Jeśli istnieje mniejsze zło, to przed wyborem takiego właśnie stoję. Za kilkadziesiąt minut zmierzą się bowiem dwie naj... aghr... lepsze (nawet nie wiecie, jak ciężko przechodzi to przez klawiaturę kibicowi Legii) drużyny w naszym kraju - Lech Poznań oraz Wisła Kraków. Mam ogromny dylemat, za którą z tych ekip ściskać kciuki.

Gdyby patrzeć przez pryzmat samej sympatii, to drużyną bardziej przeze mnie lubianą (a może raczej mniej nielubianą) jest "Kolejorz". Tyle tylko, że w obecnej sytuacji legionistów, moje indywidualne relacje mają marginalne znaczenie. Wygrać dziś musi drużyna, której zwycięstwo będzie tytułowym mniejszym złem dla Legii.

Przede wszystkim należałoby się zastanowić, o co grają warszawiacy - czy jeszcze o mistrzostwo, czy może już tylko o europejskie puchary. Wczoraj Marcin Smoliński powiedział mi, że celem Legii jest chyba awans do Ligi Europejskiej, bo strata do liderującej Wisły jest już naprawdę duża. Napomknął jednak, że wiele zależy właśnie od dzisiejszego starcia. Gracze "Wojskowych" zdają sobie sprawę z faktu, iż ligowy piedestał to w tym momencie odległe pragnienie. Z ich wypowiedzi wynika więc, że to na Wisłę należy dziś stawiać i liczyć na powodzenie krakowian na, przynajmniej teoretycznie, własnym terenie. I ja w sumie jestem skłonny częściowo przychylić się do tego stanowiska - Legia ma fatalny sezon, w którym strzela bardzo mało bramek, notuje wiele wpadek ze słabszymi drużynami, a styl gry należałoby przemilczeć. W takim wypadku Liga Europejska byłaby naprawdę niezłym wynikiem i to na utrzymaniu miejsca gwarantującego udział w eliminacjach do tych rozgrywek należałoby się skupić. Może to i rozsądna opcja...

Błyskawicznie odzywa się we mnie jednak wewnętrzny głos, który powtarza pytanie "dlaczego?". Dlaczego nie zaryzykować, postawić wszystkiego na jedną kartę i powalczyć? Kto za kilka lat pamiętałby o stylu, w jakim Legia zdobyła mistrzostwo? Gdyby przyjąć taką postawę, dziś trzeba byłoby gorąco wierzyć w powodzenie Lecha. Remis też niewiele by pomógł, więc nie biorę tego rezultatu pod uwagę. "Lechici" muszą dziś wygrać, jeśli chcą nadal walczyć o triumf. Nie od dziś wiadomo, że goniący ma zdecydownie lepiej aniżeli uciekający. Każdy, nawet najmniejszy błąd tego drugiego może być skrupulatnie wykorzystany przez przeciwników, a to wywiera na nim jeszcze większą presję. Ponadto jestem zdanie, że jeśli dziś poznaniacy pokonają "Białą Gwiazdę", a Legia wygra wszystkie mecze do końca sezonu (tak, tak - wiem, że szanse na to są niewielkie, ale promyk nadziei się we mnie tli), to tytuł mistrzowski wróci do stolicy.

Inna sprawa, że jestem zdania, iż na europejskim podwórku zdecydowanie największą szansę na sukces ma przebojowy Lech Poznań, który już nie jeden raz udowodnił, jak miłe niespodzianki potrafi robić swoim fanom. Cóż, pora włączyć telewizor, w którym ukazała mi się roześmiana twarz Franciszka Smudy. On chciałby walki o mistrzostwo do końca. A ja? Ja chyba podjąłem decyzję. Jestem niepoprawnym optymistą i jeśli wygra dziś "Kolejorz", nadal zachowam minimalną wiarę w ostateczny triumf mojego zespołu. Ciekaw jestem, ile jeszcze. Wierzę, że jak najdłużej...