Informacje o blogu

Zza linii bocznej

Górnik Wałbrzych

LOTTO Ekstraklasa

Polska, 2013/2014

Ten manifest użytkownika jakubkwa przeczytało już 1620 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.

Pokaż notki z kategorii:

MÓJ BLOG

Kiedy brałem telefon komórkowy do ręki i wybierałem numer, byłem jeszcze w dobrym humorze. Ten jednak zepsuł się ledwie kilkadziesiąt sekund później.

- Cześć Karol! - zawołałem radośnie.
- Witam trenerze - głos Fryzowicza zdradzał podekscytowanie, wtedy jeszcze myślałem, że wywołane moim telefonem.
- Mam dobre wieści, wreszcie mamy trochę pieniędzy na transfery i chyba nie jest dla Ciebie niespodzianką, że będę chciał je przeznaczyć na wykupienie Cię z Zagłębia. Nie jest to duża suma, ale jeśli odpowiednio podziałamy razem, dasz do zrozumienia w Lubinie, że chcesz grać u nas, to powinno się udać. Zadowolony?
Milczenie po drugiej stronie słuchawki mogło oznaczać, że Karol padł z wrażenia. Jednak zaraz się miałem przekonać, że znaczyło zupełnie co innego - zakłopotanie.
- Jesteś tam? - spytałem po dłuższej chwili.
- Tak - odpowiedział z wyraźnie wyczuwalnym smutkiem Fryzowicz. - Trenerze, bardzo doceniam, to co Pan dla mnie zrobił przez te lata, a Górnik już zawsze zaliczał się będzie do moich ulubionych klubów, ale... - tu urwał na chwilę.
- Ale co? - ponagliłem go całkiem zbity z tropu. Jeszcze po zakończeniu wypożyczenia, kiedy wracał do Lubina, umawialiśmy się, że postaramy się go ściągnąć na stałe. Chcieliśmy tego tak my, jak i on.
- Właśnie podpisałem kontrakt z Legią. Dali za mnie ponad pół miliona, w Lubinie się nawet nie zastanawiali, a mi też zaoferowali sporą pensję. Przykro mi.
Nie wiedziałem co powiedzieć.
- Życzę powodzenia w kolejnym sezonie trenerze - dodał po chwili Karol.
- A niech Cię szlag! - krzyknąłem zdenerwowany i rozłączyłem się.

Być może zareagowałem wtedy za ostro, ale zawiódł mnie strasznie. Był to zawodnik, którego od czterech lat rok w rok wypożyczaliśmy z Zagłębia, rozegrał dla nas w sumie 91 spotkań. Co prawda podstawowym zawodnikiem był tylko w III Lidze, ale jego wszechstronność - grać mógł na lewym i prawym skrzydle, w obronie i w pomocy - sprawiała, że idealnie nadawał się na ławkę. A gdy kontuzję łapał ktoś z pierwszego składu, był zawsze gotów, żeby wskoczyć na jego miejsce. To u nas rozwijał się i dostawał powołania do kolejnych reprezentacji - najpierw U-19, potem U-21 i U-23 na olimpiadę w Londynie.  Cóż jednak poradzić, siła pieniądza była większa, niż siła deklarowanych uczuć do klubu.

W każdym razie miałem do dyspozycji 120 tysięcy złotych i skoro nie mogliśmy już ściągnąć Fryzowicza, zainteresowaliśmy się Michałkiem, który przebywał u nas na wypożyczeniu z Korony w zeszłym sezonie i prezentował się całkiem nieźle. Ten jednak wybrał transfer do drugiego z warszawskich klubów - Polonii. Zaczęliśmy więc rozglądać się po rynku transferowym nieco szerzej, ale przez cały okres przygotowawczy nie znaleźliśmy odpowiednich kandydatów do gry w naszym zespole. A przynajmniej takich, za których trzeba by płacić. Póki co dołączali do nas bowiem za darmo zawodnicy zakontraktowani wcześniej - Theo Shongwe, Łukasz Winiarczyk i Mateusz Machaj. We wrześniu, a więc już w trakcie sezonu, przyjść mieli jeszcze Ernest Daniel, Ekene Emigo i Ibrahim Thompson. Ale ja chciałem dokonać paru wzmocnień jeszcze przed inauguracją rozgrywek.

W trakcie przygotowań przetestowaliśmy więc kilku graczy bez kontraktu i spośród nich wybraliśmy trzech - doświadczonego Piotra Bronowickiego, mogącego grać tak na lewej, jak i na prawej obronie, równie ogranego w Ekstraklasie Mariusza Zasadę na lewe skrzydło oraz młodego reprezentanta Polski do lat 21 Wojciecha Lisowskiego, defensywnego pomocnika (mogącego również grać na paru innych pozycjach), który miał póki co uczyć się fachu od Onyschenki. Te transfery skłoniły mnie do pozbycia się paru innych zawodników - oprócz Podolskiego, Grohlicha, Mroza, Żuławińskiego i Cieślaka, którym kończyły się kontrakty, na listę transferową trafili Popiel i Szkatuła. Nie żądałem za nich żadnej opłaty, wobec czego dość szybko znaleźli nowych pracodawców - ten pierwszy trafił do OKS Olsztyn, ten drugi zaś do Wisły Płock. Paru zmian dokonaliśmy też w sztabie szkoleniowym - za porozumieniem stron odeszli trener bramkarzy Sarnat, którego zastąpił lepszy w tym fachu Michał Bartkowiak, oraz mój asystent Przerywacz, bo chciał za dużą podwyżkę. Jego miejsce zajął były reprezentant Polski Krzysztof Ratajczyk. Podpisaliśmy też umowę z drugim trenerem od przygotowania fizycznego, Dariuszem Jurczakiem. Również ja odbyłem z prezesem Romaniukiem rozmowę na temat nowego kontraktu - po twardych negocjacjach parafowałem 3-letnią umowę z pensją 25 tysięcy złotych miesięcznie. Cieszyła mnie zwłaszcza jej długość - wszystko wskazywało bowiem na to, że to ja będę na czele klubu przy obchodach jego 70-lecia.

Tym razem wszystkie przedsezonowe mecze towarzyskie rozegraliśmy w Polsce. Zaczęliśmy od wyjazdowej wygranej 5-0 nad MKS Szczawno Zdrój (gole Banasiaka, Zapaśnika, Moralesa, Mikołajczaka i Shongwe) i porażki 1-2 z Miedzią w Legnicy (honorowe trafienie Fabinho, chociaż trudno mówić honorze, gdy przegrywa się z drużyną z II Ligi). Były to spotkania obowiązkowe, wynikające ze współpracy między naszymi klubami - wieloletniej z klubem ze Szczawna i nowej z Miedzią. Potem przyszła kolej na małe tournee po Polsce i trzy mecze z drużynami z niższych lig, które zapłaciły nam całkiem niezłe sumki za to, żebyśmy się u nich pojawili. Z Wdą Świecie ledwo uniknęliśmy kompromitacji remisując 1-1 po golu Zapaśnika, potem zaś pokonaliśmy kolejno KS Piaseczno 2-0 (bramka Winiarczyka i jedna samobójcza) oraz Skrę Obory 1-0 (po raz kolejny do siatki trafił Zapaśnik). Na ostatnie cztery spotkania okresu przygotowawczego wróciliśmy do Wałbrzycha i zmierzyliśmy się najpierw ze słowacką Duklą Bańska Bystrzyca wygrywając 2-0 po golach Edinho i Wieczorka. Potem na sparing przyjechał Lech i po arcyciekawym spotkaniu przegraliśmy 3-4 (bramki zdobyło nasze południowoamerykańskiego trio - Edinho, Fabinho i Moralesa). W nie mniej interesującej potyczce z Ruchem zremisowaliśmy 2-2 (tym razem strzelali Polacy - Zapaśnik i Kaźmierowski). Na zakończenie zaplanowałem wewnętrzny mecz z drużyną młodzieżową, który wygraliśmy skromnie 1-0 dzięki trafieniu Wieczorka.

I kiedy byliśmy w zasadzie gotowi na inaugurację sezonu z beniaminkiem Ekstraklasy - Arką - na horyzoncie pojawił się wreszcie piłkarz, na którego byłem gotów wyłożyć grubszą kasę. Nazywał się Uche Kalu (nie mylić z Kalu Uche) i był 25-letnim napastnikiem, choć mógł też grać jako ofensywny pomocnik. Wychowanek nigeryjskiego klubu Enyimba przyjechał do nas na testy i już został, a do Afryki zamiast niego wrócił przelew na 100 tysięcy złotych. Wiele sobie po nim obiecywałem, toteż mimo nie rozegrania z kolegami z drużyny ani jednego treningu pojechał z nami do Gdyni i zasiadł na ławce rezerwowych. Wszedł na boisko w 67. minucie, kiedy prowadziliśmy już 2-1, i nic wielkiego nie pokazał, ale nie zmieniło to mojego pozytywnego nastawienia co do jego osoby - byłem przekonany, że ten transfer prędzej czy później wypali. Wymieniony wyżej wynik nie uległ zmianie do końca meczu - po golach Zakrzewskiego i Edinho zdobyliśmy w pierwszej kolejce 3 punkty. Wygrał również Górnik Zabrze, w którym dzień przed inauguracją zmienił się właściciel - władzę w klubie przejął meksykański potentat finansowy Florencio Lopez. Wszyscy tylko czekali, kiedy sypnie groszem i do Zabrza zaczną przeprowadzać się ciekawi gracze.

W Gdyni kontuzji nabawił się Wieczorek, wobec czego postanowiłem w kolejnym meczu dać szansę Uche od pierwszej minuty - ustawiłem go za plecami Edinho. Graliśmy u siebie z Odrą Wodzisław i, co tu dużo mówić, liczyliśmy na kolejny komplet punktów. Na trybunach zasiadło 3443 widzów, a więc powyżej średniej frekwencji z zeszłego roku (ta wynosiła 3048), co było niezłym wynikiem, jako że rywal taki sobie, a posiadaczy karnetów na ten sezon było ledwie kilkunastu więcej, niż w poprzednim. Ci, którzy na mecz w niedzielne popołudnie się pofatygowali, zobaczyli ciekawe spotkanie, w którym mieliśmy wyraźną przewagę, a wydarzenia na boisku przebiegały pod nasze dyktando. Udokumentowaliśmy to już w 11. minucie, kiedy to Edinho dostał piłkę z przodu, zbiegł na lewe skrzydło robiąc miejsce Kalu, do którego podał gdy ten wchodził w pole karne, a Nigeryjczyk pewnie pokonał bramkarza gości. Wynik nie uległ zmianie mimo wielu ku temu okazji, ale i tak byliśmy z niego zadowoleni.

W międzyczasie polskie drużyny grały w europejskich pucharach - przed trzecią kolejką ligową wszystko było już jasne. Lechia w eliminacjach Ligi Mistrzów przeszła litewski Atlantas, żeby następnie polec z Anderlechtem. Miała jeszcze szanse na fazę grupową Ligi Europejskej, ale Olympiakos, którego wylosowała w czwartej rundzie kwalifikacji, okazał się za silny. Na tym etapie mieliśmy oprócz Lechii jeszcze aż trzy polskie zespoły - Wisła, która pokonała wcześniej Omonię Nikozja, poległa w dwumeczu z Valerengą (zadecydowały bramki na wyjeździe - krakowiacy wygrali 2-1 u siebie i przegrali w Oslo 0-1), Piast Gliwice po wygranych bojach z albańską Teutą i duńskim Sonderjysk Elitesport przegrał w karnych z FC Basel (po pewnym zwycięstwie 3-0 u siebie stracili w Szwajcarii całą przewagę) i tylko Legia Warszawa, która do rozgrywek europejskich awansowała kuchennymi drzwiami z klasyfikacji Fair Play, weszła do fazy grupowej. Legioniści pokonali kolejno FK Baki z Azerbejdżanu (7-1 w dwumeczu), Alytis Olita z Litwy (12-0!), rumuński FC Brasov (1-1 u siebie i 2-1 na wyjeździe) i na koniec słowacką Żylinę (4-0 i 1-1). W grupie ich przeciwnikami miało być Monaco, Fenerbahce i Dynamo Moskwa. Najkrócej trwała międzynarodowa przygoda Górnika Zabrze, który - jeszcze przed przejęciem przez meksykańskiego biznesmena, odpadł ze Slavią Praga w trzeciej rundzie kwalifikacji do LE.

My po dobrej grze w dwóch pierwszych kolejkach chcieliśmy znowu powalczyć o dobry wynik w Łodzi z Widzewem. Ten mecz był dla nas jednak ze wszech miar pechowy, mimo dobrego początku, bo już w 6. minucie Kalu po podaniu Banasiaka zdobył gola, dającego nam prowadzenie. Jednak jeszcze w pierwszej połowie dwie żółte kartki zobaczył Freidgeimas, przez co graliśmy w dziesiątkę. Stawialiśmy opór gospodarzom tylko do 60. minuty - wtedy wyrównali, a dziesięć minuty później wyszli na prowadzenie. Co gorsza, w samej końcówce kontuzji doznał Edinho (wyleciał z gry na 4 tygodnie), a że wykorzystałem już wcześniej wszystkie zmiany, mecz kończyliśmy w dziewiątkę. Gospodarze byli jednak łaskawi i wbili nam w tym czasie jeszcze tylko jednego gola. Przegraliśmy 1-3, ale przez ponad godzinę graliśmy w osłabieniu, więc można było się tego spodziewać. Freidgeimas natomiast wypadł ze składu w najgorszym możliwym dla siebie momencie - właśnie nadszedł wrzesień, a więc nasze szeregi zasiliło właśnie trzech piłkarzy z Afryki. Ernest Daniel (DP, P Ś) i Ibrahim Thompson (BR), którego kupowałem zupełnie w ciemno, zasilili póki co zespół młodzieżowy, ale Ekene Emigo (O/WO P), o którym również wcześniej nie miałem dokładnych informacji, wyglądał na zawodnika, który był w stanie z miejsca wygryźć Litwina ze składu.

Nasza porażka w Łodzi i dobra postawa Legii w rozgrywkach międzynarodowych z pewnością nie zwiastowały tego, co właśnie miało się wydarzyć. Pojechaliśmy do Warszawy na mecz z Wojskowymi pełni nadziei na dobrą, grę ale niepewni wyniku. Gospodarze w pierwszych trzech kolejkach zdobyli 7 punktów, nie przegrali więc meczu. Jednak to, co wydarzyło się na stadionie Wojska Polskiego było wręcz niepojęte. Zagraliśmy idealne spotkanie - Legia przeważała, ale nie mogła poradzić sobie z naszą żelazną obroną i bramkarzem. Natomiast w 24. i 27. minucie dwukrotnie ukąsił Kalu, który tym razem - pod nieobecność Edinho - dostał szansę gry w ataku. 2-0 do przerwy i lekkie rozluźnienie w naszych szeregach wykorzystał Paluchowski w 72. minucie, zdobywając kontaktowego gola, ale w ostatnim kwadransie meczu na boisku istnieliśmy już tylko my. Najpierw podwyższył Banasiak z karnego, a potem swoje pięć minut miał wprowadzony w drugiej połowie Shongwe, który dołożył jeszcze dwa gole. Zwycięstwo 5-1 w Warszawie oznaczało ciężki szok dla kibiców obu drużyn. Nikt nie spodziewał się po nas takiego występu.

To był zwiastun wysokiej formy, która przychodziła w najlepszym możliwym momencie - czekała nas bowiem właśnie seria czterech meczów u siebie. Przy takiej dyspozycji i wykorzystaniu przewagi własnego boiska mogliśmy po nich być w naprawdę dobrej sytuacji... W każdym razie pierwsze z tych spotkań graliśmy już cztery dni po meczu z Legią, wobec czego dałem szansę paru rezerwowym, jako że i rywal do najmocniejszych nie należał. Podbeskidzie w czterech kolejkach Ekstraklasy wygrało raz i odniosło trzy porażki. Teraz czekała ich czwarta - byliśmy wyraźnie na fali i zmietliśmy ich z boiska w podobnym stylu, jak Wojskowych w Warszawie - 2-0 do przerwy i 5-1 na koniec meczu. Po golu zdobyli Mikołajczak, Shongwe, Machaj i Zasada, a więc zmiennicy, którzy dostali okazję do pokazania się od pierwszej minuty, oraz Zapaśnik, a więc piłkarz podstawowej jedenastki, który tym razem wszedł z ławki. Po tym zwycięstwie zajęliśmy miejsce na szczycie Ekstraklasy, co w mediach wszem i wobec przedstawiano w kategoriach sensacji. Co prawda Górnik Zabrze miał dwa punkty i jeden rozegrany mecz mniej od nas, ale mało nas to wtedy obchodziło. Lider to lider.

Mieliśmy nadzieję na podtrzymanie dobrej passy cztery dni później, kiedy podejmowaliśmy u siebie Cracovię. Przeciwnik znów nie był najwyższych lotów, a my mogliśmy zagrać pierwszym składem, jako że zawodnicy zdążyli już solidnie wypocząć po triumfie na Łazienkowskiej. Krakowianie jednak ani myśleli paść przed nami na twarze w uznaniu naszej formy i postawili trudne warunki. Długo nie mogliśmy zdobyć bramki, udało nam się to dopiero w końcówce pierwszej połowy, kiedy świetnym strzałem sprzed pola karnego popisał się Wieczorek. W drugiej połowie jego wyczyn skopiował jednak pomocnik gości Kaczykowski i mecz zakończył się podziałem punktów. 1-1 to nie był nasz wymarzony wynik, spadliśmy po nim na 4. miejsce w tabeli, niemniej jednak nasza chwilowa - miałem nadzieję - nieskuteczność wkrótce musiała ustąpić, do treningów tuż po tym meczu wracał bowiem Edinho.

A potrzebowaliśmy go bardziej niż zwykle, bo do Wałbrzycha zawitał lider z Zabrza. Pod rządami nowego prezesa, który wcale nie zrobił póki co jakichś oszałamiających transferów, Górnik spisywał się rewelacyjnie - w sześciu kolejkach wygrał pięć razy i raz zremisował, nie tracąc do tej pory jeszcze nawet bramki! Czekało nas więc spore wyzwanie, wobec czego wystawiłem młodego Brazylijczyka w pierwszej jedenastce, świadom jednak tego, że całego meczu nie zdoła jeszcze kondycyjnie wytrzymać. Jednak godzina, którą spędził na boisku, wystarczyła mu, żeby dwukrotnie pokonać Mateusza Bąka. Niestety tylko jedno trafienie było zgodne z przepisami - drugie zdobył ze spalonego, czego sędzia nie przeoczył. Goście wyrównali kwadrans przed końcem, kiedy we własnym polu karnym znalazł się nie wiadomo skąd Zapaśnik i sfaulował rywala. Skutecznie wykorzystany karny i 1-1, drugie z rzędu, ale w starciu ze znacznie silniejszym niż uprzednio rywalem. W sumie byliśmy zadowoleni, przed meczem taki wynik bralibyśmy w ciemno - mimo to pewien niedosyt pozostał.

Nasz dobry początek sezonu tym razem nie został niezauważony. W plebiscycie na Piłkarza Miesiąca trzecie miejsce zgarnął nie w pełni jeszcze wykorzystywany przeze mnie w grze Shongwe, ja sam zdobyłem drugą nagrodę Menedżera Miesiąca - za plecami Jacka Bąka, a Bramką Miesiąca września zostało wybrane trafienie Wieczorka w spotkaniu z Cracovią. Zasadność tych wyróżnień chcieliśmy potwierdzić w czwartym z rzędu spotkaniu u siebie z Ruchem, tym bardziej, że w dotychczasowych trzech zdobyliśmy "tylko" 5 punktów. Był to mecz o tyle szczególny, że przed nim wszyscy byli zdrowi. Wszyscy kontuzjowani uporali się z urazami, choć nie byli może w pełni sił, to jednak mogli wystąpić. Wobec tego wybrałem najlepszy możliwy skład, a ten z łatwością poradził sobie z przyjezdnymi. Hat-trick Edinho, gol z karnego Dinisa, a nawet bramka Gregorka, który zastąpił młodego Brazylijczyka, gdy ten zdobył już swoje trzy bramki, zapewniły nam zwycięstwo 5-0.

Kolejny mecz ligowy czekał nas dopiero za dwa tygodnie, ze względu na spotkania reprezentacyjne, wobec czego zorganizowałem mecz towarzyski z pierwszym lepszym klubikiem, ot tak, żeby piłkarze nie zardzewieli. Padło na Drukarza Warszawa, którego jednak potraktowaliśmy łagodnie wygrywając 2-0 po golach Bronowickiego i Fabinho. Przed nami był naprawdę ciężki okres - mieliśmy rozegrać 5 meczów w trzy tygodnie, poczynając od ligowego spotkania z Piastem w Gliwicach. Rozpoczęliśmy je dobrze, bo już w 12. minucie Morales wyprowadził nas na prowadzenie. Potem jednak Zakrzewski faulował w polu karnym, a gospodarze wykorzystali jedenastkę. Mecz zakończył się średnio zadowalającym nas wynikiem. Wnioski z sześciu ostatnich spotkań o punkty były takie, że jak nie strzelamy pięciu bramek, to remisujemy 1-1.

Byliśmy ciekawi, czy ta prawidłowość potwierdzi się także cztery dni później w spotkaniu pucharowym z Cracovią. Graliśmy w Wałbrzychu, a więc ze względu na to, jak i na klasę przeciwnika, byliśmy raczej pewni zwycięstwa. Wymagał tego też zarząd, który w tym roku zażyczył sobie awansu do siódmej rundy Pucharu Polski. Jako że włączaliśmy się do niego w rundzie szóstej, wystarczyło pokonać u siebie krakowian, żeby spełnić żądania prezesów. Był to jednak wyrównany, choć nudny mecz. Obie drużyny oddały w sumie w trakcie regulaminowych 90 minut oraz dogrywki 22 strzały na bramkę, ale tylko jeden celny. O wszystkim decydowały rzuty karne - u nas spudłował tylko Shongwe, goście natomiast przestrzelili dwa razy, wobec czego po stanowczo zbyt dużych mękach awansowaliśmy dalej.

Kolejne spotkanie ligowe czekało nas już trzy dni później, podejmowaliśmy u siebie mistrza Polski, Lechię Gdańsk. Wyszliśmy w najsilniejszym możliwym składzie i już po 35. minutach prowadziliśmy 3-0 dzięki trafieniom Banasiaka, Edinho i Zapaśnika. Jeszcze przed przerwą goście zmniejszyli stratę do dwóch bramek, ale w drugiej połowie swojego gola zaliczył Kalu, dzięki czemu mogliśmy spokojnie czekać na końcowy gwizdek. Tuż przed nim zawodnicy Lechii ponownie trafili do siatki i ostatecznie wygraliśmy 4-2. Wszystko wyglądało znakomicie, jednak z dnia na dzień w drużynie pojawił się problem - Nigeryjczycy Ekene Emigo i młody Ernest Daniel stwierdzili nagle, że w Wałbrzychu niespecjalnie im się podoba. Tego drugiego wysłałem w związku z tym na miesięczny urlop do kraju, ten pierwszy natomiast będzie to musiał jakoś przeboleć, bowiem kontuzji doznał Freidgeimas i Ekene nie miał rozsądnej alternatywy na prawej obronie.

Po zaledwie czterech dniach odpoczynku mieliśmy podejmować w Bełchatowie miejscowy GKS. Zmęczenie dawało nam się już mocno we znaki, ale gospodarze byli w trakcie tak samo wyczerpującego okresu, więc kondycja nie powinna mieć dużego wpływu na wynik meczu. Przynajmniej teoretycznie. W praktyce okazało się, że obie drużyny nie za bardzo miały siły atakować, przez co spotkanie zakończyło się nudnym, bezbramkowym remisem. Z Bełchatowa pojechaliśmy wprost do Warszawy, gdzie trzy dni później graliśmy z Polonią. Nie obyło się bez wielu roszad w wyjściowym składzie, które przyniosły marny skutek. Gospodarze przeważali przez większość spotkania, a od 57. minuty prowadzili 1-0. Wcześniej jakiegoś lekkiego urazu nabawił się Kalu, jednak postanowiłem zostawić go na boisku, co okazało się dobrą decyzją, bowiem właśnie Nigeryjczyk uratował dla nas punkt w 87. minucie. Diagnoza po meczu nie była jednak optymistyczna - Kalu skręcił staw kolanowy i miał pauzować 3-4 tygodnie. Tak czy siak dzięki niemu przedłużyliśmy serię meczów bez porażki do dziewięciu.

Wreszcie czekała nas dłuższa, tygodniowa przerwa, po której w Wałbrzychu podejmowaliśmy Wisłę. Krakowianie spisywali się w tym sezonie znacznie poniżej oczekiwań. Media widziały w nich nowego mistrza, a tymczasem zajmowali dalekie 11. miejsce w tabeli. Nie tak widział to z pewnością nowy szkoleniowiec drużyny Jan Urban, który z początkiem sezonu zastąpił emerytowanego Henryka Kasperczaka. Nie wiedzieliśmy więc za bardzo czego się spodziewać - czy gry godnej faworyta do zwycięstwa w rozgrywkach, czy też może postawy w stylu drużyny z dolnej części tabeli. Ostatecznie zespół Białej Gwiazdy rozegrał niezłe spotkanie, w którym dzielnie stawiał nam czoła. Kwadrans przed końcem upragnioną bramkę dla nas zdobył Morales, ale tuż przed ostatnim gwizdkiem sędziego goście wyrównali i musieliśmy podzielić się z nimi punktami.

Cztery dni później podejmowaliśmy w Poznaniu Lecha. Gospodarze byli w tabeli na drugim miejscu - jedno wyżej od nas - i mieli nad nami trzy punkty przewagi. Teoretycznie można było więc tę stratę odrobić, jednak w praktyce spodziewaliśmy się ciężkiego meczu i mało kto liczył na zwycięstwo. I to się potwierdziło - mimo niezłego początku w naszym wykonaniu, w 24. minucie to Lech wyszedł na prowadzenie, strzelając gola z karnego po głupim faulu Zakrzewskiego. W drugiej połowie gospodarze dopełnili dzieła zniszczenia szybko aplikując nam dwie bramki, na co my byliśmy w stanie odpowiedzieć tylko jednym trafieniem Edinho w samej końcówce. Porażka 1-3 oznaczała spadek na 4. miejsce w tabeli oraz zakończenie serii meczów bez porażki, która zdążyła w międzyczasie urosnąć do 11 spotkań. Dzień po meczu na treningu nie stawił się Emigo, którego kłopoty aklimatyzacyjne zaczynały mnie poważnie martwić. Do przerwy zimowej zostały nam 4 mecze, postanowiłem, że zostanie na nich, a na święta puszczę go do kraju.

Dłuższą przerwę spowodowaną meczami reprezentacji wykorzystaliśmy na sparing z drużyną Carbo Gliwice, w którym od pierwszej minuty szansę dostali ci, którzy zazwyczaj siadali na ławce lub na trybunach. Wygraliśmy gładko 4-0 po trafieniach Mikołajczaka i Kaźmierowskiego w pierwszej połowie, oraz Edinho i Zapaśnika w końcówce, gdy weszli już gracze pierwszego składu. Dzień przed kolejnym ligowym meczem, w Wałbrzychu z Koroną, na treningu niefortunnie zderzyli się ze sobą Kisiel i Onyschenko, w związku z czym ci szalenie istotni dla nas zawodnicy doznali kontuzji. Dominik wyleciał z gry na 4 tygodnie, a Denys nawet na 7-8. W praktyce znaczyło to, że do końca rundy jesiennej musieliśmy sobie radzić bez nich. W bramce stanął więc Wróbel, zaś na pozycji defensywnego pomocnika mógł się zaprezentować Lisowski. Obaj zagrali przyzwoicie, Przemek zachował czyste konto, a Banasiak i Morales z karnego dali nam dwubramkowe zwycięstwo. Żeby jednak nie było za dobrze, kontuzji doznał Zapaśnik i przez 9-12 dni miał się tylko przyglądać treningom. Z gabinetu lekarskiego były też jednak dobre wieści - do zdrowia wracali Kalu i Freidgeimas.

Na spotkanie u siebie z Arką, które notabene rozpoczynało rundę rewanżową, nie byli jeszcze w pełni sił, ale przynajmniej Nigeryjczyka planowałem wpuścić na boisko w trakcie spotkania. Zapaśnika na prawym skrzydle zastąpił natomiast Mikołajczak i to był strzał w dziesiątkę, bo to Radek rozpoczął strzelanie w 24. minucie spotkania, a potem został też wybrany zawodnikiem meczu. Co więcej, występ ten pomógł mu w zdobyciu drugiej nagrody dla Piłkarza Miesiąca, mimo że z pięciu rozegranych przez nas w listopadzie spotkań o punkty, on zagrał w dwóch. Widocznie decydenci wzięli pod uwagę również jego dobrą postawę w meczu z Carbo Gliwice... Goście z Gdyni dobrze rozpoczęli drugą połowę - tuż po wznowieniu gry wyrównali, ale cieszyli się z remisu tylko dwie minuty, kiedy to na prowadzenie wyprowadził nas Edinho. To trafienie zajęło zresztą trzecie miejsce w plebiscycie na Bramkę Miesiąca. W końcówce po rzucie rożnym trzeciego gola dołożył Zakrzewski i ostatecznie wygraliśmy 3-1.

Do końca rundy jesiennej zostały nam dwa mecze wyjazdowe z przeciwnikami z dolnej części tabeli. Najpierw pojechaliśmy do Bielska-Białej na spotkanie z Podbeskidziem, w którym gospodarze mieli znaczną przewagę, jednak byli też przerażająco nieskuteczni - w przeciwieństwie do nas. Dzięki jednemu trafieniu Kalu i dwóm Edinho wygraliśmy pewnie 3-1. Przyzwoicie w bramce zaprezentował się debiutujący w składzie Ibrahim Thompson, któremu dałem szansę w miejsce Wróbla. Tydzień później w Wodzisławiu między słupkami stanął już jednak z powrotem Przemek i gola nie puścił, a dzięki strzałowi rozpaczy Theo Shongwe z 91. minuty również Odra musiała na własnym boisku uznać naszą wyższość. Dzięki tym dwóm zwycięstwom na czas przerwy zimowej zajmowaliśmy w tabeli bardzo dobre 3. miejsce.

Szykowała się więc spokojna zima, także dlatego, że nie za bardzo mieliśmy czym szastać na rynku transferowym, a i wśród zawodników, którym kończyły się kontrakty po sezonie nie było zbyt wielu ciekawych graczy. Oczywiście poza Afryką, ale że piłkarzy z tamtych lig można nagabywać dopiero w marcu, toteż w styczniu i lutym skupiliśmy się na dobrym przepracowaniu przygotowań do rundy wiosennej i podpisywaniu nowych kontraktów z obecnymi zawodnikami. Tu dużo szumu było wokół Edinho, który nie przejawiał chęci na przedłużenie umowy, ale ostatecznie przekonała go solidna podwyżka do 35 tysięcy złotych miesięcznie. Tym samym został najlepiej zarabiającym piłkarzem zespołu, wyprzedzając swojego starszego rodaka Fabinho. Do naszej drużyny młodzieżowej dołączył w międzyczasie z wolnego transferu wszechstronny reprezentant młodzieżówki Wybrzeża Kości Słoniowej Serge Cherif, a kolejnym wzmocnieniem po sezonie zostać miał Serb Ivica Tadic. Nadchodził też czas pożegnania z Jarkiem Piątkiem, który nie rozwijał się tak, jak na to liczyliśmy i przyjął ofertę Poloni Przemyśl. Spore wzmocnienie natomiast zanotowaliśmy znów w sztabie szkoleniowym, do którego dołączył Marek Saganowski.

Wracając do przygotowań - rozpoczęliśmy je od obozu w Chorwacji, gdzie zmierzyliśmy się z zespołami HNK Rijeka (2-2 po golach Edinho i Mariusza Zasady), NK Osijek (3-4 po trafieniach Edinho, Fabinho i Zasady) i HNK Hajduk (1-3 po bramce Wieczorka). Między drugim a trzecim meczem wydarzyło się sporo ciekawych rzeczy. Najpierw przyszły dwie złe wiadomości - kontuzja Kisiela na treningu wykluczyła go z gry na 3 miesiące, a więc na resztę zimy i cześć sezonu. Druga zła wiadomość to oferta za Shongwe - Dinamo Mińsk zaoferowało za niego tyle pieniędzy, że prezes postanowił je przyjąć bez konsultacji ze mną. Nieco mnie to rozwścieczyło, jednak sprawa wyjaśniła się jeszcze przed meczem z Hajdukiem - Theo co prawda zaakceptował warunki kontraktu, ale transfer nie wypalił, gdyż okazało się, że białoruski klub miałby w składzie zbyt wielu obcokrajowców. Uf!

Pozostała część okresu przygotowawczego upłynęła głównie pod znakiem rywalizacji o pozycję pierwszego bramkarza. Wróbel i Thompson mieli sporo okazji, żeby się wykazać, bo po powrocie z Chorwacji zagraliśmy jeszcze sześć spotkań w Wałbrzychu. Najpierw z kwitkiem odprawiła nas krakowska Wisła, wygrywając 2-1 (honorowe trafienie zaliczył Fabinho), potem gościliśmy cztery czołowe kluby I Ligi - Zagłębie Lubin (4-1 po golach Fabinho, Edinho, Mikołajczaka i Moralesa), Jagiellonię Białystok (2-0 po bramkach Edinho i Kalu), ŁKS Łódź (0-0) i Pogoń Szczecin (2-2 po trafieniach Moralesa i Gregorka) - a na zakończenie już tradycyjnie zmierzyliśmy się z własną drużyną U-21 wygrywając 2-0 po trafieniach Gregorka i Mikołajczaka. Kiedy w zasadzie już postanowiłem, że w bramce stanie Ghańczyk, dwa dni przed ligowym meczem w Wałbrzychu z Widzewem również i on... doznał kontuzji. W tej sytuacji golkiperem musiał zostać Wróbel.

Poza tym wyszliśmy najsilniejszym możliwym składem, choć kontuzjowany był jeszcze co prawda Morales, jednak na lewej stronie zastępował go Fabinho, a rywalizacja między nimi była na tyle zacięta, że trudno powiedzieć, który w tym momencie był pierwszym, a który drugim lewoskrzydłowym. Na pewno trzecim był Zasada... W każdym razie mecz z łodzianami przyszło zobaczyć aż 4110 widzów, co było nowym rekordem, a ja liczyłem na to, że ta liczba wyzwoli w moich zawodnikach dodatkowe pokłady energii. Niestety, w pierwszej połowie nic takiego nie było widać - to goście przeważali, więc fakt, że nie padły w niej bramki mógł nas jedynie cieszyć. Druga część gry przebiegała już jednak pod nasze dyktando, a kwadrans przed końcem Ekene Emigo głową skierował piłkę do bramki rywali po precyzyjnym dośrodkowaniu Banasiaka i wygraliśmy 1-0. Rundę zaczęliśmy więc nieźle - zwycięstwo to dało nam przy remisie Lecha pozycję wicelidera Ekstraklasy. Murowanym faworytem do zwycięstwa w rozgrywkach był już Górnik Zabrze, którego meksykański właściciel w zimowym okienku w końcu trochę sypnął groszem.

My również byliśmy aktywni na rynku transferowym. Jeszcze przed następną kolejką, w której podejmowaliśmy - znów u siebie - Legię, podpisaliśmy kontrakt z pozostającym bez klubu młodym Rachidem Fellagiem, reprezentantem Algerii U-21. We wrześniu natomiast zasilić nasze szeregi mieli też 17-letni ofensywny pomocnik Kingsley Johnson oraz 20-letni napastnik Arsene Toure, na którego czaiłem się od dłuższego czasu. W 19 spotkaniach młodzieżowej reprezentacji Wybrzeża Kości Słoniowej strzelił on 21 goli! Na tym planowaliśmy zakończyć zimowe transfery. Wracając do spotkania z Legią - nie mógł w nim zagrać najlepszy gracz potyczki z Widzewem Adam Banasiak, który na treningu doznał kontuzji po wejściu Webera. Na szczęście uraz był niegroźny i na kolejne mecze Adam powinien być już w pełni sił. Jego miejsce w wyjściowej jedenastce zajął natomiast Shongwe. Ja liczyłem na kolejny rekord frekwencji, jako że rywal był równie atrakcyjny, jak uprzednio, a dobry wynik z łodzianami powinien zachęcić większą liczbę widzów. Niestety, mecz ze stołecznym zespołem przyciągnął na stadion niemal pół tysiąca widzów mniej niż spotkanie z Widzewem. Wydawało się, że to nieco zdeprymowało zawodników - grali strasznie nijako. Goście przeważali, a udokumentowali to bramką w 79. minucie. Dopiero wtedy nieco się otrząsnęliśmy i już 120 sekund później było 1-1 po golu wprowadzonego po przerwie Mikołajczaka, zresztą wychowanka Legii. Wynik taki utrzymał się do końca, co pozwoliło nam zachować drugie miejsce w tabeli.

W środku tygodnia przyjechał do nas Śląsk Wrocław na mecz siódmej rundy Pucharu Polski. Co prawda w tych rozgrywkach oczekiwania zarządu były już spełnione, jednak jako że graliśmy u siebie, a rywal był z I Ligi, należało ten mecz wygrać. Mimo to wystawiłem rezerwowy skład, na czele z wracającym po kontuzji Thompsonem w bramce, licząc że i tak poradzi on sobie z drużyną z niższej klasy rozgrywkowej. I początek był rzeczywiście udany, bo już kilkadziesiąt sekund po rozpoczęciu gry prowadziliśmy 1-0 po trafieniu Gregorka. Potem jednak szukający formy we Wrocławiu Grosicki i mocno tam już zadomowiony Gancarczyk doprowadzili do tego, że na przerwę schodziliśmy przegrywając 1-2. Pełna mobilizacja w drugiej połowie pozwoliła nam doprowadzić do wyrównania na pół godziny przed końcem regulaminowego czasu gry - gola zdobył Shongwe. Po 90. minutach był więc remis, a to oznaczało dogrywkę. I wtedy dopiero moi gracze włączyli wyższy bieg - po jednej bramce samobójczej gości oraz trafieniach Zasady i Mikołajczaka wygraliśmy ostatecznie 5-2. Okupiliśmy to oczywiście okropnym zmęczeniem - w kolejnym meczu ligowym z Cracovią w Krakowie na zmienników nie było co liczyć.

Wyszliśmy więc w podstawowym ustawieniu, chociaż między słupkami stanął w nagrodę za dobry występ w spotkaniu pucharowym Thompson. Byliśmy pewni swego, jako że gospodarze zamykali tabelę Ekstraklasy, jednak szybko okazało się, iż nic sobie oni z przepaści dzielącej oba zespoły nie robią. Cracovia ku naszemu zaskoczeniu objęła prowadzenie w 9. minucie i musieliśmy odrabiać straty. Udało nam się to z powodzeniem jeszcze przed gwizdkiem kończącym pierwszą połowę - najpierw bramka samobójcza Górskiego, a potem dwa trafienia Edinho i do szatni schodziliśmy prowadząc 3-1. W drugiej połowie Brazylijczyk skompletował hat-tricka, a w 90. minucie gola dołożył wpuszczony z ławki Shongwe i ostatecznie pokonaliśmy gospodarzy wysoko, bo aż 5-1. Minusami tego spotkania była żółta kartka Zakrzewskiego, która eliminowała go z kolejnego meczu, oraz kontuzja Szajny, który wyleciał z gry na kilka tygodni. To oznaczało, że Bełchatów u siebie mieliśmy podejmować z zupełnie nowym środkiem obrony.

Stworzył go duet Weber - Winiarczyk, co do którego występu byłem pełen obaw. Jednak w razie potrzeby sytuacje ratować miał Kisiel, który wyleczył kontuzję i wrócił do składu. Na ławce usiadł też kolejny rekonwalescent - Morales, którego planowałem wpuścić w drugiej połowie. Zarówno nasz powracający do gry podstawowy bramkarz, jak i rezerwowi stoperzy nie ustrzegli się błędów, ale dzięki wzajemnej asekuracji udało się nam zachować czyste konto. Goście natomiast musieli wyciągać piłkę z siatki trzykrotnie - raz w pierwszej połowie, po golu Fabinho, i dwa razy w drugiej, po trafieniach rezerwowego Moralesa i grającego cały mecz Kalu. Zwycięstwo 3-0, ósmy ligowy mecz bez porażki z rzędu i w dalszym ciągu drugie miejsce w tabeli - wyglądało to znakomicie, zwłaszcza że nasza gra była również ostatnio bardzo dobra.

Czy dotyczyło to również zawodników rezerwowych? Tego mieliśmy się dowiedzieć w spotkaniu ćwierćfinału Pucharu Polski z Koroną Kielce. Pierwszy mecz graliśmy u siebie i dałem w nim szansę wszystkim zmiennikom, tylko w bramce stanął Kisiel - uznałem, że po tak długiej kontuzji, jak jego, przyda mu się więcej spotkań, żeby wrócić do pełni formy. I Dominik znów zachował czyste konto, a w polu koncert gry dał Theo Shongwe, który mimo młodego wieku wyraźnie aspirował już do gry w pierwszym składzie. Co prawda z Banasiakiem i Kalu nie miał na to dużych szans, ale jeśli któryś z nich zostałby sprzedany - a interesanci byli - to młody reprezentant RPA na pewno wskoczyłby do składu. Podobnie w przypadku transferu Edinho - wtedy Kalu przesunięty zostałby do ataku. Dość jednak gdybania - wróćmy do meczu z Koroną. Choć było to pierwsze z dwóch spotkań, w zasadzie zapewniliśmy sobie awans wygrywając 4-0 po hat-tricku Shongwe i jego asyście przy bramce Gregorka. To był koncert gry całego, rezerwowego przecież, zespołu.

Cztery dni później graliśmy, już w podstawowym składzie, mecz ligowy w Chorzowie z Ruchem. Zaczęło się wspaniale, bo już w 3. minucie rzut karny za ewidentny faul na Fabinho perfekcyjnie wykorzystał Banasiak. Potem jednak nastąpiło w naszych szeregach mocne rozluźnienie, wykorzystane przez gospodarzy jeszcze w pierwszej połowie i na przerwę schodziliśmy przy remisie 1-1. Po wznowieniu gry mieliśmy ogromną przewagę, ale nie wykorzystaliśmy żadnej ze stworzonych sytuacji. Podział punktów oznaczał dla nas zachowanie drugiej pozycji w tabeli, ale Lech i Legia zrównali się z nami punktami. Nie była to jednak najgorsza wiadomość - Adam Banasiak bramką z karnego pożegnał się bowiem z klubem. Niestety, do klubu wpłynęła oferta Dinama Mińsk, które zmniejszyło liczbę obcokrajowców i wolne miejsce postanowili uzupełnić właśnie naszym zawodnikiem. Ofertę opiewającą na 3.75 miliona złotych prezes Romaniuk przyjął bez mojej wiedzy - już drugi raz, co zaczynało mnie nieco denerwować. Fakt faktem, że była to jednak propozycja niezła - Adam był wyceniany na 2 miliony złotych. A z całej otrzymanej za niego sumy 60% zasiliło budżet transferowy, który wynosił przez to 2 213 880 zł i szczerze mówiąc nie będąc do takich kwot przyzwyczajonym nie wiedziałem nawet, co z nim robić. W pierwszym odruchu poprosiłem zarząd o rozbudowę obiektów młodzieżowych lub bazy treningowej i ku mojemu zaskoczeniu na ten drugi pomysł prezesi przystali. Chociaż tyle dobrego z tego zamieszania.

Od początku było jasne, że miejsce Banasiaka w składzie zajmie Shongwe - w meczu ligowym z Piastem w Wałbrzychu o znacznie większe zmartwienie niż ta akurat pozycja środkowego pomocnika przyprawiało mnie obsadzenie lewoskrzydłowego. W tygodniu doznał Fabinho, Morales pauzował za kartki, a to znaczyło, że do wyjściowej jedenastki załapał się etatowy rezerwowy Zasada. To jednak nie był dobry mecz w wykonaniu nowych w podstawowym składzie twarzy, jak i żadnych innych zawodników naszego klubu, może poza Kisielem, którego rosnącą formę raz po raz sprawdzali napastnicy rywali. Niestety, w końcu musiał skapitulować, a że tego dnia my nie byliśmy w stanie poważnie zagrozić bramce gości, przegraliśmy 0-1. Porażka przytrafiła się nam w najmniej spodziewanym momencie - wydawało się, że jesteśmy na fali, a tu dziesiąty w tabeli Piast na naszym terenie wyrwał nam trzy punkty.

Miałem nadzieję, że nie podłamie to za bardzo zawodników, czekał nas bowiem rewanżowy mecz pucharowy w Kielcach. Co prawda Korona za dużych szans na awans nie miała, po tym jak zmiażdżyliśmy ich w pierwszym meczu, ale przy naszej słabej grze wszystko było możliwe. Niemniej jednak wystawiłem po raz kolejny rezerwy z paroma wyjątkami - Kisielem w bramce i dwoma rekonwalescentami - Moralesem i Szajną. Zaczęliśmy dobrze, już w 3. minucie prowadziliśmy po bramce Wieczorka, jednak do przerwy gospodarze zdołali zdobyć dwa gole i schodziliśmy do szatni przegrywając 1-2. Po przerwie obie drużyny miały swoje okazje, ale wynik nie uległ już zmianie, a więc mimo porażki mogliśmy się cieszyć z awansu do półfinału. A w nim los zetknął nas z drużyną Zagłębia Lubin z I Ligi, a więc wszyscy po cichu mówili już o możliwości zagrania w finale.

Jednak przed pierwszą potyczką z rywalami z regionu czekało nas bodaj najcięższe spotkanie w sezonie - mecz wyjazdowy w Zabrzu ze znakomitym Górnikiem. Gospodarze z 12 rozegranych do tej pory na własnym boisku spotkań wygrali 11, przegrali tylko raz, z Lechem, i to pechowo. Nie byliśmy więc w tym meczu faworytami. Jednak miejscowi kibice, którzy niemal w komplecie wypełnili trybuny, po pół godziny gry miny mieli raczej nietęgie. Ich pupile przegrywali bowiem z przyjezdnymi z Wałbrzycha 0-1 po golu Shongwe z karnego. Niestety, później zaczął się Tshibamba show. Napastnik gospodarzy dwukrotnie pokonał Kisiela, na co my nie byliśmy już w stanie odpowiedzieć i polegliśmy 1-2. Trzecia porażka z rzędu, zaczynało być niewesoło, najbardziej martwiła mnie słaba forma Edinho, który przyznawał zresztą otwarcie, że w pewnym momencie zrobiło się wokół niego za dużo szumu i nieco go to przytłacza. Tak czy siak chcieliśmy tę niedobrą passę jak najszybciej przerwać, a okazja ku temu była nie lada - pucharowe spotkanie z Zagłębiem.

Chcieliśmy nie tylko wygrać, ale wygrać wysoko, żeby do Lubina jechać już w miarę spokojni o awans do finału. Ten zamiar oczywiście nie wpłynął za bardzo na dobór wyjściowego składu - zagrali znów głównie rezerwowi, tym razem nawet z Wróblem w bramce. To jednak nie przeszkodziło nam w szybkim objęciu prowadzenia - w 8. minucie wyprowadził nas na nie Kaźmierowski. Szymon po tym sezonie odchodził z klubu - kończył mu się kontrakt i postanowiłem nie proponować mu jego przedłużenia - jednak jak widać chciał się pożegnać godnie. W pierwszej połowie gola dołożył jeszcze po rożnym Janusz Weber, a na drugą wyszedł Theo Shongwe, zastępując sponiewieranego Zasadę, i potrzebował zaledwie kilkudziesięciu sekund, żeby podwyższyć na 3-0, tym samym ustalając wynik meczu. Cel został więc zrealizowany. W drugim półfinale Wisła wygrała w Krakowie z Arką 1-0, więc była znacznie mniej pewna awansu niż my.

Przed spotkaniem rewanżowym podejmowaliśmy na wyjeździe Lechię Gdańsk i było to wyrównane spotkanie, choć brzydkie. Więcej walki w środku boiska niż strzałów na bramkę. Decydujący cios zadaliśmy jednak my w 78. minucie, a konkretnie Maciej Szajna głową po dośrodkowaniu Shongwe z wolnego. Zwycięstwo 1-0 dało nam utrzymanie trzeciego miejsca w tabeli - pozycję wicelidera utraciliśmy na skutek kilku słabszych występów na rzecz Lecha, który był w sztosie i odskoczył nam już na 6 oczek. Czwarta w tabeli Legia miała tyle samo punktów, co my. Natomiast niżej już spaść nie mogliśmy - do końca sezonu zostały cztery kolejki, a piąty Ruch był aż o 13 oczek uboższy od nas. W zasadzie już można było uznać ten sezon za udany.

Potwierdzenia takiej oceny szukaliśmy w meczu rewanżowym półfinału Pucharu Polski w Lubinie. Po raz kolejny zagrali w nim od początku nominalni rezerwowi, którzy stworzyli sobie sporo sytuacji już w pierwszej połowie. Gospodarze w zasadzie nie istnieli, toteż gdy w 21. minucie wyszli na prowadzenie byliśmy nieco podrażnieni. Jednak konsekwentna gra zaskutkowała wyrównaniem na kwadrans przed końcem - Winiarczyk po dośrodkowaniu z rożnego Zasady skierował piłkę do bramki Zagłębia i ustalił wynik meczu na 1-1. W dwumeczu wygraliśmy więc 4-1 i pewnie awansowaliśmy do finału, w którym mieliśmy zmierzyć się z Arką. Gdynianie wygrali w rewanżu u siebie z Wisłą 2-0.

Przed finałem, który miał być rozegrany w Koninie, czekały nas jeszcze dwa mecze ligowe. Pierwszy z nich graliśmy w Wałbrzychu z Polonią Warszawa - nie było to specjalnie interesujące spotkanie, zakończyło się bezbramkowym remisem. Przed drugim meczem - wyjazdowym z Wisłą - zacząłem się zastanawiać, czy powinienem wystawić pierwszy skład i zagrać rezerwami cztery dni później z Arką, czy może dać szanse zmiennikom w Krakowie, żeby następnie wystawić najmocniejszy zespół na finał. Ostatecznie zdecydowałem się na tę pierwszą opcję - uznałem, że byłoby to nie fair wobec zawodników, którzy wywalczyli awans, żeby teraz nie dać im okazji w najważniejszym w rozgrywkach meczu. W Krakowie wyszliśmy więc w najmocniejszym składzie, a dodatkowo tuż przed tym meczem Edinho stwierdził, że nauczył się radzić sobie z presją mediów. Potwierdził to już w 4. minucie zdobywając wreszcie, po długiej przerwie, upragnionego gola. Niestety w tym samym meczu doznał on kontuzji, która wyeliminowała go z gry do końca sezonu. Szybko zdobyta bramka podrażniła gospodarzy, którzy od tego momentu znacznie przeważali. Nie mogli jednak znaleźć recepty na świetnego Kisiela, a w 62. minucie Szajna po rożnym podwyższył na 2-0 i stało się jasne, że tego meczu nie przegramy - Wiślacy byli podłamani i nie zagrozili już naszej bramce. Wyjazdowe zwycięstwo poprawiło nastroje przed meczem sezonu.

Kto by się spodziewał, że na takie miano zasłuży sobie spotkanie rozgrywane w ramach traktowanego przez nas po łebkach Pucharu Polski. Mieliśmy sporo szczęścia w losowaniach - pokonaliśmy kolejno Cracovię, Śląsk, Koronę i Zagłębie, a więc aż dwie drużyny z I Ligi. Arka drogę do finału miała trudniejszą - wygrała z takimi rywalami jak Pogoń, Polonia Warszawa, Lech i Wisła. Tak czy siak była to szansa na pierwsze w historii klubu trofeum! Dopiero gdy zdałem sobie z tego sprawę zacząłem żałować, że postanowiłem wystawić w tym spotkaniu rezerwy. Jednak było już za późno - gracze pierwszego składu byli zmęczeni po spotkaniu ligowym, więc tak czy siak o naszym losie mieli decydować etatowi zmiennicy. Stadion w Koninie zapełnił się do ostatniego miejsca - na trybunach zasiadło równo 15 tysięcy widzów. Obie drużyny zaczęły mecz ostrożnie, badając siebie nawzajem. Trwało to w zasadzie całą pierwszą połowę - pod jej koniec Arka zdobyła bramkę, jednak nie uznał jej arbiter doszukując się spalonego. Ta sytuacja wywołała zresztą po meczu sporo kontrowersji - trener zespołu z Gdyni otwarcie powiedział, co myśli o tej decyzji i został za to upomniany przez PZPN. Druga połowa to już śmielsze ataki obu drużyn, jednak nie przyniosły one bramkowego rezultatu. Konieczna była więc dogrywka i już jej początek był dla nas dramatyczny - w trzeciej minucie doliczonego czasu kontuzji doznał Bronowicki, a jako że limit zmian już wcześniej wykorzystałem, musieliśmy grać w dziesiątkę. Wtedy nakazałem zawodnikom zapomnieć o atakach, skupić się na obronie i ewentualnych kontrach. Szczerze mówiąc liczyłem na to, że uda się przetrwać napór gdynian i spróbować szczęścia w karnych. Na pierwszą jedenastkę nie musieliśmy wcale jednak czekać do końca dogrywki - w 100. minucie po faulu Moralesa przed szansą pokonania Wróbla stanął napastnik Arki Sobczak, jednak na szczęście fatalnie przestrzelił. I kiedy wydawało się, że wszystko rozstrzygnie się w konkursie strzałów z wapna, w 119. minucie dośrodkowanie Fabinho na bramkę zamienił Mikołajczak! 1-0 po dogrywce! Radości w Wałbrzychu nie było końca - na klubowe konto wpłynęło 750 tysięcy złotych, premia dla drużyny wyniosła 195 tysięcy, no a dodatkowo zapewniliśmy sobie, po raz pierwszy w historii klubu, występy w rozgrywkach międzynarodowych. Liga Europejska stała przed nami otworem!

Liczyłem na to, że euforia po zdobyciu pucharu przełoży się na postawę w arcytrudnym meczu z Lechem w Wałbrzychu. Poznaniacy wygrali ostatnio z Górnikiem Zabrze i na dwie kolejki przed końcem sezonu tracili do niego tylko dwa punkty, więc liczyli się jeszcze w walce o mistrzostwo. My zaś zajmowaliśmy trzecią lokatę z punktem przewagi nad Legią - nie mieliśmy już szans na drugie miejsce, ale chcieliśmy powalczyć o pozostanie na podium. Jednak bez kontuzjowanego Edinho mecz z Lechem zapowiadał się jeszcze ciężej - tym bardziej że po finale zmęczony był też Gregorek, więc w ataku szansę dostał Kaźmierowski. Dopiero po przerwie - kiedy przegrywaliśmy już 0-1 po golu Możdżenia - przypomniałem sobie, że w ataku może grać też etatowy prawoskrzydłowy Zapaśnik, toteż zastąpił on Kaźmierowskiego, który zszedł z boiska, żeby zwolnić miejsce dla Wieczorka - ten zajął dotychczasową pozycję Zapaśnika. Wszystko było pomyślane tak, żeby Michał mógł zdobyć po długiej przerwie jakiegoś gola, natomiast dość niespodziewanie do siatki trafił drugi uczestnik tej zmiany, a więc Jarek Wieczorek. Oczywiście nie miałem zamiaru na to narzekać - mecz zakończył się wynikiem 1-1 głównie dzięki Kisielowi, który bronił niesamowite piłki i zasłużenie został zawodnikiem meczu. W meczu tym padł kolejny już rekord frekwencji na Stadionie 1000-lecia - na trybunach było 4697 kibiców. Co więcej, dzięki nam Górnik Zabrze, który pokonał Koronę, został na kolejkę przed końcem mistrzem Polski. A Legia przegrała u siebie z Widzewem, więc nie straciliśmy trzeciego miejsca.

Bronić go pojechaliśmy do Kielc, tym razem od początku z Zapaśnikiem w ataku, a na prawym skrzydle zagrał Mikołajczak. Michał wykorzystał swoją okazję minutę przed końcem pierwszej połowy, dając nam prowadzenie. W drugiej części gry gospodarze przejęli inicjatywę i w 82. minucie doprowadzili do wyrównania. W tym czasie Legia przegrywała na wyjeździe z Podbeskidziem 1-4, więc niespecjalnie martwił mnie ten remis. Zawodnicy jednak nie znali wyniku meczu w Bielsku-Białej, toteż wzięli się do roboty i ostatecznie zdążyli przed końcowym gwizdkiem zdobyć decydującego gola - po rogu w wykonaniu Zasady kolejną bramkę zdobył Szajna - złapał formę strzelecką na koniec sezonu. Wygraliśmy 2-1 zapewniając sobie miejsce na najniższym stopniu podium, 2.7 miliona złotych nagrody, z czego 425 tysięcy powędrowało do kieszeni zawodników. Było to też najwyższe miejsce w lidze w historii w klubu.

Świetny sezon w naszym wykonaniu znalazł odzwierciedlenie w nagrodach na koniec sezonu - ja zająłem drugie miejsce, za Adamem Nawałką z Górnika Zabrze, w plebiscycie na Menedżera Sezonu, Edinho został uznany najlepszym Młodym Piłkarzem Sezonu, a do Jedenastki Sezonu trafił Bartek Zakrzewski. Kibice Piłkarzem Roku Górnika wybrali Uche Kalu. Miejsce Cracovii i Bełchatowa w Ekstraklasie w przyszłym sezonie zająć miały Pogoń i Jagiellonia. Trzecie miejsce w rozgrywkach I Ligi zajęło Zagłębie Lubin. Zdarzyło im się to... po raz czwarty z rzędu. Zawsze do awansu brakowało im dwóch (trzy razy) lub trzech (raz) punktów. Wyrazy współczucia... Wracając jednak do Wałbrzycha - warto wspomnieć o bardzo obfitym w sukcesy sezonie drużyny młodzieżowej Górnika - wygraliśmy Puchar U-21, a w Młodej Ekstraklasie zajęliśmy drugie miejsce, tylko dwa punkty za plecami Polonii Warszawa. Za dużo było niestety remisów, choć bilans mieliśmy imponujący 15-13-2.

W Wałbrzychu koniec sezonu nie oznaczał końca pracy - wszystkie premie sprawiły, że klubowa kasa wyglądała całkiem nieźle, zarząd zgodził się więc już nie tylko na rozbudowę bazy treningowej, ale i obiektów młodzieżowych - prace ruszyły w czerwcu, miały trwać 3 miesiące i kosztować milion złotych. Sam byłem ciekaw co z tego wyniknie. Prezes pozyskał też dodatkowego sponsora - roczna umowa opiewała na kwotę 800 tysięcy złotych - wcześniej to miejsce sprzedaliśmy za 220 tysięcy, więc postęp był znów spory. Ja tymczasem zaczynałem rozglądać się za potencjalnymi wzmocnieniami - w przyszłym sezonie mieliśmy przecież planowo walczyć o europejskie puchary... Na ten cel zarząd wysupłał budżet transferowy w wysokości bagatela 6.8 miliona złotych, na płace też mieliśmy jeszcze sporo miejsca. Zapowiadał się więc bardzo interesujący okres przygotowawczy, jak i cały sezon. Również bukmacherzy widzieli w nas już groźny zespół, zdolny do walki o najwyższe cele - za złotówkę postawioną na nas można było wygrać jedynie 26 złotych. Faworytem był mistrz - Górnik Zabrze, a wyżej od nas stały jedynie akcje Legii i Lecha. Nic tylko wygrywać, nieprawdaż?

Komentarze (0)

Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.

Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ
FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution
[x]Informujemy, że ta strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. W każdym czasie możesz określić w swojej przeglądarce warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies.