Blog użytkownika matti91 przeczytało już 3991 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
8 lipca 2009, godzina 7:00, czekam na samolot do Budapesztu w hali odlotów na warszawskim Okęciu. Lęcę właściwie podpisać tylko kontrakt z WZPN-em, nie mam pojęcia co będę dalej robił. Zostać na Węgrzech, czy wrócić do Polski? Właściwie mógłbym zostać, obejrzałbym kilku zawodników w akcji, poznałbym paru Węgrów, może jakąś ładną Węgierkę... kurczę, cały czas zapominam, że nie znam węgierskiego. Przecież w tym ich języku Polska zaczyna się na literę L, jakiś nienormalny ten kraj, jeszcze tam ani razu nie byłem, a już mi się nie podoba...
Na takich mniej więcej przemyśleniach minęło mi oczekiwanie na spóźniony o 2 godziny samolot do stolicy mojej "nowej ojczyzny". O godzinie 11:45 byłem już na lotnisku w Budapeszcie, byłem lekko zagubiony, nie wiedziałem, w którą stronę się udać. Podszedłem do informacji, zacząłem po niemiecku tłumaczyć, że jestem nowym selekcjonerem reprezentacji Węgier, chciałbym dostać się jakoś do siedziby WZPN-u. Pan z okienka dziwnie się na mnie patrzył. "Sind Sie neue Hungarian National Mannschaft Trainer?" - pytał z niedowierzaniem. W tym momencie zdziwienie ogarnęło również mnie. Co to? Ludzie nic nie wiedzą o mojej nominacji na selekcjonera ich reprezentacji? Mocno zmieszany poszedłem do drugiego okienka i zapytałem tylko o ulicę, przy której znajduje się siedziba WZPN-u.
Dopiero po godzinie dotarłem do upragnionego miejsca, wszedłem do budynku, pan ochroniarz zaczął coś do mnie mówić... tylko co? Zapytałem kulturalnie o możliwość rozmowy po niemiecku, bo to właściwie jedyny obcy język, w którym potrafię biegle się porozumiewać. Tym razem to pan ochroniarz mnie nie rozumiał, ale szybko zawołał jakąś panią, którą wreszcie mogłem zrozumieć. Po wytłumaczeniu kim jestem, przeprosiła mnie za kłopot i zaprosiła do środka. Okazało się, że to ja pomyliłem daty, ponieważ oficjalne podpisanie kontraktu miało nastąpić jutro, ale pani zapewniała mnie, że nie ma z tym najmniejszego problemu, bo kontrakt jest już gotowy i o ile tylko prezes się zgodzi, to mogę go dzisiaj podpisać. Wszedłem do gabinetu prezesa Istvana Kistelekiego, który był zaskoczony moją obecnością. Okazało się, że chociaż on biegle mówi po niemiecku i z nim mogłem spokojnie porozmawiać na temat Węgier i mojej przyszłości w tym kraju. Cały czas dręczyło mnie pytanie "Dlaczego mężczyzna na lotnisku nie rozpoznał mnie i mnie wyśmiał?". Prezes wytłumaczył mi, że media jeszcze nie dowiedziały się o wyborze nowego selekcjonera, czekają z tym do dnia jutrzejszego. Po tej rozmowie wszystko potoczyło się szybko, podpisanie kontraktu, spacer po Budapeszcie, nocleg w hotelu, rano konferencja prasowa, a na niej spore zdziwienia dziennikarzy, ale zaakceptowali mnie oni dosyć szybko. Po konferencji trochę wolnego czasu, który spędziłem w hotelu na oglądaniu nagrań ze spotkań Węgier z kilku poprzednich lat. Wieczorem natomiast czekał na mnie mały bankiet powitalny w siedzibie WZPN-u. I znów te nieustające pytania o przyszłość kadry. "Ludzie, przecież ja znam tylko Babosa z Waszych zawodników, na wszystko przyjdzie czas, spokojnie" - myślałem.
Następne dni upłynęły mi na poznawaniu węgierskich zawodników i trenerów. Postanowiłem także, że w sztabie szkoleniowym pozostaną ci sami ludzie, którzy za byli "panowania" Koemana. A co do piłkarzy - nazwiska wszystkich ciekawszych zawodników starałem się notować, ale było to bardzo ciężkie, dlatego bardzo często w moim notesie pojawiał się numer zawodnika z kolorem koszulki w jakiej grał. Później ustalałem jego personalia z moim asystentem. Tak minął mi pierwszy miesiąc na Węgrzech. 6 sierpnia ogłosiłem skład na mecz z Rumunami:
Nie było to jednak zwykłe spotkanie. Mecze Węgrów z Rumunami mają taki wymiar jak spotkania Polaków, czy Anglików z Niemcami.
12 sierpnia, tuż przed samym meczem poczułem lekki stresik, ale wiedziałem, że wszystko będzie dobrze, "Musi być!" - powtarzałem sobie co chwila.
Na konferencji prasowej trochę się rozgadałem, o dziwo, ale to normalne, to taka moja mała reakcja na stres. O 20:38 po przekazaniu już wszystkich wiadomości moim podopiecznym, wykrzyczałem jedynie: "Ihr musst das gewinnen!". Nawet nie wiedziałem wtedy, czy jest to gramatyczne, ważne było to co widziałem na ich twarzach - zrozumienie i wolę walki. Godzina 20:42 - wychodzimy na płytę boiska, Na 30-tysięczny stadion Ferenca Puszkasza przyszło "zaledwie" 20 tysięcy widzów. Zdałem sobie sprawę, że kibice trochę mi nie ufają, ale właśnie od tego są takie spotkania, aby zyskać ich szacunek i uznanie na ładnych kilka miesięcy. Na początek hymny, które strasznie mi się dłużyły, stałem jak wryty patrząc na Gabora Babosa, w którym pokładałem największe nadzieje i wyobrażałem sobie przebieg zbliżającego się spotkania.
Pierwszy gwizdek sędziego, zaczynamy: Rudolf, Torghelle, Juhasz, Buzsaky na lewo do Badora, ten po prostej do Halmosiego. Podanie do środka do Torghele, ten ściąga na siebie uwagę obrońców 15-metrowym rajdem, oddaje piłkę na lewo do Halmosiego, ten biegnie kolejne 15 metrów, dośrodkowuje w pole karne, tam jest Czvitkovits i... JEEEST!!! 1:0 dla Węgrów! Coś nieprawdopodonego, to było jak sen, gol w 24. sekundzie. Później kilka składnych akcji Rumunów, ale świetnie w bramce zachowywał się Babos. 7 minuta... znów atak Węgrów, znów lewa strona, dośrodkowanie Halmosiego, wybijają obrońcy na 30 metr od bramki, ale tam znajduje się Buzsaky i jest 2:0. Lepszego poczatku nie mogłem sobie wymarzyć. Do 15 minuty atakowali jeszcze Rumuni, ale za każdym razem świetnie bronił Gabor Babos. Następne 30 minut to gra głównie w środku pola.
W przerwie postanowiłem zmienić dwóch, zupełnie niewidocznych napastników oraz jednego pomocnika. W 47 minucie Roland Juhasz przepięknym strzałem z 20 metrów podwyższył prowadzenie na 3:0. "Jest dobrze, o to chodziło" - pomyślałem. To mnie trochę rozluźniło, a także chyba lekko piłkarzy, bo w 68. minucie Adrian Mutu po dośrodkowaniu Rata dał bramkę Rumunom. Jeszcze przed tą akcją podjąłem decyzję o tym, że za Babosa wejdzie Kiraly. W tym momencie zacząłem drżeć o wynik, modliłem się tylko, aby dowieźć ten wynik do końca. Nie udało się, w 81. minucie bramkę kontaktową strzelił Dacian Varga. Na szczęście moi zawodnicy do końca grali już ze stuprocentową koncentracją, jeszcze w doliczonym czasie gry węgierski napastnik Tamas Priskin miał okazję na podwyższenie wyniku, ale jej nie wykorzystał.
Ostatecznie Węgry-Rumunia 3-2. Po spotkaniu poczułem ogromną ulgę, usłyszałem skandowanie mojego nazwiska przez kibiców węgierskich, nie mogłem doczekać się już kolejnych spotkań węgierskiej jedenastki.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Powołania dla ogranych! |
---|
Jeżeli jesteś selekcjonerem reprezentacji, zwracaj uwagę na procentową wartość ogrania zawodnika. Znajdziesz ją w ekranie taktyki przy wyborze składu. Wystawiając do gry piłkarza o niskiej wartości tego współczynnika, sporo ryzykujesz - może nie znajdować się w odpowiednim rytmie meczowym. |