Fortuna I Liga
Ten manifest użytkownika jakubkwa przeczytało już 1320 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Nie było nas stać na kupowanie zawodników, dlatego w zimie skupiłem się na budowaniu drużyny na przyszły sezon. Owszem, mieliśmy zamiar walczyć o awans już teraz, ale cel ten mieliśmy osiągnąć (lub nie) tym składem, który zdołał ukończyć rundę jesienną na 2. miejscu w lidze. W trakcie okresu przygotowawczego dołączyło do nas jedynie dwóch juniorów - zakontraktowany wcześniej reprezentant Serbii U-21 Dragan Kojic i mający z kolei miejsce w kadrze Polski U-19 Kamil Kłos. Natomiast po sezonie, oprócz kolejnego nabytku do młodzieżówki, tym razem wprost z reprezentacji Węgier U-21, Tibora Kovacsa, nasz skład wzmocnić mieli: bardziej doświadczeni Lucien Mettomo (34-letni kameruński środkowy obrońca z Lechii Gdańsk), Denys Onyschenko (33-letni Ukrainiec, defensywny pomocnik, z Arsenalu Kijów) i Fernando Dinis (29-letni Portugalczyk z Zagłębia Lubin na lewą obronę), oraz młodzi Adam Banasiak (22-letni ofensywny pomocnik Legii), Maciej Szajna (23-letni wszechstronny obrońca, wypożyczony póki co z Korony Kielce do Rakowa) i Grzegorz Żuławiński (23-letni snajper z Cracovii). Byli to gracze, których - z małymi wyjątkami - widziałem w wyjściowej jedenastce, więc mogłem być z tych transferów zadowolony. Tym bardziej, że chodziło mi też głównie o to, by znaleźć piłkarzy na pozycje zajmowane obecnie przez zawodników wypożyczonych. I tak Mettomo był zastępcą Żembrowskiego, Onyschenko - Ciacha, Dinis - Fryzowicza, Banasiak - Tymińskiego, Szajna - Kaśnikowskiego, a Żuławiński - Gilewicza. Jedno, co mnie martwiło, to to, że nieco pogubiłem się w rachunkach i tak naprawdę nie wiedziałem, czy przy zachowaniu obecnego funduszu płac będzie nas na nich wszystkich stać, ale po cichu liczyłem na zwiększenie liczby pieniędzy na pensje w przyszłym sezonie. Generalnie więc wszystko nastrajało raczej optymistycznie - z tymi graczami w składzie można było w mojej opinii powalczyć o utrzymanie w Ekstraklasie, bądź też awans do niej, jeśli nie udałoby się to w tym sezonie.
Oczywiście chcieliśmy zrobić wszystko, by się udało. Dlatego też okres przygotowawczy zaczął się wcześniej niż zwykle, bo od początku stycznia, i zagraliśmy więcej niż zwykle sparingów, bo dziewięć. Zwyczajnie wyglądała natomiast strefa organizacyjna - zaczęliśmy od zagranicznego zgrupowania, by potem przejść do meczów u siebie z wymagającymi rywalami. Po Bułgarii i Ukrainie z lat ubiegłych tym razem wybór padł na Węgry, a konkretnie Budapeszt, bo to w tym mieście rozgrywaliśmy wszystkie trzy mecze z madziarskimi zespołami. Na pierwszy ogień poszło MTK, które pokonaliśmy 3-2 po dwóch golach Gilewicza i jednym Kaźmierowskiego, potem z kwitkiem odprawił nas Ferencvaros, choć 2-4 po niezłej grze i bramkach Zapaśnika i Kaźmierowskiego zbytnio nas nie martwiło, a na koniec pewnie zwyciężyliśmy z Honvedem 3-0, a po trafieniu zaliczyli Fabinho, Ciach i Podolski. Potem wróciliśmy do Wałbrzycha na sześć spotkań z właściwie tymi co zwykle rywalami - bo wytrawni obserwatorzy zdążyli już zapewne zauważyć, że nasi sparingpartnerzy byli mniej więcej stali.
Data | Przeciwnik | Liga i pozycja |
Wynik | Strzelcy bramek |
21.01.2012 | Legia Warszawa |
Ekstraklasa (4. miejsce) |
2-1 | Mróz, Zapaśnik |
28.01.2012 | Wisła Kraków |
Ekstraklasa (2. miejsce) |
1-2 | Żembrowski |
04.02.2012 | Górnik Zabrze |
Ekstraklasa (10. miejsce) |
0-2 | - |
11.02.2012 | Piast Gliwice |
Ekstraklasa (3. miejsce) |
2-2 | Szkatuła, Gilewicz |
18.02.2012 | Ruch Chorzów |
Ekstraklasa (13. miejsce) |
2-1 | Podolski, Zapaśnik |
25.02.2012 | Zagłębie Lubin |
I Liga (5. miejsce) |
2-2 | Gilewicz, Paprocki (gol samobójczy) |
Graliśmy w kratkę, ale to mnie nie martwiło, najważniejsze było bowiem dobre przygotowanie kondycyjne drużyny do drugiej części sezonu. A to się w dużym stopniu udało zrealizować, jednak na pierwszy mecz ligowy ze Startem Otwock nie byli przygotowani między innymi Freidgeimas, Mróz i Kaźmierowski, którzy w trakcie przerwy zimowej zmagali się z mniej lub bardziej poważnymi urazami. Nie mógł wystąpić też zawieszony za kartki Zakrzewski, jednak mimo to byłem dobrej myśli. Podobnie jak kibice, którzy w liczbie niemal dwóch tysięcy stawili się na trybunach Stadionu 1000-lecia. Po pierwszej połowie nastroje jednak nie były za dobre - przegrywaliśmy 0-1, a para obrońców Cieślak - Weber rozgrywała fatalne zawody. W szatni mocno nawrzeszczałem na piłkarzy, poddałem w wątpliwość ich ambicje i przypomniałem im, o jaki cel walczyliśmy. Podziałało to na tyle, że wyrównującą bramkę zdobył Zapaśnik, ale cztery minuty po niej znów musieliśmy gonić wynik, bo goście strzelili na 1-2. Wtedy w trans wszedł Tymiński, który najpierw doprowadził do wyrównania, a dwie minuty przed końcem dobił mocny strzał z wolnego Wieczorka, uprzednio wypiąstkowany przez bramkarza gości. Zwycięstwo 3-2 rodziło się w ogromnych bólach, dzięki czemu smakowało jeszcze lepiej. Co więcej, dało nam ono awans na pierwsze miejsce w tabeli, bo Widzew przegrał w Lubinie!
Dobre humory miało popsuć nam spotkanie pucharowe z Koroną. Porażkę przewidywali wszyscy - bukmacherzy, znawcy, w dużej części kibice, a także ja. Tym bardziej, że wystawiłem bardziej rezerwowy skład, wzmocniony paroma rekonwalescentami, którzy mieli się ograć. W tych okolicznościach bezbramkowy remis do przerwy przyjąłem jako miłą niespodziankę, jednak już 5 minut po wznowieniu gry drużyna z Kielc sprowadziła nas na ziemię zdobywając bramkę. Prowadzenie gości utrzymywało się długo, jednak kwadrans przed końcem po dwójkowej akcji Gilewicza i Kaźmierowskiego ten pierwszy wyrównał. Ten remis oznaczał dogrywkę, a więc coś, czego chciałem uniknąć. Jednak moje rozmyślania nad złym wpływem dodatkowych 30 minut gry na kondycję piłkarzy w meczu ligowym przerwał... gol Kaźmierowskiego! Prowadziliśmy 2-1 i w tym momencie kolejne spotkania nie były już ważne, ważne było, żeby utrzymać ten wynik do końca. Cofnęliśmy się więc mocno i skupiliśmy na obronie, licząc jedynie na ewentualne kontrataki. Goście atakowali z pasją i pod koniec pierwszej części dogrywki mieli swoją szansę - Morales faulował w polu karnym. Strzał Gawęckiego w niesamowitym stylu obronił jednak Kisiel, stając się tym samym bohaterem meczu na równi ze zdobywcą decydującej bramki - Kaźmierowskim - bo gości niewykorzystana jedenastka podłamała do tego stopnia, że podczas ostatniego kwadransa gry bliżej byli stracenia trzeciego gola, niż wyrównania. Awans do ćwierćfinału Pucharu Polski stał się faktem - w tej fazie rozgrywek były już tylko dwa zespoły z I Ligi - oprócz nas jeszcze Zagłębie Lubin. O awans do półfinału mieliśmy walczyć z Polonią Bytom i w sumie - jeśli pokonaliśmy wyżej notowaną Koronę - nie byliśmy bez szans.
Najpierw jednak - 3 dni po meczu pucharowym - pojechaliśmy do Kluczborka na spotkanie z miejscowym MKS-em, w którym musieliśmy wystąpić w składzie złożonym z co bardziej wypoczętych zawodników. Dzięki naszej szerokiej kadrze nie prezentował się on tak źle, wobec czego liczyłem na wywalczenie przynajmniej punktu, tym bardziej że gospodarze też trzy dni wcześniej grali w Pucharze Polski. Niewielki stadion w Kluczborku wypełnił się niemal do ostatniego miejsca, jednak kibice nie mogli być zadowoleni z postawy swoich pupili - już do przerwy prowadziliśmy 1-0 po golu Podolskiego, który obecność w pierwszej jedenastce zawdzięczał tylko zakwaszonym mięśniom Kaźmierowskiego i Gilewicza. W niedalekiej przyszłości mógł wychodzić na boisko częściej, bowiem w dalszej fazie meczu, którego wynik się już nie zmienił, pechowej kontuzji doznał Zapaśnik. Nasz najskuteczniejszy zawodnik zerwał ścięgno podkolanowe i pożegnał się z boiskiem na 3-4 miesiące. To z pewnością nie nastrajało optymistycznie, tym bardziej, że graliśmy przecież na dwóch frontach - w lidze i pucharze.
Czwarty w tabeli Raków Częstochowa przyjechał do Wałbrzycha po punkty, ale długo wydawało się, że nie uda im się dokonać tej sztuki. Fenomenalny tego dnia Gilewicz najpierw dał nam prowadzenie w 8. minucie, a potem - po wyrównaniu przez gości - ponownie w 29. Staraliśmy się kontrolować wydarzenia na boisku, ale po kwadransie drugiej połowy Raków za sprawą Foszmańczyka zdołał wyrównać na 2-2. Potem mieliśmy jeszcze parę okazji - Gilewicz zdobył bramkę ze spalonego, Zakrzewski po rogu uderzył główką w poprzeczkę - jednak wynik nie uległ już zmianie i po dobrym meczu w naszym wykonaniu musieliśmy zadowolić się tylko jednym punktem. Szkoda, bo można było nieco bardziej odskoczyć Widzewowi, który przegrał w Nowym Sączu, a tak mieliśmy nad nim dwa punkty przewagi. Trzecie w tabeli Zagłębie, które na wiosnę póki co wygrywało wszystko, miało już tylko trzy oczka straty do łodzian.
Na domiar złego, w meczu z Rakowem kontuzji doznał Fabinho, na szczęście znacznie mniej poważnej niż w przypadku Zapaśnika, bo tylko na niecałe 2 tygodnie. Niemniej jednak w pierwszym spotkaniu ćwierćfinału Pucharu Polski z Polonią Bytom, rozgrywanym w Wałbrzychu, musieliśmy sobie radzić bez niego. Ogólnie dałem szansę zmiennikom, ci jednak jej nie wykorzystali i polegli gładko 0-2, co praktycznie oznaczało eliminację z dalszych rozgrywek, choć oczywiście w rewanżu chcieliśmy powalczyć o godne pożegnanie z tymi rozgrywkami. Martwiła mnie kolejna kontuzja - Tymiński wyleciał z gry na 3-4 tygodnie, co oznaczało, że w środku pola miałem naprawdę niewielkie pole manewru.
Z pomocników na mecz ligowy z Wartą w Poznaniu w pełni gotowi do gry byli tylko Ciach i Morales. Drugą linię uzupełnili Wieczorek i Fryzowicz, obaj zmęczeni po spotkaniu pucharowym, ale cóż zrobić. W pierwszej połowie wyglądało to i tak nieźle, a na początku drugiej zdobyliśmy nawet prowadzenie, gdy dobre prostopadłe podanie Gilewicza wykorzystał Morales. Jednak dziesięć minut później było już 1-3, potem gospodarze dołożyli jeszcze gola z karnego i skończyło się prawdziwym pogromem - 1-4. Cała obrona, z wyjątkiem Zakrzewskiego, zagrała beznadziejnie, a i Kisiel nie był w najlepszej formie. Najbardziej zjechałem w rozmowie pomeczowej i potem na konferencji Żembrowskiego, na co nie zareagował zbyt dobrze. Dobra dotąd atmosfera w zespole po tak dotkliwej porażce zaczynała się psuć, a był to najgorszy możliwy do tego moment. Straciliśmy prowadzenie w tabeli na rzecz Widzewa, Raków był cztery, a Zagłębie pięć punktów za nami. Trzeba było wziąć się w garść.
Traf chciał, że w następnej kolejce graliśmy u siebie z liderem. Mogliśmy więc albo wrócić na szczyt, albo dać się dogonić grupie pościgowej. Nadzieje na lepszy rezultat dawał wracający do składu po kontuzji Fabinho, od którego postawy zawsze wiele na boisku zależało. Goście chyba o tym wiedzieli, bo już na samym początku solidnie skopali naszego Brazylijczyka, który jednak był w stanie kontynuować grę. Widać było jednak po nim, że nie jest w pełni formy, zresztą tak jak reszta zespołu, jednak chłopcy ambitnie walczyli o każdą piłkę. O wyniku meczu rozstrzygnęli sędziowie dyktując karnego z kapelusza dla Widzewa w 40. minucie i nie uznając naszej bramki siedem minut przed końcem meczu. Porażka 0-1 postawiła nas w trudnej sytuacji - mieliśmy już tylko dwa punkty przewagi nad trzecim Zagłębiem. Dodatkowo kontuzji doznał Kaźmierowski, co wobec wcześniejszego urazu Zapaśnika zostawiało nas już tylko z parą napastników Podolski - Gilewicz, bo na odchodzącego po sezonie Wojciechowskiego dawno przestałem liczyć.
Niemniej jednak w środowym spotkaniu pucharowym w Bytomiu to on wyszedł w podstawowym składzie - złożonym głównie z rezerwowych - obok Gilewicza, i jakież było moje zdziwienie, gdy w 1. minucie... otworzył wynik spotkania. Tak szybko zdobyte prowadzenie dawało nawet jakieś nadzieje na awans - oczywiście nadzieje te zostały szybko rozwiane przez gospodarzy, którzy szybko nas wypunktowali i już do przerwy prowadzili 2-1. Taki wynik utrzymał się do końca meczu. Odpadliśmy w ćwierćfinale Pucharu Polski - a więc i tak dalej, niż mieliśmy - i otrzymaliśmy za to pokaźne 100 tysięcy złotych premii od związku. Ogólnie więc nie było źle - można się było w końcu skupić na lidze.
Tu czekało nas niełatwe wyjazdowe spotkanie w Bełchatowie, które rozpoczęliśmy fatalnie - już w trzeciej minucie gospodarze dostali w prezencie od Bartka Zakrzewskiego rzut karny, który wykorzystali. Potem było tylko gorzej - do przerwy przegrywaliśmy 0-2, a pięć minut po wznowieniu gry straciliśmy kolejną bramkę. Dopiero to nieco przebudziło naszych zawodników i najpierw Podolski, a potem w doliczonym czasie Gilewicz zdołali zmniejszyć rozmiary porażki do 2-3, niemniej jednak nadzieje na przełamanie złej passy trzeba było odłożyć na dalszy termin. Utrzymaliśmy drugie miejsce w tabeli, ale już tylko z punktem przewagi nad zespołem z Lubina.
Serie pięciu porażek z rzędu i sześciu meczów bez zwycięstwa były nowymi, niechlubnymi rekordami w historii klubu. Chcieliśmy je obie zakończyć u siebie z Arką Gdynia. Mobilizacja była spora i od początku ruszyliśmy do ataku, z czego szybko padła bramka. Zdobył ją po akcji Gilewicza Wieczorek, który tego dnia był znakomity. Goście nie chcieli odpuścić i do końca pierwszej połowy mieli inicjatywę, ale nic z tego nie wynikało. W drugiej połowie zaś znów my przystąpiliśmy do ataku - w 60. minucie Gilewicz podwyższył na 2-0, a ledwie cztery minuty później atomowym strzałem z rzutu wolnego wynik spotkania na 3-0 ustalił Wieczorek. Wygrało również Zagłębie, ale dla nas tego dnia najważniejsze było to, że w końcu się przełamaliśmy, wreszcie zagraliśmy też na zero z tyłu, a z obroną ostatnio bywało ciężko.
W tej fazie sezonu każde spotkanie było szalenie istotne, a w meczach wyjazdowych z drużynami ze strefy spadkowej trzeba było walczyć o zwycięstwo. Z takim też nastawieniem pojechaliśmy do Katowic. Miejscowa GieKSa przeżywała ciężkie chwile zajmując dopiero 16. miejsce w tabeli. Ciągle jeszcze mogła się utrzymać, ale żeby to osiągnąć musiała z kolei wygrywać u siebie. Tak więc jasne było, że przynajmniej jeden zespół będzie po meczu niezadowolony, a w przypadku remisu - dwa. Remis jednak nie padł, ale to niestety my schodziliśmy z boiska z kwaśnymi minami. Gospodarze wypunktowali nas bezlitośnie, już do przerwy przegrywaliśmy 0-2, a w drugiej połowie naszym jedynym sukcesem było utrzymanie tego wyniku. Zagłębie natomiast zremisowało w Łęcznej i wobec lepszej różnicy bramek wyprzedziło nas w tabeli.
Kolejne spotkanie graliśmy u siebie, a naszym przeciwnikiem był Dolcan Ząbki. Był to dalszy etap moich kombinacji ze składem - na środku obrony obok Zakrzewskiego, któremu nie mogłem znaleźć partnera, postawiłem tym razem na Ciacha, który zazwyczaj grał w pomocy. Jego miejsce w tejże formacji zajął wracający po kontuzji Tymiński - tym razem miał bardziej defensywne zadania, bo w roli ofensywnego pomocnika zadomowił się ostatnio, i spisywał całkiem nieźle, Wieczorek. To ustawienie zdało egzamin - mimo wyrównanego spotkania, nawet z delikatną przewagą gości, udało nam się zdobyć trzy punkty. Gracze Dolcanu na dwie bramki Gilewicza odpowiedzieli - głównie dzięki dobrzej grze naszych stoperów - tylko jednym trafieniem. Konrad natomiast dzięki swojej dobrej postawie zdobył drugą nagrodę w plebiscycie na Piłkarza Miesiąca, a jego gol z Arką został uznany za trzecią najładniejszą bramkę kwietnia. Szkoda tylko, że pod koniec meczu z Dolcanem chciał wymusić karnego, za co dostał żółtą kartkę i karę zawieszenia na kolejny mecz.
A było to arcyważne spotkanie wyjazdowe w Szczecinie. Pogoń wykorzystała niemoc Rakowa i wskoczyła na 4. miejsce, a więc tuż za nami, choć miała do nas cztery punkty straty. Gospodarze chcieli trzy oczka odrobić w tym jednym meczu, my natomiast nie chcieliśmy tracić dystansu do Zagłębia, które notabene mieliśmy podejmować u siebie dwie kolejki później. W naszym składzie bez zmian, poza koniecznym zastąpieniem Gilewicza powracającym po kontuzji Kaźmierowskim. Pierwsza akcja meczu mogła dać nam prowadzenie - po rożnym jednak milimetry za wysoko uderzył piłkę głową Zakrzewski. Później przewagę mieli gospodarze, czego ukoronowaniem była bramka będącego ostatnio w kapitalnej formie Lebedyńskiego (sześć bramek w trzech ostatnich meczach!) w 17. minucie. Nasz superstrzelec był zawieszony za kartki, ale starał się go zastąpić jak mógł Kaźmierowski, który w 40. minucie doprowadził do wyrównania pięknym strzałem z 20 metrów. Do przerwy więc remis, a my nie zamierzaliśmy na tym poprzestać - kazałem zawodnikom postarać się przejąć kontrolę nad meczem, grać szerzej i atakować skrzydłami. To jednak nie przyniosło rezultatu, to gospodarze mieli inicjatywę w drugiej części meczu, jednak wynik pozostał niezmieniony - 1-1 na trudnym terenie - nie było źle. Zagłębie jednak było bezwzględne - wygrali u siebie z Wisłą Płock i odskoczyli nam w tabeli na dwa punkty.
W następnej kolejce lubinianie grali, znów u siebie, z przedostatnim w tabeli Bałtykiem, więc musieliśmy wygrać w Łęcznej, żeby nie stracić szansy na odzyskanie drugiego miejsca w bezpośredniej konfrontacji. W obronie zawieszonego za kartki Ciacha zastąpił Cieślak, a w ataku - po powrocie z banicji Gilewicza - Konrad mógł zagrać w duecie z Kaźmierowskim. Słaby Podolski po paru spotkaniach w pierwszym składzie wylądował na ławce. Od początku nadawaliśmy tempo grze, byliśmy blisko zdobycia bramki, ale nie udawało się postawić kropki nad "i". W drugiej połowie coraz groźniej atakowali gospodarze, a na kwadrans przed końcem jeden z napastników Górnika Łęczna wyszedł sam na sam z Kisielem, okiwał go, po czym posłał piłkę obok bramki. W sumie więc powinniśmy się cieszyć z bezbramkowego remisu, ale jak się nietrudno domyśleć, nie cieszyliśmy się wcale. Na szczęście Zagłębie u siebie też tylko zremisowało i w prawdopodobnie najważniejszym meczu sezonu wszystko się mogło zdarzyć.
Przygotowania szły pełną parą, mecz przełożono nawet z soboty na niedzielę, aby mógł być pokazany w telewizji - wiadomo, nie dość że derby, to jeszcze o taką stawkę. W drużynie wszyscy oprócz przewlekle kontuzjowanego Zapaśnika byli zdrowi, aż tu nagle trzy dni przed meczem na treningu Kaźmierowski zderzył się z Moralesem i stłukł mu goleń. Paragwajczyk wyleciał z gry na 2-3 tygodnie, co wymusiło pewne przetasowania - przesunąłem mianowicie Wieczorka ze środka na prawe skrzydło, na lewe przeszedł z prawego Fabinho, a ofensywne zadania w środku przejął Tymiński, którego w destrukcji zastąpić miał Ciach. Na środku obrony postawiłem ponownie na parę Cieślak - Zakrzewski, w ostatnim meczu w końcu bramki nie straciliśmy. Spotkanie w Wałbrzychu rozpoczęliśmy kapitalnie - już w 4. minucie bramkę głową zdobył Fabinho, który wykorzystał niezdecydowanie nigeryjskiego bramkarza gości. Nie był to zresztą jedyny błąd Seguna Oluwaniyi w pierwszej połowie meczu - mogliśmy w niej zdobyć jeszcze kilka goli, ale nie grzeszyliśmy skutecznością. Trener Zagłębia w przerwie postanowił aż zmienić bramkarza i skończyły się łatwe okazje strzeleckie. Lubinianie przeszli natomiast do ataku i parokrotnie zagrozili bramce Kisiela. Ten jednak tego dnia nie dał się pokonać - skromne 1-0 zapewniło nam powrót na pozycję wicelidera i walkę o awans do ostatniej kolejki.
Powrót do Ekstraklasy zapewnił już sobie Widzew, my przy sprzyjających, acz nie całkiem niemożliwych okolicznościach (porażka Zagłębia na wyjeździe z szóstą w tabeli Sandecją i nasze zwycięstwo u siebie z ósmym Świtem) mogliśmy to zrobić tydzień później. Wyjściowej jedenastki na ten mecz nie zmieniłem - liczyłem na to, że piłkarze, którzy tydzień wcześniej wygrali z mocnym Zagłębiem poradzą sobie i z może nie słabym, ale na pewno słabszym zespołem z Nowego Dworu Mazowieckiego. Goście jednak stawiali mocny opór, a w 20. minucie zdobyli nawet gola, którego jednak nie uznał arbiter dopatrując się spalonego. Do przerwy bramki nie padły, a najsłabiej spisywał się Kaźmierowski, który był kompletnie bezproduktywny z przodu. Z braku specjalnej alternatywy zostawiłem go jednak na boisku, mówiąc mu, że wierzę w jego umiejętności. On też uwierzył i po przerwie zdobył upragnionego gola, drugiego dołożył potem rezerwowy Fryzowicz i zwycięstwo 2-0 stało się faktem. Co więcej - czego nie zauważyli jednak póki co żadni statystycy - wobec remisu Zagłębia z Sandecją była to wygrana zapewniająca nam awans do Ekstraklasy! Mieliśmy trzy punkty przewagi nad zespołem z Lubina, a w bezpośrednich pojedynkach remis na wyjeździe i zwycięstwo u siebie, nie było więc siły, żeby zepchnąć nas z drugiej lokaty. No chyba żeby PZPN - chcąc widzieć w najwyższej klasie rozgrywkowej zespół, na którego mecze chodzi średnio prawie siedem, a nie niemal dwa tysiące ludzi - nagle zmienił zasady i zdecydował, że o kolejności w tabeli w pierwszym rzędzie decyduje różnica bramek.
To byłby jednak spory skandal, więc do ostatniego meczu ligowego z walczącą jeszcze o utrzymanie Wisłą Płock podchodziliśmy na luzie. Nawet wyjazd Freidgeimasa na zgrupowanie kadry Litwy niespecjalnie mnie martwił - na prawej obronie zastąpił go Fryzowicz. Na ławce usiadł natomiast Zapaśnik, który nie był w pełni sił, ale planowałem go w uznaniu zasług wpuścić na ostatni kwadrans meczu. Tak też zrobiłem - wtedy spotkanie już i tak było rozstrzygnięte, po golach Tymińskiego i Gilewicza jeszcze w pierwszej połowie prowadziliśmy 2-0 i takim też wynikiem zakończył się ten mecz. Michał chciał uczcić swój powrót zdobyciem bramki, co mu się jednak nie udało - kolejnego gola dla Górnika zdobyć miał dopiero w Ekstraklasie. Byłem tego pewien.
Poz | Zespół | M | Z | R | P | ZdG | StG | R.B. | Pkt |
1. | Widzew Łódź |
34 | 18 | 10 | 6 | 57 | 27 | +30 | 64 |
2. | Górnik Wałbrzych |
34 | 19 | 6 | 9 | 48 | 36 | +12 | 63 |
3. | Zagłębie Lubin |
34 | 17 | 9 | 8 | 54 | 29 | +25 | 60 |
4. | MKS Kluczbork | 34 | 14 | 12 | 8 | 50 | 39 | +11 | 54 |
5. | Raków Częstochowa | 34 | 14 | 12 | 8 | 51 | 41 | +10 | 54 |
6. | Pogoń Szczecin |
34 | 14 | 11 | 9 | 48 | 33 | +15 | 53 |
7. | Świt Nowy Dwór Mazowiecki | 34 | 15 | 7 | 12 | 41 | 36 | +5 | 52 |
8. | Sandecja Nowy Sącz |
34 | 13 | 11 | 10 | 44 | 38 | +6 | 50 |
9. | GKS Bełchatów | 34 | 11 | 14 | 9 | 35 | 34 | +1 | 47 |
... |
... |
... | ... | ... | ... | ... | ... | ... | ... |
Górna część końcowej tabeli I Ligi
Dobry sezon w naszym wykonaniu docenili eksperci przyznając mi drugą nagrodę w plebiscycie na Menedżera Sezonu I Ligi. Zdominowaliśmy też konkurs na Młodego Piłkarza Sezonu - pierwsze miejsce w nim przypadło Gilewiczowi, trzecie natomiast Tymińskiemu. Piłkarzem roku Górnika według kibiców został Bartosz Zakrzewski. Premia za drugie miejsce w wysokości 45 tysięcy złotych, mimo złej sytuacji finansowej klubu, tradycyjnie w całości powędrowała do kieszeni zawodników. Z Ekstraklasy spadły Polonia Bytom i ŁKS Łódź, mistrzem została Wisła Kraków, które triumfowała również w Pucharze Polski. Drugie miejsce wywalczyła Jagiellonia Białystok, a trzecie Legia Warszawa.
A tymczasem zbliżały się wielce oczekiwane Mistrzostwa Europy w Polsce i na Ukrainie. Wszyscy byli ciekawi, na co stać będzie drużynę Smudy, ja natomiast byłem bardzo ciekawy, na co będzie stać drużynę Kwaśniewskiego w nadchodzącym sezonie.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Zaskocz pozytywnie |
---|
Na początku gry nie wyznaczaj sobie celów wyższych niż przewidywania mediów. W razie niepowodzenia nie zawiedziesz oczekiwań zarządu, w przypadku nieoczekiwanie dobrej postawy ucieszysz działaczy i kibiców. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ