Doskonale zdaję sobie sprawę, że dziś sobota, niemniej jednak tytuł notki zaczerpnąłem z
pewnego amerykańskiego filmu z końcówki lat 60. Opowiada on o mniej lub bardziej zabawnych przygodach turystów zza oceanu w Europie.
Mniej lub bardziej udane bywają również moje przygody z
FM-em. Jak niektórzy zapewne wiedzą, jestem fanem gry w niższych ligach europejskich i lubuję się w wielosezonowych karierach
od zera do menedżera. W
FM 2005 eksperymentowałem z drużyną
Thurrock, w
FM 2006 rozegrałem jedną z najbardziej satysfakcjonujących karier w baskijskim
Portugalete (po szczegóły odsyłam
tutaj), zaś
FM 2007 to czas heroicznych bojów w lidze duńskiej (
Bronshoj) i słoweńskiej (
Livar).
Za każdym razem kierowałem się tą samą filozofią: wybieram ligę, której kompletnie nie znam, a klub na chybił-trafił z najniższej dostępnej klasy rozgrywkowej. Wówczas mam gwarancję interesującej rozgrywki, a i wyszukiwanie ciekawych zawodników sprawia ogromną satysfakcję. Największym plusem takiego sposobu gry jest jednak brak przerostu formy nad treścią - krótko mówiąc, w małych klubach o niskiej reputacji liczy się przede wszystkim taktyka. Transfery są sprawą tak efemeryczną, że nie warto z nimi wiązać wielkich nadziei - mało kto przychodzi do takich klubów, a namówienie do gry piłkarza o sensownych umiejętnościach graniczy z cudem. Trzeba zatem rzeźbić z tego, co się dostaje z dobrodziejstwem inwentarza przy podpisywaniu kontraktu. I nie ma znaczenia, że w składzie masz tylko jednego prawego obrońcę i pięciu lewoskrzydłowych - jak prezes każe się utrzymać i nie daje ani grosza na wzmocnienia, trzeba kombinować. I to właśnie dodaje smaczku.
W tym roku los rzucił mnie do
Belgii - objąłem trzecioligowe
Verviers. Mało kto zdaje sobie sprawę, że liga tego niewielkiego kraju ma sporo plusów. W miarę wyrównany poziom drużyn pozwala na otwartą rywalizację o wysokie miejsca już w pierwszym sezonie, niezależnie od tego jaki klub obejmiesz. Tu wszystko zależy od Twoich umiejętności - praktycznie każdy zespół może być zarówno na pudle, jak i w strefie spadkowej. Co więcej, możliwości awansu są naprawdę duże - oprócz zwyciezcy ligi o promocję w play-offach walczą trzy kolejne dużyny, a więc
nie trzeba nawet ukończyć rywalizacji na podium, by drugi sezon rozpoczynać już w wyższej klasie rozgrywkowej! W drugiej lidze jest jeszcze weselej - tam do awansu wystarczyć może nawet piąte miejsce.
Stosunkowo
niewielka liczba meczów w Belgii pozwala na zatrudnianie zawodników z niewielkimi brakami kondycyjnymi. Oprócz ligi gra się jedynie w krajowym pucharze - i bardzo dobrze, bo namnożenie mało znaczących rozgrywek rzadko kiedy przypada komukolwiek do gustu.
Aby jednak nie było tak różowo, należy wspomnieć o wadach. Niska reputacja kraju znacznie ogranicza zagraniczne transfery - w najlepszym razie można liczyć na słabszych Francuzów i Holendrów, którzy nie poradzili sobie w macierzystych ligach. Ci drudzy z pewnością oczekiwać będą niebotycznych jak na ten kraj zarobków...
Bazy treningowe w belgijskich klubach również nie powalają, tak więc hodowanie perełek na eksport raczej nie wchodzi w rachubę. Nawet wychowanie dobrego zawodnika pierwszego składu Jupiler League graniczy z cudem, co w perspektywie regulaminu drugiej i pierwszej ligi rodzi sporo problemów. Od poziomu Tweede Klasse w meczowym składzie musi się znaleźć przynajmniej sześciu piłkarzy wytrenowanych w Belgii - czyli trzeba uważać, aby nie przesadzić ze sprowadzaniem emerytowanych Francuzów, zwłaszcza że istnieje też obowiązek wpisywania w protokół przynajmniej dwóch piłkarzy poniżej 21. roku życia. Rynek transferowy w kraju jest dość ograniczony, a po paru sezonach klasowego zawodnika można znaleźć jedynie wśród wychowanków Anderlechtu i Club Brugge.
Niezdecydowanym z pewnością będzie przeszkadzał fakt, że na ławce może zasiąść jedynie czterech rezerwowych - dopiero w Jupiler League ta liczba wzrasta do siedmiu. Zaś wielbicielom ostrej gry nie spodoba się fakt, że wykluczenie na jeden mecz następuje już po trzech żółtych kartkach. Niemniej jednak polecam Belgię jako ciekawą przygodę dla menedżerów, którzy chcą zdobyć doświadczenie przed poważniejszymi wyzwaniami. Odradzam ją natomiast tym, którzy liczą na szybkie sukcesy w europejskich pucharach - o ile dość łatwo przychodzi dobra gra na szczeblu krajowym, o tyle osiągnięcie czegoś spektakularnego choćby w Pucharze UEFA może przysporzyć nawet zaprawionym w bojach menedżerom wielu problemów.