Na przełomie roku udało mi się wywalczyć trzecią lokatę w tabeli, co pozwalało realnie myśleć o Lidze Mistrzów w przyszłym sezonie. Osiągnięcie tej pozycji nie było łatwe, ale utrzymanie jej będzie jeszcze trudniejsze, szczególnie, że kolejne dwa miesiące miały przynieść nam kilka trudnych spotkań.
Luty 2012
Na początek czwarty wyjazd do Londynu w tym sezonie, jeśli liczyć tylko spotkania ligowe. Tym razem naszym przeciwnikiem miał być
Arsenal. Nie dysponowałem najmocniejszym składem, szczególnie jeśli idzie o ofensywę, więc nie oczekiwałem cudów. Pomimo, iż
"Kanonierzy" jak dotąd rozczarowywali, to jednak zawsze byli groźnym rywalem. Mecz przebiegał pod ich dyktando, jednak to my wyszliśmy na prowadzenie w 24. minucie za sprawą
Sholi Ameobiego (było to dla niego pierwsze ligowe spotkanie w tym sezonie, które rozegrał od pierwszej minuty). Już dziewięć minut później wyrównał jednak
Theo Walcott, a
Arsenal większość czasu przebywał na naszej połowie. Prowadzenie gospodarze mogli objąć jeszcze przed przerwą, ale rzut karny wykonywany przez
Mikela Artetę obronił
Tim Krul. Kwadrans po wznowieniu gry kolejny cios zadał nasz snajper rodem z Nigerii, dla którego był to zarazem pięćdziesiąty gol ligowy w barwach
Newcastle. Bardzo podrażniło to lepiej grających
"Kanonierów", którzy odpowiedzieli kolejnymi trafieniami
Walcotta w 78. i 84. minucie. Wydawało się, że jest już po meczu. Chwilę później z kontrą lewą stroną boiska ruszył rezerwowy
Lovenkrands, minął
Koscielnego i dośrodkował. Tam już na piłkę czekał niezawodny tego dnia
Ameobi, który uratował dla nas punkt. Pomimo słabej gry, wracaliśmy z Londynu bardzo zadowoleni.
Sytuacja w meczu zmieniała się jak w kalejdoskopie - ostatecznie, skończyło się dobrze dla nas.
Cztery dni potem na St. James' Park zawitał
Manchester United. Broniący tytułu mistrzowskiego goście nie grali w tym sezonie olśniewająco, zajmując piątą lokatę w tabeli, ale pomimo tego to oni byli faworytem tego spotkania. Na boisku działo się bardzo niewiele, a właściwie jedyną wartą wspomnienia sytuacją była ta z 23. minuty, kiedy
Hatem Ben Arfa zbiegł ze skrzydła i zdobył bramkę na wagę trzech punktów.
To nie było wielkie widowisko - kibice "Srok" jednak nie narzekali.
Dzięki temu jechaliśmy na mecz wyjazdowy do Birmingham w bardzo dobrych humorach, nie zapominając o wcześniejszych potyczkach z
Aston Villą, które były dla nas bardzo udane. Tym razem jednak to gospodarze byli lepsi na boisku, oddali więcej strzałów, mimo to po raz kolejny czyste konto zachował
Tim Krul. My również nie byliśmy w stanie znaleźć drogi do bramki
przeciwnika, pomimo powrotu z Afryki
Ba,
Cisse i
Tiote. Wszyscy oni nie byli jeszcze w najlepszej formie i musieliśmy zadowolić się jednym punktem.
Do rozegrania pozostało nam jeszcze jedno spotkanie w tym miesiącu. Po dwóch tygodniach odpoczynku do Newcastle przybyli
"The Toffees", którzy ciągle walczyli o udział w europejskich pucharach w przyszłym sezonie. Ten mecz z pewnością ich jednak do tego celu nie zbliżył. Wbrew statystykom
Everton nie tworzył większego zagrożenia pod naszym polem karnym, w przeciwieństwie do nas. 2:0 po trafieniach mojego duetu z Senegalu było sprawiedliwym wynikiem.
Marzec 2012
Tydzień po meczu z
Evertonem, na nasz stadion przyjechał
Bolton. Drużyna
"Kłusaków" nie znajdowała się co prawda w strefie spadkowej, ale każdy niekorzystny wynik mógł ją do niej zepchnąć, dlatego spodziewaliśmy się trudnej przeprawy. Pomimo tego, byłem cholernie niezadowolony z mojej drużyny, która dała sobie dyktować warunki, co doprowadziło w 30. minucie do rzutu karnego dla gości, po błędzie
Jamesa Percha. Pewnie egzekwował go
Martin Petrov i
Bolton prowadził 1:0 po pół godziny gry. Nam tymczasem nie wychodziło nic i w oczy zajrzało mi widmo porażki. Światełko w tunelu pojawiło się, gdy w 72. minucie czerwoną kartkę za brutalny faul otrzymał
Fabrice Muamba. Graliśmy trochę lepiej, zaczęliśmy sobie stwarzać sytuacje, jednak nadal przegrywaliśmy. Na szczęście w 87. minucie sprawy w swoje ręce wziął
Demba Ba i uratował dla nas punkt, który oznaczał obronę trzeciej lokaty w tabeli.
Osiem dni później czekał nas ostatni już mecz w stolicy Anglii w tym sezonie, ale mógł on być jednym z najtrudniejszych w całym sezonie.
Chelsea znajdowała się tylko punkt w tabeli za nami i dla podopiecznych
Roberto Di Matteo była to niesamowita szansa na wywalczenie miejsca na podium. Gospodarzom ewidentnie na tym zależało, gdyż od początku spotkania totalnie nas zdominowali. Dla zobrazowania tej sytuacji dodam, że po 20. minutach gry mieliśmy 15% posiadania piłki! Do końca połowy udało nam się co prawda tę statystykę polepszyć do 33%, ale cóż z tego, skoro kończyliśmy ją z dwoma straconymi bramkami. Najpierw
Fernando Torres (choć był na pozycji spalonej w momencie podania do niego, czego nie raczyli zauważyć sędziowie) ściągnął naszą obronę do lewej strony, po czym wystawił piłkę
Florentowi Maloudzie, który tylko dopełnił formalności, a pięć minut później Hiszpan sam wpisał się na listę strzelców. Udało nam się przetrwać ostatnie dziesięć minut pierwszej części meczu z tym wynikiem, ale konieczne były zmiany. Wtedy po raz pierwszy w tym sezonie moi piłkarze mieli zagrać systemem 4-4-2.
Demba Ba zajął miejsce w ataku obok
Papissa Cisse, z boiska zszedł James Perch, a jego miejsce zajął na lewym skrzydle
Gabriel Obertan. Gdy jednak cztery minuty po wznowieniu gry prowadzenie gospodarzy podwyższył
Ramires, wyglądało na to, że tym razem nic nas już jednak nie uratuje. Wraz z upływem czasu udawało nam się jednak wreszcie stosunkowo swobodnie operować piłką w środku pola, co zaowocowało pięknym prostopadłym podaniem do
Cisse, który zdobył bramkę w 60. minucie. Do korzystnego rezultatu było jednak daleko. Jedenaście minut później
Petra Cecha lobował strzelec pierwszego gola dla nas, niestety piłka zatrzymała się na poprzeczce... ale z odsieczą przybył
Gabriel Obertan, który głową wpakował ją do bramki i zdobył gola kontaktowego. Ewidentnie poczuliśmy wiatr w żagle, a już dwie minuty później doprowadziliśmy do wyrównania, kiedy znakomite dośrodkowanie
Danny'ego Guthriego z rzutu rożnego wykorzystał
Fabricio Coloccini! Dla Argentyńczyka było to już piąte trafienie w lidze w tym sezonie. Nie odpuszczaliśmy, nadal tworzyliśmy okazje strzeleckie, ale na więcej nie było już nas stać tego dnia. To był jeden z wspanialszych "powrotów zza światów" w tym sezonie, a mecz dostarczył niesamowitych wrecz emocji. Życzę każdemu, żeby przeżył coś takiego podczas swojej przygody z FM'em.
Mecz przeciwko Chelsea był zdecydowanie najbardziej emocjonującym w mojej karierze.
Rozemocjonowani przystąpiliśmy do kolejnego spotkania, tym razem na własnym obiekcie mieliśmy zagrać z
Blackburn. Końcowa faza rozgrywek w Anglii ma niestety to do siebie, że drużyny z dołu tabeli sprężają się niesamowicie, aby jakimś cudem ocalić swój byt. Podobnie było tym razem, gdy goście starali się grać z nami jak równy z równym. Pomimo tego, to
Demba Ba otworzył wynik spotkania po świetnym uderzeniu w 21. minucie. Tuż przed przerwą wyrównał jednak
Yakubu. Gdy w 74. minucie
Mike Williamson strzałem głową skierował piłkę do bramki gości wydawało się, że trzy punkty będą nasze. Niestety, po raz drugi w tym meczu dał o sobie znać Nigeryjczyk z
Blackburn, który zapewnił swojej drużynie remis strzelając bramkę w doliczonym czasie gry.
Ostatnim marcowym spotkaniem miał być mecz z
Manchesterem City, który niespodziewanie przegrywał rywalizację ligową z
Tottenhamem i potrzebował zwycięstwa, aby nie utracić dystansu do fotelu lidera. Na boisku nie działo się zbyt wiele, padło co prawda kilka strzałów na bramkę, ale na dobrą sprawę, ani razu nie było czuć pełni zagrożenia z którejkolwiek ze stron. Tymczasem goście zmuszeni byli kończyć spotkanie w dziesięciu po wykorzystaniu limitu trzech zmian i kontuzji
Pablo Zabalety w 86. minucie. Bezlitośnie to wykorzystaliśmy, gdy rezerwowy
Haris Vuckic w 93. minucie strzelił gola, który pozwolił nam zainkasować trzy punkty, zatrzeć negatywny wizerunek po meczu z
Blackburn, ale co najważniejsze - zachować miejsce na podium w tabeli.
Kluby z Manchesteru nie będą dobrze wspominać wyjazdów do Newcastle.
***
Do końca sezonu pozostało już naprawdę niewiele. Zaledwie osiem spotkań, z czego aż sześć do rozegrania w kwietniu. Pomimo utrzymania trzeciej lokaty w tabeli czuję na plecach oddech Manchesteru United, Chelsea oraz Evertonu. W międzyczasie West Bromwich pokonało w finale Carling Cup "Czerwone Diabły" i zapewniło sobie udział w przyszłorocznej edycji Ligi Europejskiej. Serdecznie zapraszam do komentowania, oceniania - każda Wasza uwaga jest dla mnie ważna!
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ