"O Boże kochany! Ile ja już stoję w tej kolejce"- pomyślałem wyraźnie zdenerwowany zbyt długą odprawą.
Spojrzałem do przodu. Przede mną tylko jakaś gruba baba.
Uff! Chwila i po sprawie. Kobieta po kilku minutach przeszła wreszcie przez bramkę. Urzędnik zadał mi kilka pytań. Odpowiedziałem i wreszcie mogłem wsiąść do samolotu, by odbyć upragnioną od lat podróż. Leciałem do Madrytu, by objąć jedną z młodzieżowych drużyn Realu Madryt.
W samolocie moje myśli zajmowały się tylko przyszłą pracą. Po wylądowaniu maszyny latającej na lotnisku pojechałem do Madrytu podstawionym specjalnie dla uczestników lotu autobusem. Podwiózł nas pod stację autokarową w centrum miasta, lecz ja od razu zobaczyłem o której jest autobus, którym mógłbym się dostać na Santiago Bernabeu.
Poczekałem kilka minut i po krótkiej podróży znalazłem się pod obiektem "Królewskich". Wysiadłem z autobusu i moim oczom ukazał się ogromny, przepiękny stadion. Akurat zobaczyłem kilku piłkarzy "królewskiego" klubu wchodzących na teren klubu. Udałem się więc za nimi. Nie znałem aż tak dobrze hiszpańskiego, gdyż jestem Brazylijczykiem, ale zobaczyłem Portugalczyka Pepe. Już chciałem mu zadać pytanie, ale wtem ktoś nagle zatrzymał mnie ręką i przytrzymał. Ochroniarz stadionu spytał się:
-Czego pan tu szukasz? Nie wie pan, że tylko ci, którzy mają przepustkę mogą wchodzić na stadion podczas treningu?
-Przepraszam, ale ja mam spotkać się z prezesem i dogadać sprawy co do moje pracy z młodzieżową drużyną klubu.
Mężczyzna uśmiechnął się tylko pod nosem, ale zanim zdążył coś powiedzieć wyciągnąłem przepustkę, która wysłali mi włodarze klubu z Santiago Bernabeu potwierdzającą, że mogę spotkać się z prezesem. Pokazałem ją ochroniarzowi:
- Dobra, wchodź pan
Udałem się przez główne drzwi do głównego budynku. Nigdy wcześniej nawet nie pomyślałem, że trafię do tak zasłużonego dla historii piłki miejsca. Popchnąłem lekko drzwi i znalazłem się w środku budynku. Myślę, że niejeden człowiek oniemiałby z zachwytu widząc warunki w jakich funkcjonuje ten klub. Obejrzałem porozwieszane gigantycznych rozmiarów zdjęcia sław "Królewskich":Santiago Bernabeu, Puskas, Di Stefano czy Raul. Wielka część historii sportu w tym jednym miejscu.
Moje oczy dalej przesuwały się w stronę kolejnych zdjęć, lecz w pewnej chwili ujrzałem zegar. Przypomniałem sobie, że byłem umówiony na 5 po południu, a tu już za dwie! Zebrałem się szybko i zapytałem stojącego najbliżej pracownika o drogę do pokoju prezesa Calderona. Teraz musiałem się udać jak najszybciej na drugie piętro. Winda zajęta, więc trzeba biec po schodach. wpadłem na odpowiednie piętro i biegłem wodząc oczami po drzwiach pokoi. Wreszcie prawie na końcu korytarza wypatrzyłem upragniony pokój. Podszedłem do drzwi. Zapukałem, jednak następnych kilka chwil spędziłem na oczekiwaniu na odpowiedź kogoś ze środka. Zapukałem jeszcze raz, mocniej i żwawiej. Nikt nie otwierał, więc postanowiłem wejść do środka. Lekko otworzyłem drzwi i moim oczom ukazał się spory pokój z wielkim oknem na ścianie naprzeciw mnie. Po prawej stronie stała gablota z kilkunastoma trofeami. Podłoga wysadzona bogato zdobionymi kafelkami oraz wyglądające na kosztowne obrazy na ścianie świadczyły o bogactwie klubu uwidacznianym nawet w najmniej istotnych miejscach. Nie ujrzałem jednak najważniejszego, czyli osoby prezesa. Poczekałem chwilkę, ale nikt nie wchodził do pokoju, więc udałem się już w stronę drzwi.
Wtem do pomieszczenia wszedł prezes.
Był to człowiek niezbyt wysokiego wzrostu, o wyraźnie osiwiałej już głowie.Był ubrany w kunsztowny, markowy garnitur. Podszedł wolnym krokiem trochę bliżej w moją stronę i zapytał:
- Witam, czy to pan jest tym trenerem, któremu mieliśmy powierzyć drużynę U-21 naszego klubu?
- Tak, to ja - odpowiedziałem z nieśmiałością w głosie.
- Niestety, przykro mi to mówić, ale trochę wyprowadziliśmy pana w pole... - w jego głosie było słychać lekko udawaną ironię
- Jak!? Co się stało!? - krzyknąłem zaskoczony
- Cóż - kontynuował - znalazł się inny trener, który mógłby poprowadzić tę drużynę. Wie pan, bardziej znane nazwisko, większe doświadczenie...- dalej było można odnaleźć w jego głosie wiele ironii
Zagotowało się we mnie. Taka podróż, tyle wyczekiwania i wreszcie gdy jestem na miejscu wszystko poszło na marne. Nie obchodziło mnie nawet, co to za trenerzyna zastąpił mnie na stanowisku. Już miałem trzasnąć drzwiami, ale wtedy prezes wydukał jeszcze:
- Możemy dać panu inną pracę...
- Co, myśli pan ,że może będę tu sprzątał!- emocje wzięły górę i zapomniałem, że rozmawiam z prezesem najlepszego klubu XX wieku
- Nie. Zna pan klub Getafe?- zapytał
- To ten zespół spod Madrytu?- rzekłem już spokojniej
- Tak. Niedawno zwolniła się u nich posada trenera. Może chciałby pan spróbować?
Pomyślałem chwilę, że jednak nie wszystko stracony i coś jeszcze w tym Madrycie zdołam osiągnąć. Choćby z Getafe.
- Dobra. Udam się tam i porozmawiam o tym stanowisku. Mimo wszystko dziękuje panu za rozmowę. Żegnam.- rzekłem już całkowicie spokojny i wyszedłem za drzwi.
Nie miałem czasu, by zwlekać, więc szybko wyszedłem z budynku i poszedłem na przystanek. Autobus do Getafe był za kilka minut. Za kilka chwil już byłem w środku maszyny. Podróż nie zajęła więcej jak pół godziny, ale już było widać różnicę między częścią Madrytu, gdzie znajdowało się Santiago Bernabeu, a dzielnicą Getafe. Autobus nie podjeżdżał o dziwo pod sam stadion, więc musiałem udać się na kilkuminutową wycieczkę po mieście. Gdy wyszedłem zza jednej z ulic moje oczy ujrzały niewielki stadion, który był jednak o niebo lepiej zadbany niż wielkie, ale brudne stadiony w rodzimej Brazylii.
Pod budynkiem stał jakiś ochroniarz, więc zapytałem się, czy można spotkać się z prezesem.
- Jeśli chce pan pogadać o byciu trenerem tego klubu, to proszę bardzo - usłyszałem od pracownika ochrony.
Lekko zaskoczony taką szybką przeprawą wszedłem do budynku klubowego obok stadionu. Nie były tu już takiego przepychu, nie było tej historii piłki, ale co tam, może chociaż tutaj będę trenerem. Pokój prezesa na parterze w końcu korytarza - tak było napisane na jednej z tabliczek. Udałem się więc tam i zapukałem do drzwi.
- Kto tam? - usłyszałem przytłumiony przez drzwi głos.
- Chciałbym porozmawiać o pracy w tym klubie - powiedziałem stanowczo
- W takim razie proszę wchodzić - miły głos zaprosił mnie do środka
Wszedłem do pokoju. Żadnych obrazów, bogatych ozdób czy innych pierdółek. W środkowej części na wygodnym fotelu siedział mężczyzna.
- Witam pana. Nazywam się Ángel Torres Sánchez.
Jestem prezesem klubu Getafe CF. Czy chciałby pan zostać trenerem naszego klubu? - rzekł ok. 60-letni mężczyzna o kruczoczarnych, przerzedzonych już mocno włosach.
- Tak. Byłem już w Realu Madryt, gdzie miałem objąć drużynę Castilli, ale nastąpiły nieprzewidziane okoliczności i znalazłem się tutaj - opowiedziałem moją krótką historię
- Jeszcze nikt oprócz pana nie zgłosił się na to stanowisko, więc myślę, że jest pan idealnym kandydatem- rzekł i roześmiał się
Od razu widać było, że to równy chłop, a nie jakiś zadufany w sobie urzędas.
- Więc czy możemy przejść do konkretów?- odpowiedziałem zniecierpliwiony
- Tak, od jutra może pan zacząć pracę w klubie. Pana kontrakt będzie obowiązywał do końca tego sezonu, ale mam nadzieję , że będzie wiele argumentów, by pozostał pan w klubie o wiele dłużej- powiedział Ángel i podszedł do mnie, by uścisnąć mi dłoń.
Tak wiele czasu czekałem, by móc już pracować z Królewskimi, ale chyba na dobre wyszło, że znalazłem się tu, w tym niezbyt bogatym i mało zasłużonym dla historii hiszpańskiej piłki klubie. Ale miałem cichą nadzieję, że to właśnie czas dla mnie. I może dzięki mnie klub spod Madrytu przejdzie do historii?
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ