Artykuły

Argentyńskie tango #1
kunXon 19.04.2008 02:23 13305 czytelników 0 komentarzy
3
To miał być spokojny, środowy wieczór. W jednej ręce lampka "Niedźwiedziej krwi", w drugiej pilot od nowego telewizora, a w telewizji mecz Arsenal - Lyon w ramach Ligi Mistrzów. Bardzo lubiłem oglądać najlepszą europejską piłkę, chociaż już dawno stała się dla mnie całkowicie przewidywalna. Czekałem na coś nowego, jakieś nieznane wcześniej rozwiązania taktyczne, inne podejście do rywali. Wszystko już było, wszystko spowszedniało i zastanawiałem się nad podjęciem nowego wyzwania. Tego wieczoru jednak, nieskalany teoretycznymi rozważaniami, usiadłem przed ogromnym plazmowym ekranem i czekałem na to, co pokazać mieli moi ulubieńcy z północnego Londynu. W jednej chwili pozornie niegroźna sytuacja nabrała niespodziewanego przyspieszenia. Kyros Vassaras nie zdążył użyć jeszcze gwizdka, a w moim mieszkaniu rozległ się odgłos telefonu. Długo biłem się z myślami czy odebrać - w końcu tak wygodnie rozsiadłem się już na sofie... Ostatecznie jednak postanowiłem podejść do aparatu. Tej decyzji miałem już nigdy nie pożałować. W słuchawce rozległ się nieznajomy głos. Szybko wychwyciłem, że mówił po hiszpańsku, choć tak na dobrą sprawę rozróżnienie języków innych niż polski przychodziło mi z trudem. Poprosiłem go, aby przestawił się na angielski, bo jedyne co potrafię powiedzieć w języku, którym niegdyś posługiwał się Zorro, to: "tortilla" i "Penelope Cruz". Łamaną angielszczyzną przeprosił mnie za nieporozumienie i zaczęliśmy poważną rozmowę. Chłopcy nie zdążyli jeszcze dograć do końca pierwszej połowy na Emirates, a ja już byłem po słowie z prezesem argentyńskiego zespołu Arsenal de Sarandi, Julio Grondoną. Był zainteresowany zatrudnieniem mnie w roli  menedżera. Towarzyszyło mi lekkie zaskoczenie, ale wizja poznania egzotycznej dla mnie ligi wzbudzała dreszczyk emocji. Za trzy dni miałem stawić się w Buenos Aires, a bilety zostały opłacone przez  mój przyszły klub. Nigdy wcześniej nie miałem okazji wybrać się do Południowej Ameryki!

Gdy dotarłem do Argentyny, spotkałem się osobiście z Julio i wspólnie omówiliśmy wszystkie niuanse dotyczące mojego kontraktu. Byłem zdeterminowany przyjąć tę pracę, zwłaszcza gdy ujrzałem entuzjazm na twarzy leciwego już prezesa i kameralny stadion, na którym mecze rozgrywa Arsenal. Nazwa zespołu została wzięta od europejskiego "starszego brata". Wpływ na moją decyzję, oprócz miłości do Kanonierów, miał także drastycznie w moich oczach spadający poziom lig na starym kontynencie. Po uzgodnieniu wysokości gaży, którą miałem pobierać z klubowej kasy co tydzień, udałem się na pierwsze zajęcia z moimi nowymi podopiecznymi. Krótki trening i przegląd kadry był prawdziwą przyjemnością, bo bardzo chciałem  "liznąć" choć trochę południowoamerykańskiego futbolu...

Jako że swoje oczekiwania na najbliższy sezon określiłem jako chęć walki o miejsce w górnej połowie tabeli, na transfery od zarządu otryzmałem przeciętną sumę 3 mln zł. Bałem się obiecać zbyt wiele - w końcu dopiero rozpoczynałem nowy rozdział w swojej karierze - jednak asekuracyjne podejście mogło się odbić negatywnie na stosunku prezesa do mnie i motywacji zespołu. Bardziej zmartwił mnie jeszcze fundusz płac. Zachodziła obawa, że nie zmieszczę się w ramach wytyczonych przez prezesostwo...

Eksperci przewidzieli dla nas 9. miejsce na koniec sezonu. Nadzieje i aspiracje miałem nieco wyższe, choć miejscem w środku stawki i tak nie mógłbym wzgardzić.

Oto jak przedstawiał się pierwszy skład Arsenalu:

Jak widać kilku zawodników wzbudzało zainteresowanie innych klubów. Z całą pewnością mógłbym sprzedać ich w sumie za jakieś 5 mln zł. Całe rezerwy stanowiło 3 graczy o dramatycznie niskich umiejętnościach. Czekało ich pożegnanie z drużyną - transfer, jeśli nie w tym, to w przyszłym sezonie, lub odejście za porozumieniem stron. Nie zależało mi na utrzymywaniu słabych graczy, którzy tylko dodatkowo obciążali  i tak mocno nadwyrężoną "płacówkę". Potencjał kadry juniorów był, z małymi wyjątkami i delikatnie mówiąc, ograniczony. Z zapałem zabrałem się do poszukiwań nowych graczy, bo to, co zobaczyłem na treningu nie napawało mnie zbytnim optymizmem. Dogadany stosunkowo szybko został transfer Pablo Herrery (za jedyne 220 tys. zł), który już następnego dnia stawić się miał na treningu. To młody gracz, ale swoje już potrafił i liczyłem, że się sprawdzi - miał szaleć na lewej flance przez kilka najbliższych lat. Ponadto złożyłem ofertę za wypożyczonego dotychczas Baeza. Jego obecny właściciel, Indepediente, życzył sobie za niego... 30 tys. zł. Czułem się trochę jak na promocji w Tesco.

Musiałem jednak inwestować ostrożnie, bo wolno mi było mieć tylko 4 obcokrajowców w meczowym składzie.

To reszta piłkarzy, którzy mieli w moim mniemaniu stanowić o sile Arsenalu w nadchodzącym sezonie:

Nie da się ukryć, że to sami doświadczeni gracze. Najmłodszy, San Martin miał 29 lat, ale... jest tylko wypożyczony. Chciałem, aby zawodnik River na stałe dołączył do mojej drużyny, ale bariera 1.5 mln zł była zdecydowanie nie do sforsowania. Ku pokrzepieniu serc - Alejandro Gomez, jedyny udany młodzian w zespole:

Żeby nie było tak słodko i przyjemnie, sidła zastawiły na niego już kluby pokroju hiszpańskiej Mallorki czy rodzimego River Plate, więc jeśli by się zbuntował i zapragnął odejść, to po świetnym młodym graczu pozostałoby jedynie miłe wspomnienie. Nie miałem zamiaru jednak oddawać go za mniej niż 5 milionów.

Na starcie pożegnaliśmy się już z dwoma trenerami. Niestety, nie mogłem sobie pozwolić na fachowców światowej klasy, ale poniżej pewnego wysokiego poziomu w każdej z profesji nie chciałem schodzić.

Długo zastanawiałem się nad tym, jaką taktykę dobrać. Biorąc pod uwagę graczy, jakimi dysponowałem, od razu odrzuciłem grę w ustawieniu 4-4-2 z dwoma defensywnymi pomocnikami, którą preferował mój poprzednik. Gra skrzydłami przy tak niewielkim polu manewru na tej pozycji także wydawała się dość ryzykowna. Wszystko miało więc spocząć na barkach San Martina i Gomeza - to znaczy w środku pola. Postanowiłem zacząć bez kombinacji. Na początek 4-4-2, pomocnicy w jednej linii.

10 lutego czekał nas mecz sparingowy z drużyną drugiej ligi argentyńskiej - Unionem de Santa Fe. Niespecjalnie zależało mi na zwycięstwie, chciałem sprawdzić co chłopcy potrafią w meczu z ekipą typowaną do awansu. Okazało się, że różnice klas rozgrywkowych wcale nie są znaczne. Union zwyciężył 3-2. Nikt nie lubi przegrywać, nawet w spotkaniach mało istotnych - tym bardziej w takim stylu. Jedyne, w czym przeważaliśmy, to posiadanie piłki. Zdobyliśmy dwa przypadkowe gole, ale żeby było śmieszniej, jednego podarował nam obrońca rywali. Jednak, jak to mówią, "nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło" - trudno się z tym porzekadłem nie zgodzić, patrząc jakiego piłkarza przyuważyłem w tym spotkaniu.

Ofensywny pomocnik Unionu wyceniany był przez ekspertów na około 300 tysięcy złotych i nie była to dla nas cena zaporowa.

Trzy dni później przyszedł czas na kolejne spotkanie sparingowe, znów z kandydatem do awansu z Primera Division B, a konkretnie z Belgrano. Rywal bronił się właściwie przez 90 minut, ale indolencja strzelecka moich napastników była wprost niespotykana. Przegraliśmy 4-2 w niewyjaśnionych okolicznościach. Gra była niezła, dużo lepsza niż w pierwszym meczu, jednak najsłabszym ogniwem okazał się rezerwowy (na szczęście) bramkarz Catriel Orcellet, który potwierdził swoje umiejętności, a właściwie ich brak. Jego rynkowa wartość pozostawiała jednak uzasadnione nadzieje na zyskowną sprzedaż. Przynajmniej tak mógł przysłużyć się klubowi.

Cały czas poszukiwałem "złotego środka", jednak po tych dwóch meczach byłem już mądrzejszy. Wiadomo było, że trzeba wzmocnić pozycję bramkarza, przydałby się też jeden młody napastnik i jakiś boczny obrońca, bo ci, których miałem do dyspozycji znajdowali się już w piłkarskim wieku emerytalnym i mogli się posypać w trakcie sezonu. Tymczasem formalnie zawodnikiem Arsenalu został Baez, co pozwalało mi spać nieco spokojniej. Doświadczeni obrońcy to podstawa sukcesu.

Odkrycie Zapaty spowodowało, że rozpocząłem poszukiwania nieoszlifowanych diamentów w drugiej lidze. Kwoty były przystępne i zupełnie nieadekwatne do umiejętności zawodników. W międzyczasie udało mi się korzystnie sprzedać jednego ze środkowych obrońców, a dokładniej Casteglione. Kwota transferu wyniosła okrągły milion. Potwierdziły się niestety moje obawy co do funduszu płacowego. Przekroczyłem go o tysiąc złotych i nie mogłem potencjalnym wzmocnieniom obiecywać takich pieniędzy jakich sobie życzyli. To nieco komplikowało sprawę, zwłaszcza że nie było w drużynie gracza, którego mogłem się pozbyć znacząco odciążając klubową kasę.

Negocjacje transferowe przeplatałem z meczami towarzyskimi. Za trzecim razem udało się w końcu wygrać. Przeciwnik nieporównywalnie łatwiejszy (Tristan Suarez z jednej z niższych lig argentyńskich), ale mimo wszystko spadł mi kamień z serca. Okazało się, że potrafimy grać z polotem i pasją. W 60. minucie mieliśmy 80% posiadania piłki, a zwycięstwo 3-0 pozwalało nieco bardziej optymistycznie patrzeć w przyszłość.

Pozostałe spotkania sparingowe przebiegały już pod nasze dyktando. Oto wyniki wszystkich przedsezonowych potyczek Arsenalu:

Szczególnie cieszyły te dwa ostatnie zwycięstwa. Co prawda przeciwnicy nie byli zbyt wymagający, ale założenia taktyczne realizowaliśmy praktycznie w 100 procentach. Dyktowaliśmy tempo gry, a pomocnicy rywali nie dawali sobie rady z pressingiem. Okres przygotowawczy przepracowaliśmy moim zdaniem bardzo dobrze. Pytanie tylko, jak przełoży się to na mecze o stawkę.

Zanim jednak rozpoczęło się prawdziwe granie dokonałem kilku ciekawych posunięć na rynku transferowym. Na Estadio Julio H. Grondona w przeddzień zamknięcia okienka przybyli tacy oto piłkarze:

W założeniach miałem sprowadzić perspektywicznego bramkarza, jednak golkiper Indepediente, Walter Assmann, pokręcił nosem na proponowaną tygodniówkę i został w klubie z Buenos. Z kolei Daniela Islasa puścić nie chciało Tigre. Poza tym nasz nowy zakup, Bernacchia, stary wcale jeszcze nie był, a i do najsłabszych nie należał. Spodziewałem się, że będzie się dobrze dogadywać z naszymi obrońcami. Nadzwyczaj udanymi nabytkami wydawali się być Kmet i Gallardo. Ten pierwszy został sprowadzony, by straszyć rywali akcjami po skrzydle, drugi zaś jako nieoceniony rzemieślnik w środku pola. Wraz z jego przybyciem na "grzanie ławki" zaczął nastawiać się San Martin. Nie widziałem sensu w ogrywaniu go dla River Plate, gdy mieliśmy w zanadrzu lepszych i - co ważne - swoich graczy na jego pozycję.

Wszyscy zawodnicy, którzy opuścili bądź zasili naszą ekipę:

Interes życia ubiłem na uniwersalnym bocznym obrońcy, Yacuzzim. Był wart niecałe 300 tysięcy, a odszedł za 4.5 miliona! Byłoby więcej, ale prezes nie pozwolił mi się targować i przyjął ofertę meksykańskiego Tigres bez mojej zgody. Mówi się trudno, mimo wszystko prawie pięciu milionów na ulicy nie znajdę.


Słowa kluczowe: 

Komentarze (0)

Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.

Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ

Reklama

Najnowsze artykuły

Zobacz także

Wyszukiwarka

Reklama

Szukaj nas w sieci

FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution
[x]Informujemy, że ta strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. W każdym czasie możesz określić w swojej przeglądarce warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies.