La Liga 1|2|3
Ten manifest użytkownika Footix przeczytało już 3814 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Witam wszystkich, jestem dość „starym” graczem - swoją przygodę z serią zacząłem od CM3 a zakończyłem na FM 2005. Ostatnio postanowiłem wrócić do wirtualnego menadżerowania i odpaliłem tego ostatniego. Obecnie gram piąty sezon. Parę osób na suflerze namówiło mnie bym trochę opisał moją ostatnią karierę więc poniżej spróbuję to uczynić.
POCZĄTEK – Wybór drużyny
Do rozpoczęcia piłkarskich zmagań w sezonie 2004/05 wybrałem spadkowicza Hiszpańskiej Primiera Division, drugoligową Celtę Vigo. Klub który w swojej klubowej gablocie nie może się pochwalić istotnymi pucharami. Maksimum co udało się im osiągnąć to dwa razy 4-te miejsce w pierwszej lidze, i trzy razy finał Copa del Rey – za każdym razem przegrany. Raz zagrali w Lidze Mistrzów, wyszli nawet z grupy na drugim miejscu jednak w 1/16 przegrali oba mecze z Arsenalem i odpadli z dalszych rozgrywek. Sześć nijakich występów w Pucharze UEFA chwały drużynie też nie przynosi. Moim celem było to zmienić.
Punktem wyjścia był mocno okrojony z dobrych piłkarzy skład (jak to zwykle bywa po spadku), jedyni wartościowi gracze mieli przynajmniej 30-tkę na karku i mogli pociągnąć drużynę sezon, góra dwa. Sytuacja w sam raz na przebudowę kadry nowymi, młodymi i utalentowanymi piłkarzami. Na ten cel zarząd klubu przeznaczył mi (jak mnie pamięć nie myli) około 5 mln Euro co jak na klub z Secunda Division było sporą kwotą. Dodatkowo dostałem nienajgorszą bazę szkoleniową i duży stadion o pojemności 31 tysięcy kibiców. Nie pozostawało nic innego jak tylko go zapełnić kibicami poprzez dobrą grę ulubionej drużyny i liczyć kasę z biletów.
SEZON 1 – Rządza awansu
Skład jaki zastałem dosyć obiecujący, w końcu jako świeży spadkowicz jestem w gronie faworytów do awansu, jednak dość stary i wymagający przebudowy. Mając trochę gotówki od zarządu "zaszalałem" na rynku transferowym i w letnim okienku sprowadziłem takich piłkarzy jak: Freddy Guarin, Aaron Lennon, Alexandre Song, Trond Erik Bertelsen, Evandro Roncatto, Lebohang Mokoena i Alejandro Sanchez Fernandez. Te ostatni to młodziutki wygenerowany Hiszpan, wykończenie akcji 20, strzały dystansu 19, gra głową 16, karne 17, wytrzymałość 17. Reszta atrybutów piach, mimo to bardzo bramkostrzelny. Miał być młodym rezerwowym ale jako joker strzelał tyle bramek i sprawdzał się tak dobrze ze pod koniec grał w pierwszym składzie.
Liga ruszyła ostro ale pierwsze co się stało istotnego to odpadłem dość szybko z Pucharu Hiszpanii przegrywając w drugiej rundzie ze znienawidzonym rywalem Celty – Deportivo la Coruna (oba kluby grają ze sobą tak zwane „Derby Galicji”). Zbytnio nie przejąłem się porażką bo wiedziałem że na dłuższą metę wyjdzie mi to na dobre. Szans na tryumf w Copa del Rey absolutnie nie miałem, odpadając mogłem sie za to skupić na walce Secunda Division. A w lidze szło z początku średnio, a może nawet ciężko. Piłkarze dopiero uczyli się narzuconej przeze mnie taktyki efektem czego była 5-6 pozycja w połowie sezonu i ledwo ocieranie się o strefę barażową. Królowało Xerez, ja z Celtą mecze dobre przeplatałem z żałosnymi.
W zimie dokupiłem samych defensywnych graczy: Michael Foulkes, Guy Demel, Jan Kjell Larsen oraz Naldo. Drużyna w końcu zaskoczyła, zazębił się kolektyw a passa 8 meczów bez porażki sprawiła że moi piłkarze byli zdeterminowani aby wydrzeć rywalom awans z rąk. Druga część sezonu padła pod dyktando Celty, rywale złapali zadyszki, mój klub piął się w górę tabeli. Na 3 kolejki przed końcem objąłem pozycję lidera i nie oddałem jej już do końca sezonu zdobywając pierwszy istotny sukces – awans do Primiera Division. Nastąpiła radość i euforia bo wiedziałem, że w następnym sezonie o awans byłoby jeszcze trudniej.
Najlepiej zagrali Bertelsen, Mokoena (najwięcej goli), młodziutki Fernandez, stary lewo skrzydłowy Gustavo Lopez (król asyst i gracz sezonu 2-giej ligi) i Canobbio który był tylko wypożyczony na jeden sezon z Valencii. W międzyczasie sprzedałem większość staruszków za których dostałem trochę kasy, najwięcej za reprezentacyjnego bramkarza Argentyny - Lecce kupiło Cavallero za 3,8 mln Euro.
SEZON 2 - Walka o utrzymanie
Razem z pozostałymi beniaminkami czyli Valladolidem oraz Xerez przyszło nam stoczyć bój o pozostanie w 1-szej lidze. Sądziłem że moją drużynę stać na to ale by mieć pewność potrzebowałem kolejnych transferów, tym bardziej że skład osłabił mi się o piłkarzy odchodzących na emeryturę, wracających z wypożyczenia do swoich macierzystych klubów bądź zaawansowanych wiekowo kopaczy wypluwających płuca jeszcze przed gwizdkiem sędziego kończącego mecz. Klubową szatnie zasilili: Ricardo Sousa, Salvatore Gambino, Daniel Fredheim Holm, oraz bramkarz Sebastian Saja. I to właśnie ten ostatni miał być fundamentem moich dalszych sukcesów. Genialny Argentyńczyk z Hiszpańskim paszportem, piłkarz z San Lorenzo który już w drugim sezonie parametrami przegrywał jedyne z Buffonem. Jednego piłkarza udało się nabyć na zasadzie wolnego transferu, ale aby mieć fundusze na resztę musiałem pozbyć się miedzy innymi najlepszego gracza poprzedniego sezonu – króla asyst tj. skrzydłowego Gustavo Lopeza. Zrobiłem to bez żalu bowiem widziałem jak spadają mu już statystyki a jego najlepsze dni piłkarskiej kariery prawdopodobne ma już za sobą.
Zaczęły się pierwsze kolejki w nowej lidze i nastąpiła powtórka z rozrywki, odpadnięcie w moim pierwszym meczu (druga runda) z Pucharu Króla, tym razem katem okazała się Sevilla. No cóż, to było do przewidzenia ze finału nie osiągnę. Teraz do końca sezonu grałem już jedynie w La Liga. Mimo pracowicie spędzonego okresu przygotowawczego początkowe mecze Primiera Division przychodziły w cierpieniu. Utknąłem w strefie spadkowej a na zwycięstwo przyszło mi czekać do piątej kolejki.
Pierwsze trzy punkty udało mi się ugrać z beniaminkowym „kolegą” – Valladolidem. Klubem, którego menager przed każdym naszym pojedynkiem wykazywał się w mediach istną pyszałkowatością wyśmiewając moje szanse na awans bądź utrzymanie. Po zwycięstwie opuściłem strefę spadkową wpychając na swoje miejsce przeklęty Valladolid osiągając dziką satysfakcję i nie mogąc się powstrzymać aby nie pocisnąć ichniemu trenerowi w konferencji pomeczowej. Mecz okazał się dobrym prognostykiem na przyszłość, piłkarze okrzepli w nowej dla siebie roli (walka o utrzymanie) i zaczęli miewać przebłyski na boisku z czego starałem się skrupulatnie korzystać bo przecież w boju o uniknięcie relegacji każde punkty są na wagę złota.
Meczowy bilans zaczął się poprawiać, głównie za sprawą świetnych występów mojego nowego bramkarza. Noty „dziesiątki” sypały się dla niego jak z rękawa a ja sam podczas meczów raz za razem, jak mantrę, powtarzałem pod nosem „uff, na szczęście mam Saje!”. W połowie sezonu czułem się już bezpieczny ale wzmocniłem się o trzech interesujących piłkarzy: Micah Richards (wolny transfer), Paul Connolly oraz Brazylijski snajper Edu, który w swojej karierze już zaliczył kilka sezonów w Celcie Vigo.
W końcówce sezonu widząc marazm w środku tabeli starałem się jak najwięcej grać najlepszym składem, wspinając się małymi krokami po poszczególnych szczeblach ligowej klasyfikacji, zadziwiając zarząd klubu i kibiców a samemu poważnie celując w europejskie puchary. Finisz był zabójczy, zadziałał „syndrom nowicjusza” mówiący o tym że najłatwiej jest ugrać coś w jakichś rozgrywkach gdy występuje się w nich po raz pierwszy. Ligę skończyłem na znakomitej 5-tej pozycji. Co ciekawe, czwarty klub kwalifikujący się do Ligi Mistrzów (mój kat z Pucharu Hiszpanii – Sevilla) uzyskał tyle samo punktów co moja Celta, jednakże lepszy bilans bramkowy pozwolił uplasować im się oczko wyżej.
Prym wśród moich grajków w tym sezonie wiedli wspomniany już wcześniej Saja (28 czystych kont w 52 meczach), szalony rajdowiec na lewym skrzydle Bertelsen (najwięcej asyst w zespole i najlepsza średnia). Napastnicy wypadli słabo, najlepszy z nich (Holm) zapisał jedynie 11 trafień w 32 meczach. Z drugiej strony zimowy nabytek Edu pokazał instynkt (5 goli w 7 spotkaniach), którego jednak nie dane było mu w pełni wykorzystać bo kontuzja wyeliminowała go na dobre 2 miesiące.
SEZON 3 – Poszukiwania Świętego Graala
A tym Świętym Graalem miał być pierwszy puchar w historii który zagościłby w gablocie prezesa Celty Vigo. Klub miał w tym sezonie wziąć udział w rozgrywkach Primiera Division, Copa del Rey i Pucharze UEFA, na ligowym tryumf byłem nadal za słaby toteż swoje szanse upatrywałem w rozgrywkach pucharowych.
Jednakże aby liczyć się w walce o końcowe sukcesy musiałem bardziej rozbudować drużynę aby dysponować szeroką kadrą i z powodzeniem stosować rotację w składzie aby piłkarze wytrzymali trudy nadchodzącego sezonu. Do klubu w lecie dołączyły takie nazwiska jak: Johan Absalonsen, Salomon Kalou i Tomas Hubschman a w zimowym okienku dołączył jeszcze Jose Julian De la Cuesta. Tanio nie było więc musiałem się znowu pożegnać z kilkoma mniej istotnymi piłkarzami, w tym po raz pierwszy własnym zakupem – Ricardo Sousa mimo sporych umiejętności potwierdzonych wysokimi liczbami w atrybutach piłkarskiego rzemiosła kariery na boisku u mnie nie zrobił. Dodatkowo przed startem rozgrywek dowiedziałem się że moje prośby do zarządu odniosły skutek, baza treningowa została rozbudowana i teraz dysponowałem już doskonałymi obiektami i szkółką młodzieżową mogącą lepiej szlifować diamenty z kadry Celty Vigo.
Formę przed sezonem szykowałem w słonecznej Portugalii rozgrywając w sumie 7 sparingów podczas których brylowali prawoskrzydłowy Kaolu i napastnik Edu. Jak się miało później okazać, nie były to jednorazowe przebłyski.
Tym razem w Pucharze Hiszpanii Celta nie odpadła na pierwszych etapach. Piłkarze potwierdzali swe wysokie umiejętności a losowania kolejnych przeciwników były szczęśliwe. Kolejno w starciu ze mną odpadali: Getafe, Cadiz, Malaga, Valladolid, Espanyol. W finale już bez taryfy ulgowej przyszło mi się zmierzyć z walcem drogowym w postaci FC Barcelony która dominowała wtedy we wszystkich rozgrywkach.
Niestety kataloński klub to była zbyt wysoka poprzeczka jak na ówczesne progi mojej drużyny. Stracony gol na początku spotkania, dominacja Blaugrany przez cały mecz a do tego nie wykorzystany karny przez Mokoene (który mimo wszystko zaprezentował się najlepiej z moich kopaczy) przyczyniły się do skromnej acz zasłużonej porażki 0-1. Piłkarze opuszczali boisko ze opuszczonymi głowami.
Drugimi rozgrywkami w których mocno pokładałem nadzieje był Puchar UEFA. Tak, wierzyłem że moje młode leszcze są w stanie zawojować Europę (a raczej jej zaplecze). Pierwsza runda przed fazą grupową i moim łupem pada Wiedeński Rapid. Losowanie grupy szczęśliwe, wszyscy w moim zasięgu i wszyscy dostają baty do zera! FC Basel, CSKA Sofia, Nantes i Bohemians nie mają czego szukać w meczach z Celtą. Bilans po fazie grupowej to 4 zwycięstwa, 14 strzelonych goli i 0 straconych. Na następną rundę los postanowił sobie zażartować, trafiła mi się znowu CSKA Sofia. Następnie łupnia w dwumeczach dostawali kolejno: Atletico Madryt, Lazio i Newcastle. Swój wkład w zwycięstwa miał bez wątpienia Edu, ogółem w rozgrywkach europejskich zapisał sobie 15 goli rozgrywając przy tym 14 meczy. Finałowe starcie miało się odbyć z AC Parmą.
Finał dla menadżera jest bez wątpienia zmorą i nocnym koszmarem. W dwumeczach prawie zawsze końcowy sukces święci lepsza drużyna. Jeśli masz lepszy skład, jeśli jesteś dobry taktycznie i jeśli umiesz reagować na to co się dzieje na boisku aby nie dopuścić do przedwczesnego pogrzebania szans bądź w pełni wykorzystać przewagę i zamienić ją na kluczowe bramki – awansujesz. Finał to loteria. W finale dużo zależy od szczęścia, od tego którą stopą wstaną piłkarze. Możesz prezentować się lepiej, Twoja drużyna może kreować mnóstwo groźnych sytuacji a wystarczy ze bramkarz rywali ma swój „dzień konia” a ktoś inny jeszcze strzeli bramkę z kapelusza albo farfocla ala Inzaghi i po Tobie. Całe starania na marne, wszystkie rundy, wyjazdy i poświęcenia piłkarzy na nic się zdały bo w jednym meczu się nie poszczęściło. Dlatego nie lubię grać finałów, lubię je tylko wygrywać.
Mecz z Parmą na szczęście był tym wygranym. Otwarcie worka z bramkami zapewnił już na początku spotkania klasowy środkowy obrońca Tomas Hubschman. Parma jednak nie dała za wygraną i szukała swojej okazji na wyrównanie zmuszając mojego bramkarza do latania od jednego słupka do drugiego. Wysiłek Włochów został nagrodzony w 69-tej minucie i sprawa zwycięstwa znowu pozostawał otwarta. Zrobiło się nerwowo, mijały kolejne minuty, obie drużyny poszły na wymianę ciosów. Akcja za akcję, strzał za strzał. Pech makaroniarzy polegał na tym, że miałem w swoim składzie bramkostrzelnego Edu, i to on dobił w końcówce Parmę dwa razy wymierzając sprawiedliwość. Celta Vigo wygrała swój pierwszy puchar w historii, kibice nosili mnie na rękach, piłkarze pochlali się ze szczęścia.
Zapytacie zapewne jak w międzyczasie radził sobie klub w Primiera Division. Czy pucharowe wojaże nie odbyły się kosztem ligowych punktów? Otóż nie. Kadra którą dysponowałem okazała się wyjątkowo szeroka i elastyczna. Świetna gra ofensywy i żelazna obrona, która była moją najsilniejszą formacją grającej mimo wszystko defensywnie i z kontry Celty, pozwoliły zakończyć sezon na rewelacyjnej drugiej pozycji. Ojcem (a może dalekim kuzynem) tych sukcesów była również fatalna dyspozycja drużyn z którymi przyszło mi rywalizować ponoć wyrównanych spotkaniach na szczycie tabeli. Dość powiedzieć że na całej tej mizerności skorzystała skromna Zaragoza która zdystansowała Madrycki Real i z 4-tą pozycją uzyskała możliwość występu w Lidze Mistrzów. Dominacja Barcelony nie podlegała jakiekolwiek dyskusji, ani razu nikt nawet nie zbliżył się punktowo do lidera. Wygrali ligę nie czując czyhających sępów za plecami. Jedynie w 2 ostatnich kolejkach pozwolili sobie na chwilę luzu raz przegrywając i raz remisując. Najwięcej goli w sezonie zdobył oczywiście Edu (31 w 36 meczach), królem asyst został inny napastnik - Roncatto (19 końcowych podań) a piłkarzem sezonu moi kibice wybrali swojego rodaka, młodego Fernandeza (22 ważne gole).
SEZON 4 – Champions League, Here I come!
I tak oto początkowo skromna Celta zaczęła dobijać się do piłkarskich salonów i deptać po piętach Europejskim potentatom. Bez żadnych konkretnych oczekiwań przyszło mi w czwartym z kolei sezonie ruszyć w bój po cenne łupy. Może do Pucharu UEFA uda się w klubowej gablotce dostawić jeszcze jakiś inny garnek? Aby tego dokonać posiliłem się transferami.
Udało mi się dopiąć transakcję przejścia piłkarzy w moim ulubionym stylu – na zasadzie wolnego transferu. W ten oto sposób w letnim okienku pozyskałem dwóch młodych super napastników: Lukasa Podolskiego i Portillo. Trzecim nabytkiem za którego nic nie zapłaciłem był młodziutki wymagający oszlifowania new-gen, prawoskrzydłowy Enrico Saccucci. Zespół poza piłkarzami nie wnoszącymi już nic do drużyny musieli opuścić dotychczasowi podstawowi napastnicy: bramkostrzelny Edu, po którego sama się zgłosiła Chelsea, oraz Daniel Fredheim Holm któremu sam znalazłem nowego pracodawcę – Angielski Southampton. Do tego dostałem informację od zarządu klubu że w pół sezonu powiększą mój stadion z 32 tys. pojemności na 36 tysięcy zamykając jednak wcześniej część trybun i ograniczając na czas przebudowy pojemność do 26 tysięcy.
Na początek sezonu dwa superpuchary: Europejski z Romą i Hiszpański z Barceloną. Zaskoczenie? Dla mnie tak, okazało się że Barca jako zwycięzca Primiera Division i Copa del Rey o superpuchar musiała zagrać z 2-gą drużyną w lidze (albo przegranym z finału Pucharu Króla)… czyli moją Celtą. O tytule zwycięzcy miał rozstrzygnąć dwumecz. Pierwszy odbył się na Camp Nou i uzyskałem świetny wynik w postaci 2-2. W drugim meczu Barca musiała mocno atakować i świetnie o tym wiedziałem. Do rewanżu u siebie przystąpiłem dobrze już znaną moim piłkarzom taktyką – głęboka defensywa i szybkie kontry. Tym razem dynamit wypalił, mój bramkarz Saja obronił wszystkie 11 strzałów FCB a piłkarze ofensywni wykorzystali stworzone kontry osiągając końcowy rezultat 2-0. Kolejny, drugi już puchar w kolekcji! A i potężna Barcelona okazała się być nie taka znowu nie do przejścia. Finał w Monako z Romą ekscytujący ale jednak przegrany. Rezultat 2-2 w regulaminowym czasie spowodował serię rzutów karnych w których piłkarze w niebieskich koszulkach delikatnie mówiąc nie popisali się.
Losowanie fazy grupowej Ligi Mistrzów miałem fatalne. Rzekłbym że najgorsze z możliwych, dwa elitarne i bardzo silne kluby oraz totalny outsider – chłopiec do bicia. W grupie D, obok Celty Vigo miały zagrać Juventus, Liverpool oraz Białorusiński Lokomotiv Płowdiw. Stało się to co przewidywałem, Loko Płowdiw przegrało z kretesem wszystkie mecze, sprawa awansu to wewnętrzna tabela między trzema pozostałymi zespołami. Z Liverpoolem przegrałem i zremisowałem. Z Juventusem zremisowałem a rewanż miał się odbyć podczas 6-tej kolejki. Ale, ale w pozostałych meczach trafiły się ciekawe wyniki bowiem Juve wygrało i zremisowało z Liverpoolem co miało niebagatelne znaczenie.
Przed ostatnimi meczem zajmowałem 3-cie miejsce i miałem czysto iluzoryczne szanse na awans. W tabeli prowadziło Juve (11pkt), drugi Liverpool (8pkt), trzecia Celta (8pkt ale niekorzystny bilans z Liverpoolem). Ostatnia kolejka to Liverpool-Loko oraz Juve-Celta. Oczywiste było że The Reds ograją Białorusinów i zakończą grupę z 11 punktami. Aczkolwiek gdybym wygrał z Juve też miałbym 11pkt. Wszystkie trzy drużyny po 11pkt! I co teraz? Decyduje bilans bezpośrednich meczy. Ale zaraz, Liverpool ma lepszy bilans od Celty, Juve ma lepszy od Liverpoolu ale gdybym wygrał z Włochami Celta miałaby lepszy bilans od Juve! Kuriozalna sytuacja w której o awansie decyduje… bilans bramkowy! To była moja jedyna szansa. Oszczędzałem najlepszych graczy na mecz w Turynie i liczyłem na cud, bo Juventus był silny. Uporał się z The Reds a gdy przyjechał do Vigo zremisował ze mną tylko poprzez pecha, bo moi piłkarze byli jedynie bezbarwnym tłem dla tamtego widowiska. A więc Juventus kontra Celta, sędzia gwizdnął po raz pierwszy i się zaczęło.
Moja taktyka to oczywiście bardzo defensywnie nastawione 4-4-2 z szybkimi kontrami. Los się uśmiechnął do mnie w już 4-tej minucie, Mokoena wprawia w ekstazę trenera, który ma chęć skakać jak Jose Mourinho po golu dającym awans w dwumeczu Man Utd-Porto i torującym mało znanemu wtedy Jose drogę do wielkiej kariery (http://www.youtube.com/watch?v=BQx2F5WV7_k). Niestety radość szybko przemija, w 37-mej minucie najlepszy wówczas na boisku Mokoena ogląda drugą żółtą kartkę, w konsekwencji czerwoną i osłabia drużynę. Na domiar złego minutę później Juventus wyrównuje. Mecz toczy się pod dyktando grającego w przewadze Juve, Celta nie ma nic do powiedzenia. W 55 minucie decyduje się postawić wszystko na jedną kartę, za obrońcę wprowadzam napastnika, ustawiam taktykę 3-4-2 i ultraofensywne nastawienie. Nie ma komu bronić, napastników Juve albo łapie na spalone albo Saja broni sytuacje sam na sam (a robi to genialnie). Z przodu nic się nie dzieje a minuty mijają. Jest już 70-ta… 80-tą… 90-tą… sędzia dolicza 4 dodatkowe minuty. Na zegarze 93 minuta, ostatni dzwonek żeby cokolwiek zrobić i wtedy, grająca w 10-tkę Celta, rozgrywa koncertową kontrę której ostatnie słowo wypowiada Fernandez pokonując najlepszego bramkarza świata – Buffona. Ekstaza, bo jest 2-1 dla nas. Sędzia gwiżdże koniec meczu, awansuje dalej i to z pierwszego miejsca. Ekstaza!
W międzyczasie przechodzę kolejne rundy Pucharu Hiszpanii, szczęście sprzyja w losowaniach, omijam klasowe zespoły które z czasem eliminują same siebie. W lidze plącze się gdzieś w okolicach od 3-go do 6-go miejsca. Prowadząca Barcelona zalicza od pierwszej kolejki 19 zwycięstw z rzędu, nikt nie ma już złudzeń że ją zepchnie z pierwszego miejsca. Przychodzi zimowe okienko transferowe i robi się ciekawie, bowiem dobra gra w Lidze Mistrzów sprowadza chętnych na moich piłkarzy.
Pierwszy jest Betis i jego 20mln Euro za Roncatto. Godzę się bez wahania bowiem 38 goli w 107 meczach grającego jako napastnika Evandro mnie nie zadawala. Mimo świetnych statystyk puszczam go do Betisu. Kilka dni później Barca pyta o Mokoenę. Tu się zastanawiam bo Lebohang nie gra źle ale wiem z innych karier że mógłby lepiej. Średnie z kolejnych sezonów: 7,76 -> 7,50 -> 7,43 -> 7,63. Proponuje Barcelonie kwotę 37mln Euro na co przystają i Afrykańczyk odchodzi z mojego klubu. W zamian udaje mi się kupić niedocenianego w Arsenalu Fabregasa (14,5 mln), potencjalnego goleadora z Corinthians czyli Freda (7,5 mln) oraz ściągam z Argentyny Javiera Mascherano (12,5 mln) żeby zmotywował niespecjalnie wysilającego się Guarina. Całość zimowych zakupów dopełniają obrońcy Nicky Hunt i Gonzalo Rodriguez.
W grudniu wygrywam też kolejne trofeum do klubowej gabloty - Puchar Euroazjatycki. Jako zwycięzca poprzedniego pucharu UEFA mierzę się z mistrzem Azji, jakimś chińskim klubem który gładko ogrywam na stadionie w Yokohamie 2-0 i wracam z nowym garnkiem do domu. To drugie trofeum w tym sezonie (oba są z kategorii Superpucharów) więc jest już całkiem przyjemnie.
Nowe transfery sprawdzają się wyborowo. Fabregas wygryza Richardsa na AM, Mascherano robi to samo z Guarinem na DM a Fred sieka bramkę za bramką. Poprawia się moja sytuacja w lidze, oscyluje między 2-gim a 4-tym miejscem. W losowaniu 1/16 Champions League trafiam na Club Brugge i mój apetyt rośnie.
Pierwszy mecz w Belgii jednak przegrywam 1-2. Na szczęście bramka na wyjeździe okazuje się bardzo cenna bowiem u siebie udaje się zwyciężyć 2-0 i awansuje dalej. W ćwierćfinale dostaje od losu Bayer Leverkusen, które ma naprawdę silną drużynę z kozakiem Berbatovem. Powoli zaczynam liczyć się z odpadnięciem ale broni jeszcze nie składam. Pierwsze spotkanie odbywa się w Niemczech i wtedy moja Celta zagrywa najlepszy mecz odkąd objąłem posadę trenera. Bezbłędna obrona i bezlitosny atak daje cudowne 4-0 na wyjeździe, jestem dumny ze swoich piłkarzy. Jednakże rewanż za tydzień nie okazuje się być formalnością. Niemcy przyjeżdżają i robią co chcą, zanim się obejrzałem już jest 3-0 dla nich. Zwieram szyki obronne i stawiam autobus w bramce jednocześnie ustawiając schemat na kontrę, nie mogę przecież tak frajersko odpaść. Reakcja okazała się dobra, Leverkusen już nic nie mogło wskórać a Podolski ustalił końcowy wynik na 3-1 dla gości. Tak zwany „syndrom nowicjusza” znowu działa! Jako debiutant dochodzę do półfinału, razem z Man Utd, Chelsea i Arsenalem. Trafiam właśnie na ten ostatni klub który pokazuje mi moje miejsce w szeregu. Odpadam z Ligi Mistrzów praktycznie nie podejmując walki w dwumeczu z Londyńczykami. Mimo wszystko jestem mega zadowolony, półfinał w debiucie. Daj Bóg żeby na przyszły sezon było równie dobrze!
W Copa del Rey mam szczęście, Barcelona frajersko odpada z Mallorcą z którą przychodzi mi się zmierzyć na koniec sezonu w finale. Przed tym meczem dochodzi mi nowy transfer, uniwersalny pomocnik Andrea Gasbarroni. W finale dominuje Mallorce która jedynie w końcówce zdołała strzelić kontaktowego gola ale spokój moich piłkarzy dał Celcie drugi Puchar Króla z rzędu i zarazem trzecie trofeum w bieżącym sezonie.
W lidze znowu potwierdzam swoją wysoką formę na koniec sezonu (a może to przeciwnicy w końcówce tracą na rezonie, sam już nie wiem) i plasuje się ponownie na 2-gim miejscu. Vice mistrzostwo nie przychodzi jednak już tak łatwo jak poprzednio, na drugą lokatę niemal do samego końca liczyły poza mną jeszcze trzy kluby. Najlepszym strzelcem zespołu okazuje się… grający tylko drugą połowę sezonu Fred (26 meczy i aż 27 goli). Najlepszą średnią drugi rok z rzędu uzyskał skrzydłowy Salomon Kalou (7,86) a królem asyst został jego vis a vis z przeciwległej flanki czyli Bertelsen (zdobywając także statuetkę najlepszego piłkarza wg. kibiców).
Na koniec pochwalę się jeszcze sukcesami osiągniętymi w czasie tych czterech sezonów, pozwoliłem sobie zaznaczyć je czerwoną ramką. Obecnie zacząłem piąty sezon (spostrzegawczy zauważą że znowu wygrałem Hiszpański Superpuchar). Jeśli spodobał wam się mój opis zachęcam do zostawienia komentarza. Jeśli zainteresował was ta „kariera” chcielibyście abym opisywał też kolejne sezony również o tym dajcie znać. Poza tym zapraszam do dyskusji, pytań i opinii.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Budżet płacowy to podstawa |
---|
Jeżeli po zamknięciu okienka transferowego na Twoim koncie pozostał zapas gotówki, wejdź do siedziby zarządu i zmieniając proporcje "przerzuć" część kasy do budżetu płacowego. W trakcie sezonu możesz nie potrzebować pieniędzy na transfery, a zarząd spojrzy na Ciebie przychylniejszym okiem, jeżeli zostawisz duży zapas budżetu na wynagrodzenia. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ