Informacje o blogu

dolarowy

CM Revolution

LOTTO Ekstraklasa

Polska, 2007/2008

Ten manifest użytkownika dolar_ przeczytało już 3833 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.

Pokaż notki z kategorii:

MÓJ BLOG

Wiem! Barton i Rapechuck!


Tak, to wydawało się być najlepszym rozwiązaniem. Na rezerwę pójdzie Pavulon i Jakubkwa, zaś Rem-8 będzie musiał kibicować wraz z naszymi fanami na trybunach.


Chłopaków specjalnie mobilizować nie trzeba było. Sami wiedzieli o co grają, po co i dlaczego.





Pierwsze dziesięć minut miało mnie chyba zabić. Ciągłe ataki Korony, akcje, wrzutki w nasze pole karne. Koszmar. Jednak nagle zaczynało się dziać lepiej. Oddaliśmy nawet dwa celne strzały. Mniejsza, że nie mogły one zagrozić Mielcarzowi. Niestety, jak to zwykle bywa, gdy wszystko zaczyna się układać, musi zdarzyć się ten malutki błąd, który to wszystko zepsuje. Storm źle rozegrał piłkę w środku pola, przejął ją Marcin Robak, który potem nie miał problemu z umieszczeniem jej w bramce Henkela. Chłopaki, nie przejmować się, gramy dalej! Moje krzyki jednak chyba ich nie uspokoiły. Niestety, parę minut po utracie pierwszego gola straciliśmy kolejnego. Z wolnego nie do obrony strzelił Marcin Kuś. Nie minęło pół godziny gry, a my już przegrywaliśmy 0:2. Jednak starałem się nie tracić wiary. Tym bardziej, że wyglądało na to, że moi podopieczni nie mają wcale zamiaru oddać tak łatwo tego meczu. W 37. minucie Dezerter wspaniale minął na skrzydle dwóch zawodników. Już wbiegł w pole karne, bierze zamach...FAUL! Hernani skosił go dwoma nogami od tyłu. Panie sędzio, karny! Sędzia nie mógł podjąć innej decyzji. Czerwona kartka dla zawodnika z Kielc, a my wykonamy jedenastkę. A właściwie to wykona ją sam poszkodowany. Boże, oby tylko strzelił. Tak, jest! Dezerter pięknie zmylił bramkarza i jest już tylko 1:2! Brawo chłopaki, tak trzymać! Kilka minut nerwów i sędzia odgwizdał koniec pierwszej połowy spotkania.


- Chłopaki, teraz spokojnie. Bronimy się i czekamy na ich błąd. I nie bójcie się strzelać. Jest naprawdę dobrze, a może być jeszcze lepiej. No, gramy, do boju!


Nie dokonałem żadnych zmian. Zawodnicy dobrze realizowali to, co przekazałem im w czasie przerwy. Skutecznie niszczyli akcje Korony już w zarodku, sami zaś cierpliwie oczekiwali na pomyłkę któregoś z zawodników gospodarzy. Mijało już jednak 25 minut gry w drugiej połowie, a tu nic. Wpuściłem więc Pavulona za Bartona, Pucek zaś zmienił A. De Rapha. Nareszcie, sześć minut później zdarzył się owy, tak bardzo wyczekiwany przeze mnie błąd. Pucek dostał piłkę w polu karnym, lecz nie mógł oddać strzału, gdyż Hermes tak mocno ciągnął go za koszulkę, że aż ją porwał. Drugi karny! Dezerter, wytrzymaj chłopaku! Strzelił prosto w Mielcarza, ten jednak wybił piłkę przed siebie, która ponownie trafiła pod nogi Dezertera, a ten strzelił na wyrównania. 2:2! Dobry wynik, utrzymajcie go! I utrzymali. Nasz debiut w ekstraklasie zakończył się niespodziewanym dla nikogo remisem na wyjeździe.






Wróciliśmy do naszego ośrodka bardzo zadowoleni. Zadowolony był także prezes i księgowy, albowiem:





Dodatkowe powody do radości miałem także ja, gdyż Brudas nareszcie wyleczył kontuzję i zaczął trenować wspólnie z drużyną.




Zbliżał się jednak nasz debiut na własnym boisku. Po remisie w Kielcach, czuć było chęć zwycięstwa nad Jagiellonią Białystok. To spotkanie miało dać nam odpowiedź na jedno pytanie: czy ostatni wynik to jedynie przypadek, czy naprawdę stać nas na wiele?


Bukmacherzy zaczęli traktować nas nieco bardziej serio. Ciekawe, jeśli będą zmieniać swoje kursy w takim tempie, to gdzie będziemy na koniec sezonu?







Wyjściowa jedenastka nie różniła się niczym od tej, która wybiegła na murawę kieleckiego stadionu. Na trybunach naszego stadionu zasiadło około siedmiu tysięcy widzów, z jednej strony mało, a z drugiej dużo. Mało, bo nasz obiekt mógł pomieścić niemal trzy razy więcej fanów, zaś dużo, gdyż niewiele drużyn w Polsce mogło się pochwalić chociażby taką widownią. Może się później do nas przekonają?


Mecz ułożył się dla nas przefantastycznie. Najpierw Wujek Przecinak w 13. minucie, a cztery minuty później A. De Raph i prowadziliśmy 2:0. Dosłownie w ostatniej akcji pierwszej połowy Przecinak podwyższył jeszcze na 3:0. W sumie trudno nazwać to akcją, bo bramkarz po prostu wypuścił sobie piłkę przed siebie i...a zresztą, zobaczcie sami, wyglądało to mniej więcej tak:




Na przerwę schodziliśmy więc z trzybramkowym prowadzeniem. Wygrana była niemal pewna. Chciałem iść do szatni, jednak po drodze spotkałem Katię.

- Mamy niecałe piętnaście minut, tyle trwa przerwa, tak? No, to chodź szybko - nie dała mi nawet powiedzieć słowa i chwyciła moją rękę prowadząc mnie do damskiej toalety. Cóż, chłopaki sobie pewnie poradzą sami w szatni.


I poradzili. I to wręcz doskonale. W 56. minucie Wujek Przecinak podwyższył na 4:0, tym samym skompletował hattricka. Mojej radości nie było końca - pierwsze zwycięstwo w lidze tak blisko! Dwadzieścia minut przed końcem gry postanowiłem zdjąć najbardziej zmęczonych zawodników, obrazu gry to jednak na szczęście nie zmieniło, a ja mogłem rozkoszować się widokiem tablicy wyników.





Do końca meczu nic się nie zmieniło, a my mogliśmy świętować nasze pierwsze, zarazem nieprawdopodobnie efektowne zwycięstwo w najwyższej klasie rozgrywkowej.






Przypomniała mi się reklama pewnej firmy odzieżowej mówiąca, że impossible is nothing. Mieli w tym dużo racji.

Jednak, jak to zwykle robię, musiałem szukać podstępu i intrygi w tej całej sytuacji. Może rywale nas lekceważą? Może nie wiedzą jak gramy i dopiero po obejrzeniu taśm z kilku naszych meczów pokażą nam jak się gra w piłkę? Szybko jednak odrzuciłem te myśli i wziąłem się za przygotowywanie taktyki na mecz z Odrą.

Ciekawą nagrodę za wspaniały mecz Wujkowi Przecinakowi ofiarował nasz prezes, BARTOSH. Mianowicie, był to nowy kontrakt, który sprawił, że jeden z naszych zawodników zarabiał naprawdę grubą kasę, prawie trzy tysiące euro tygodniowo! Miało to działać także mobilizująco na innych chłopaków, ogólnie był to dobry pomysł.





Dodatkowo, został on mianowany do jedenastki tygodnia, jako pierwszy zawodnik w historii CM Revolution. Tym bardziej nie dziwi ta dosyć pokaźnych rozmiarów nagroda w postaci kontraktu.





W związku z tym, że nie śledziłem na bieżąco wydarzeń ze świata, dopiero w przeddzień meczu dotarły do mnie wyniki polskich drużyn w europejskich pucharach. Mianowicie, Legia szczęśliwie wygrała 1:0 w rewanżu z St. Gallen i awansowała do drugiej rundy kwalifikacji do Pucharu UEFA, w której miała zagrać Budućnostem Podgorica z Czarnogóry. Groclin i GKS Bełchatów także awansowały do tego etapu rozgrywek wygrywając swoje mecze rewanżowe odpowiednio 3:1 i 3:0. Najtrudniejszego rywala w kolejnej rundzie zdawali się mieć bełchatowianie - był to izraelski Maccabi Hajfa. Zespół z Grodziska Wielkopolskiego miał zaś walczyć o fazę zasadniczą ze szwedzkim AIK. Nasz jedyny reprezentant w eliminacjach do Ligi Mistrzów, Zagłębie Lubin wygrał dwumecz z estońską Levadią 2:1 i w trzeciej rundzie miał spotkać się ze słynną Valencią. W dodatku dopiero teraz dowiedziałem się, że mistrz Polski zdobył Superpuchar Polski wygrywając z Groclinem aż 4:1.


My jednak koncentrowaliśmy się na naszym spotkaniu, które miało być rozegrane w Wodzisławiu Śląskim. Nie wiem dlaczego, ale bukmacherzy znowu zaczęli traktować nas jak podrzędną drużynkę, o czym świadczył kurs na nasze zwycięstwo. Pokażemy im.





Podstawowy skład nie zawierał żadnych niespodzianek. Był dokładnie taki sam jak w poprzednich dwóch spotkaniach.


Pierwsza połowa to coś, o czym należało jak najszybciej zapomnieć. Obie drużyny nie mogły skleić żadnej ładnej akcji. Szczególnie my, chyba skacowani po świętowaniu ostatniego zwycięstwa, bardzo wolno poruszaliśmy się na boisku. Trzeba było chłopakami wstrząsnąć w szatni.

Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Los jednak bywa okrutny. Marcinowi Malinowskiemu właśnie teraz musiał się przydarzyć strzał życia, dzięki czemu wpakował piłkę w samo okienko bramki strzelając z ponad 30 metrów. Szlag by to trafił! Na szczęście, udało nam się wyrównać. Strzelec bramki, A. De Raph musiał jednak niemal od razu zejść z boiska, gydż niemal wypluł płuca ze zmęczenie po genialnym samotnym rajdzie przez całe boisko. Ta bramka powinna zostać wybrana bramką miesiąca, jeśli nie całego sezonu! Na boisko wszedł Grzelo, a razem z nim Rem-8, który zmienił Bartona. Od tego momentu wyraźnie przeważaliśmy rywala klasą i umiejętnościami. Ciągle jednak nie mogliśmy zadać ostatecznego ciosu - strzelić bramki. Coś na końcu zawodziło. Dochodziła już 90. minuta, zawodnicy i trenerzy Odry krzyczeli "panie sędzio, kończ pan mecz!", a my nadal nie mogliśmy wyjść na prowadzenie. W końcu jednak Grzelo po prostopadłym podaniu Dezertera, dosłownie w ostatniej akcji meczu, dał nam trzy punkty. Nasz najmłodszy zawodnik padł w objęcia moje i innych kolegów z drużyny, był naszym bohaterem.






Dał nam też fotel lidera. Co prawda dzieliliśmy go jeszcze z Cracovią i Ruchem Chorzów, ale kto mógł spodziewać się, że kiedykolwiek będziemy powyżej strefy spadkowej? Radość w klubie nie miała końca, my jednak musieliśmy zacząć przygotowania do meczu z Polonią Bytom. Chociaż w sumie, pocieszmy się trochę tym małym sukcesem.





A nie było lekko. Henkel doznał małej kontuzji, która jednak mocno komplikowała naszą sytuację. Nie chciałem bowiem polegać na Solu, miałem więc nadzieję, że nasz podstawowy bramkarz zdąży się wykurować na czas.





W dodatku nie rozpieszczała nas pogoda. Przez cztery dni lało jak z cebra, w związku z czym nie mogliśmy przeprowadzić żadnego sensownego treningu. Pozostało nam dopracowywanie taktyki, niestety jedynie w teorii.


W międzyczasie polskie drużyny zagrały w europejskich pucharach. Wypadły średnio. Zagłębie przegrało na własnym boisku z Valencią 0:2 i chyba mogło szykować się do walki o fazę grupową, ale jedynie Pucharu UEFA. O międzynarodowych rozgrywkach powoli zapominał GKS Bełchatów, który przegrał w Izraelu 0:3. Mocno utrudnił sobie los Groclin, remisując u siebie z AIK 1:1. Jedyną w miarę pewną awansu polską drużyną była Legia, która wygrała na własnym boisku z drużyną z Czarnogóry 2:0.


Na szczęście w piątek i sobotę na niebie było widać jedynie słońce, dzięki czemu niedzielny mecz z Polonią Bytom, kończący zmagania w  czwartej kolejce Orange Ekstraklasy, mógł być rozegrany na doskonale przygotowanej murawie. Od ekipy telewizyjnej, która miała realizować transmisję z tego spotkania dowiedzieliśmy się o potknięciach rywali, dzięki którym, w przypadku naszej wygranej, zostalibyśmy samodzielnymi liderami ligi. Było więc o co walczyć. Tym bardziej, że buki po raz pierwszy stawiali nas w roli faworyta. Niekoniecznie pewnego, ale jednak.




Także po raz pierwszy zostałem poproszony o krótki komentarz przedmeczowy na temat rywala. Starałem się odpowiedzieć dyplomatycznie, dodatkowo mobilizując moich zawodników do wzmożonej walki.





Na rozgrzewce Henkel dał znać, że może spróbować zagrać od pierwszej minuty. Na szczęście, gdyż, niestety, nie do końca ufam umiejętnościom jego zmiennika. Żelazna podstawowa jedenastka pozostała więc nieruszona.


Już na samym początku, w drugiej minucie, udało nam się przeprowadzić groźną sytuację. Wujek Przecinak chciał przelobować Peskovica, jednak bramkarz bytomian końcami palcami musnął piłkę tak, że ta wyszła na rzut rożny. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze. W 19. minucie Barton strzelił z szesnastu metrów pod poprzeczkę. 1:0! Potem próbowaliśmy jeszcze podwyższyć wynik, na przerwę schodziliśmy jednak jedynie z jednobramkową zaliczką. W jej czasie próbowałem zachęcić chłopaków do walki, gdyż wystarczy chwila nieuwagi, aby tak mała przewaga zamieniła się w wynik remisowy, albo nawet w porażkę.

I poskutkowało. Wujek Przecinak już w 55. minucie podwyższył na 2:0. Potem poczuliśmy się jednak zbyt pewnie, czego wynikiem była kontaktowa bramka Radzewicza zaledwie dziewięć minut później. Niestety, wtedy Polonia poczuła siłę. Cztery minuty później wyrównał Trzeciak. Musiałem coś zmienić w naszej grze. Za A. De Rapha wszedł Grzelo, zaś Shadowm został zmieniony przez debiutującego Magica. I od razu było widać efekty - zaledwie dwie minuty bo bramce gości na prowadzenie wyprowadził nas Grzechoo. Po chwili Grzelo miał szansę dobicia rywala, strzelił jednak prosto w bramkarza. Chcąc bronić wyniku zdjąłem z boiska Bartona, za którego wszedł Jakubkwa. Do końca nic się nie zmieniło i mogliśmy się cieszyć z samotnego liderowania!





Wszystko układało się wręcz doskonale. I jak zwykle, gdy wszystko zaczyna iść dobrą drogą, musi wydarzyć się nieszczęście.

Właśnie trwał ostatni trening przed meczem z Widzewem Łódź.

- Treneeerze! Uwaga! - krzyknął jeden z zawodników.
- Co je... - nie zdążyłem nawet dokończyć zdania, a zauważyłem piłkę pędzącą w moim kierunku chyba z prędkością światła.


Poczułem tylko niesamowity ból, a potem ciemność...a za chwilę światło...światło, do którego się zbliżałem...i jakieś dziwne głosy...Nie może pan tu wejść, sala operacyjna, śpiączka, to już dwa miesiące, grudzień...nie byłem jednak w stanie zrozumieć sensu tych słów...Wciąż zbliżałem się do tego światła. Powoli, ale jednak. Nagle, zacząłem się oddalać. Bardzo szybko. W końcu zapanowała przenikliwa ciemność. Otworzyłem oczy.


- Gdzie ja jestem? - ledwie wydusiłem. Nade mną stał BARTOSH z Katią.
- Z nami, dolar. Nareszcie, z nami - odpowiedział prezes.
- Co się stało? - zapytałem.
- Dostałeś piłką na treningu i wpadłeś w śpiączkę - odpowiedział tak, jakby była to zupełnie normalna i oczywista rzecz.
- Ja? To który dzień dzisiaj mamy...?
- 4 stycznia 2008 roku - naprawdę bardzo długo spałem.
- O mój Boże...i co teraz?
- No nic, drużynę za ciebie prowadził twój asystent. Radziliśmy sobie gorzej niż z tobą, ale nie jest najgorzej. Jesteśmy na siódmym miejscu, ale mamy duże szanse na wicemistrza. Z tobą na pewno się to uda - dał mi kartkę, na której rozpisane były wszystkie wyniki zespołu.




- Najważniejsze, że w końcu jesteś z nami.
Teraz zostawię was samych, pewnie macie do pogadania - prezes wyszedł, zostałem sam na sam z Katią.


Łup. Łup. Usłyszałem dźwięk, który przypominał mi walenie pięścią w okno.

- Wake up, mister Dudzik, wake up, please!
- ku mojemu zaskoczeniu powiedziała moja kochanka. - Hello, mister Dudzik, please wake up! You'll be late! O co jej chodziło?

Nagle cały obraz zaczynał się zamazywać. O co tu chodzi? Przed oczymi znikała mi Katia, śmigały obrazy związane z klubem, sparingi, mecz z Koroną, Jagiellonią...żarty Wujka Przecinaka...Obrazy te były przerywane jakimś wewnętrznym głosem, który mówił "wstawaj...". W końcu otworzyłem oczy.

- Oh, finally! Mister Dudzik, it's eight am, if you don't wake up now, you'll be late at the airport!

To był John, recepcjonista.

To wszystko było snem. Zwykłym marzeniem sennym. Nie było żadnej degradacji Zagłębia, żadnego klubu o nazwie CM Revolution, żadnych sparingów, meczów, ja nie byłem nigdy trenerem, nigdy nie kochałem się Katią...To wszystko to tylko wymysł mojego umysłu...Znów byłem zwykłym człowiekiem. Był 27 czerwca, godzina ósma rano czasu zachodnioamerykańskiego. Za trzy godziny miałem stawić się na lotnisku w San Francisco. Czekał mnie powrót do domu.

Komentarze (0)

Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.

Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ
FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution
[x]Informujemy, że ta strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. W każdym czasie możesz określić w swojej przeglądarce warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies.