Nie jeden raz zastanawiałem się - co to jest takiegoy w tych excel'owych tabelkach, że człowiek dla nich przekłada spotkania, wymyśla spóźnione pociągi, tramwaje, autobusy, wszystko po to by dograć sezon do końca. Znalezienie odpowiedzi zajęło mi z przerwami 8 lat. 8 długich lat, w trakcie których wszystko przestawało mieć większe znaczenie. Byleby zagrać :)
Nie jestem nerdem, nie "przegrywam życia" w Football Managera, nigdy nie grałem dłużej niż ok. 24 godziny z przerwą na "kuku" i "siusiu". Ale w pewnym momencie moją więz z dziełem z stajni SI stała się na tyle silna, że dawałem bliskim do zrozumienia, że priorytety się lekko zmieniają i wypad do babci stał się mniej ważny niż obóz przygotowawczy (a może zawsze był, tylko nie miałem serca zawodzić innych?).
Jakichś większych szaleństw, które miałem z Football Managerami nie doświadczyłem, ale w trakcie mojej kariery (zarówno menedżerskiej i gamingowej) zdarzyło się parę historyjek, które mogą się nadawać na konkurs. Kilka z nich nie nadaje się do druku, parę odrzuciłem, sporą garść zwyczajnie pozapominałem, ale jest parę momentów, które zapadły w pamięć. Oto parę z nich.
Nie jestem doświadczonym graczem. Przez doświadczenie rozumiem kilkuletnie, świadome ogarnianie mechaniki gry. Mimo że moja przygoda z serią CM/FM zaczyna się od gwiazdki 2003 (a może 2004?) kiedy to od taty dostałem Championship Manager 03/04, czyli grę której nie rozumiałem, bo i jak 8-9 letnie dziecko mogło pojąć arkana tak skomplikowanej gry. Prezent nie spodobał mi się, bo moja Wisła dostawała po uszach wieloma bramkami od każdego. No ale ja nie o tym. Doświadczonym graczem się nie nazwę, bo i się nazwać nie mogę, a "ogarniam" od około wersji 2011, ale zaprawionym w bojach już jak najbardziej. Grałem po paru dniach terapii alkoholowej, na lekkich narkotykach i chyba wszystkim co dała nam matka ziemia.
Z alkoholem wiąże się jedna ciekawa historia. Otóż w wakacje tamtego roku pojechałem pociągiem nad polskie morze z grupką znajomych i laptopem. Nadmorskie klimaty średnio mi przypadły do gustu, więc razem z dwójką znajomych postanowiliśmy zostać w wynajętym domku, by zaznać chwili relaksu grając w FM'a na moim laptopie. Finał tej zabawy był taki, że jak dziewczyna jednego z uczestników libacji alkoholowo-FM'owej weszła do naszego pokoju to zastała nas z rozwalonymi nosami, podbitymi oczami, licznymi ranami kłutymi, próbujących przywrócić życie laptopowi, który przez pomyłkę sam rozwaliłem, kiedy zjechał mi z poręczy balkonu, a że nie miałem na kogo zwalić winy, a koledzy tylko dodatkowo denerwowali (bo mieli powody do złości, parenaście godzin psu w...) to zaczęła się bijatyka, której efekt opisałem.
Zwykła gra (choć alkohol na pewno też) stała się powodem bijatyki i dodatkowych paru blizn, które każdy z nas nabył jak do gry weszły przedmioty szklane. Najlepsze jest to, że chwilę później ściągaliśmy na innego laptopa grę i graliśmy znowu, a że pogoda niedopisywała, a towarzystwo owszem to cały tydzień z przerwami na plażę i inne duperele niepotrzebne mężczyznom, przegraliśmy w Football Managera i FIFĘ.
Inna historia, której ja sam nie miałem przyjemności (a raczej nieprzyjemności) przeżyć, ale mój przyjaciel i uczestnik poprzedniej już tak, jest odrobinę bardziej podchodząca pod mocne uzależnienie od gry. Tomek, bo tak na imię jest jej bohaterowi ewidentnie nie miał zmysłu do nauki, toteż na liceum zakończył swoją edukację. Mianowicie - w jego liceum była biblioteka szkolna, którą prowadziła pani, z którą Tomek miał bardzo dobre stosunki. Pozwalała mu ona siedzieć na komputerze w trakcie lekcji, kiedy wagarował. Pomysłowy Tomek, którego zapewne nudził ograniczony dostęp do komputera podkradł bibliotekarce hasło do konta administratora i pobrał sobie Football Managera :) Jednego dnia, kiedy na skutek ostrej walki o utrzymanie zepsuł mu się komputer, Tomek nie miał wyjścia i musiał grać w bibliotece szkolnej, do której, jak sam twierdzi (a ja znając go daję temu wiarę) włamywał się w weekendy, kiedy szkoła była zamknięta i grał. Nieszczęśliwie dla niego, cała sprawa szybko wyszła na jaw, i Tomuś cieszący się wcześniej zaufaniem i sympatią bibliotekarki, został przez nią znielubiany i dostał naganę dyrektora.
Pewnie brzmi to jak ciężkie uzależnienie - zgadzam się, choć ta historia jest tylko wstępem do znacznie ciekawszej, ale też znacznie bardziej przerażającej, bo bohater grał przez ponad tydzień z przerwą na posiłki i potrzeby fizjologiczne. Oczywiście u towarzyskiego Tomka, który kocha tę serię zapewne znacznie bardziej niż ja, takie granie nie odbyło się bez przyczyny. Przyczyną były problemy rodzinno-osobiste, a Football Manager był swoistą terapią, odskocznią, sposobem zajęcia siebie. Gdy ja potrzebuję odreagować to raczej nie siadam do FM'a, bo za mało się dzieje i zaczynam myśleć za dużo o rzeczach, o których myśleć nie chcę lecz u Tomka działa to inaczej. Grał przez pieprzony tydzień, z krótkimi przerwami na sen ,co skończyło się tym, że on sam skończył w szpitalu. Dziś się z tego śmiejemy, ale takie coś mogło się skończyć znacznie gorzej niż po prostu ostre bóle głowy i zawroty głowy. Nie popieram takiej formy spędzania dni, ale Tomek już tak.
Ostatnia, króciutka historia wiąże się z wersją 2006 i Edersonem. Kiedy jako nastolatkowie graliśmy na jednym komputerze w trójkę (Wisła, Legia, Groclin) i wszyscy koniecznie chcieliśmy pozyskać Edersona. Nie pamiętam co to za piłkarz, ani na jaką pozycję był (pomocnik?), ale pamiętam, że się pobiliśmy i pokłóciliśmy.
Na tym skończę. Dziękuję Wam za przeczytanie i zachęcam do komentowania, oceniania oraz dzielenia się swoimi historiami :)
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ