Stało się. Lotniczy bilet z Santos do Ghany podarowali mi Panowie Seju i Lucasinho. Tak ciągle w jednym miejscu siedzieć i siedzieć nie ma sensu! Raz się żyje, rzuciłem w diabły ukochany klub. Ile można zdobywać kolejne tytuły w brazylijskiej lidze? Ile można odkrywać nowe wielkie gwiazdy? Trzeba sobie stawiać nowe wyzwania! Zawsze w mojej karierze menadżerskiej stawiałem wszystko na jedną kartę, albo pogromić największego rywala i upokorzyć najmocniej jak tylko się da, albo podać się do dymisji. Zwykle szczęście sprzyjało, wiedze jakaś tam też była, fanatyczni kibice mnie kochali, na zawsze będzie tu mój dom, sukcesy pozostaną w pamięci i sercu…
Wybrałem się do Ghany, w podróż życia. Angielski opanowałem w stopniu zadowalającym, więc bariery językowej nie będzie, piłkę afrykańską, co prawda oglądałem jedynie w telewizji satelitarnej, ale co tam przyjdzie przywyknąć.
Nie wiedziałem tak naprawdę czy z miejsca znajdę pracę, w końcu Polak, co prawda z brazylijskim drugim obywatelstwem, jednak dla Ghańczyków będę pewnie i tak człowiekiem z innego świata...
Dotarłem wreszcie po wielu godzinach spędzonych w samolocie na lotnisko w Akrze. Zawsze myślałem, że to taka bajka tylko z tymi afrykańskimi upałami, że tak, jasne, ale nie do tego stopnia, zawsze jest woda i różne sposoby na upał.
A guzik kurde prawda! Mieszkając w gorącej Brazylii, nie myślałem, że będzie mi to aż taka przeszkadzało, a jednak… Pierwsze dni nie były łatwe, siedziałem w hotelu, w jednym z nielicznych z klimatyzacją, który cudem udało mi się odnaleźć.
Piłem całymi filiżankami wyborne kakao, z którego Ghana słynie i czytałem miejscowe gazety. Mój ulubiony dział ze sportem był na ostatniej stronie. Naturalnie zawsze zaczynałem czytać gazetę właśnie na odwrót, od ostatniej strony. Pewnej nocy dostrzegłem w prasie informację, że klub Asante Kotoko z Kumasi poszukuje nowego menadżera. Bez większego zachwytu podszedłem do tej informacji, wolałem pracować tu na miejscu w Akrze, szczególnie, że mieli tu z tego, co się dowiedziałem całkiem mocny klub, który liczył się w całej Afryce! Chciałem najpierw trochę pomieszkać, poznać życie, obyczaje, kulturę tego narodu, dopiero później jak już będę trochę swój planowałem ostro poszukać roboty w zawodzie. Zresztą, gdzie jest to cholerne Kumasi? Złapałem mapę. No nie, aż 250 km na północny zachód od Akry, w której teraz sobie siedziałem... Było mocno po drugiej w nocy. Rzuciłem gazetę i poszedłem spać. Rano miało się okazać, że jeszcze tego samego dnia, będę w zupełnie innym miejscu Ghany...
Ale o tym w kolejnej części opowiadania!
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ