Prolog
Od kilku lat, każde kolejne wydanie sztandarowej serii studia Sports Interactive przyciąga do siebie większe grono graczy, którzy chcieliby wcielić się w rolę piłkarskiego menadżera. Grają starzy wyjadacze, którzy znają „eFeMa” od czasów „CeeMa”, grają nowi zapaleńcy, grają mężowie i ojcowie, grają także studenci i gimnazjaliści. Wraz ze zwiększającą się ilością graczy, zwiększa się również ilość komentarzy, wśród których prym wiodą te negatywne, co widać szczególnie w przypadku opinii na temat FM15. Dlaczego?
Czy negatywne opinie wynikają z nieumiejętności grania? Być może. Czy powodem niezadowolenia jest, delikatnie mówiąc, popsuty silnik meczowy, a może i cała gra? Nie da się ukryć, że SI z każdą łatką poprawia błędy silnika (choć, jak niektórzy twierdzą, generują tym samym nowe), więc i w tym coś jest. Czy żółć leje się w przypadku, gdy dany gracz przegrywa? Tak. Czy jeśli błędy pomagają mu wygrać, gracz narzeka? Szczerze powiedziawszy nie przypominam sobie za wiele takich sytuacji. Tak więc na stwierdzeniu, że „narzekają ci co przegrywają” ktoś mógłby postawić kropkę. Wydaje mi się jednak, że ten błahy problem leży głębiej
Błędy panie, błędy dookoła
Dla mnie Football Manager to po prostu gra, a więc „coś” co za zadanie ma mi umilić wolny czas, a robi to znakomicie. I choć odczuwam irytację po przegranym meczu, cieszę się po zwycięstwie, to jednak są to emocje, które rzutują tylko na grę i czas na niej spędzony. Oczywiście pochwalić bądź pożalić się jakimiś wynikiem ze znajomymi mogę i później, ale nie robię tego z takimi emocjami jakie odczuwam w czasie gry. I cieszę się że tak jest, bo „dosyć ma dzień swojej biedy” (Mt 6, 34b). Jest to zdrowe podejście również dlatego, iż w FM często dochodzi do sytuacji, w których coś dzieje się nie po naszej myśli. Pytanie jednak, czy winą tego jest zawsze błąd gry, czy może samo podejście gracza do niej? Myślę że jedno i drugie, jednak wszystko rozbija się gównie o to, jakie kto ma oczekiwania od tejże gry, a co za tym idzie, co dla niego jest błędem, a co nie – nawet jeśli błędem jest oczywistym, zatwierdzonym przez samego Milesa. Brzmi to niejasno? No to już tłumaczę.
„Mam cię w dupie!”
Oczywiście każdy może mieć swoje zdanie, poparte testami, doświadczeniem, statystykami, czy wróżeniem z fusów, ja swoje oprę na moich obserwacjach z czystej gry, przez którą rozumiem po prostu granie – tworzenie taktyki, ściąganie zawodników do klubu odpowiadających mojej wizji gry, wydawanie poleceń graczom jak i drużynie, przydzielanie odpowiednich poleceń treningowych w celu rozwoju zawodników, itp.
Minęły raczej czasy, gdy o powodzeniu w meczu decydowała jedna „kilertaksa” i ilość kliknięć na paskach w oknie taktyki czy treningu. Wraz z wdrożeniem przez SI ról zawodnika oraz taktycznych poleceń zespołowych i indywidualnych, FM stał się grą, która w końcu jest mi w stanie przynieść, jakkolwiek płytką i przyziemną, przyjemność. W moim odczuciu, gra nabrała dzięki temu niesamowitego realizmu. Bo wcześniej nie byłem sobie w stanie wyobrazić siebie jako menadżera piłkarskiego, siedzącego na ławce i krzyczącego w trakcie meczu „grajcie szeroko na 17 kliknięć!”. Żeby było śmieszniej, zawodnicy w mgnieniu oka z idealną precyzją ustawiali się na „zadaną” szerokość.
W nowych odsłonach serii, jest to znacznie urealnione. Mówię grajkowi „graj przy linii”, a on albo ma mnie w dupie i dalej ścina do środka, albo w końcu pobiegnie linią. Być może wynika to z faktu, iż mój wirtualny menadżer krzyczy po niemiecku, a grajek, jako że urodził się w polskiej wsi Grunwald, na znak protestu gardzi „szwabskim” i nie słucha poleceń w tym języku, a być może jest to po prostu szeroko pojęty błąd silnika meczowego. Jednak dla mnie jest to kolejne urealnienie i to niekoniecznie tłumaczone powodem takiego zachowania, który opisałem. Nieraz bowiem słyszałem na meczach, czy to na żywo siedząc niedaleko ławki trenerskiej, czy nawet w telewizji, jak trenerzy klną po zawodnikach żeby wykonali jakieś polecenie, a ci nic sobie nie robią z coraz mocniej zarysowujących się na czole trenera żył i dalej grają swoje. Może to głupie i naiwne podejście, ale mi takie odpowiada; co więcej dziwię się tym, którzy chcąc realnej rozgrywki, oczekują, że każde ich polecenie bez zająknięcia będzie wykonane, i to dokładnie tak jak sobie to zarysowali. Takie podejście w moim mniemaniu sprowadza FMa do gry, która nijak się ma do nieprzewidywalności piłki nożnej.
Celność: 100%
Zerknijmy na inne okoliczności powodujące pisanie paszkwili pod adresem Milesa i jego kolegów. Rywal oddaje pierwszy (nierzadko jedyny w meczu) celny strzał na bramkę, który kończy się golem, a przezeń mecz remisem bądź przegraną gracza. Można wskazać gros sytuacji z realnego świata piłki, w których taka bądź podobna sytuacja miała miejsce, jednak mnie wystarczy fakt, że takie sytuacje po prostu się zdarzają. I gdy mnie się takowa trafi, to wnerwiam się niemal jak Trapattoni w meczu Irlandia – Francja w eliminacjach MŚ2010. Ale cóż, zdarzyło się i trzeba grać dalej.
Co jednak, gdy sytuacja pojawia się w kolejnych meczach? Być może jednak jest jakaś luka w mojej taktyce? Sprawdźmy, przeanalizujmy jak wpadła ta bramka, kto był winny, kto nie upilnował rywala. Przecież nawet jeśli bramka padła po jedynym strzale rywala w meczu, to wpadła po strzale zawodnika, którego ktoś nie upilnował, nie zablokował, nie pokrył, itp. Przecież każdy szanujący się menadżer analizuje grę swojej drużyny jak i rywala, i wyciąga z niej wnioski. Czasem może wkraść się prosty błąd w taktyce, np. ja ustawiłem kiedyś przypadkowo dwóch stoperów przeciwko jednemu szybkiemu napastnikowi wspieranemu przez znakomicie podającego pomocnika, efektem czego było 0:1 w trzeciej minucie po pierwszym celnym strzale. Rywale po golu się cofnęli do obrony i mimo iż próbowałem różnych podejść by odmienić losy spotkania, to jednak jego wynik już się nie zmienił.
Do tego wszystkiego dochodzi reagowanie w czasie meczu, analizowanie gry rywala, który przecież bardzo często zmienia role sowich zawodników (co w FM15 widać nie tylko w grze, ale i na panelu taktyki rywala). Żeby tego było mało, jak już wspominałem, nasi grajkowie „słysząc” nasze polecenia mogą… po prostu mieć nas w dupie.
Szpital na peryferiach
Kontuzje były, są i będą zmorą wszystkich klubów piłkarskich na świecie, zarówno tych bogatych jak biednych. W jednym niezdolni do gry są trzej, w innym siedmiu, a w jeszcze innym tylko jeden zawodnik. W jednym są to same ogórki, a w innym kluczowi zawodnicy. „Jest jak jest”, jak mawiał jeden z moich wykładowców, kontuzji ze świata piłki nie da się wyeliminować, są jego integralną częścią. W świecie wirtualnym, jedni gracze skarżą się na ilość kontuzji, inni (którzy tego problemu nie mają) wskazują na ich błędy w treningu, a jeszcze inni odpierają ten zarzut nic nie wartym okresem przygotowawczym, który nie ma żadnego przełożenia na ilość powstałych kontuzji. Choć Ameryki nie odkryję, to prawda jest taka, że każdy menadżer musi się liczyć z kontuzjami budując swój zespół. I można wnerwiać się na ich losowość, ilość i jakość, rozumianą jako długość niedostępności danego zawodnika, ale ja wolę zdecydowanie bardziej skupić się wówczas na tych grajkach, których mam dostępnych. Wszak i wielki van Gaal narzekał na początku obecnego sezonu na swoich „złamasów” i innych niedostępnych grajków MU, ale ten sam van Gaal zdołał bez swoich wartych miliony graczy powoli acz sukcesywnie wspinać się w tabeli Premier League. Łatwo jest zwalić wszystko na „losowość” kontuzji w grze, tak jakby kontuzje realnych piłkarzy losowe nie były…
Epilog
Wszystko o czym tu napisałem sprowadza się do jednego zdania: nie wszystko co nazywasz błędem gry, choć nawet jeśli nim w rzeczywistości jest, nie musi sprawiać, że gra nie może Ci dać satysfakcji. Nie twierdzę, że gra nie ma błędów (choć część z nich jest zapewne kolejnymi łatkami sukcesywnie usuwana), ale dla mnie wnerwiający błąd to niewygenerowanie terminarza danej ligi czy rozgrywek pucharowych, albo błąd który pojawiał się w pierwszych wersjach ze znikającymi z boiska zawodnikami rywala w niższych ligach. Natomiast ilość kontuzji, hokejowe wyniki i wszelkie inne powody, dla których podnosi się larum, można po prostu przyjąć na klatę, wręcz potraktować jako coś, co przecież i w rzeczywistości może się zdarzyć, a co za tym idzie po prostu umieć cieszyć się grą.
Choć gram od dawna, acz nieczęsto (zwłaszcza w ostatnich latach praca zmniejsza ilość wolnego czasu), a w swoich wirtualnych zmaganiach w świecie Football Managera, tylko raz udało mi się zdobyć Ligę Mistrzów (AC Milan, FM 2005), a także raz Mistrzostwo Świata (Anglią, FM 2013), to radość z samej gry czerpię nadal, czego i wam wszystkim życzę.