Wydarzeniem, które wzbudziło najwięcej emocji podczas wczorajszego meczu Legii Warszawa z Ruchem Chorzów, było zachowanie Bartłomieja Grzelaka, który po zdobyciu bramki pobiegł w stronę powstających trybun i to w ich kierunku celebrował bramkę. Na jego głowę zewsząd polała się fala krytyki. Moim zdaniem niesłusznie.

Można pochwalać to, co zrobił, można krytykować. Trzeba jednak zachować pewne granice. Bo Grzelak miał to tego pełne prawo. Jeśli nie podobało mu się to, że kibice przychodzą na stadion i nie dopingują swojej drużyny, nie "grają w jednej drużynie" z piłkarzami, a przy każdej możliwej okazji tylko szydzą i wyśmiewają zawodników, to mógł zamanifestować to w taki sposób. Tym zachowaniem pokazał charakter i udowodnił, że nie schowa głowy w piasek, jak zwykli robić to inni zawodnicy. Kiedy coś mi się nie podoba, mówię to głośno - podobnie zrobił Bartek i należy mu się za to ogromny szacunek. Kibice powinni dopingować po to, aby pomóc graczom, przekazać im ogrmoną dawkę motywacji i energii. Tak się jednak na Legii od dłuższego czasu nie dzieje i Grzelak dał upust swoim emocjom, pokazując, co o tym sądzi. Kibice przesłania tego czynu nie zrozumieli i do końca meczu wygwizdywali i obrzucali obelgami napastnika "Wojskowych", sugerując, że obraża kibiców stołecznej drużyny i ma ich w dupie.

A że tak nie jest, "Grzelu" udowodnił kilka chwil po końcowym gwizdku sędziego, kiedy to jako jedyny piłkarz Legii podszedł do grupy dzisięciolatków, którzy przez cały mecz jako jedyni żwawo dopingowali legionistów, i podpisywał się im na flagach, koszulkach czy kartkach. Wtedy też pewien - nazywajmy rzeczy/ludzi po imieniu - idiota zaczął rzucać tekstami typu "Grzelak, kurwo!", "Grzelak, chuju!" w naszym - bo stałem w tym momencie z Bartkiem - kierunku. Ten w końcu nie wytrzymał i powiedział w kilku prostych słowach, co sądzi o takim zachowaniu, czemu zresztą się nie dziwię. Kilka minut później miał miejsce kolejny przejaw tego, że fani nie są mu obojętni. Przy wejściu do tunelu zaczepił go młody mężczyzna i Grzelak nie uciekł do szatni, nie schował się przed nim, tylko wszedł z tą osobą w dialog i prowadził dyskusję. Brawa należą się też temu mężczyźnie, który choć nie krył rozczarowania i rozgoryczenia wszystkim, co dzieje się ostatnio wokół Legii, to przedstawiał to pokojowo, na poziomie i rozmawiał. Okazało się, że to nie takie trudne - trzeba tylko chcieć. I myśleć. Myśleć przede wszystkim, a nie być zapatrzonym w skrajnie subiektywny portal LegiaLive! i przyswajać do mózgu wszystkiego, co tylko napiszą. Nie na tym rzecz polega. Wszystkie wymienione wyżej przeze mnie sytuacje zostały udokumentowane na zdjęciach, więc nie są to jedynie moje wymysły.

Ja mam nadzieję, że czytelnicy CM Revolution to ludzie inteligentni, trzeźwo myślący i mający swoje poglądy i przekonania, dzięki czemu po przeczytaniu tego felietonu trochę pomyślą o tej sytuacji i spojrzą na ten temat w trochę innym świetle. Innym nie znaczy wyrobionym poprzez LL!, Wirtualną Polskę czy Weszło!. Nie znaczy też, że w moim. Swoim. Przede wszystkim.