Grzechy młodości
cz.2 “Now this is not the end. It is not even the beginning of the end. But it is, perhaps, the end of the beginning.”
Ze snu jak zwykle obudziło mnie walenie strażnika w kraty. Znowu te same, monotonne czynności. Najpierw pół godziny ćwiczeń, poranna toaleta, później śniadanie i czas wolny. I tak co dnia. Dziś dowiedziałem się, że jak będę się dobrze sprawował to mam szanse wyjść po dwudziestu pięciu latach odsiadki. Też mi pocieszenie, mam tu gnić jeszcze dwadzieścia cztery…
Wczoraj klawisz pytał mnie, co ja tak skrobię tym ołówkiem. Przecież mu nie powiem, że historię mojego życia, bo by mnie wyśmiał, że na stare lata zebrało mi się na wspomnienia. Mam tylko nadzieję, że nie zabierze mi tych kartek i nie zniszczy ich. Chciałbym żeby w przyszłości ktoś to przeczytał. Może podobny człowiek do mnie, który nie popełni już moich błędów, grzechów mojej młodości. Ale nie myślcie, że żałuję. Tylko tego, że skończyłem w tym pierdlu. Całe szczęście jednak, że w polskim, a nie kolumbijskim.
Psia mać, znowu śniadanie odzywa się w moim brzuchu. Tego, co nam tutaj dają nie można nazwać jedzeniem dla ludzi. Czuje się zupełnie jak tamtego dnia...
*****
- Cholera, jak ja nienawidzę latać samolotami – na twarzy byłem zielony. Lecieliśmy już dobrych kilka godzin. Michał nadal siedział wpatrzony w okienko samolotu i prawie się nie odzywał.
- Trzeba było wybrać inny rodzaj transportu, jeśli wiedziałeś, że tak to się na tobie odbije – w końcu oderwał wzrok od szyby i spojrzał na mnie. W jego oczach widziałem strach. Nie wiem, czy bał się tego, co się ze mną dzieje, czy tego, co się stanie jak nas Gruby dorwie.
- A jak niby mieliśmy się dostać do Kolumbii?! Może kajakami mądralo?! – powoli traciłem nerwy.
- Właściwie to, co my tam będziemy robić? – znowu odwrócił głowę w kierunku okienka. Widać było, że nie oczekiwał odpowiedzi. Zresztą nie wiem czy potrafiłbym mu jej udzielić. W Ameryce Południowej miałem wielu współpracowników. Dorobili się fortuny dzięki handlowi prochami. Ale żaden by tyle nie osiągnął gdybym ja nie zajmował się ich sprawami w Europie. Mieli u mnie dług wdzięczności i to miałem zamiar wykorzystać. Po tym, co się stało nie wyobrażałem sobie ukrywania się przed Grubym w Polsce.
- Wrócimy jak to wszystko trochę ucichnie, nie bój się młody – potargałem go trochę po głowie, żeby poczuł się pewniej –
ze mną nie zginiesz. Widzisz – wskazałem mu za oknem wodę –
to Ocean, jak znowu zobaczysz ląd to będzie znak, że jesteśmy prawie na miejscu.
- Ale piękny – westchnął Michał
– pierwszy raz w życiu widzę tyle wody.
No tak, czego mogłem się spodziewać. Ten chłopak niewiele przeżył. Oj żeby tylko nie było z nim problemów w Kolumbii. Mam przynajmniej pewność, że on mnie nie wyroluje. Mogę się założyć, że nie odejdzie ode mnie dalej niż na metr.
- Idź spać Michał – rzuciłem do niego –
czeka nas kilka ciężkich dni. Musisz być silny.
Ja jeszcze długo nie zasnąłem. Musiałem ułożyć w głowie plan. Na miejscu miał na mnie czekać Jose. Z nim zaczynałem biznes, był jednym z najbardziej zaufanych mi ludzi.
Po długich godzinach lotu wylądowaliśmy na lotnisku w Bogocie. Jose czekał na nas i zmęczonych zabrał do swojego domu. Po drodze opowiadał nam o stolicy Kolumbii, pokazywał z samochodu ciekawe miejsca, m.in. Stadion El Campin, gdzie gra tutejszy zespół Santa Fe CD oraz jego największy lokalny rywal – zespół Millonarios. Ten prawie 50 000 obiekt zrobił na mnie niemałe wrażenie. Był 10 razy większy niż ten pruszkowski, na którym lubiłem przesiadywać przyglądając się grze Znicza.
Dojechaliśmy na miejsce. Drzwi otworzyła nam służąca, a w salonie powitał nas, siedząc na fotelu, starszy mężczyzna.
- Miło mi powitać przyjaciół mojego syna w naszych skromnych progach – powiedział łamaną angielszczyzną. –
Nazywam się Hector Fabio Baez.
- Witam serdecznie senior Baez – odezwałem się –
miło nam, że zgodził się Pan nas ugościć.
- Z pewnością jesteście zmęczeni podróżą. Odpocznijcie sobie, a wieczorem po kolacji pogawędzimy sobie trochę – służąca zaprowadziła nas na I piętro do swoich pokojów. Za oknem rozciągał się widok całego miasta i monumentalnie stojącego po środku El Campin.
Nagle usłyszałem pukanie do drzwi.
- Proszę – rzuciłem szybko i odwróciłem się od okna. To był Jose.
- Przepraszam, że Ci przeszkadzam, ale chciałem się jeszcze trochę nacieszyć Twoją obecnością – w jego oczach naprawdę było widać radość –
jak wiesz jestem Ci dozgonnie wdzięczny za tamtą historię sprzed kilku lat, kiedy to uratowałeś mi tyłek. Mów co mogę dla Ciebie zrobić, a spełnię każde Twoje życzenie. Jak interesy?
- Skończyłem już z tym – uciekałem wzrokiem w stronę panoramy miasta. Nie chciałem żeby Jose dowiedział się prawdy. –
Teraz zajmuje się footballem. Niedawno zrobiłem licencję trenerską z wyróżnieniem. W Polsce wróżą mi wielką karierę, ale oferty mnie nie satysfakcjonują. Może tu mi się uda znaleźć jakąś pracę?
- Pewnie już się zdążyłeś domyślić po tych wszystkich trofeach, odznaczeniach, zdjęciach, wycinkach z gazet w domu, że mój ojciec jest prezesem klubu piłkarskiego Santa Fe – wydawało mi się, że jest trochę zmieszany –
ale tak się składa, że obecny trener naszej ekipy jest świetnym fachowcem lubianym przez kibiców i na zmiany jeszcze nie nadszedł czas.
- Ja zawsze byłem gotów zrobić dla Ciebie wszystko mój przyjacielu – spojrzałem mu w oczy –
a Ty teraz nie możesz uczynić mi takiej małej przysługi? Pogadaj z ojcem, może jednak da się coś załatwić.
- Spróbuję, ale nie mogę Ci niczego obiecać. A teraz zostawiam Cię, odpocznij. Widzimy się wieczorem na kolacji – rzucił wychodząc a ja zostałem sam. Teraz jedyne o czym marzyłem to prysznic i przespać się trochę.
Wieczorem razem z Michałem zeszliśmy na kolację. Jedzenie było przepyszne, narodowa kuchnia kolumbijska, takie przysmaki jak ceviche z łososia czy naleśniki i pieczarkami i szynką w sosie. Rozmawialiśmy z Jose i Hectorem głównie o piłce, zarówno tutejszej jak i o naszej polskiej.
- Wiesz Patryk – mówił pewnym głosem Hector –
mój klub Santa Fe jest średniakiem ligowym, choć obecny trener ma wysokie umiejętności. Ale tak sobie myślę – zadumał się trochę –
cholera, ostatni tytuł zdobyliśmy w ’75 roku i nudzi mi się już to czekanie. Myślisz, że Tobie by się udało powalczyć o koronę Ligii Kolumbijskiej?
- Wie Pan – udawałem zmieszanego –
nie mnie oceniać moje umiejętności. Lubię wyzwania i na pewno bym walczył żeby zespół zaszedł jak najwyżej.
- Tato – wtrącił się Jose –
mówiłem Ci już, że Patryk naprawdę jest świetnym managerem. Na pewno mu się uda!!
- W takim razie zapraszam jutro do mojego biura na podpisanie kontraktu!!! – krzyknął głośno ze łzami w oczach, jakby już widział sukcesy swojego ukochanego klubu –
a teraz napijmy się! Za przyszłe sukcesy!!
Ten wieczór będę długo wspominał. Udało mi się osiągnąć swój cel – znalazłem zajęcie na dłuższy czas daleko od Polski. Tutaj spokojnie poczekam aż całe to zamieszanie z zabójstwem sędziego ucichnie i wrócę do swoich interesów. Przede mną został tylko jeden problem do rozwiązania. Nie miałem zielonego pojęcia o trenowaniu zespołu. Dobrze, że był ze mną Michał, on na pewno wie więcej i będzie mi na początku pomagał. W końcu on tutaj nikogo nie zna poza mną. Wyjąłem z torby świeżo drukowaną licencję trenerską, którą załatwiłem sobie tuż przed wylotem z Polski, położyłem ją na biurku i udałem się na zasłużony odpoczynek.
W poniedziałek rano pojechałem razem z Jose do biura prezesa Santa Fe, aby podpisać kontrakt. Nie wiadomo skąd gazety w Bogocie już grzmiały na temat zmian na stanowisku trenera klubu. Kontrakt dostałem na dwa lata, który wskazywał na razie na walkę w środku tabeli.
Wieczorem miałem trochę czasu na zapoznanie się ze wszystkimi informacjami dotyczącymi zespołu. Rzeczywiście zespół nie był murowanym faworytem do zwycięstwa w lidze. Średnia wieku zawodników nie przekraczała 24 lat. Byli więc to młodzi, zdeterminowani chłopcy, którym trochę brakowało jeszcze doświadczenia.
Najlepsza jedenastka wyglądała następująco:
Taktyka jaką zespół grał do tej pory to ofensywne 4-3-1-2. Zdecydowałem, że nie będę jej na początku zmieniał. Pierwszym powodem był brak w składzie klasowych skrzydłowych i zagęszczenie pola było tu najrozsądniejszym rozwiązaniem. Drugim powodem byli młodzi zawodnicy, którym nie chciałem na początku mieszać w głowach. Niewątpliwie to najsilniejszych punktów drużyny należą napastnik
Preciado, ofensywny pomocnik
Montoya, od którego będzie sporo zależało w ataku, obrońcy
Pachon i
Najera – specjalista od rzutów wolnych. Pewnym punktem jest także bramkarz
Castro.
Na dziś wieczór miałem dość. Od jutra zaczynam poważną misję. Przed snem odwiedził mnie jeszcze Michał.
- Co ja tak właściwie będę teraz robił – odezwał się nieśmiało –
Ty masz pracę, a ja?
- Na początku będziesz trenował z chłopakami z Santa Fe – powiedziałem –
nie mogę od razu dołączyć Cię oficjalnie do drużyny, bo było by to podejrzane. Prasa by nam tego nie darowała. Już i tak obsmarowują mnie na pierwszych stronach jak się da za brak doświadczenia.
- No dobra, ale obiecaj mi, że kiedyś wystąpię w podstawowej jedenastce w oficjalnym meczu – prosił mnie Michał –
wiesz, że dla mnie piłka jest wszystkim.
- Pewnie, nie męcz mnie już, chcę wypocząć przed jutrzejszym spotkaniem z zawodnikami.
Następnego dnia zrobiłem krótką odprawę z graczami Santa Fe. Poinformowałem ich o moich planach. Priorytetem było zdobywanie kompletów punktów u siebie i walka na wyjazdach o jak najlepsze rezultaty.
Przed nami sześć sparingów, w których chciałem wypróbować wszystkich zawodników. Ku mojemu zaskoczeniu mecze wypadły bardzo dobrze, a zespół rezerw Santa Fe, z którym zremisowałem 1:1 pokazał się z bardzo dobrej strony.
Oto wyniki sparingów przedsezonowych:
Podsumowując, zdobyliśmy łącznie 14 bramek tracąc tylko 4. Najlepszym strzelcem okazał się rezerwowy napastnik
Juan Carlos Jaramillo z wynikiem trzech bramek. Dobrze spisali się także
Preciado,
Abreu i
Montoya (po 2 trafienia). W międzyczasie do zespołu dołączył środkowy obrońca
Jonathan Troya oraz napastnik
Wilson Morelo. Więcej wzmocnień na razie nie przewidywałem. Na tym etapie miałem silną paczkę chłopaków walczących o wyjściową jedenastkę.
Niedługo miał nadejść mój pierwszy oficjalny mecz z
Deportes Quindio. Oczekiwania były ogromne.
Na stadionie El Campin zjawiło się niespełna 10 000 fanów Santa Fe. Nie był to rewelacyjny wynik. Od podpisania przeze mnie kontraktu emocje w prasie trochę opadły i zdawało się, że kibice pogodzili się ze zmianą trenera. Mecz rozpoczęliśmy bardzo nerwowo. Ale to przeciwnicy popełnili pierwszy błąd – ostro faulował
Ortiz w wyniku czego w 13minucie ujrzał czerwoną kartkę. Mimo to mecz nie układał się po mojej myśli. Do przerwy 0:0. Drugie czterdzieści pięć minut rozpoczęliśmy frontalnym atakiem. Udało się! W 50minucie indywidualną akcję na gola zamienił
Leider Preciado. Niestety w końcówce meczu przeciwnicy doprowadzili do wyrównania. Po 90 minutach na tablicy widniał wynik 1:1. Nie byłem z tego rezultatu zadowolony, ale jak to się mówi – pierwsze koty za płoty, teraz musi być tylko lepiej.
Na kolejne spotkanie wybraliśmy się do Cali. Do przerwy znowu 0:0. Jednak w drugiej części meczu chłopaki zaczęli grać na luzie i po bramkach
de la Cruza,
Najery i
Reiny wygraliśmy gładko z
Deportivo 3:0
Mecz z
CPD Junior z pozoru wydawał się łatwy. Mimo, iż prasa przewidywała 10 miejsce na koniec sezonu dla tego zespołu, to po dwóch kolejkach byli na pierwszym miejscu z kompletem punktów. Mecz znowu rozpoczął się nerwowo czego efektem był faul
Pachona na Torresie i podyktowana jedenastka – zamieniona na gola przez Alveara. W 24 minucie akcję rozpoczął w środku pola
de la Cruz i prostopadłym podaniem znalazł
Manuela Abreu. Ten dobrze przyjął piłkę i strzałem po ziemi prawą nogą pokonał bramkarza gospodarzy – 1:1. Tuż przed przerwą rozgrywający fantastyczne spotkanie
de la Cruz podaje krótko piłkę, którą przejmuje
David Montoya i fantastycznym uderzeniem z dystansu pokonuje Didiera Munoza. Po przerwie humory zawodnikom popsuł Florez, który indywidualną akcją zmusił do kapitulacji naszego bramkarza. 2:2 po bardzo ciekawym meczu. Zremisowaliśmy mimo optycznej przewagi. Pewne było to, że zespół
Junior będzie się liczył w lidze.
Trzy dni później rozgrywaliśmy mecz z
Atletico Nacional wygrany spokojnie 2:1. Do siatki trafiali
Montoya i nowy nabytek –
Wilson Morelo.
Kolejne dwa mecze nie przyniosły wielu emocji. Zremisowaliśmy z
Bucaramangą 1:1 (
Montoya) oraz
Pereirą 0:0.
Po sześciu kolejkach zajmowaliśmy dopiero 10 lokatę. Zarząd na czele z Hectorem był zadowolony – ja nie bardzo. Wydawało mi się, że ten zespół ma potencjał. Trzeba było się wziąć za robotę. Czekały nas teraz dwa wyjazdowe spotkania. Nie mogliśmy sobie pozwolić na stratę punktów. Postawiłem konsekwentnie na ten sam skład, który rozegrał dobry mecz z
Juniorem. Efekt? – 1:0 z
Tolimą (
Preciado) i 3:2 z
Realem Cartagena (
Rueda, 2x
Montoya). W tabeli wskoczyliśmy na szóste miejsce. Chyba w końcu wszystko zaczęło iść dobrze. Zawodnicy byli w świetnych humorach, zarząd nie mógł wyjść z zachwytu.
Ale to co dobre nie trwa wiecznie. Przekonałem się o tym po meczu z przeciętnym
Chico zremisowanym u siebie 0:0. Kolejnej łyżki dziegciu dodała pierwsza porażka w sezonie – z drużyną
Americi. Byłem wściekły po tym spotkaniu. Zespół Santa Fe przeważał całe spotkanie nad rywalem nie dopuszczając ich do sytuacji strzeleckich. Jedynym celnym strzałem na naszą bramkę był gol z rzutu karnego podyktowanego z kapelusza. Jakby tego jeszcze było mało nasz dotychczasowy lider strzelców
David Montoya doznał w 90 minucie kontuzji, która wyeliminowała go na tydzień z gry.
1 kwietnia miał być dniem wyjątkowym. W stolicy Kolumbii Bogocie na stadionie El Campin mieli zetrzeć się dwaj lokalni rywale, zespół Santa Fe z
Millonarios. Moim podstawowym problemem było kto zastąpi kontuzjowanego
Montoyę. Wybór padł na
Johna Jairo Reinę. Bramkarza, który nabawił się lekkiego urazu podczas treningu zastąpił
Solis, a słabiej spisujący się ostatnio
Abreu został zmieniony przez
Jaramillo. Podstawowa jedenastka prezentowała się następująco:
Pierwsza połowa to typowe szachy w wykonaniu zawodników obydwu drużyn. Żadna z ekip nie chciała pierwsza stracić gola. Kibice zgromadzeni w liczbie ponad 33 000 zaczynali się nudzić. Do przerwy padło niewiele celnych strzałów. Walka toczyła się w środku pola. W drugich czterdziestu pięciu minutach ekipa
Millonarios ruszyła odważniej do przodu, ale żaden z ich graczy nie mógł przebić się przez środek obrony Santa Fe. W końcu w 76 minucie bocznemu obrońcy Rojasowi udało się przedrzeć prawą stroną boiska i dośrodkować wprost na głowę Briceno – przegrywamy 1:0. Ten gol tylko spowodował, że moi chłopcy odważniej ruszyli do ataku. Długo nie było trzeba czekać na efekty. W 78 minucie
Reina dostaje piłkę od
Ruedy i niewiele się namyślając oddaje strzał. Piłka wpada szczęśliwie prosto w prawe okienko drużyny
Millonarios. Jest 1:1 !! Do końca spotkania żadnej z drużyn nie udało się już trafić do siatki przeciwnika. Graczem meczu został okrzyknięty
Reina, który godnie zastąpił
Montoyę i zapewnił nam 1pkt w mecz z odwiecznym rywalem.
Nie było jednak wielkich powodów do radości. Zespół ponownie spadł w tabeli. Zajmowaliśmy 9 miejsce, a do końca 1 fazy ligowej zostało 6 kolejek. Pierwsze miejsce zajmował
Junior, który zgubił do tej pory punkty remisując z naszą ekipą oraz drużyną
Tolimy, nie ponosząc żadnej porażki.
Priorytetem na tą chwilę była dla nas taka gra, aby w rezultacie wskoczyć do pierwszej ósemki i zagwarantować sobie tym samym udział w etapie grupowym pierwszej fazy.
6 dni po zremisowanym meczu z
Millonarios czekał nas mecz u siebie z
Meddelin, jednym z faworytów do tytułu mistrza Kolumbii. Na szczęście zdążyli się już wykurować
Montoya i bramkarz
Castro. Także do meczu z ekipą ze Stadionu Anastasio Girandot mieliśmy przystąpić w najsilniejszym składzie.
Od początku ruszyliśmy ostro do przodu. Przeciwnicy wydawali się nieco zagubieni takim obrotem sprawy. To zaowocowało licznymi faulami z ich strony. Jednak żaden z nich nie udało się zamienić na bramkę. W końcu w 34 minucie
Najer ustawia futbolówkę w odległości około 30 metrów i fantastycznym uderzeniem umieszcza piłkę w okienku bramki. Teraz naszym zadaniem była obrona tego rezultatu. Raz za razem zawodnicy
Meddelin próbowali przedrzeć się skrzydłami pod nasze pole karne, ale obrońcy świetnie wykonywali swoje zadania, o czym świadczy tylko 9% skuteczność w celnych dośrodkowaniach przeciwnika i 51% wygranych górnych piłek. Końcowy rezultat 1:0 po bardzo ciężkim meczu.
Zawodnicy w końcu uwierzyli, że stać ich na wiele i że mogą wygrywać z każdym. Byliśmy na fali, niesieni dopingiem kibiców i działaczy. Nawet Michał i Jose nie mogli w to uwierzyć. Kolejne trzy spotkania zakończyły się naszym zwycięstwem: 2:0 z
Huilą (2x
Preciado), 3:1 z
Pasto (2x
Preciado,
Mosquera) i również 3:1 z
Once Caldas (2x
Abreu,
Preciado).
Fantastyczną formę prezentował
Leider Preciado zdobywając 5 bramek w trzech meczach. Na szczególną uwagę zasługuje także
Mosquera – 16latek z drużyny juniorskiej U20.
Po 15 kolejkach zajmowaliśmy 3 lokatę w tabeli i mieliśmy zapewniony udział w etapie grupowym pierwszej fazy.
Chłopaki szaleli z radości, od dawna nie odnieśli takiego sukcesu. Zaczęły się nocne imprezy do białego rana, alkohol, dziewczyny. Bawiłem się razem z nimi, w końcu mi też się coś należy. Przypomniały mi się te chwile spędzone w Polsce. Raj na ziemi.
Tymczasem zostały nam jeszcze dwa spotkania.
W dzień meczu z
La Equidad chłopaki wyglądali fatalnie. Zresztą ja też ledwo trzymałem się na nogach. Ostatniej nocy znowu ostro zabalowaliśmy. Skutkiem tego była porażka u siebie 0:2 z niezbyt mocnym przeciwnikiem. Nikt jednak się nie martwił. Zarząd był zachwycony dotychczasowymi wynikami, a kibice wybaczyli nam tą wpadkę. Tak samo zresztą było po spotkaniu z
Cucutą zremisowanym 1:1 po golu Abreu.
Tabela przedstawiała się następująco:
Niedługo po 17 kolejce odbyło się losowanie fazy grupowej:
Nie byłem zbytnio zadowolony z takiego rezultatu. Z drużynami
Americi i
La Equidad odnieśliśmy jak dotychczas jedyne porażki, a drużyna
Junior – lider rozgywek była bardzo nieobliczalna i niebezpieczna. Pewnym było to, że emocji w nadchodzących meczach nie zabraknie. Tylko trzeba zebrać chłopaków do kupy. Sezon jeszcze się nie skończył, to był dopiero początek...
„When a man lies, he murders some part of the world.”
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ