Moje zafascynowanie zespołem
t.A.T.u. ostatnimi czasy zaczęło się stawać niebezpieczne. Może przesadzam, w jakieś obsesje nie popadam, jednak zakup biletu na ich koncert w Rosji to raczej konkretna pomyłka z mojej strony. Szczególnie za takie pieniądze jakie zapłaciłem. Oczywiście decyzja nie była do końca (ani trochę) przemyślana, bo nie miałem wtedy jeszcze pojęcia jak się do tej cholernej
Moskwy ja mam dostać. Biedny student, jeszcze spłukany przez bilet, o żadnym samolocie nie było mowy. Trzeba było się przejść na
stację PKP i zorientować jak można w łatwy i prosty sposób dojechać do stolicy naszych kochanych, wschodnich sąsiadów. Okazało się, że kursował tamtą trasą bezpośredni pociąg, także szybciutko zakupiłem bilet i zacząłem planować wyjazd. Jakiś przytulny hotelik znajdę już na miejscu, dwie pary bokserek, skarpetki, t-shirty, spodnie, szczoteczka, okulary przeciwsłoneczne, chleb ze smalcem i możemy jechać. Jedynym dylematem był wybór obuwia, jednak stwierdziłem, że chyba nie ma sensu zabierać ze sobą
ciężkich glanów, fanów popu można spokojnie skopać adidaskami.
Autobusem na centralny, znajdujemy odpowiedni peron. Podjeżdża pociąg, tak śmierdzi stęchlizną, że od razu można się swojsko poczuć. Znalezienie przedziału okazało się dość trudnym zajęciem, już dobrych kilka lat minęło odkąd byłem zmuszony do transportowania się poprzez PKP, jednak po kilkunastu minutach ogarnąłem się i otworzyłem drzwi do pomieszczenia. Zajęte ono było przez trzech
gentlemanów w garniturach, co mnie nawet ucieszyło, gdyż z nimi nic mi raczej nie groziło. Przywitałem się z nimi i od razu po akcencie rozpoznałem, że są to Rosjanie, zapewne robili jakieś ważne biznesy w Warszawie.
Tarcze antyrakietowe czy inne bzdety. Ulokowałem się wygodnie i otworzyłem książkę o Stalinie, którą akurat niedawno dostałem z Klubu Świata Książki.
Po kilkunastu minutach jeden z moich towarzyszy jazdy wykazał zainteresowanie moją lekturą (dzięki Bogu mówił nieźle po polsku, bo ja po rosyjsku to jestem ciemny), z czego nawiązała się ciekawa dyskusja. Okazało się, że wszyscy panowie z przedziału podróżowali razem. Tak jak przewidywałem, do Warszawy sprowadzały ich sprawy zawodowe, choć nie wchodziłem w szczegóły jakie. Spodobaliśmy się sobie tak bardzo, że w końcu na malutkim stoliku w przedziale pojawiły się cztery kielonki i butelka
Wyborowej (choć panowie biznesmeni kręcili nosami, że niby w Rosji mają lepszą wódkę). Cóż powiedzieć - integracja szła zacnie, znajomość wzajemnych żyć osobistych wzrastała proporcjonalnie do ilości wypitych kieliszków. Niestety,
mocna głowa to nigdy nie była moja domena, także po pewnym czasie, mówiąc dosłownie, urwał mi się film. Gdy obudziłem się kilka godzin później panów biznesmenów już w przedziale nie było, widocznie nie jechali do samej Moskwy. Za to w moich rękach znajdowała się
kartka papieru z moim
podpisem. Zdarzenia poprzedniego wieczora były lekko rozmyte w mojej rozkojarzonej głowie, także musiałem dokładnie się wczytać, żeby dowiedzieć cóż za
cyrograf podpisałem. Wyglądał on na na
kontrakt menedżerski z jakimś klubem piłkarskim... Zenit?
Opek pisany pod wpływem natchnienia, a także z chęci przetestowania modułu Karier na CMRev, także nie obiecuję kolejnych części. Mam nadzieję jednak, że wstępik się podobał :)
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ