LOTTO Ekstraklasa
Ten manifest użytkownika marcao przeczytało już 1689 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Sezon 2006/2007 był najsłabszym od długiego czasu sezonem dla dominującej w poprzednich latach w polskim futbolu krakowskiej Wisły. Ostatni raz poza ligowym podium Wiślacy znaleźli się dziesięć lat wcześniej i oczywistym było, że po zupełnie nieudanym sezonie zarówno w lidze jak i w europejskich pucharach w klubie nastąpi trzęsienie ziemi. Tak właśnie się stało. Po ostatnim meczu ligowym 26 maja pracę z drużyną zakończył Kazimierz Moskal a władze klubu przystąpiły do szukania następcy.
Jakie ta sytuacja mogła mieć dla mnie znaczenie? Nie miałem żadnego doświadczenia z profesjonalnym futbolem a przecież Wisła była klubem, dla którego sukces krajowy był raczej codziennością a aspiracje sięgały znacznie dalej. Początkowo potraktowałem informację prasową o zmianie szkoleniowca jako zwykłą notkę i przeszedłem nad nią obojętnie.
Inaczej myśleli moi koledzy z klubu. Namawiali mnie, żebym przynajmniej spróbował, skoro mam uprawnienia i najwyżej mnie nie wybiorą. Doszedłem do wniosku, że może warto zaryzykować. I zaniosłem do sekretariatu Wisły ofertę objęcia zespołu. Naturalnie nie liczyłem na powodzenie, ale też nic nie miałem do stracenia. Prawdę mówiąc spodziewałem się, że oferta po kilku sekundach wyląduje w koszu, bo miałem świadomość, kto będzie ubiegał się o posadę.
Po zakończeniu sezonu moich młodych podpiecznych i roku akademickiego na uczelni wyjechałem, jak co roku, pod żagle na Mazury. 22 czerwca obudził mnie telefon. Dzwoniła sekretarka z Wisły z informacją, że zarząd klubu chciałby spotkać się ze mną jak najszybciej w sprawie mojej oferty.
Całkowicie zaskoczony sytuacją wsiadłem w pierwszy autobus do Krakowa i następnego dnia pojawiłem się przy Reymonta. Po drodze zastanawiałem się, co mam mówić tym ludziom, bo prawdę mówiąc byłem na ich propozycję zupełnie nieprzygotowany i miałem sporo obaw.
Tam czekano na mnie z propozycją objęcia pierwszego zespołu Wisły. Okazało się, że z żadnym ze szkoleniowców, którzy starali się o to stanowisko nie udało się dojść do porozumienia i w grze pozostałem tylko ja. Właściciel klubu ponoć stwierdził w tej sytuacji, że nie mają już wiele do stracenia, dlatego zaryzykują i najwyżej mnie wyrzucą.
Co zaskakujące o posadę trenera nie ubiegało się zbyt wielu kandydatów. Być może wpływ na to miał fakt, że w ciągu poprzedniego sezonu przez stadion przy ulicy Reymonta przewinęło się aż czterech szkoleniowców.
Kiedy dowiedziałem się jakich pieniędzy oczekiwali moi konkurenci do posady w sumie nie zdziwiłem się, że dla klubu zatrudnienie mnie było przynajmniej opłacalne finansowo. Mój kontrakt miał opiewać na "zaledwie" na 2500 euro miesięcznie a klub nie musiał zapewniać mi mieszkania w Krakowie, bo stąd pochodziłem i miałem własne.
Nie zastanawiałem się nad propozycją ani chwili i w zasadzie bez żadnych negocjacji zaakceptowałem ofertę klubu. Od 30 czerwca 2007 roku miałem poprowadzić Wisłę Kraków jako pierwszy trener. Wyznaczono przede mną cel nawiązania walki o mistrzostwo w ciągu dwóch lat (na tyle też zawarty był mój kontrakt). Fundusze na transfery ani na płace dla zawodników nie były imponujące ale cały czas stawiały nas w czołówce ligi.
Moim asystentem został legendarny napastnik Wisły, Kazimierz Kmiecik, i zaraz przystąpiłem do kompletowania sztabu szkoleniowego i kadry zespołu. Zespół wymagał uzupełnień po odejściu m.in. Jakuba Błaszczykowskiego, Emiliana Dolhy czy Stanko Svitlicy. Wracali z wypożyczeń Kamil Kosowski, Grzegorz Kmiecik i Rafał Boguski. Wiedziałem jednak, że nie mamy jeszcze na tyle silnej kadry aby liczyć się w walce o najwyższe lokaty a przede wszystkim obawiałem się, czy trener o zerowym autorytecie będzie w stanie zapanować nad zawodnikami z uznanymi nazwiskami.
Tego samego dnia, kiedy podpisałem kontrakt, przedstawiono mnie mediom i kibicom na konferencji prasowej. Oczywiście była to dla wszystkich ogromna sensacja, dziennikarze usiłowali zapamiętać moje nazwisko, bo byłem człowiekiem zupełnie nieznanym w środowisku, a kibice przecierali oczy ze zdumienia i dość niewybrednie okazywali niezadowolenie. Tego samego dnia zostałem zaprezentowany drużynie i wyruszyliśmy na obóz przygotowawczy. Zespół także nie odniósł się do mojej osoby entuzjastycznie a piłkarze wyglądali na dość mocno rozbawionych tym, kto ma od tej pory ich trenować.
Już w drugim dniu mojej pracy mieliśmy zaplanowany mecz sparingowy w ramach tournee po Węgrzech. I zacząłem od porażki z zespołem Zalaegerszeg TE 1:2. Cztery dni później natomiast pokonaliśmy Honved Budapeszt 2:0.
Udało mi się już w pierwszych dniach pracy namówić do powrotu do Wisły Tomasza Frankowskiego, któremu wygasł kontrakt z Wolverhampton. Oprócz niego wzmocnili nas Błażej Radler (wolny transfer), Jacek Banaszyński (z Jagiellonii) i Arkadiusz Baran (z Cracovii).
Pożegnaliśmy się natomiast z Patrykiem Małeckim (do Salzburga). Odeszli także Australijczycy: Jacob Burns (do Chievo Werona) i Michael Thwaite (do Lokomotiwu Moskwa).
Ostatnim ze sparingów, który z resztą udało mi się cudem zorganizować, było spotkanie na stadionie Garbarni (nasz obiekt był wyłączony z powodu remontu), w którym pokonaliśmy trzecioligowego Okocimskiego Brzesko 4:0.
Na podstawie tych wyników trudno było powiedzieć coś konkretnego na temat oczekiwań co do formy zespołu. W pierwszych sześciu meczach nie przegraliśmy ani razu, ale zdobycie zaledwie sześciu bramek wskazywało, że coś jest nie tak z naszą linią ofensywną. Zwycięstwo w Warszawie, na terenie odwiecznego rywala, było wielkim powodem do radości dla naszych fanów i sprawiło, że po początkowej niechęci, zaczęli przychylniej odnosić się do mojej pracy.
Eksperymentowałem ze składem i ustawieniem a ostateczny pomysł na taktykę zespołu wyklarował mi się dopiero w październiku. Niepokojący był brak wartościowych zmienników.
Ustabilizowałem taktykę, ale nadal nie mogłem znaleźć sposobu na strzelanie większej liczby bramek. Graliśmy z czterema obrońcami i defensywnie usposobionym rozgrywającym. Na bokach operowali skrzydłowi a za plecami napastnika dwóch ofensywnych pomocników. Mimo optycznej przewagi w zasadzie w każdym spotkaniu nie przekładało się to na efekty bramkowe.
W bramce postawiłem na doświadczonego Jacka Banaszyńskiego, który spisywał się lepiej niż Mariusz Pawełek. Na prawej obronie znakomicie radził sobie Marcin Baszczyński, w środku defensywy brylował Cleber wraz z Arkadiuszem Głowackim. Na lewej obronie grywali Dariusz Dudka i Piotr Brożek. Na skrzydłach operowali Marek Zieńczuk z lewej i Kamil Kosowski z prawej. Podstawowym rozgrywającym był Mauro Cantoro, przed nim ofensywnie ustawieni byli Tomas Jirsak i Jean Paulista. Podstawowym napastnikiem był Andrzej Niedzielan.
W październiku postanowiłem zwiększyć rywalizację w zespole sprowadzając kilku graczy z uznanymi nazwiskami, chociaż znajdującymi się u schyłku swojej piłkarskiej kariery. Udało mi się zaangażować byłego bramkarza reprezentacji Hiszpanii Jose Molinę, wracającego z Turcji rozgrywającego Mirosława Szymkowiaka oraz pomocników Francuza Erica Carriere, Turka Buruka Okana i Ukraińca Maksyma Kaliniczenkę. Z "młodszych" wzmocnień dołączyli do nas Białorusin Aleksy Pankavets (z FC Charków), Grek Pantelis Kapetanos i Włoch Francesco Flachi.
Choć nie graliśmy olśniewająco prowadziliśmy w tabeli i nie przegrywaliśmy spotkań (przynajmniej w lidze, bo w Pucharze Ekstraklasy nasze występy nie były tak udane). W Pucharze Polski znów ograliśmy Legię i zapewniliśmy sobie awans do kolejnej fazy.
W tym czasie rzadko i niechętnie rozmawiałem z mediami. Dziennikarze na każdej konferencji prasowej dawali mi do zrozumienia, że moja obecność przy Reymonta jest jakimś nieporozumieniem i skupiali się w swoich artykułach głównie na spekulacjach kiedy i z jak wielkim hukiem wylecę z obecnej pracy. Mimo to cztery kolejne mecze przyniosły nam zwycięstwa i wszyscy czekali na derbowe spotkanie z Cracovią. I ten mecz przyniósł rozczarowanie, bo zaledwie zremisowaliśmy z broniącym się przed spadkiem naszym lokalnym rywalem.
Trzy ostatnie spotkania rundy jesiennej zakończyliśmy zwycięstwami i po 17. kolejce Ekstraklasy bez porażki pewnie prowadziliśmy w tabeli. Zaledwie 7 straconych bramek było powodem do satysfakcji, ale mącił ją fakt, że odpadliśmy w kiepskim stylu z Pucharu Ekstraklasy po porażkach z Odrą i Jagiellonią.
W styczniu rozegraliśmy kilka ciekawych sparingów. Ze Steauą prowadziliśmy już 4:1, ale moi gracze opadli z sił i rywalom udało się doprowadzić do wyrównania. Chociaż wzmocniłem kadrę również w przerwie zimowej i była teraz bardzo liczna, to jednak brakowało w niej graczy europejskiego formatu. Najciekawszym ze sprowadzonych piłkarzy był bardzo utalentowany środkowy obrońca z Portugalii Fabio Faria. Spore nadzieje wiązałem również z hiszpańskim lewoskrzydłowym Amarito, jego rodakiem, bramkarzem, Adrianem Murcią, greckim pomocnikiem Panagiotisem Bachramisem i serbskim prawoskrzydłowym Ivanem Paunoviciem. Dołączył do nas również napastnik Marcin Bojarski.
Inauguracja rundy wiosennej nie wypadła okazale. Dwa bezbramkowe remisy znów wywołały powszechną dyskusję w mediach na temat indolencji strzeleckiej mojego zespołu i rychłej perspektywy zmiany trenera w klubie. Mnie cieszyło to, że nie tracimy goli i gramy udanie w obronie, ale z drugiej strony w futbolu chodzi o to, aby coś strzelać. Udanie pokazaliśmy się również w spotkaniu towarzyskim z wysoko notowanym moskiewskim CSKA.
Trudny mecz z Legią udało nam się zremisować, chociaż to rywale byli bliżsi zwycięstwa. Potem jednak przyszła kolej na kilka efektownych zwycięstw, które umocniły naszą przewagę nad ścigającym nas poznańskim Lechem. Także w Pucharze Polski radziliśmy sobie udanie awansując po pokonaniu Ruchu Chorzów do półfinału. Tam bez większych problemów pokonaliśmy Jagiellonię a już w 28. kolejce stanęliśmy przed szansą na zapewnienie sobie tytułu.
Zwycięstwo w meczu domowym z Widzewem zapewniło nam mistrzostwo Polski na dwie kolejki przed końcem sezonu. Odzyskanie tytułu całkowicie zmieniło opinię mediów o mojej osobie. Podczas mistrzowskiej fety na krakowskim Rynku zapowiedziałem fanom, że w walce o Ligę Mistrzów nie będą musieli się wstydzić naszej postawy. Wiedziałem jednak, że osiągnięcie celu, którego nie udało się Wiśle od wielu lat zrealizować nie będzie łatwym zadaniem. Niestety wiedziałem, że z końcem sezonu opuszczą nas Kamil Kosowski, Radosław Sobolewski i Arkadiusz Głowacki. Co gorsza nie otrzymamy za nich ani euro, bo wszyscy skorzystali z "prawa Bosmana" i za darmo mogli przejść do innych klubów.
W ostatnich dwóch spotkaniach ligowych znów nie przegraliśmy ani razu i cały sezon zakończyliśmy na pierwszym miejscu bez porażki wyprzedzając warszawską Legię.
W finale Pucharu Polski rozbiliśmy na Stadionie Śląskim w Chorzowie Zagłębie Lubin aż 6:1. Nasza forma była imponująca i naprawdę żałowałem, że sezon już się kończy, bo obawiałem się, że nie będziemy w stanie jej utrzymać aż do decydujących meczów o Ligę Mistrzów.
Sezon zakończyliśmy towarzyskim meczem z Piastem Gliwice, który wygraliśmy aż 7:0. Zabrałem się do pracy wiedząc, że następny sezon będzie trudniejszy. Przyda nam się silniejsza i bardziej równa kadra, bo oprócz spotkań ligowych będzie trzeba walczyć w europejskich pucharach. W debiutanckim sezonie na ławce trenerskiej Ekstraklasy wyróżniono mnie też indywidualną nagrodą Menedżera Sezonu.
Podwójna korona w pierwszym roku pracy była satysfakcjonującym osiągnięciem i realizowała podstawowe aspiracje władz klubu już przed terminem. Wiedziałem jednak, że prawdziwe oczekiwania są dużo większe i wymagają wzniesienia się na dużo wyższy poziom. Następny sezon miał pokazać, czy Wiśle uda się w końcu spełnić niezaspokojone od lat ambicje...
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Odbiór piłki |
---|
Można zdefiniować sposób, w jaki nasi zawodnicy będą odbierać piłkę przeciwnikowi. Odbiór delikatny ogranicza liczbę fauli i dzięki temu liczbę kartek. Odbiór agresywny sprzyja zastraszeniu rywali, zmuszeniu ich do błędu i szybkiemu przerwaniu akcji. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ