Informacje o blogu

Z notatnika drewniaka

Ten manifest użytkownika cammilly przeczytało już 1122 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.

Pokaż notki z kategorii:

MÓJ BLOG

Zapewne wielu z Was gra amatorsko w różnych ligach piłkarskich w swoich województwach, okręgach. Wielu z Was grało kiedyś w drużynach juniorskich, następnie seniorskich. Chciałbym dzisiaj pochylić się nad półświatkiem lig okręgowych, A i B klas oraz ewentualnie lig wojewódzkich, bo w nich często również dochodzi do nadużyć i patologii.

Ja sam uprawiam obecnie czynnie ten piękny sport jakim jest piłka nożna. Pozostało mi jeszcze półtora roku do zakończenia wieku juniora, więc jak łatwo policzyć mam prawie 18 lat. Jednak w tym jakże pięknym okresie mojego życia i po tak niewielu jego latach, mam dosyć pokaźny bagaż doświadczeń i przeżyć związanych z kumoterstwem, łapówkarstwem i alkoholizmem na boiskach niższych lig. Procesy jakie zachodzą wszędzie w naszym chorym środowisku piłkarskim chcę przedstawić na własnym przykładzie.

Moja kariera klubowa rozpoczęła dosyć późno, bo dopiero w wieku 11 lat. Był to bodajże sezon 2003/2004. To właśnie wtedy Jose Mourinho doprowadził FC Porto do niespodziewanego triumfu z Champions League. Pamiętam Deco, Carvalho czy Vitora Baie. Tego ostatniego zapamiętałem najbardziej. Tak, jestem bramkarzem. Nie ma to nic do rzeczy. Vítor Manuel Martins Baía był świetnym bramkarzem. O wiele lepszym niż obecny pierwszy bramkarz Smoków, niejaki Helton. However. Nie o tym mowa. To właśnie wtedy rozpoczęła się moja przygoda z czymś więcej niż chodzenie popołudniami na boisko i kopanie z grupką, zazwyczaj starszych, kolegów. To jednak nie przypadek i wiek sprawił, że wybrałem taką a nie inną pozycję. To był świadomy wybór.

Pierwszym moim klubem był miejscowy UKS. Miał jedynie drużyny młodzików i trampkarzy. Trenerem był licealny nauczyciel WFu, który swoją drogą nie miał i nadal nie ma podejścia do młodzieży, nie mówiąc już o potrzebnych kwalifikacjach. Nerwowy, impulsywny, wymagający od 10-cio latków więcej niż sam potrafi. Zdecydowałem się na ten zespół ze względu na znajomych. Nie wziąłem pod uwagę jednego: Moi rodzice nie byli dobrymi kolegami Pana Trenera, więc mogłem zapomnieć o występach w drużynie.

Nasz zespół dzielił się na dwie części. Pierwszą była drużyna młodzików. Zawsze w czubie tabeli, reprezentująca wysoki poziom, wygrywająca mecze ligowe i turnieje, mająca zawodników w reprezentacjach okręgowych. Była też druga część - trampkarze. Nie mający chęci i zaangażowania do gry, nie mogący się zebrać na trening i mecz. Jednym słowem częstokroć "łapanka". Właśnie w tej drugiej drużynie znalazłem się ja. Mając niecałe 11 wiosen, byłem w drużynie z 14 latkami. Chociaż nasz zespół (trampkarzy) potrafił przegrać 30:0, ja i tak zawsze wchodziłem na 10 - 5 minut. Nie to było jednak najgorsze. Najgorszą dla mnie (jako małego jeszcze wtedy chłopca), była sytuacja kiedy jeden z życzliwych mi rodziców wiedząc, że powinienem znaleźć się chociaż na ławce w młodszej z drużyn, zaprowadził mnie do szatni w której odprawę taktyczną przed meczem miała "elita". Pomyślcie jak mogłem się czuć, kiedy wchodząc do szatni, na samym progu, w samych drzwiach,  usłyszałem: "Co ty tutaj robisz? Przecież gracie dopiero jako drudzy?". Może pseudoszkoleniowiec nie był świadomy, ale rozpoznałem ironię w jego głosie. Przez kolejnych 10 minut stałem oparty o drzwi z nadzieją, że za moment ktoś je otworzy, a ja wyląduje na plecach w korytarzu budynku klubowego.

Taki stan rzeczy utrzymał się dość długo. Niespodziewanie owy pasjonat-beztalencie, beton na stanowisku, odszedł. Podziękowano mu za współpracę. Na jego miejsce przyszedł młody trener z klubu miejskiego. Jego krzykliwość nie ustępowała niczym wrzaskom poprzednika, ale ja znalazłem się w kadrze odpowiedniego zespołu. Nie na długo niestety. Po rundzie wiosennej przed którą przyszedł na stanowisko trenera młody adept sztuki szkoleniowej, rozpocząłem wiek trampkarza.

Pierwszy sezon był okropny. Część gwiazdeczek poprzedniego naczelnego wodza, przeszła w raz z nim do nowopowstałego teamu, noszącego również nazwę UKS, lecz z dodatkiem ZSOiZ (Zespół Szkół Ogólnokształcących i Zawodowych), a reszta zmieniła kluby. Niektórzy trafili nawet do szkółek młodzieżowych zespołów naszej Ekstraklasy. Pozostali nie starali się wcale więcej niż poprzednicy. Wyniki dwucyfrowe nie były rzadkością. Taki stan rzeczy nie utrzymał się długo, bo był to stan agonalny. Sponsor główny nie widział sensu na dalsze łożenie na tak działający organizm. Wycofał się. Wraz z nim jego pieniądze. To był koniec. Klub się rozpadł. Podobno zawarto coś co przypominało umowę partnerską z klubem miejskim. Miał on otrzymać w "spadku" karty wszystkich zawodników grających wcześniej w bankrucie. Jak się ostatnio po prawie 4 latach okazało taka umowa była fikcją. Prze 3 sezony i 1 rundę grałem jako zawodnik nieistniejącego już klubu, ale zaraz do tego dojdziemy. Po kolei. Będąc z drugiej klasie gimnazjum stałem się pierwszym bramkarzem dobrze funkcjonującej drużyny trampkarzy. Pozornie dobrze funkcjonującej. W rundzie jesiennej naszym trenerem był mój ostatni z poprzedniego klubu ( ten młody krzykliwy). Część piłkarzy mając po 13 latek rozpoczynała swoje bujne i niezakończone do teraz życie towarzyskie. Piątkowe imprezy i chlanie na umór - normalka. Papieros w przerwie meczu - również standard. Po jesieni zajmowaliśmy niespodziewanie 4 miejsce w lidze okręgowej trampkarzy. Wiosną trener się zmienił. Został nim również młody wówczas 24-25 letni nauczyciel WFu, ale tym razem z mojego gimnazjum. Nasz najlepszy sezon zakończyliśmy na czwartym placu. Rok ten wspominamy z kumplami do dziś. Więcej takich w tym składzie nie zagraliśmy.

Nadszedł czas juniorskich wojaży. Roczniki, które weszły na nasze miejsce do grupy trampkarzy były już przepite i przepalone. Nie potrafiły nic. Drużyna ta, prowadzona przez tego samego trenera z którym my dokończyliśmy poprzedni sezon, zajęła 13 miejsce na 14 drużyn. Z juniorami było podobnie. Trzech sumiennych bramkarzy i ... nic. Na treningach 6 w porywach 8 kopaczy (wliczając w to wspomnianych koryciarzy). Mecze juniorów młodszych oddawane walkowerem i granie rocznikami młodymi w juniorach starszych, by tylko nie płacić dość dużych pieniędzy za oddanie spotkania bez wychodzenia na boisko. Tak cały sezon.

Nadszedł czas Katharsis. Liceum. Moje zbawienie. Przez całe lato prosiliśmy, zachodziliśmy, stękaliśmy (ja i mój kumpel napastnik) by nas puszczono z klubu. Mieliśmy zamiar wyrwać się z tego guana i wybyć do większego miasta. Znaczy ja miałem. On chciał dojeżdżać na treningi. Wybraliśmy zespół grający z IV lidze (gdzie seniorzy z naszego miejscowego klubu w okręgówce). Juniorzy tego zespołu natomiast spadli właśnie z ligi wojewódzkiej. Byliśmy przekonani, że się czegoś nauczymy i wspomożemy w walce o awans.

Dostaliśmy wypożyczenie na okres nauki szkolnej trzy dni przed pierwszym meczem ligowym, choć trenowaliśmy z nowym zespołem pięć razy w tygodniu od początku lipca (liga zaczynała się w ostatni weekend sierpnia). Grając w drużynie juniorów młodszych szło nam całkiem smacznie. Jako że byłem jednym z trzech bramkarzy, a graliśmy systemem rotacyjnym - kto popełnia błąd siada na ławce, grając 7 razy w ciągu rundy jesiennej, było w porządku. Mój kumpel wystąpił we wszystkich meczach i strzelił około 10 bramek. Również dobry wynik.

Niestety wiosna nie była tak udana. Podczas zawodów szkolnych naderwałem więzadła w prawej kostce i nie mogłem grać przez 8 tygodni. Wiązało się to z utratą 8-9 spotkań, a więc prawie całej rundy (wszystkich meczy w rundzie wiosennej - 13). Wróciłem na 2 ostatnie mecze ze słabymi przeciwnikami. Zagrałem 45 i 90 minut. Mój kumpel nie był już tak skuteczny jak w poprzedniej rundzie, ale grał regularnie.

Udało się powrócić do ligi wojewódzkiej. Następny sezon czyli obecny 2009/10 miał być dla nas wyjątkowy. Jeżdżenie po całym województwie... no dobra już powiem. Po całym Dolnym Śląsku i gra z Zagłębiem Lubin, Miedzą Legnica czy Śląskiem Wrocław miały być wspaniałe i niezapomniane. Ale nie były...

Znowu jeżdżenie w lipcu i sierpniu codziennie na treningi. Na nasze nieszczęście nie zawsze mogliśmy. To brak kasy, to znowu stękanie rodziców, że nie ma nas całymi dniami. Bywa. Okazało się, że na nic tłumaczenia (choć trener udawał bardzo wyrozumiałego w sprawie dojazdów). Pierwszy mecz. Ławka. Drugi mecz. Ławka. Mój kolega po krótkim czasie się wyłamał. Zostałem sam.

Miałem trochę łatwiej, bo chodziłem do szkoły w mieście w którym trenowałem i w którym powinienem grać.

Mój każdy dzień wyglądał tak samo. 5:45 pobudka. 6:35 pociąg. 8:00-14:30 lekcje, potem do 16 lekcje w bibliotece i na 17 trening. O 19 szybko na pociąg do domu. W domu o 20:20. Kolacja. Prysznic. Lekcje. Spać. Cały czas to samo. Mimo wysiłku 0/14 spotkań jesiennych.

Jak się okazało przez przypadek, gdy siedzieliśmy w autokarze, a trener zajęty grą w karty z ulubieńcami, wygadał się zapytany, dlaczego (tu pada moje imię i nazwisko), nie zagrał żadnego ze spotkań choć poświęca na klub i piłkę cały swój czas. Wszystko stało się jasne po słowach: "Jest najambitniejszy z was wszystkich, gdyby tylko...". No właśnie, gdyby tylko. Podjąłem decyzję, kończę przedwcześnie wypożyczenie. Kolejny przykład kumoterstwa. Oczywiście nie jawny, ale to wystarczyło. Nie byłem potrzebny i tak też się czułem.

Moja karta powędrowała z powrotem do klubu macierzystego. Był styczeń 2010. Byłem w trakcie ligi futsalowej w moim szkolnym mieście. Wraz z kumplami wieczorami dawaliśmy upust emocjom. Bardzo słusznie. Trenerem juniorów klubu, którzy uważany był/jest za wroga zespołu w którym miałem kartę zawodniczą, został dobrze znany mi trener. Trener rundy wiosennej trampkarzy. Zadzwoniłem, pogadałem. Okazało się, że bardzo chętnie weźmie mnie pod swoje skrzydła. Chciałem tam grać, bo nie wspominałem, ale wraz z moim odejściem z klubu miejskiego do okręgowego potentata, owy miejski został przesunięty do klasy terenowej juniorów czyli najniższych w Polsce rozgrywek juniorskich. Pod okiem mojego starego-nowego trenera przepracowałem całą zimę. Co prawda nie szło mi zbyt dobrze, przez brak występów jesienią, ale robiłem postępy. W tym czasie trwały rozmowy między klubami w sprawie transferu. Trwały, trwały, trwały i mogłyby tak trwać do końca świata. Macierzysty klub chciał pieniędzy za wypożyczenie. Zabiegający chciał dać ale za transfer definitywny. Ja ze swojej strony także robiłem wszystko: chodziłem, prosiłem, pytałem, pisałem podania. Na nic. Gdy już klub pytający o mnie zdecydowany był zapłacić za wypożyczenie, macierzysty nagle zerwał wszystkie rozmowy twierdząc, że i tak mnie nie puści.

Byłem zdecydowany. Nie chciałem, żeby ktoś znowu robił mnie w przysłowiowego "chuja".  Byłem skłonny odczekać rok, jak to jest powiedziane w przepisach, by moja karta wygasła. Wtedy mógłbym związać się z klubem jaki żywnie mi się podoba.

Wówczas dostałem propozycję od klubu B klasowego. Chcieli mnie do siebie, bo mieli problemy z bramkarzem. Problemy natury wychowawczej można by rzec. Po dłuższym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że można spróbować. Prosiłem prezesa tego klubu, aby starał się mnie wyciągnąć na stałe, bo po ostatnich perypetiach i celowej stagnacji przy transferze nie chciałem i pisząc ten materiał dalej nie chcę, występować w tym łapczywym klubiku, którego zarządowi wydaje się, że są pępkami świata.

Niestety nie udało się. Zostałem wypożyczony na rundę wiosenną. Jednak to jeszcze nie wszystko. Przy rejestracji w OZPN-ie przez klub, który mnie wypożyczył, okazało się, że w wykazie piłkarzy figurowałem jako zawodnik nieistniejącego od 3,5 roku UKS-u. Okazało się, że cała historia z umową była najprawdopodobniej bujdą i nie miała nigdy miejsca. A jeśli miała, to nie została przelana na papier. Przez trzy ostanie sezony i rundę jesienna obecnego nie byłem uprawniony do rozgrywek, a jednak przed każdym meczem LDJ, gdy sędzia Dolnośląskiego Związku Piłki Nożnej sprawdzał karty zawodników byłem dopuszczany do gry...

Dziwne? Nie dla mnie. Przeżyłem to co opisanie powyżej i jeszcze więcej.

Do opisania anomalii i zwyrodnień, które mają miejsce w dalszym ciągu i będą miały jeszcze długie lata, posłużyłem się własną drogą po futbolowym, niszowym szlaku jakim są rozgrywki regionalne. Zapewne wy, zrzeszeni i grający w klubach, mieliście choć trochę przypominające moje, mało piłkarskie przygody...

Przepraszam za wszystkie pojawiające się błędy. Jest to temat bardzo mnie drażniący, czas to wszystko zmienić. Tylko jak? Proszę o wytknięcie mi wszystkich złych sformułowań bądź literówek. Wszystkie poprawię. Oby was to nigdy nie spotkało...

Słowa kluczowe: publicystyka

Komentarze (0)

Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.

Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ
FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution