a mój szef, Pan Paolo. Wiem że nie ma on żadnego przygotowania teoretycznego, ale bardzo zależy mi na współpracy właśnie z nim.
- No, powiem Panu że jestem trochę zaskoczony, ale zgadzam się. To Pan dobiera sobie piłkarzy i współpracowników. Tak więc jutro postaram się podpisać z Paolo kontrakt na najbliższy sezon. Można powiedzieć, że pierwszy pański transfer jest już zaklepany.
- Bardzo się cieszę. A więc chyba możemy przejść do szczegółów kontraktu.
Negocjacje nie trwały długo, zgadzał się na zdecydowaną większość warunków proponowanych mi przez zarząd, w końcu po co miałem negocjować, 7 tys. złotych które będę tu dostawał za miesiąc pracy w Marcovii zarabiałem przez prawie osiem miesięcy. Do tego dają mi jeszcze mieszkanie w centrum miasta i różne premie.
- Teraz możemy porozmawiać o celach sportowych jakie przed Panem stawiam. Główne zadanie jakie ma do zrealizowania drużyna jest proste, mamy pozostać w Serie C1. Bezpieczne miejsce w lidze na koniec sezonu zostanie przeze mnie odebrane jako sukces. Aby tego dokonać
otrzyma Pan największy w historii naszego klubu budżet transferowy wynoszący 1,6 miliona złotych.
- Iii.iiii...iii...iii...ile??
- Milion sześćset tysięcy złotych, nooo, troszkę wiecej. Powinno to Panu wystarczyć do zbudowania w naszym mieście ekipy która zdoła się utrzymać. Czy ma Pan może już na oku jakichś konkretnych piłkarzy których chce Pan do nas sprowadzić?
- Tak, troszkę tego jest. W większości są to moi rodacy ponieważ ze zrozumiałych powodów najlepiej orientuję się w rynku polskim. No i nie bez znaczenia jest też to, że zawodnicy z Polskiej ligi są stosunkowe tani.
- Ano właśnie, w tym tkwi maleńki problem, w tym momencie na pensje dla zawodników ma Pan do wykorzystania tylko 4 tysiące złotych. Sądzę, że jakoś sobie z tym Pan poradzi. Na pewno pomogą Panu Giuseppe i Enrice.
- No także mam nadzieję, że jakoś sobie z tym poradzimy. A teraz już niestety będę musiał Panów przeprosić, za 5 minut zaczyna się trening.
- Oczywiście, oczywiście, niech Pan pędzi do szatni. Wszystkie potrzebne Panu informacje znajdzie Pan u siebie na biurku.
- Do widzenia.
- Do widzenia. - odpowiedziałem i czym prędzej ruszyłem na trening. Byłem tak szczęśliwy jak jeszcze nigdy w życiu. Mam wymarzoną pracę w fantastycznym kraju, wymarzoną pensję. No i mam do dyspozycji ponad półtora miliona złotych! Ja w życiu nie miałem do swojej dyspozycji kwoty większej niż 10 tysięcy, a teraz mam takie pieniądze i tylko ja decyduję co się z nimi stanie! Sen się spełnia. Mając taka kasę zbuduję tu naprawdę silna ekipę. Enrico będzie miał w najbliższych dniach masę roboty.

Komentarze (0)

Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.

Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ

Reklama

Najnowsze artykuły

Zobacz także

Wyszukiwarka

Reklama

FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution
[x]Informujemy, że ta strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. W każdym czasie możesz określić w swojej przeglądarce warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies.