Są takie mecze inne niż wszystkie, na takie mecze nie trzeba specjalnie mobilizować zawodników, bo już na tydzień przed takim spotkaniem wszyscy piłkarze są zmobilizowani i zachowują się inaczej. Wisła – Legia, Ruch – Górnik, Cracovia – Wisła, Legia – Widzew, itd. - to w Polsce, a jak jest w Brazylii? Np. Sao Paulo - Santos… Dla Santos nie ma większego rywala niż Sao Paulo, ten klub to wróg numer jeden. Nie musiałem nakłaniać piłkarzy do wysiłku, tuż przed meczem trenowali o wiele dłużej. Lima sam podbiegł do mnie i zapytał czy może potrenować do 22 (trening miał się zakończyć o godzinie 19). Naturalnie zgodziłem się, ale sam poszedłem się przespać. Wszak już pojutrze miałem zagrać chyba najważniejszy mecz od chwili, gdy pojawiłem się w klubie. Moim zadaniem było rozpracowanie przeciwnika i pokazanie piłkarzom jak w meczu wyjazdowym ośmieszyć rywali. Nie ma wątpliwości, że całe Santos tego pragnęło, każdy kibic mówił tylko o jednym - jak wygrać w świątyni wroga? Czułem presję, jestem tylko człowiekiem, widziałem te spojrzenia, gdy przechadzałem się nad portem w mieście, w którym mam zaszczyt pracować. Popatrzyłem w lewo na ocean. Zobaczyłem jak mewy polują na jakąś wielką rybę. Przystanąłem, to był ciekawy widok. Mewy atakowały najpierw pojedynczo, efekt był mizerny. Ale gdy zaczęły gromadzić się w stadka za którymś razem zdobyły upragnione pożywienie i w ten sposób miały pewnie ucztę życia. Coś mnie tknęło. Jeśli moi piłkarze, będą próbowali atakować pojedynczo tak silnego przeciwnika to szanse na zwycięstwo będą minimalne. Tu trzeba się zachować jak ta wygłodniała zbieranina ptaków, ruszyć do ataku równocześnie, z polotem i łatwo nie rezygnować.
Do cholery! Czy moich chłopców na to nie stać? Oczywiście, że stać. Już wówczas wiedziałem, że zagramy ofensywnie. Nie wiedziałem jednak, że aż ośmiu moich graczy stale od pierwszej do ostatniej minuty będzie przekraczać połowę przeciwnika. Na to wpadłem później. Chwile przed meczem były najgorsze, krawat wiązany zawsze z zamkniętymi oczami, tym razem sprawił mi wiele problemów. Będąc w szatni słyszeliśmy ryk blisko 25 tyś. kibiców gospodarzy, naszych fanów w porównaniu z kibicami Sao Paulo była zaledwie garstka – jakieś 2 tyś. Ale to oni mieli mieć swoją piłkarską ucztę życia! Taktyka była następująca: czterech graczy miało być skupionych wyłącznie na ataku, dwóch miało im w miarę możliwości pomagać, ale głównie ich celem było przerywanie akcji przeciwnika już w zarodku. Do ataku mieli też odważnie podłączać się boczni obrońcy. Tuż przed meczem nasze ustawienia wyglądały następująco – po lewej Sao Paulo, po prawej Santos:
Padał mały deszczyk, było dosyć zimno (być może dodatkowo z wrażenia). Gdy spiker wyczytywał moich graczy usłyszałem najbardziej ogłuszające gwizdy w swoim życiu. A gdy doszedł do menadżera gości, wszyscy fani Sao Paulo zabuczeli przeraźliwie. Takiego „buuuuuuuuuuu” chyba świat nie słyszał. Włos mi się zjeżył, ale nie mogłem niczego poznać po sobie. Zawołałem Kayke, i szepnąłem mu na ucho – chłopcze to będzie Twój dzień, bądź jak wygłodniała mewa, rozdziobiemy ich w strzępy! 19 – latek, który tak jak ja nie grał nigdy jeszcze z tak wielkim przeciwnikiem, przyjaźnie się uśmiechnął i pobiegł do kolegów. Chyba czuł to samo co ja. Zaczął się mecz… Od pierwszych sekund ruszyliśmy mocno i szybko na ich bramkę. Moi gracze starali się już na polu karnym przeciwnika zabrać piłkę. Widać, że takiego początku nikt się nie spodziewał, nim ruszyło Sao Paulo, my byliśmy już przy ich bramce.
Akcja zaczęła się w 10 minucie, środkiem przedzierał się Roberto, pięknie podał do Limy, ten mocno uderzył na bramkę, ale legendarny bramkarz Sao Paulo -Rogerio Ceni odbił piłkę, wówczas do gały podbiegł szybki jak błyskawica Kayke i w 11 minucie było 1-0 dla nas! „Kayke, Kayke, Kayke!” Skandowali nasi kibice przy śmiertelnej ciszy kiboli gospodarzy! To nie był koniec, 23 minuta meczu, szybka akcja moich piłkarzy lewym skrzydłem zakończona precyzyjnym strzałem z pola karnego, było 2-0, gola zdobył Lima! 32 minuta – Lima-Kayke- Alanzinho i 3-0 dla nas!!! W 40 minucie było już totalne szaleństwo – tym razem akcja prawą stroną, piękna wrzutka w pole karne i tam Alanzinho strzela gola numer cztery! Do przerwy 4-0 dla nas! Marzenia się spełniają…
W drugiej połowie już piąty raz Rogerio Ceni wyjmował piłkę z bramki, po golu z karnego, którego strzelił Kayke! Gospodarze odpowiedzieli tylko jednym golem zdobytym w 61 minucie. Żadne słowa nie oddadzą radości po meczu w szatni z tak wspaniałej wygranej. Nawet nie będę próbował. Co znaczy 5-1 i to na wyjeździe? To oznacza, że jedna z drużyn była tłem. To jest totalny pogrom! Przez kilka dni na ulicach Santos trwało wielkie święto, każdy się uśmiechał i wszyscy wiedzieli o co chodzi. Ponoć jedna z najpiękniejszych dziewcząt w Santos wytatuowała sobie na prawym pośladku następujący napis: „16.03.2008 - Sao Paulo – Santos 1:5”. Nie wiem czy to prawda, jeszcze nie sprawdzałem...
Fotki z meczu:
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ