Informacje o blogu

Dobry tytuł połową sukcesu

Real Sociedad San Sebastian

La Liga Santander

Hiszpania, 2011/2012

Ten manifest użytkownika mackos7 przeczytało już 2407 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.

Pokaż notki z kategorii:

MÓJ BLOG

Pierwszy mecz / Czapter 429.02.2012 19:32, @mackos7

1

 

Dla tych, którzy nie przeczytali Część poprzednia (III)

 

San Sebastián,

Hiszpania. 27.08.2011r.

 

- Słuchajcie... – powiedziałem, zaczynając spotkanie ze sztabem szkoleniowym – mam dla sporej części z was złą wiadomość. Przejdę od razu do sedna. Z klubem muszą się rozstać wszyscy fizjoterapeuci i kilku trenerów. Od razu chciałbym uprzedzić ewentualne zarzuty, nie chodzi o pieniądze. Po prostu, potrzebuje na tych stanowiskach całkowicie odmiennych charakterów. Przez te prawie dwa miesiące z dużą uwagą przypatrywałem się wam, patrząc nie tylko jak na pracowników, ale przede wszystkim jak na ludzi z krwi i kości. Po burzliwych konsultacjach z moim najbliższym współpracownikiem, Michelem Troinem, zdecydowaliśmy się na uszczuplenie naszej kadry szkoleniowej. Uznaliśmy, że te osoby, które znajdą dziś wypowiedzenia umów na swoich biurkach nie zasługują na pracę tutaj. Brakuje wam osobowości, charzymy. Uważamy, choć co oczywiste, możemy się mylić, że nie macie ambicji i woli walki. Walki o lepszy byt, walki o dobry rezultat na koniec sezonu. Jeżeli któryś z was będzie chciał powiedzieć mi prosto w oczy co o mnie myśli – czekam w swoim gabinecie. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy i będą to już znacznie przyjemniejsze okoliczności. Powodzenia w dalszej karierze.

Tak jak się tego spodziewałem. Nikt nie miał jaj, nikt nie miał na tyle odwagi, żeby stawić mi czoła. Przez te niespełna 60 dni nastąpiła we mnie dość duża przemiana. Debiutancka trema minęła dość szybko i stopniowo uzyskiwałem w klubie coraz większą niezależność. Nie przeszkodziły mi w tym te liczne kłody rzucane pod nogi. Nie dało mi bowiem rady rozpędzone auto... Złamałem tylko nogę, przeżyłem. Nie dał mi rady Loren, dyrektor sportowy... Ściągnął niechcianych przeze mnie zawodników. Sprzedałem ich. Lorena zresztą też. Troin załatwił dla mnie, niewiadomo skąd, zdjęcia, na których widać jak, były już, dyrektor sportowy przyjmuje łapówkę. Teraz swoim szelmowskim uśmieszkiem może co najwyżej obdarzyć sędzinę Anne Marię Wesołowską. Te i wszystkie inne złe sytuacje wcale nie sprawiły, że straciłem motywację, czy w wiarę we własne możliwości. Wprost przeciwnie. Stałem się silniejszy i surowszy. Nie zmieniło się jednak moje podejście do piłkarzy, dla których wciąż byłem jak ojciec i stanąłbym za nich murem.

Jeszcze w lipcu nie byłbym w stanie kogokolwiek zwolnić. Zjadłoby mnie sumienie, nie spałbym w nocy. A teraz? Teraz jestem w stanie bez żalu i sentymentów wywalić połowę sztabu. Trochę głupio z mojej strony, że zrobiłem to dopiero na dwa dni przed inauguracją sezonu, ale lepiej późno niż wcale. Poza tym, już doskonale wiedziałem kto ma ich zastąpić. Byli to dobrzy znajomi z mojej pracy w młodzieżowych reprezentacjach Kolumbii: Ivan Valenciano i Adolfo, oraz Manuel Valencia. Wbrew pozorom nie byli rodzeństwem. W moim rodzinnym kraju to niezwykle popularne nazwisko. Cała trójka na dniach miała podpisać kontrakty. Wierzyłem, że pomoże mi to w odniesieniu sukcesu, jakim niewątpliwie byłaby pierwsza dziesiątka.

Lista rzeczy „to do” na dzisiejszy dzień mozolnie, ale jednak, zapełniała się ptaszkami, a te oznaczały koniec kolejnego dnia pracy. Godzina 17:00. Czekałem na nią aż 10 godzin. Mimo, że prawdziwy menadżer pracuje przez 24 godziny na dobę to jednak telefony służbowe po czasie pracy dzwoniły bardzo rzadko i tylko w wyjątkowych sytuacjach. Byłem za to bardzo wdzięczny członkom zarządu i Troinowi. Tydzień temu zakończyłem rehabilitację, więc teraz mogłem już z powrotem prowadzić samochód. Znacznie ułatwiło mi to życie, nie musiałem już bowiem gadać z taksówkarzami i udawać śpiącego. Teraz wystarzczyło tylko pomachać komuś przez szybę, lub też pokazać środkowy palec, gdy któryś ze zmotoryzowancyh fanów dość wyraźnie dawał do zrozumienia, że nie jest moim fanem. W przeciwieństwie do piłkarzy kibiców właśnie miałem w głębokim poważaniu. Zniechęciłem się tymi wieloma nieudanymi próbami przekonania ich do siebie. Miałem już w dupie to, co o mnie myślą. Będą wyniki to będą musieli mnie polubić, ale na razie wolałem nie zaglądać jeszcze na fora i nie czytać gazet. Wyniki ze sparnigów były mocno średnie i moje umiejętności zweryfikować miała dopiero liga. Za 48 godzin wszystko się wyjaśni.

Ani się spostrzegłem, a już parkowałem pod domem. Fakt, mieszkałem blisko stadionu.

- Señiorita, już wróciłem!

- Już?!

- No tak... – zacząłem ostrożnie – biorąc pod uwagę, że z pod Estadio de Anoeta jedzie się około 15 minut, kończe pracę o 17, a w tej chwili jest 17:15, to jestem w stanie pokusić się o stwierdzenie, że już wróciłem.

Milczy...

- Coś się stało skarbie? Czy może dzisiaj masz ten jeden, jedyny dzień w miesiącu?

Milczy...

- PMS? – zacząłem szyderczo się uśmiechać

- Tak uważasz? Nie mogę się już po prostu wkurzyć? Nie mogę?! Za każdym razem gdy jestem zła pytasz się mnie, czy jestem głodna, albo czy mam okres! Nie mogę mieć do ciebie żadnych pretensji tak? Panie menadżerku? Nie robisz nic dla domu, nie masz żadnych obowiązków. Tłumaczysz się, że gdy wracasz do domu to padasz z nóg. Nie masz na nic sił, ochoty i czasu. Co gorsze, nie masz czasu nawet dla Antonia! Nic cię nie obchodzi oprócz twojego zasranego klubiku! W takim razie Przenocuj Może Sam. Mam nadzieję, że to cię czegoś nauczy! – rzuciła na odchodne.

Obejrzałem się za siebie. Drzwi wejściowe zamknęły się z hukiem. W tamtej chwili o nikim nie myślałem tak źle jak o Pauli. Oboje byliśmy bardzo humorzaści, to fakt, ale jeszcze nigdy nie była na mnie tak wkurzona. W ogóle, do tej pory nasz związek był wręcz idealny. Prawie nigdy się nie sprzeczaliśmy, a kłótnia taka jak ta przed chwilą jeszcze nie miała miejsca. Nie zmienia to jednak faktu, że ta himeryczna kobieta (na myśl przychodziły mi gorsze epitety) zostawiła mnie samego z dzieckiem, dobrze wiedząc, że jutro z rana czeka mnie moja pierwsza konferencja. Nie zdąże się zbyt dobrze przygotować, ale przynajmniej się nie spóźnię. W końcu konferencja o 10:00, a przedszkole czynne od 8:00. Trochę bałem się tej drogi, bo gdy poprzednio zawoziłem Tonio, bo tak na niego z żoną mówiliśmy, miałem wypadek, ale przecież „nic dwa razy się nie zdarza”. Teraz nie będę już musiał się spieszyć i ruszać na żółtym. Te rozważania toczące się w mojej głowie nie mogły trwać dłużej niż kilka sekund, bo gdy ponownie spojrzałem się przed siebie, a wciąż stałem nierozebrany w korytarzu, zobaczyłem mojego synka, 6 - letniego Antonia, stojącego w progu swojego pokoju. Patrzył na mnie ze szczerym zdziwieniem. No tak – pomyślałem – on też widział tak krzyczącą mamę po raz pierwszy.

- Tatuś, co to było?

- Mama się trochę na mnie wkurzyła, Tonio. Ale wszystko będzie w porządku.

- A kiedy wróci?

- Mam nadzieję, że jutro. Idź, już spać, synek, jutro musisz wcześnie wstać.

- Wcale nie.

- No przecież jutro o 8:00 musisz być w przedszkolu.

- Wcale nie. – dwa słowa, które sprawiły, że zadrżałem.

- Jak to?!- Mówiłem ci już tato, że 28.08 mam przedstawienie. - O której się zaczyna? – zapytałem, chociaż w duchu już znałem odpowiedź.

- O 10:00.

- Jezus Maria! Dobra, Tonio, to nic nie zmienia. Idź spać.

- Tato, a zostaniesz na przedstawieniu?

- Nie, synu, nie będę miał czasu. Przykro mi. – po chwili – Mówię to trzeci raz i więcej nie powtórzę, idź spać!

- Ale ja jestem głodny!

 

San Sebastián, Hiszpania.

28.08.2011r.

 

I znów to samo skrzyżowanie. I znów się śpieszę. I znów stoję na czerwonym i ruszam na żółtym. Tym razem jednak nic nie jechało wprost na mnie. „Nic dwa razy się nie zdarza”, ale też „historia lubi się powtarzać”. Więc jak w końcu? Tym razem to pierwsze, bo na konferencję dotarłem. Spoźniony, ale dotarłem.

- Przepraszam państwa za spóźnienie. Żona miała okres i... A z resztą po co ja się tłumaczę. To ja tu zadaję pytania... A nie, to też nie. – Prowizoryczna sala, w której odbywała się konferencja, wybuchnęła gromkim śmiechem. W tej chwili doszedłem do wniosku, że posiadam bardzo przydatną umiejętność. Łatwo zjednuję sobie ludzi. Piłkarze, działacze, a teraz dziennikarze. Szkoda tylko, że z kibicami się nie udało.

- W takim razie spotkanie uważam za rozpoczęte. – głos zabrał Alfonso Moreno, rzecznik prasowy Realu Sociedad.

- Na początku chciałbym uprzedzić kilka pytań. – powiedziałem – Jestem niezwykle zadowolony, że Jokin miał odwagę na mnie postawić; miejsce w pierwszej dziesiątce jest jak najbardziej w naszym zasięgu; nie mamy zamiaru nikogo kupować, ani sprzedawać, na ostatnią chwilę; nie denerwuję się przed pierwszym meczem w mojej karierze; wierzę w zwycięstwo ze Sportingiem de Gijon, choć dobrze wiem, że nie będzie łatwo i po za tym mam ogromną nadzieję, iż Real Madryt, lub inny hiszpański zespół przerwie hegemonię Barcelony w La Liga. „Liga będzie ciekawsza”.

- Krótkie FAQ już za nami – powiedział, subtelnie się uśmiechając, Moreno – teraz zapraszam już do zadawania pytań.

- Gustavo Rodriguez, AS. Jak po dymisji Lorena zapatruje się Pan na wspołpracę z zarządem?

- Odpowiem na to pytanie bardzo szczerze. Z byłym już, dyrektorem sportowym, toczyliśmy niezwykle poważną wojnę. Ściągał mi piłkarzy, których ja nie widziałem w mojej drużynie. Nikt z zarządu nie chciał się narażać i zwolnić Lorena. Musiałem więc wytoczyć przeciwko niemu najcięższe działa. Tak właśnie nazwałbym to kompromitujące go zdjęcie.

- Co teraz z tymi niechcianymi piłkarzami?

- Jak Państwo zapewne dobrze wiecie, 6 dni temu udało nam się wypożyczyć Kangę Akale do Werony. Wypożyczenie warte €700.000 z opcją zakupu na stałe za €1.000.000. Khalfan Ibrahim nie otrzymał żadnej oferty w wyniku czego przesunięty został do drużyny rezerw. Natomiast, Fernando Vegi nie udało nam się zgłosić do rozgrywek, mieliśmy zbyt szeroki skład i wykorzystaliśmy limit zgłoszeń. Tak jak w przypadku Khalfana, nie znalazł się na kupiec. Spróbujemy w zimowym okienku.

- Czy nie wpłynęło to negatywnie na morale zawodników pierwszego składu?

- Nie, dlaczego? Wręcz przeciwnie. Wygrana wojna wzmocniła moją pozycję w klubie. Uzyskałem większą swobodę w podejmowaniu decyzji. Piłkarze czują do mnie większy respekt i wiedzą, że nie mogą wykorzystać mojego braku doświadczenia w większej piłce dla swoich celów. Wiedzą, że jeśli coś im się we mnie nie podoba mogą co najwyżej zwolnić siebie, nie mnie. Mam jednak nadzieję, że takie sytuacje nie będą miały miejsca.

Po jeszcze kilkunastu minutach odpowiadania na te i inne tendencyje pytania ogarnęło mnie znużenie. Podziękowałem uprzejmie i tłumacząc się obowiązkami domowymi opuściłem klubowy budynek. Miałem na dzisiaj dość i naprawdę musiałem odebrać syna z przedszkola. Musiałem to robić dopóki Pauli nie przejdzie. Mam nadzieję, że przejdzie jej szybko.

 

Gijon, Hiszpania.

29.08.2011r.

 

Po ostatnim przedmeczowym treningu na boisku bocznym Estadio Anoeta, cały zespół, wraz ze sztabem szkoleniowym, udał się w stosunkowo krótką podróż klubowym autokarem wzdłuż Zatoki Baskijskiej. Niecałe 300 km podróży do Gijon na mój pierwszy mecz w roli menadżera Realu minęły bardzo szybko.

Stadion El Molinon nie był budzącym grozę w szeragach przeciwników obiektem. Nie był zbyt duży jak na standardy zachodnio-europejskiej piłki, był w stanie pomieścić zaledwie 25.885 kibiców. Jako, że do meczu pozostało jeszcze kilkadziesiąt minut postanowiłem zobaczyć stan murawy. Razem ze mną udali się wszyscy zawodnicy z meczowego składu.

Krótki spacer po płycie boiska nie trwał zbyt długo, poleciłem bowiem drużynie udanie się do szatni. Było to dość schludnie utrzymane małe pomieszczenie. Wzdłuż jednej ściany stały metalowe szafki wraz z drewnianym podwyższeniem, na którym można było uśiąść. Na drugiej wisiała czarna tablica o kształcie boiska. Wziąłem jeden z białych markerów wiszących obok niej i narysowałem piłkarzom, w ramach przypomnienia, ich ustawienie taktyczne i pierwszą jedenastkę. Potem zacząłem dorysowywać dla każdego zawodnika szczegółowe założenia taktyczne i zalecenia. Po 15 minutach mojego wykładu dotyczącego przeciwnika każdy z piłkarzy wiedział już bardzo szczegółowo czego od niego wymagam.

Nadszedł wreszcie czas na to, co lubię najbardziej. Na rozmowę motywacyjną.

- Słuchajcie... – zawsze tak zaczynałem – Nikt nie wie, czego się po nas spodziewać. Nikt nie jest w stanie przewidzieć wyniku. Dziennikarze i bukmacherzy zgłupieli... Ale ja wiem na co was stać! Ja wiem, że wygramy ten mecz! Tak jak wiem, że jutro wstanie nowy dzień, tak wy dzisiaj wygracie ten mecz! To oczywiste... Słyszeliście pewnie o naszych kibicach, którzy przejechali ten kawał drogi, żeby na was patrzeć i was wspierać. Oni płacą wasze pensje. Odwdzięczcie się im więc dobrą postawą. Teraz ubierzcie się i do tunelu, krowy!

- Dlaczego krowy? – spytał nowomianowany kapitan, Xabi Prieto.

- Bo będziecie gryść trawę!

- Kto wygra mecz?!

- Real!

- Kto?!

- Real!

Te i inne standardowe utwory wciąż panoszyły się w głowach piłkarzy gdy wchodzili na murawę. Jasne światła jupiterów wyraźnie oświetlały płytę boiska. Spiker wyczytywał nazwiska piłkarzy gospodarzy, a kibice wydawali z siebie radosne okrzyki przy każdym z nich. Kamery telewizyjne skierowane były na obu trenerów: Manolo Preciado i na mnie, Césara Valderramę. To jednak do mnie nie docierało. Ukryty byłem za kurtyną stresu. Sparaliżowany siadałem na ławce trenerskiej. Do tej pory w ogóle nie odczuwałem nerwów. Taki już byłem. Nie bałem i nie stresowałem się oczekując na coś. Denerwowałem się dopiero kiedy do tej stresującej sytuacji dochodziło. Tak było i teraz.

Na szczęście, piłkarze oszczędzili mi nerwów. Już w 3 minucie wykonywaliśmy pierwszy rzut rożny. Piłka dośrodkowana została niechlujnie, przez co została natychmiast wybita z pola karnego. Dopiero w okolicach środka boiska przejął ją nasz prawy obrońca, Ivan Bandalovski. Podał płasko po ziemi na 20 metr. Tam czekał na nią Carlos Vela, który bez przyjęcia oddał piłkę do Prieto. W ten sposób Xabi znalazł się w sytuacji sam na sam z bramkarzem. Wykorzystał ją bezbłędnie i juz 180 minut od rozpoczęcia spotkania mogliśmy cieszyć się z prowadzenia. Stres opuścił mnie natychmiastowo. W przypływie radości wymieszanej z adrenaliną zacząłem podskakiwać i przytulać każdego znajdującego się w moim zasięgu ramion. To był wymarzony początek spotkania.

Spotkanie dalej upływało pod znakiem przewagi gości. Wyznacznikiem tego może być żółta kartka Oscara Trejo w 11 minucie i kilka groźnych akcji, które mogły zakończyć się zdobyciem drugiej bramki. Czas upływał, a wraz z nim malała nasza przewaga. Mecz toczył się w dość mozolnym tempie. Pierwsze 45 minut upłynęło nie obfitując w dużą liczbę podbramkowych sytuacji. Choć niewątpliwie do takich można by zaliczyć spotkanie oko w oko Carlosa Veli z Juanem Pablo, bramkarzem gospodarzy. Zakończyło się niestety zwycięstwem tego drugiego. Do szatni schodziliśmy więc z jednym golem przewagi.

Standardowa rozmowa motywacyjna, kilka uwag i znów pojawiliśmy się na boisku. Druga połowa rozpoczęła się w całkowicie odmienny sposób. Oto bowiem w trzeciej minucie rzut rożny wykonywał Sporting. Celne dośrodkowanie, mocny strzał głową, który obronił Bravo. Nie zdołał jednak złapać piłki. Na szczęście, skórę uratował mu Vadim Demidov wybijając piłkę z 5 metra. Ta trafiła wprost pod nogi Carlosa Veli. Ten z kolei przeprowadził fantastyczny rajd przez prawie połowę boiska, dochodząc pod pole karne przeciwnika. Juan Pablo wyszedł z bramki. Jednak Carlos nie oddał strzału. Wolał podać do niekrytego kolegi z drużyny. Xabiemu Prieto nie pozostało nic innego jak wstrzelić piłkę między słupki pustej bramki.

Prowadzenie 2:0 na wyjeździe z tak groźnym rywalem było dla mnie spełnieniem marzeń. Do końca meczu wciąż było jednak ponad 40 minut. Bramka kontaktowa padła 10 minut później. Znów rzut rożny dla Sportingu de Gijon. Dośrodkowanie zostaje wybite przez Gonzaleza, lecz piłka ponownie trafia pod nogi de las Cuevasa. Ten celną wrzutką obdarzył kapitana gospodarzy, Davida Barrala. Później Sporting przeprowadził jeszcze kilka składnych akcji, ale nie dał rady zdobyć bramki wyrównującej. Wielka w tym zasługa rozsądnego cofnięcia się do defensywy i zmiany taktyki na 4-5-1. To pomogło, mecz zakończył się naszym zwycięstwem.

 

Jako że nie wczytuje mi sie ta belka do edytowania tekstu w tym miejscu załączam linki do obrazków:

- Wynik meczów sparingowych: http://i.imgur.com/hLusW.png

- Wyjściowy skład na mecz ze Sportingiem: http://i.imgur.com/MEnHW.png

- Statystyki pomeczowe: http://i.imgur.com/1jN72.png

- Statystyki piłkarzy: http://i.imgur.com/rm7Q6.png

 

 

Komentarze (0)

Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.

Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ
FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution
[x]Informujemy, że ta strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. W każdym czasie możesz określić w swojej przeglądarce warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies.