Fortuna I Liga
Ten manifest użytkownika jakubkwa przeczytało już 1240 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Zaledwie trzy dni po zwycięskim spotkaniu z Bałtykiem do Wałbrzycha zawitał kolejny zespół znad morza, Flota Świnoujście. O celu ich podróży dobitnie świadczyła taktyka, na jaką zdecydował się trener - z czterema obrońcami, dwoma defensywnymi pomocnikami i tylko jednym napastnikiem. Musieliśmy grać atakiem pozycyjnym i wychodziło nam to szczerze mówiąc średnio, natomiast goście kontrowali bardzo groźnie i ostatecznie osiągnęli swój cel, którym niewątpliwie był bezbramkowy remis. Z przebiegu spotkania my też na ten wynik nie mogliśmy narzekać, cieszyła natomiast wzrastająca frekwencja na Stadionie 1000-lecia, na który tym razem zawitało 2039 osób.
Do kolejnego meczu ze Startem w Otwocku mieliśmy wreszcie cały tydzień wypoczynku, co pozytywnie odbiło się na kondycji zawodników i mogliśmy wyjść w końcu w miarę optymalnym składzie. To od razu przyniosło skutek w postaci świetnego meczu i znakomitego wyniku. A wszystko zaczęło się w 14. minucie, kiedy to - oczywiście znając proporcje - zapachniało nieco Barceloną. Gospodarze wykonywali rzut rożny, jednak niespecjalnie udanie i piłkę przejął Fabinho, który rozpoczął atak pozycyjny. Piłka po wymianie 15 celnych podań trafiła do Zapaśnika, a ten skierował ją do siatki ładnym, plasowanym strzałem sprzed pola karnego. Piękna bramka, a to była dopiero zapowiedź późniejszych wydarzeń. W drugiej połowie Michał wciąż dzielił i rządził podwyższając na 2-0 kwadrans po przerwie, a nieco ponad dziesięć minut później kompletując hat-tricka. Gospodarze odpowiedzieli po paru minutach tylko golem honorowym - zwyciężyliśmy 3-1 i zajmowaliśmy 2. pozycję w lidze, ex aequo z Dolcanem Ząbki, za kompletującym same wygrane Widzewem. Zapaśnik zaś został wybrany do Jedenastki Tygodnia I Ligi.
Tydzień później do Wałbrzycha przyjechał zespół MKS Kluczbork. W spotkaniu tym nie mógł wystąpić kontuzjowany dzień wcześniej na treningu Wieczorek, środek pola stworzyli więc tym razem Ciach z Mrozem, jednak nic specjalnego nie pokazali i zostali przeze mnie zmienieni w przerwie. Pierwsza połowa w ogóle była nieco nudnawa, mimo naszej wyraźnej przewagi zakończyła się bezbramkowym remisem. Drugie 45 minut rozpoczęliśmy mocnym uderzeniem - już w pierwszej akcji Morales zagrał na skrzydło do Fabinho, a ten dośrodkował wprost na nogę Zapaśnika, który strzelając bramkę podtrzymał dobrą dyspozycję z poprzedniego spotkania. Mogliśmy wygrać wyżej, ale bramkarz gości miał dobry dzień, ale mieliśmy delikatnie zwichrowane celowniki, więc należało się cieszyć i z tego skromnego zwycięstwa. Moją radość wzbudzał również fakt, że nawet na tak mało atrakcyjnego rywala (według mediów MKS to murowany kandydat do spadku) na stadion przyszło niemal 2000 kibiców (konkretnie 1912). Wokół tej liczby oscylowała też średnia frekwencja na stadionie 1000-lecia, co jak na I Ligę było wynikiem średnim (11. miejsce), ale jak na Wałbrzych - znakomitym.
Wyjazd do Częstochowy na spotkanie z Rakowem zapowiadał się bardzo ciężko. Po pierwsze dlatego, że było to spotkanie rozgrywane w środku tygodnia - na szczęście po raz ostatni w tym sezonie, nie licząc przyszłych meczów pucharowych - a więc czasu na odpoczynek było niewiele. Po drugie zaś dlatego, że gospodarze byli mocni, zajmowali 4. pozycję w lidze z trzema punktami mniej niż my i bardzo chcieli w tym meczu je nadrobić. Jako że za trzy dni czekał nas następny mecz zdecydowałem się wystawić skład bardziej rezerwowy, z Wróblem w bramce na czele. I początkowo wydawało się, że uda się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu - a więc oszczędzić podstawowych graczy i wywieźć zwycięstwo - bo po pierwszej połowie prowadziliśmy 1-0 po bramce Mikołajczaka (pierwszej w klubie). Jednakże Częstochowa, jak onegdaj Szwedom, najeźdźcom z Wałbrzycha oparła się. Dwie bramki gospodarzy po przerwie rozwiały nasze nadzieje na dobry wynik, przegraliśmy 1-2 i spadliśmy na, i tak dobre, 4. miejsce w tabeli.
Wystarczyła jedna porażka, żeby lokalne media zaczęły snuć domysły o przewidywalnej niskiej frekwencji na meczu z Wartą Poznań. Według prasowych ekspertów na stadionie miało pojawić się około 1000 kibiców. Czyżby napęczniała wcześniej do granic możliwości bańka nadziei pękła wraz z przegraną w Częstochowie? Mieliśmy się o tym przekonać, ja jednak kazałem zawodnikom skupić się na meczu, zamiast przejmować medialnymi doniesieniami. Mieliśmy ten mecz wygrać, nawet jeśli na stadionie siedziałby jeden fan. Tego celu niestety nie udało się zrealizować - do przerwy przegrywaliśmy 0-1, a potem to Warta miała inicjatywę i dążyła do strzelenia kolejnych bramek. Nasze przebudzenie nastąpiło mniej więcej pół godziny przed końcem meczu, zaczęliśmy poważniej zagrażać bramce poznaniaków i udokumentowaliśmy to golem Kaźmierowskiego. Niestety, tylko tym jednym, wobec czego spotkanie zakończyło się remisem 1-1 i podziałem punktów. Co gorsza, kontuzji doznali Freidgeimas (3 tygodnie) i Morales (4-5 tygodni), więc dodając do tego wcześniejsze urazy Fryzowicza i Wieczorka nasza sytuacja kadrowa nie wyglądała najlepiej. Na pocieszenie pozostawał fakt, że kibice udowodnili, że są z drużyną na dobre i na złe, i stawili się na meczu w co prawda mniejszej niż wcześniej liczbie 1661 osób, ale i liczbie znacznie większej niż przewidywali to tak zwani eksperci.
Przy urazach Fryzowicza i Moralesa jedynym lewym pomocnikiem w składzie był wystawiany przeze mnie na prawym skrzydle Fabinho. Postanowiłem więc, wbrew wcześniejszym ustaleniom, wykorzystać fakt, że okienko transferowe było jeszcze otwarte i sprowadzić na zasadzie wypożyczenia kogoś na tę pozycję. Tym kimś okazał się 23-letni Dawid Gajewski z Górnika Zabrze, który dołączył do nas na 3 miesiące. Ósma kolejka I Ligi odbyła się bez naszego udziału. Mecz wyjazdowy z liderem tabeli, Widzewem, został bowiem przełożony z uwagi na konflikt ze spotkaniami reprezentacyjnymi. Łodzianie, jako jeden z dwóch zespołów w lidze, mieli kadrowiczów w składzie (Bułgara, dwóch Litwinów, Polaka U-21, a nawet... Mauretańczyka), więc ubłagali coś takiego w PZPN, przez co mieliśmy z nimi zagrać, tfu, w środku tygodnia.
Drugim zespołem z kadrowiczami, który również nie grał w ostatniej kolejce, była Arka. Traf chciał, że to z nimi spotykaliśmy się w naszym kolejnym meczu. Graliśmy na wyjeździe, a z Gdyni mieliśmy jechać wprost do Łodzi, więc zapowiadała się nader ciężka przeprawa. I taka też była - Arka przed meczem z nami zajmowała 8. miejsce w tabeli, ale na papierze wyglądała bardzo mocno, co potwierdziło się w spotkaniu z nami. Gospodarze kontrolowali grę od początku do końca, a z wielu sytuacji bramkowych wykorzystali na szczęście tylko dwie. Porażka 0-2 nie nastrajała optymistycznie przed jeszcze cięższym spotkaniem w Łodzi, na które dodatkowo wielu zawodników nie było w pełni gotowych kondycyjnie i wyszliśmy składem dość eksperymentalnym. Nastawiliśmy się na obronę - co tu dużo mówić, postanowiliśmy grać na remis. I to początkowo przynosiło skutek, ba, zdołaliśmy nawet po jednej z niewielu naszych akcji wyjść na prowadzenie. Tuż przed przerwą dośrodkowanie Zapaśnika wykończył strzałem głową Zakrzewski. Druga połowa należała jednak już do gospodarzy. Naszym jedynym sukcesem było to, że bramki nie zdołał zdobyć Robak, co udawało mu się w każdym z poprzednich spotkań ligowych. Wyręczyli go jednak inni i polegliśmy 1-3 spadając na 5. miejsce w tabeli.
W spotkaniu z Widzewem kontuzji doznał Cieślak, potem na treningu dołączył do niego Mikołajczak, więc na zaplanowany na 4 dni później mecz z GKS-em Bełchatów w Wałbrzychu wyjściowy skład znów uległ zmianie. To spotkanie trzeba było wygrać, żeby uspokoić coraz bardziej nerwową sytuację w klubie - w ostatnich czterech meczach zdobyliśmy wszak tylko punkt. Mecz ten był szczególny także z tego powodu, że można go było obejrzeć w telewizji, co potęgowało mobilizację piłkarzy obu drużyn. Nasza okazała się większa - po wyrównanym boju zwyciężyliśmy 2-0 dzięki bramkom Gilewicza i Tymińskiego, a dobre spotkanie zaliczył też Zakrzewski, który za swoją postawę w tym i poprzednim meczu trafił do Jedenastki Tygodnia. Przed następną kolejką odbyło się losowanie piątej rundy Pucharu Polski, w której dołączaliśmy do tych rozgrywek - naszym przeciwnikiem została Miedź Legnica i zamierzałem ją pokonać spełniając tym samym warunek postawiony przez zarząd co do rozgrywek pucharowych, jakim był awans do szóstej rundy.
Przed meczem w Legnicy czekały nas jednak dwa spotkania ligowe - najpierw w Wałbrzychu z GKS-em Katowice, a potem w Ząbkach z Dolcanem. Na to pierwsze spotkanie do składu wrócił rekonwalescent Morales, dzięki czemu mogliśmy po raz pierwszy od dawna zagrać w miarę optymalnym zestawieniu. Mimo przewagi własnego boiska, jak i ośmiu pozycji w tabeli nad GieKSą, to goście byli uznawani za faworytów spotkania, chociaż kursy bukmacherskie na oba zespoły, jak i na remis, były podobne. A więc krótko mówiąc - w tym meczu mogło zdarzyć się wszystko. I tak rzeczywiście było, już w pierwszej połowie mieliśmy kilka niezłych okazji do objęcia prowadzenia - takich jak uderzenie Zapaśnika w słupek - ale podobnie goście. Remis utrzymywał się do 50. minuty meczu, kiedy to Michał strzelił już celnie po wyłożeniu piłki przez Kaźmierowskiego. Szymon zresztą dziesięć minut później asystował po raz drugi - tym razem obsłużył podaniem Fabinho, dla którego był to pierwszy gol w koszulce Górnika (od razu 3. miejsce w klasyfikacji Bramki Miesiąca). Kiedy wydawało się, że wszystko jest już pod kontrolą, ledwie siedem minut później goście zdołali zdobyć bramkę kontaktową. Ta na szczęście okazała się również honorową i wygraliśmy 2-1 awansując na 3. miejsce w tabeli.
Na mecz z Dolcanem wystawiłem ponownie pierwszy skład, mimo że w środku tygodnia czekało nas spotkanie pucharowe z Miedzią. Stwierdziłem jednak, że nie będę zawczasu dawał odpoczywać konkretnym zawodnikom - będę się o to martwił, jeśli nie zdążą wypocząć na potyczkę w Legnicy. Tym razem to my byliśmy uznawani za faworyta, choć graliśmy na wyjeździe. Gospodarze jednak chcieli jak najszybciej udowodnić, że bukmacherzy byli w błędzie ustalając kursy na to spotkanie - już w pierwszych minutach meczu mogli zdobyć bramkę, jednak na posterunku był Kisiel. W miarę upływu czasu Dolcan miał coraz większą przewagę, aż w końcu w drugiej połowie naszego golkipera na posterunku zabrakło - najpierw w 48., a potem w 65. minucie. Polegliśmy 0-2 i wyjechaliśmy z Ząbek prosto do Legnicy z mocnym postanowieniem zwycięstwa w meczu pucharowym. Miedź jednak nie zamierzała oddać meczu u siebie za darmo - choć dwukrotnie, po bramkach Gilewicza i Podolskiego - obejmowaliśmy prowadzenie, regulaminowy czas gry zakończył się remisem 2-2, dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia, a dopiero w rzutach karnych przechyliliśmy szalę zwycięstwa na naszą korzyść. W szóstej rundzie mieliśmy grać na wyjeździe z Arką, ale sam awans do tej fazy oznaczał wykonanie celu, można więc było podejść do tego spotkania na spokojnie.
Dogrywka w meczu pucharowym mocno odbiła się na kondycji zawodników przed rozgrywanym ledwie 3 dni później w Wałbrzychu spotkaniem ligowym z Pogonią Szczecin. W zasadzie wielkiego wyboru na ten mecz nie miałem - po odrzuceniu piłkarzy kontuzjowanych, zmęczonych i zawieszonych, ostała się już tylko meczowa osiemnastka. Szansę dostał nawet dawno niewidziany na boisku Sebastian Wojciechowski. Mimo to początek spotkania należał zdecydowanie do nas, a po dwudziestu minutach prowadziliśmy pewnie 2-0 po bramkach Kokoszki i Fryzowicza, i byliśmy bliscy strzelenia kolejnych bramek. W drugiej połowie jednak goście wzięli się do roboty, gol kontaktowy padł w 52. minucie, a w doliczonym czasie gry po fatalnym wybiciu Kisiela wprost pod nogi napastnika gości Pogoń mogła doprowadzić do wyrównania, jednak Dominik naprawił swój błąd broniąc trudny strzał. To zwycięstwo pozwoliło nam awansować na 2. miejsce w tabeli, choć trzeba było brać poprawkę na to, że czwarty Raków miał do nas punkt straty przy jednym meczu rozegranym mniej.
Następne spotkanie w Nowym Dworze Mazowieckim również nie zapowiadało się łatwo - Świt był w tabeli jedno miejsce za nami i miał tyle samo punktów co my. A więc, choć cztery dni później czekał nas mecz w Gdyni w ramach Pucharu Polski, bez żadnego kunktatorstwa wystawiłem najsilniejszy możliwy skład. Spotkanie było wyrównane od początku do końca - remis byłby w tym meczu wynikiem sprawiedliwym. Niestety, nie padł. W 29. minucie gospodarze wyszli na prowadzenie, ale tuż po przerwie wyrównał Zapaśnik. Osiem minut przed końcem miejscowych kibiców ucieszył ponownie Zjawiński, przez którego przegraliśmy 1-2 z poczuciem głębokiej niesprawiedliwości. Chcieliśmy to sobie odkuć w meczu pucharowym z Arką. Nie mógł wystąpić w nim Freidgeimas, który doznał kontuzji na 3 tygodnie, a i spora część innych zawodników pierwszego składu nie była wypoczęta, jednak mimo to udało nam się pokonać gospodarzy po ciężkim boju i jednej tylko bramce Zapaśnika na 10 minut przed końcem regulaminowego czasu gry. Zła wiadomość była taka, że z gry wypadł kolejny podstawowy obrońca - Kokoszka, który z urazem rzepki nie zagra przez około 5 tygodni. 1-0 w Gdyni oznaczało awans do siódmej rundy Pucharu Polski - losowanie skojarzyło nas tym razem z zespołem z Ekstraklasy, Koroną Kielce. Mecz ten miał się odbyć w Wałbrzychu już na wiosnę.
Nas tymczasem do przerwy zimowej czekało jeszcze sześć spotkań ligowych - trzy u siebie i trzy na wyjeździe. Pierwsze z nich czekało nas już trzy dni po zmaganiach pucharowych, kiedy to podejmowaliśmy w Wałbrzychu ostatni w tabeli Górnik Łęczna. Mimo kontuzji i zmęczenia kilku kluczowych zawodników oczekiwałem zwycięstwa i jasno powiedziałem to piłkarzom przed meczem. Ci wzięli to sobie do serca i ostro ruszyli do ataku, dzięki czemu już w 4. minucie prowadziliśmy 1-0 po pięknym strzale sprzed pola karnego zapomnianego nieco Podolskiego. Pary jednak starczyło nam na jakiś kwadrans, potem zupełnie oddaliśmy inicjatywę przyjezdnym. Ci na szczęście tego nie wykorzystali - głównie dzięki dobrej postawie defensywy i Kisiela - i wynik utrzymał się do końca a trzy punkty zostały w Wałbrzychu. Spotkanie to okupiliśmy jednak kolejną kontuzją - co gorsza znów urazu dostał obrońca, tym razem Janusz Weber.
Ale to może i wyszło nam na dobre, bowiem to Weber najprawdopodobniej zagrałby w wyjazdowym meczu z Zagłębiem Lubin (swoją drogą transmitowanym w telewizji), a tak zastąpił go Cieślak i został najlepszym graczem spotkania. A skoro obrońca zdobywa ten tytuł, to jasne jest, że to gospodarze przeważali. My byliśmy jednak uważni w defensywie, staraliśmy się kontrować, co nam wychodziło średnio. Ostatecznie mecz zakończył się bezbramkowym remisem i nie był to wynik zły, jako że wcześniej byliśmy skazywani na pożarcie, czego oczekiwali również prezesi Zagłębia wyznaczając na nasze spotkanie tzw. dzień kibica. Czy nudne 0-0 przyciągnie na stadion w Lubinie więcej kibiców? Pewnie nie, ale to nie był już mój problem. Moim problemem było zawieszenie za kartki Ciacha i kontuzja Kaśnikowskiego - linia defensywna ucierpiała więc po raz kolejny.
Na szczęście na kolejny mecz, tym razem w Wałbrzychu z Wisłą Płock, do składu wrócił Freidgeimas, który od razu nieco poprawiał sytuację obrony. Nie chcieliśmy serwować naszym kibicom widowiska podobnego do tego z Lubina, więc od razu ruszyliśmy do ataku, co zaowocowało bramką Zapaśnika w 20. minucie meczu. Z prowadzenia cieszyliśmy się jednak tylko nieco ponad sto sekund - goście wyrównali raz dwa po golu Klepczyńskiego. Wynik nie uległ zmianie do końca pierwszej połowy, a tuż po rozpoczęciu drugiej Wisła zdobyła drugą bramkę i zaczynało się robić nieciekawie. Nakazałem zawodnikom grę na większym ryzyku i głównie ataki skrzydłami, co przyniosło efekt po kwadransie, kiedy to wyrównał Kaźmierowski. W 63. minucie wynik spotkania ustalił Morales i zwycięstwo 3-2, po wyrównanym, ciekawym meczu, stało się faktem. Martwił mnie tylko kolejny uraz, tym razem napastnika, strzelca drugiej bramki, Szymona Kaźmierowskiego, który wypadł z gry na 9-12 dni.
Ostatnie trzy spotkania rozgrywane na jesieni były już rewanżami za wcześniejsze potyczki. Na półmetku zajmowaliśmy więc niespodziewane 3. miejsce z trzema oczkami straty do drugiego Rakowa. Widzew odjechał wszystkim - miał 6 punktów przewagi nad wiceliderem i jeden mecz rozegrany mniej. My natomiast w 18. kolejce graliśmy u siebie z Sandecją. Freidgeimas pojechał na zgrupowanie kadry Litwy, więc znów defensywa była w lekkiej rozsypce, ale to nic - mieliśmy zamiar przecież atakować! Zawodnicy ten zamiar szybko przekuli w czyny w 20 minut strzelając dwa gole, co uczynili kolejno Zapaśnik i Tymiński. Potem kontaktową bramkę zdobyli goście, na co jeszcze przed przerwą odpowiedział swoim trafieniem Gilewicz. Druga połowa toczyła się już spokojniej, jednak sześć minut przed końcem Arkadiusz Aleksander dał Sandecji iskierkę nadziei na remi. Strzelił gola podczas gdy na boisku z bólu zwijał się Cieślak - takie, niezgodne z duchem Fair Play, zachowanie rozsierdziło moich graczy, którzy ochoczo rzucili się do ataku. Już w doliczonym czasie gry wynik meczu na 4-2 ustalił Mikołajczak. Strzelcy trzech pierwszych bramek dla nas trafili do Jedenastki Tygodnia I Ligi.
Dwa ostatnie mecze przed przerwą zimową rozgrywaliśmy nad morzem - najpierw z Bałtykiem w Gdyni, a potem z Flotą w Świnoujściu. Obie drużyny były w strefie spadkowej, więc liczyliśmy na mniejszą lub większą zdobycz punktową. Szkoda, że w meczu reprezentacji kontuzji doznał Freidgeimas, ale z drugiej strony - uraz Cieślaka okazał się niegroźny, a do sił wracali powoli Kokoszka i Kaźmierowski, choć w pierwszym z wymienionych spotkań jeszcze nie zagrali. Pierwsze skrzypce grał w nim natomiast zastępujący Szymona Gilewicz, który najpierw zdobył gola ze spalonego, a potem już zgodnie z przepisami (choć gospodarze mieli co do tego wątpliwości - według nich Konrad wbił piłkę do bramki ręką), w 72. minucie gry. Mógł jeszcze podwyższyć w doliczonym czasie gry, ale po samotnej kontrze trafił prosto w bramkarza. Tak czy siak 1-0 na wyjeździe to był dobry wynik.
Między meczem w Gdyni a Świnoujściu zatrzymaliśmy się na parę dni w Mielnie, jako że było po drodze. Dałem piłkarzom parę dni wolnego, choć w listopadzie nad polskim morzem za wiele do roboty nie ma. Tam też kończyłem negocjacje z 17-letnim Draganem Kojicem (środkowy lub prawy obrońca, ewentualnie prawy wysunięty obrońca), który miał zasilić szeregi naszego zespołu juniorskiego. Był to obiecujący zawodnik, jedyny, jakiego w Serbii po czterech miesiącach poszukiwań wyszukał nasz scout. Nie miał kontraktu z żadnym klubem, ale mimo to przejść do nas mógł dopiero 13 lutego 2012 roku, gdyż wtedy kończył 18 lat, a prawo transferowe zabrania Serbom poniżej tego wieku grać za granicą.
Namiastka urlopu dobrze podziałała na piłkarzy, którzy byli dzięki temu głodni gry i zaatakowali od początku meczu z Flotą, co przyniosło skutek w postaci bramki już w 1. minucie. Strzałem z 25 metrów popisał się Tymiński. Szkoda, że było to nasze jedyne celne uderzenie w przekroju całego meczu - na szczęście gospodarze też nie grzeszyli skutecznością i w efekcie udało nam się szczęśliwe 1-0 dowieźć do końca. Czwarte ligowe zwycięstwo z rzędu i seria sześciu meczów bez porażki nie przeszła niezauważona - nagrodę piłkarza miesiąca zgarnął Gilewicz, a ja zostałem menedżerem miesiąca przełamując w tej kategorii hegemonię Marka Bajora z Widzewa. Nasz zespół natomiast ostatnie wyniki wywindowały na 2. miejsce w tabeli z ciekawymi perspektywami na przyszłość.
Poz | Zespół | M | Z | R | P | ZdG | StG | R.B. | Pkt |
1. | Widzew Łódź |
20 | 12 | 5 | 3 | 39 | 16 | +23 | 41 |
2. | Górnik Wałbrzych |
20 | 12 | 3 | 5 | 28 | 20 | +8 | 39 |
3. | Raków Częstochowa |
20 | 9 | 7 | 4 | 33 | 23 | +10 | 34 |
4. | Świt Nowy Dwór Mazowiecki |
20 | 9 | 5 | 6 | 21 | 20 | +1 | 32 |
5. | Zagłębie Lubin |
20 | 9 | 5 | 6 | 33 | 20 | +13 | 32 |
6. | MKS Kluczbork |
20 | 8 | 6 | 6 | 28 | 25 | +3 | 30 |
7. | GKS Bełchatów |
20 | 7 | 9 | 4 | 20 | 16 | +4 | 30 |
8. | Pogoń Szczecin |
20 | 7 | 8 | 5 | 24 | 21 | +3 | 29 |
9. | Sandecja Nowy Sącz | 20 | 8 | 5 | 7 | 30 | 27 | +3 | 29 |
... |
... |
... | ... | ... | ... | ... | ... | ... | ... |
Górna część tabeli I Ligi po 20 kolejkach
Na tym etapie sezonu mieliśmy jeszcze wybór - albo odpuścić walkę o awans, skupić się na budowie silniejszego składu, który powalczy o to w przyszłym roku i w kolejnym sezonie - znowu po wzmocnieniach - będzie w stanie utrzymać się w Ekstraklasie, albo postarać się o znalezienie się w najwyższej klasie rozgrywkowej najszybciej jak się da. To wydawało się wręcz nieprawdopodobne, jak porywanie się z motyką na słońce, trudno było sobie wyobrazić za pół roku Ekstraklasę w Wałbrzychu... Wybór był więc prosty - naszym celem właśnie stawał się awans.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Zadbaj o zgranie |
---|
Dobrze jest nie pozostawiać treningu przedmeczowego na głowie asystenta w trakcie okresu przygotowawczego. Przed sezonem drużyna powinna intensywnie pracować nad zgraniem, podczas gdy asystent często od tego odchodzi. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ