LOTTO Ekstraklasa
Ten manifest użytkownika Latimeria przeczytało już 1460 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Słońce już powoli wschodziło, gdy się przebudziłam. Podniosłam się z łóżka i podeszłam do okna. Spoglądałam na wolno budzące się miasto i ludzi, dla których każdy kolejny dzień był szansą na coś nowego, lepszego. W Sevilli czas biegł jakby wolniej. To miasto w pewnym sensie magiczne. To tu mieliśmy rozegrać nasz pierwszy mecz fazy grupowej Ligi Mistrzów. Rywalem miał być Betis Sevilla. Obok nich w grupie C był jeszcze Ajax Amsterdam i Arsenal Londyn. Grupa trudna. Nie ma co oczekiwać cudów. W duchu liczyłam, że chłopaki powalczą o trzecie miejsce premiowane rozgrywkami Pucharu UEFA na wiosnę. Wobec problemów z finansowaniem transferów uznałam tę myśl za marzenie ściętej głowy.
Wyszłam z pokoju. Był 16 września 2008 roku. Przeszłam do sali, w której dzień wcześniej omawiałam z chłopakami taktykę. Patrzyłam na kilkanaście kartek, które wczoraj zapisałam. Były na niej wykresy, tabele, gwiazdki... mnóstwo tego.
Wreszcie nadszedł ten moment, gdy mogłam powiedzieć chłopakom ostatnie słowa przed meczem. Każdy z nas wiedział, że swoje już zrobiliśmy, aczkolwiek nie mieliśmy zamiaru składać broni. Piłkarze wyglądali na lekko przestraszonych, jakby przytłoczonych rangą spotkania. Dobre wejście w rozgrywki grupowe było przecież bardzo ważne.
- No, chłopaki. Faworytami nie jesteśmy, w ogóle to traktują nas jak jakichś dostarczycieli punktów. Pokażcie, że jest inaczej. Kontry. Byle skutecznie – nie wiedziałam co im mówić. Większość aspektów taktycznych poznali wczoraj. Odczułam jednak coś dziwnego. Rozmowy z chłopakami, praca z nimi, wymyślanie coraz to nowych rozwiązań nie sprawiało mi takiej radości jak kiedyś. Brakowało mi tej pasji, którą zaszczepiłam w chłopakach na początku. Czułam się niepewnie.
Mimo prowadzenia w meczu, przegraliśmy i to wysoko. 1-4. Trudno powiedzieć co spowodowało, że nagle stanęliśmy. Nie krzyczałam na piłkarzy. Ani w przerwie, gdy było jasne, że jest „pozamiatane”, ani po meczu. Prawdę mówiąc gdybyśmy wygrali ten mecz, nie miałabym pewnie dostatecznie radości w sercu, by się cieszyć.
Październik zaczynaliśmy od meczu z Ajaxem. U siebie. Po cicho mówiliśmy, że może uda się zdobyć choć 1 punkt. Rywal w pierwszej kolejce przegrał z Arsenalem. Gdybyśmy wywalczyli remis, bylibyśmy wspólnie na trzecim miejscu. Nie tracilibyśmy dystansu punktowego. I udało się. Wyszarpany remis. Kibice bardzo się do tego przyczynili swoim dopingiem. Czułam, że są za mną. Nawet transparent wywiesili z zapytaniem: „Gdzie nowy kontrakt dla super-trenera?”. Aż łza mi się w oku zakręciła. Po meczu pogratulowałam zawodnikom korzystnego rezultatu z renomowanym rywalem. Następnego dnia dużo się o nas mówiło w prasie. Nie tylko polskiej. Byliśmy sprawcami największej niespodzianki tygodnia.
5. października czekał nas mecz z Polonią Warszawa. Ponownie u siebie. Kibice znowu dali upust swojemu entuzjazmowi dla mojej osoby. Piłkarze niestety nie. Przegrali sromotnie 1-2.
Mimo prowadzenia. Mimo optycznej przewagi. Mimo liczebnej przewagi Nie poszłam do nich do szatni po meczu. Nie miałam siły rozmawiać z tymi fajtłapami. Na treningu następnego dnia prosili, bym chwilę została
- O co chodzi? - zapytałam twardo, choć w sumie się domyślałam, o co chodzi.
- Nie przyszłaś do nas wczoraj po meczu. Czekaliśmy na ciebie. Przegraliśmy, ale to nie była ani pierwsza, ani ostatnia porażka. Miałaś z nami wygrywać i z nami przegrywać. Co się dzieje? - tym razem w roli przedstawiciela zespołu wystąpił Baszczu. Siedzieliśmy wszyscy na trawie. Mieli zupełną rację. „Razem wygrywamy, razem przegrywamy” - zawsze im to wpajałam. Głos Baczyńskiego nie był wrogi. Wręcz przeciwnie – zatroskany, ciepły i spokojny. Także cała drużyna miała pełne troski spojrzenia. Bardziej się o mnie martwili niż złościli.
- Wiecie, mam troche problemów osobistych. Wypaliłam się. Po prostu. Rozważam rezygnację. - po tych słowach zawodnicy spojrzeli po sobie. Tego się z pewnością nie spodziewali. - Dobra, mniejsza z tym. Widzimy się jutro – wstałam i po prostu odeszłam, czując na sobie ich spojrzenia.
Następny mecz przypadł już 3 dni po meczu z Polonią. Tym razem Puchar Ekstraklasy z Arką. I trzeci z rzędu mecz na własnym stadionie. Tym razem moja „przemowa” w szatni była pełna pasji:
- No, chłopaki! Pamiętacie naszą rozmowę sprzed kilku dni? Razem wygrywamy, razem przegrywamy! Ale dzisiaj nie dopuścicie do tego drugiego! Wygracie! Wierzę w was całym sercem. Pokażcie, że jeszcze nie jestem tak słabym i wypalonym trenerem. Że jeszcze potrafię was poprowadzić do tryumfu. - tu piłkarze spojrzeli po sobie zdziwieni – tak wiem, że to tylko jeden mało ważny mecz. Ale każdym meczem budujecie historię tego klubu. KAŻDYM. No już, wypad na boisko – uśmiechnęłam się. A oni ze mną. Atmosfera bajkowa, jak na początku naszej „współpracy”. Zawodnicy niesieni moją przemową, dopingiem i swoimi umiejętnościami rozjechali Arkę 4-1. Nie było wątpliwości, że w tym meczu jest tylko jeden zwycięzca. Aż pęczniałam z dumy, gdy widziałam ponurych piłkarzy Arki schodzących z boiska. Swoją drogą... nie przepadam za zespołem z Gdyni i ten mecz był dla mnie również kibicowską „wycieczką”.
Następny mecz już nie wypadł tak ciekawie – przegraliśmy w lidze z Widzewem. Znowu 1-2. Znowu mieliśmy przewagę. Znowu dyktowaliśmy warunki gry. Jednak tym razem... nie zostawiłam chłopaków. Straciliśmy Paulistę i Sobola.
Przegraliśmy po bramce w doliczonym czasie gry. Razem odbyliśmy długą rozmowę w szatni i obiecaliśmy sobie wzięcie się w garść. Liga była dla nas najważniejsza. Puchary to takie „na pocieszenie”. Nie miały takiej rangi jak w Europie. A Liga Mistrzów? W niej nikt na nas nie liczył. Mieliśmy więcej do wygrania, niż przegrania. Mogliśmy grać na luzie. W najbliższym czasie czekały nas dwa mecze z Arsenalem. Nie ukrywałam, iż moim marzeniem było starcie z angielskim potentatem. Może wolałam Chelsea, ale Arsenal to również renoma, sława, wielka piłka i spora kasa. No i spotkanie z Arsenem Wengerem. Mimo iż przegraliśmy 0-3 u siebie – byliśmy chwaleni. Długo nie daliśmy sobie strzelić bramki. Długo graliśmy w osłabieniu. Pod koniec jednak wszystko się posypało. A dwie ostatnie to bardziej dzieło przypadku i poddania się moich chłopaków. Jednak Wenger ciepło się wypowiadał o mojej drużynie. Niestety – mecz w Londynie to jedna wielka klapa. 1-5. Nie mieliśmy nic do powiedzenia. Na szczęście obie potyczki z Arsenalem przedzieliły derby z Cracovią w lidze. Wygraliśmy 2-1 po ciężkiej walce. Ponoć kibice trzeźwieli tydzień po tym święcie. I dobrze, niech się bawią.
Między 4. (II mecz z Arsenalem) a 26. listopada (mecz z Betisem) była przerwa na reprezentację i kilka mniej ważnych spotkań. I tu spora niespodzianka – Tomas Jirsak dostał powołanie do pierwszej reprezentacji Czech. Chodził cały w skowronkach i trudno było znaleźć szczęśliwszego człowieka w zespole. Dość powiedzieć, że zadzwonił do mnie od razu jak tylko się powiedział, że jest powołany. Cieszyłam się razem z nim. W formie był wybornej. Uwielbiałam jego grę.
Czekał nas przedostatni mecz w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Szans na awans nie mieliśmy żadnych. Czekała nas jedynie batalia z Ajaxem o trzecie miejsce w grupie. Liczyliśmy na to, że pewny awansu Arsenal nie zlekceważy zespołu z Amsterdam Arena. Dla nas korzystny rezultat w meczu z hiszpańskim zespołem znaczył bardzo wiele w kontekście walki o trzecie miejsce. Jeśli teraz przegramy – będziemy musieli wygrać z Ajaxem na ich terenie. Jeśli urwiemy choćby punkt – wystarczy nam remis. Trudny do osiągnięcia, ale już raz się przecież udało!
Prawdę mówiąc gdyby ktoś mi powiedział, że po 30 minutach będziemy prowadzić 3-0 to bym go wyśmiała. Moi zawodnicy grali wyśmienicie. Idealnie. Perfekcyjnie. Tłum wpadł w ekstazę. Tumult dochodził mojej głowy z każdej strony. Tomas Jirsak – zdobywca dwóch pierwszych goli spisał się wybitnie. Nie było na niego mocnych. Pod koniec pierwszej połowy rywale się obudzili. W 41 minucie bramkę zdobył Mariano Pavone. Mimo wszystko – zalatywało sensacją. Potentat hiszpański dostaje baty od przeciętniaka Europy wschodniej. Od zespołu, który zwykle mógł tylko pomarzyć o grze w Lidze Mistrzów. Od zespołu z kiepskiej europejskiej ligi. Druga połowa zaczęła się nerwowo i poziom spotkania lekko spadł. Wynikało to jedynie z tego, że Betis rzucił się do zmasowanego ataku. Wisła skupiła się na obronie. Gestami wyrzucałam swoich piłkarzy z własnego pola karnego. Dwie bramki przewagi to dużo i mało. Na pewno tak renomowanego rywala stać było na to, by odrobić straty. Jednak w 71 minucie poszła kontra. Paweł Brożek idealnie wykorzystał sytuację. 4-1. Tym razem już musiało być pozamiatane! Jednak zespół z Sevilli nie byłby sobą, gdyby nie walczył do końca. Uczulano mnie może nie na szczególne „gwiazdorstwo” zespołu, ale na jego zgranie i wielką pracę na boisku. Ponownie Pavone i 4-2 w 75. minucie. W 15 minut można strzelić bramkę. I to niejedną. Rywala jednak stać było na jedną w doliczonym czasie gry. Po końcowym gwizdku wybiegłam na murawę uściskać piłkarzy. Skakaliśmy w kółku, śmialiśmy się, świętowaliśmy, dziękowaliśmy kibicom. Czułam się, jakbym zdobyła mistrzostwo świata. To zwycięstwo podbudowało nas mentalnie. Zrozumieliśmy, że problem leżał w głowach. Że nawet przeciętne kluby mogą wygrywać z tymi dużo lepszymi. Bo kimże my jesteśmy dla Betisu? Nikim. Jakby tego było mało – tryumf ten odnieśliśmy równo miesiąc po derbach. Tym razem nie byłam pewna, czy kibice w ogóle wytrzeźwieją. Zresztą... czy to ważne? Niech się bawią, niech świętują.
W szatni otwieraliśmy szampana. Zachowywaliśmy się jakbyśmy już to trzecie miejsce mieli. Jakbyśmy mieli przepustkę do gry w pucharach na wiosnę. Dawno żaden polski klub nie grał w pucharach na tak dalekim etapie. Następnego dnia było o nas głośno. Zupełnie jak po meczu z Ajaxem. Albo nawet głośniej. Sceptycy mówili, że Betis nie grał na 100%. Przeczyły temu jednak wypowiedzi trenera rywali, jak i samych piłkarzy. No i najsilniejszy skład. Hiszpańscy dziennikarze byli zaskoczeni łatwością z jaką Wisła dyktowała tempo gry. Byli zachwyceni naszą radością gry. Mecz z Betisem okazał się najlepszym, jaki do tej pory rozegrano. To, że Arsenal dwa razy sprał rywali z Sevilli było normalne. Ale to, że MY ich spraliśmy było dla niektórych nie do pojęcia.
Paradoksalnie w kilka dni po tym meczu poczułam się doszczętnie wypalona. Osiągnęłam już wszystko. Czułam, że więcej z tego zespołu nie wycisnę. Do tego pogłębiły się problemy zdrowotne i osobiste. Wolałam nie martwić piłkarzy moim stanem i nie wdawać się w szczegóły. Po jednych z treningów oświadczyłam im, że idę na urlop
- Kiedy wracasz?
- Nie wiem... nie wiem czy w ogóle. - zrobiło mi się słabo. Usiadłam, ale i to nie pomagało. W końcu położyłam się na trawie. Słyszałam, jak ktoś coś krzyczy i biegnie po kogoś.
Wróciłam do zespołu 6. grudnia. Przywitano mnie z ogromnym entuzjazmem. Także i ja nieco się podbudowałam zdrowotnie i psychicznie. Ponownie złapałam wiatr w żagle. Gdy zamiast mojego asystenta Andrzeja, w drzwiach szatni pojawiłam się ja, piłkarze uśmiechnęli się.
- No chłopaki, przyszłam wprowadzić was do pucharów wiosennych.
Droga do Amsterdamu dłużyła się. Prawdę mówiąc chciałam być już po meczu. Chciałam, by wszystko się rozstrzygnęło na naszą korzyść. Ale nie było tak cudownie. Ten mecz trzeba było zagrać. I to świetnie zagrać, by myśleć choćby o remisie. Remisie, który dla nas byłby zwycięski.
Gdy weszłam do szatni, by przekazać chłopakom ostatnie wskazówki, głowy mieli spuszczone. Wydawali się smutni, ale wiedziałam, że byli po prostu maksymalnie skoncentrowani.
- Wszystko albo nic. Co zagracie to wygracie. Co ja wam mogę powiedzieć? Wskazówki taktyczne dostaliście już wczoraj. Nie ukrywam – stać nas nawet na zwycięstwo. Pokazaliśmy w meczu z Betisem, że nie ma zespołów niepokonanych. W takiej formie to chyba nawet Arsenal musiałby się bać.
- Nas? - po szatni rozeszło się kilka niedowierzających głosów.
- Tak. Nas. Pokażcie, na co was stać.
Początek meczu niestety nie był udany. Już w pierwszej minucie straciliśmy bramkę. Gorzej być nie mogło. Na całe nasze parszywe szczęście do przerwy zostało to nędzne 1-0.
- Haloo! No co jest z wami? TO ma być ta gra o puchary na wiosnę? Z taką grą to my możemy co najwyżej w Pucharze Polski grać. Won na boisko i walczyć jak z Betisem. A nie jak z Polonią – byłam zła. Naprawdę mogliśmy tu sporo ugrać. Ajax Amsterdam nie grał szczególnie dobrze. Prowadzili tylko dlatego, że poszła im pierwsza akcja. Ani oni, ani my nie pokazaliśmy nic. Na drugą połowę piłkarze wyszli źli. Zarówno jedni jak i drudzy mieli świadomość, że partaczą. Zwycięży ten, kto szybciej to partaczenie przerwie. Niestety wyglądało na to, że Ajax jest temu bliższy. W 48 minucie zdobyli drugą bramkę i zrobiło się naprawdę nieciekawie. Jakby tego było mało Hernani w 61 minucie wylądował w szatni z czerwoną kartką. Postawiłam wszystko na jedną kartę. Napad „Dudu + Lewandowski” miał mi COŚ zapewnić. Ale CO, to się miało okazać. W 68 minucie ten pierwszy zdobył kontaktowego gola. Do remisu doprowadził ten drugi. Byłam chyba trenerem robiącym najlepsze zmiany w całej Lidze Mistrzów. Moi piłkarze wstali z kolan. Uwierzyli, że ten mecz nie jest stracony. Że trzeba jeszcze troszkę sił wykrzesać z siebie. Że jeszcze troszkę czasu i ten mecz się skończy. I będziemy w Pucharze UEFA. Jednak już dwie minuty później Ajax zdobył trzecią bramkę. Stadion wiwatował. Kibice holenderskiego klubu byli przekonani, że ich „pupile” wygrają. Im tylko wygrana dawała trzecie miejsce. Czas zaczął płynąć jeszcze szybciej. Byłam przekonana, że jest dopiero 83, może 84 minuta a tu już 88. Halo! Co to ma być? Dlaczego przestawili zegar? A jednak nie, nie przestawili. Gdy sędzia techniczny podniósł tablicę obwieszczającą, że doliczone zostały 3 minuty, łzy stanęły mi w oczach. To na to tyle pracowaliśmy? To na to wygrywaliśmy z Betisem? Żeby teraz tak po prostu odpaść? Mecz z Betisem nas wykończył. Gdy odwróciłam się z zamiarem zejścia do szatni (byłam pewna, że sędzia zaraz odgwiżdże koniec meczu, w końcu 3 minuty to tylko 3 minuty) stadion zamilkł. Odwróciłam się. Zobaczyłam moich piłkarzy uradowanych. Biegł ku mnie Tomas Jirsak. W jednej chwili wszystko pojęłam. Remis... remis będący naszym zwycięstwem! Obiecałam już nigdy nie odchodzić na urlop.
_________________________
Były screeny, ale coś się zwiesiło i nie działały. Dlatego daję bez. Godzinę trwa, zanim sie wszystkie dodadzą, wiec nie daje.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Zasada ograniczonego zaufania |
---|
Jeżeli nie jesteś przekonany co do umiejętności swojego asystenta, nie pozostawiaj mu przedłużania kontraktów. Może sprawić, że zwiążesz się z niechcianym zawodnikiem na dłużej lub możesz przeoczyć koniec kontraktu kluczowego gracza. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ