Jestem w Gujanie już trzy miesiące. Mamy połowę maja 2009. Zadomowiłem się w tym małym kraju na północy jednej z Ameryk. Nie mieszkam już w hotelu. McBruce wynajął mi dwupokojowe mieszkanie, na pierwszym piętrze kamienicy wybudowanej w stylu tych z południowej części Włoch. Ściany stylizowane na kamienne, drewniane okiennice i duży balkon, by móc oglądać z góry życie toczące się powoli na cichej ulicy Georgetown.
Ostatnio często przesiaduję w kawiarence „Isabell Marie” – podają tam najlepszą mrożoną kawę w całej stolicy, a obok niej, u kioskarza Theo, zaopatruję się codziennie w najnowszą prasę. Również w tą z Europy.
Dużo czasu spędzam w siedzibie Alpha United, która radzi sobie bardzo dobrze w lidze. Również dzięki mnie. Stuart, z którym dosyć szybko przeszedłem na „ty”, wspiera zespół niesamowicie. Najważniejsze nie jest to, że łoży gotówkę na większość zachcianek pół-profesjonalnych zawodników, ale często angażuje się w kontakty z rodzinami piłkarzy, lubi spotykać się ich z dziećmi. Collin to dobry człowiek.
Ja, wraz z Fredrickiem Jonesem - trenerem drużyny, skupiam się nad przygotowaniem chłopaków do spotkań ligowych. Idzie nam to jak na razie doskonale – po pierwszej części sezonu zasadniczego, czyli dziewięciu kolejkach, nasi chłopcy prowadzą w rozgrywkach. Jednak mają tylko dwa punkty przewagi nad drugim Guyana Defence Force FC, co powoduje, że musimy starać się jeszcze bardziej.
Zawodnicy Alpha Utd nie są zawodowcami w pełnej krasie, ale nie brakuje nam dobrych zawodników.
Jednak najlepszymi i najbardziej wyróżniającymi się futbolistami nie są rodzimi zawodnicy, ale sprowadzeni z różnych stron świata Jamajczycy. Jest ich w pierwszym zespole czterech – 33-letni bramkarz Leighton Murray, dwóch pomocników – 30-letni Kelvin Deerr i 25-letni Romel Gomez. Ostatnim jest 28-letni Troylan Williams, występujący niedawno w kilku regionalnych klubach w Stanach Zjednoczonych.
Pracowałem sobie spokojnie, wolne od treningów i obserwacji popołudnia spędzałem w kawiarni, rozmawiając najczęściej ze Stevem lub też właścicielem knajpki, Markusem – najprawdziwszym Niemcem. Mieliśmy sporo wspólnych tematów. Czasami mogliśmy spędzać na tych konwersacjach, na wymianach poglądów, często ostro ripostowanych, długie godziny. Nie raz i nie dwa zdarzyło mi się przyjść do "Isabell Marie" zaraz po treningu na obiad i zostać tam do późnych godzin wieczornych, cały czas debatując o różnych sprawach z Markusem. On sam, Markus Haase, był intrygującym człowiekiem. Jak sam mówił, nie zamierzał wcale przyjeżdżać do Gujany. Interesowały go od początku jedynie zachodnie wybrzeża USA. Jednak los chciał inaczej. Nie zamierzałem wypytywać go dokładnie, jak to się stało, że jest tu gdzie jest. Widziałem wyraźnie, że to dla niego przykry temat, z którego zazwyczaj zbaczał i wypytywał mnie o drużynę, bo sam oddał jej w pewnym stopniu serce. W ojczyźnie kibicował Bayerowi Leverkusen, potrafił wymienić ludzi i zdarzenia o których nie miałem nawet pojęcia. Przybywając do Georgetown musiał znaleźć sobie inną miłość. Padło na Alpha.
Coraz mniej tęskniłem za Polską. Miałem znajomych, kolegów z pracy i przyjaciela od serca. Nie musiałem spędzać wieczorów płacząc rzewnie do poduszki, mogłem wyjść na organizowane przez żonę Markusa – Isabell Marie, kursy tańców latino (tak, drugą połówką mojego przyjaciela Niemca była Argentynka), mogłem również zahaczyć o kilka stołecznych barów razem z McBrucem lub odwiedzić Stuarta w jego dużym domu na obrzeżach miasta. Było co robić, często korzystałem z uroków życia w Gujanie. Tylko te komary!
Był 12 czerwca 2009 roku. Zostałem zaproszony wraz ze Stuartem Collinem na mecz reprezentacji Gujany przed prezydenta federacji – Colina Klassa. „Złote Jaguary” grały z Kubą. Tuż przed spotkaniem spotkałem się z selekcjonerem „naszych” – Waynem „Wiggy” Doverem. Byłem bardzo zaskoczony jego wiedzą. Ten pan w średnim wieku był bardzo dobrze taktycznie wyszkolony, choć dopiero od niedawna powiadał licencję FIFA Pro. Przed objęciem kadry z powodzeniem pracował w Trynidadzie i Tobago oraz Surinamie.
Sam mecz stał na dobrym poziomie. Ostatecznie Kuba wygrała z Gujaną, jednak nieznacznie, 3:2. Ekipa Wiggy’ego była bardzo dobrze przygotowana do tego spotkania, a wiadomo, że piłka w kraju w którym obecnie przebywam, szczególnie reprezentacyjna, trochę kuleje.
Po tym spotkaniu byłem pełen optymizmu co do mojej pracy w tym kraju. Jeśli inni się starają, to ja też mogę!
Kolejne dni mijały. Były bardzo ciekawe i obfitujące w wydarzenia, lecz takie same. Rano prysznic i jazda z Stevem do klubu jego Land Roverem – nie wiem jaki model, nie znam się na tym. Do wczesnych godzin popołudniowych praca nad taktyką i opracowywaniem treningów, które wyciągną z chłopaków maksimum. Następnie, gdy pierwsi kończyli pracę, trening, później przerwa na obiad i drugi trening, wieczorny, już dla wszystkich (bądź jeśli poprzedniego dnia mieliśmy ligę, wieczór wolny). To właśnie ten czas najczęściej spędzałem u Markusa.
Czy jednak robiłem to, po co przybyłem do Gujany? Owszem, nie tak często jak zamierzałem, ale robiłem. Gujańska Złota Liga to 18 spotkań "każdy z każdym" plus faza play-off, natomiast istnieje jeszcze niższy poziom, nazwany Srebrną Ligą, gdzie zespoły jednak rywalizują ze sobą wyłącznie systemem pucharowym. I właśnie tam zdarzało mi się, o dziwo, częściej znajdować ciekawych graczy. Wyłowiłem tych kilku spośród dwóch drużyn – Fruta Conquerors i Western Tigers.
Te dwie ekipy zagrały między sobą wielki finał Silver League. Zwyciężył zespół Conquerors 3:0.
W moim notesie po tym meczu pojawili się:
1. Jonathan Garner (Conquerors) - 16-letni środkowy pomocnik, o dosyć przeciętnych warunkach fizycznych (176 cm i 66 kg), rokujący bardzo dobrze.
2. Alex Parks (Conquerors) - 17-letni napastnik, mający za sobą już trzy mecze w reprezentacji.
3. Lee Ross (Conquerors) - 27 lat, dobrze zbudowany, ofensywny pomocnik.
Wszyscy naprawdę warci polecenia.
Jak już mówiłem, dzień leciał za dniem, praca pracą, odpoczynek odpoczynkiem. Zwiedzałem troszkę ze Stevem, który, jak się okazało, zakochał się w Gujanie po uszy i co chwila jeździł podziwiać krajobrazy. Raz zabrałem się z nim. Pojechaliśmy do małej wioski oddalonej około 150 kilometrów od Georgetown. Zamieszkiwali ją potomkowie brytyjskich osadników. Mimo, że ostatni Anglicy wynieśli się stąd jakieś 200 lat temu, oni nadal zachowali tradycje przodków. Posiadali również pamiątkowe mundury, czapki i odznaki wojskowe – wszystko to z chęcią pokazywali. Byli bardzo otwarci na gości. Byłem bardzo zaskoczony tym, co spotkałem w tej osadzie. Ugościli nas serdecznie, cieszyli się na nasz przyjazd i prosili byśmy przybyli jeszcze raz. Długo przeżywałem tą wycieczkę.
Sezon zasadniczy się skończył. Nastał czas play-offów. Alpha United zajęli po 18. kolejkach drugie miejsce w tabeli ustępując liderowi – Guyana Demence Force jedynie różnicą bramkową.
Jeszcze przed meczem ćwierćfinałowym do Collina przybyli przyjaciele z federacji innych małych państewek Karaibów. Na uroczyste przyjęcie zaproszeni zostali wszyscy poważni pracownicy klubu – McBruce, trener Jones, księgowy Theodor Smith, trener młodzieży Tetrick Burns i ja.
Goście przybyli doprawdy zacni: sekretarz Związku Piłkarskiego Barbadosu Kenneth Paul, Jordan Brookes – szef szkolenia piłkarskiej centrali St. Kitts i Nevis oraz Bernard Black, przewodniczący prezydium sędziowskiego w St. Vincent i Grenadynach. Wszystko było pięknie, tylko że najwięcej mówiło się o mnie. Pytali, podchodzili i zaczepiali, delikatnie proponowali, że może w przyszłości. Zbywałem ich uśmiechem albo mówiłem "proszę zadzwonić, porozmawiamy konkretnie". Nic wielkiego. Ważniejsze przecież było teraz zdobycie mistrzostwa kraju, a nie nowe oferty pracy czy inne spotkania towarzyskie. Na to zawsze przyjdzie czas.
Dla nas play-offy przebiegły bardzo spokojnie. Zakończyły się wielkim sukcesem. Na to liczyłem. Final Stages w Gujanie to przecież nic wielkiego, ale zwycięstwo cieszyło niezmiernie.
Dodatkowo podczas meczu finałowego siedziałem na ławce trenerskiej. W protokole meczowym byłem wpisany jako II trener. Jednak pomału.
W ćwierćfinale trafiliśmy według drzewka na 5. zespół rundy zasadniczej a więc FC Seawall. Spotkanie nie zachwyciło, ale wygraliśmy 1:0 i awansowaliśmy do półfinału.
Tam zmierzyliśmy się z Liquid Gold FC. Ograliśmy ich może nie jakoś szczególnie okazale, ale pewnie, 2:1, kontrolując spotkanie od początku do końca.
Przyszedł czas na wielki finał. Zgromadził on pełen stadion. Na Cricket Ground Stadium przyszło aż 18 000 kibiców. Niektórzy przyjeżdżali nawet z przygranicznych miejscowości, bo to w końcu święto. Amerykanie mają swoje Super Bowl, a Gujańczycy ostatni, najważniejszy mecz Final Stages GTT Golden League. Jak można było się spodziewać, trafiliśmy na GDF czyli Guyana Demence Force.
O samym spotkaniu nie można niestety powiedzieć wiele dobrego. Piłkarze podeszli do niego bardzo ambitnie. Chyba aż za ambitnie. Wiele przepychanek, nieczystych zagrań, potajemnych kuksańców. Wszystko by zwyciężyć. W Europie Wschodniej taki ambitny futbol podobałby się bardzo, jednak nie tutaj. Nawet w tak małym kraju Ameryki Południowej jak Gujana oczekuje się pięknej technicznej wirtuozerii. Tego nam brakowało od początku sezonu. Nie przyszło to do nas i w tym meczu. Graliśmy ciekawą piłkę lecz trochę udawaną. GDF nie sprawiało nam tym razem dużo kłopotu, ale to my sami utrudnialiśmy sobie grę. Może to przez stres związany z finałem ligi? Hmmm… To nie jest jednak ważne. Najlepsze i tak przyszło, i to błyskawicznie. Gola na wagę obrony tytułu mistrzowskiego Alpha United zdobyło już po 120 sekundach gry. Do samego końca nie padła już żadna bramka, a my cieszyliśmy się długo z pucharu dla najlepszej drużyny w kraju.
Collin był z nas tak dumny, że wyprawił huczną imprezę na ulicach Georgetown. Kibice bawili się z zawodnikami do później nocy, a następne kilka dni słychać było jeszcze echo unoszących się w powietrzu okrzyków zwycięstwa. United! United! United!
***
Ja czułem się jakoś nieswojo po tym triumfie. Chodziłem smutny, coś mnie gryzło od wewnątrz. Nie miałem apetytu, nie mogłem spać. Zastanawiałem się, co to może znaczyć. Szybko prawda wyszła na jaw.
Był 3 grudnia 2009. Czwartek. W Georgetown słoneczny dzień, z temperaturą dochodzącą do 17 stopni Celsjusza. Od rana siedziałem w „Isabell Marie”. Piłem popołudniową kawę razem z Markusem. Nagle do naszego stolika podeszła zazwyczaj nie wtrącająca się w nasze rozmowy Isa. Powiedziała, że ktoś do mnie dzwoni. Ja, zdziwiony, poszedłem na zaplecze, gdzie znajdował się stary zasłużony aparat telefoniczny z okrągłym kręconym cyferblatem. Usłyszałem statyczny, ale nade wszystko wesoły głos Hugh Lewsona. "To przecież mój oksfordzki wykładowca jak żywy!" - pomyślałem. Niestety ten entuzjazm nagle zniknął, uszedł ze mnie, a zastąpił go niepokój i niezrozumiały gniew.
Dostałem kolejne zadanie. Minął już prawie rok od kiedy jestem w Gujanie. Przywiązałem się do tego świata, do pracy. Zaczynałem wrastać w to miejsce. Stawać się jego częścią. Przeszło mi już podróżowanie i częste zmiany, bo miałem to, co było mi potrzebne – nowe, inne, ale już znane. Coś, czego nie mogłem uświadczyć w domu. Aż tu nagle dowiaduje się, że mam to wszystko znowu zostawić. Znowu zaczynać od początku. Tak taki jest mój zawód, ale przez ten czas, jaki tu spędziłem, oddaliłem znacznie tę myśl z mojej głowy. Odłożyłem ją na bok. W jakiś kąt, w którym znajdowały się inne, zupełnie bezużyteczne rzeczy. A teraz przyszło ponownie.
Hugh postawił mnie przed faktem dokonanym. Miałem udać się na Barbados, aby przejąć jakąś posadkę w sztabie reprezentacyjnym. Stawiałem opór. Jednak na nic to się zdało. Wszystko było przygotowane. Stuart wiedział. Steve wiedział. Wiedzieli zawodnicy United, wiedzieli również ci z federacji Barbadosu, wszak to spotkany wcześniej Kenneth Paul usilnie zabiegał o oddelegowanie mnie na jego wysepkę.
Powiadomiłem również Markusa i Isę o tej smutnej wiadomości. Nie mogłem się z tym pogodzić, ale wszystko było już przesądzone. Pakowałem się jak gdyby w transie, wiedziony jedynie przez myśl, że znowu będę sam, jeszcze dalej od domu.
Musiałem dostać się do Bridgetown – stolicy Barbadosu. McBruce odwiózł mnie razem z Collinem na małe lotnisko dla turystycznych samolotów. Aeroplan był przygotowany jedynie dla mnie. Pożegnałem się z moim szefostwem z Alpha. Z pracodawcami, którzy byli przez ostatni czas również moją rodziną. Wsiadłem. Samolot ruszył. A ja razem z nim. Zostawiłem tu swoje kolejne składane w pocie czoła życie. Co teraz? Odpowiedź była tylko jedna: BARBADOS!
***
Tych, którzy chcą na własnej skórze doświadczyć emocji związanych z grą w Gujanie, odsyłamy do naszego FilePlanet, gdzie już teraz znajdziecie obie grywalne ligi tego kraju!
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić! |
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich! |
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera. |
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny. |
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie! |
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj! |
368 online, w tym 0 zalogowanych, 368 gości, 0 ukrytych
Urodziny obchodzą dziś:
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ