Witam, nazywam się Johan Cruyff. Po tym zdaniu wszyscy na sali zamilkli i spojrzeli w moją stronę. Zobaczyli długowłosego 26-latka, który co prawda przypominał Cruyffa, ale sprzed niemal 50 lat. Cisza trwała kilka sekund, pojawiły się szepty, śmiechy i wszyscy wrócili do swoich zajęć. Reakcja taka sama jak zawsze.
Naprawdę nazywam się Johan Cruyff. Poczucie humoru moich rodziców, chęć namaszczenia mnie na nowego Cruyffa czy cokolwiek innego sprawiło, że dostałem imię po dziadku. Tak, Johan Cruyff to mój dziadek. Oprócz imienia dziwnym zrządzeniem losu dzielę z nim także datę urodzenia. 25 kwietnia. Z moim imiennikiem łączy mnie także pasja do futbolu totalnego i wywodzącej się z niego tiki-taki. Pasję tę zaszczepił we mnie dziadek. I to chyba na tyle. Nie jestem zawodowym piłkarzem, problem z kolanem uniemożliwił mi profesjonalne granie w piłkę. Nie będę nowym Johanem Cruyffem. Tak to w życiu bywa, że nie zawsze możemy robić to co byśmy chcieli.
Mieszkam w Polsce od lat. Nie to żebym nie lubił Holandii. Uwielbiam swój kraj. Jednak będąc krewnym Johana Cruyffa nie jest łatwo tam żyć. Co chwilę ktoś pyta mnie o dziadka, porównuje do niego, pyta jak wnuk Cruyffa może nie grać w piłkę. Zupełnie tak jakbym był jego klonem. Choć gdy patrzę w lustro to czasem mam wrażenie, że tak jest.
Siedząc na gnieźnieńskim rynku przy fontannie znów zastanawiałem się czemu tak jest. Czemu wyglądam jak on? Czemu urodziłem się tego samego dnia? Ktoś by powiedział, że to przeznaczenie. Owszem, tylko w takim razie czemu nie mogę być zawodowym piłkarzem? Gdy jednak się nad tym zastanowić to może to jednak jest przeznaczenie? Może to, że nie mogę zostać piłkarzem oznacza, że to praca trenera jest dla mnie idealna? Zawsze lubiłem analizować mecze, zresztą często wychodziło mi to bardzo dobrze. Zobaczyłem starą piłkę leżącą pod ławką obok. I wtedy doszedłem do wniosku, że warto zaryzykować. Postanowiłem uwierzyć w przeznaczenie i postawić wszystko na jedną kartę. Wyciągnąłem piłkę spod ławki i ruszyłem przed siebie.
Teraz już wiecie jak znalazłem się na sali z pierwszego zdania. Tak, to sala konferencyjna i moja pierwsza konferencja w roli trenera drużyny Mieszko Gniezno. Mieszko to czwartoligowa ekipa, której najwięszke sukcesy to walka o awans do drugiej ligi i awans do ćwierćfinału Pucharu Polski. Z tego co mówił mi prezes klub wygrał raz swoją grupę w klasie okręgowej, a także dwa razy tryumfował w swojej grupie w czwartej lidze. Jednak tego gdzie są puchary za tamte osiągnięcia nie wie nikt, a jedynym co znajdziemy w klubowej gablocie są trzy pająki. Stadion Mieszka jak na czwartoligowe standardy jest naprawdę imponujący. 8000 miejsc z czego 2050 siedzących. I to by było na tyle jeśli chodzi o plusy obiektów, bo zarówno obiekty treningowe jak i baza młodzieżowa były w beznadziejnym stanie.
Cel na ten sezon w lidze był dla mnie jeden - drugie miejsce. Zastanawiacie się pewnie dlaczego? Ano dlatego:
Lubuszanin był zdecydowanym faworytem. Spadkowicz z poprzedniego sezonu miał kadrę znacznie silniejszą niż inne zespoły z czwartej ligi. Paradoksalnie zawodnicy na poziomie tych z Lubuszanina nie chcieli wzmocnić Mieszka występującego przecież w tej samej lidze. No, ale nie było co narzekać, trzeba było wziąć się do pracy i po cichu liczyć na potknięcie drużyny z Trzcianki, które moglibyśmy wykorzystać. Jednak to były główne marzenia, a za realny cel uznałem wspomniane już drugie miejsce. To jak będziemy grać, a przynajmniej jak chciałbym byśmy grali było dla mnie od początku oczywiste. Nie mogło być innego wyboru. 4-3-3 przechodzące płynnie w 3-4-3, wymienność pozycji, posiadanie piłki, rozklepywanie rywali. Tylko czy da się to zrobić w Polsce? Czas pokaże.
W klubie nie zastałem zbyt wielu dobrych zawodników. W sumie nie zastałem żadnych dobrych. Z kilkoma podpisałem kontrakty tymczasowe, zarabiali tylko kiedy grali, a na rezerwowych nadawali się idealnie. Oto dwóch najlepszych z nich:
Z wolnego transferu (o jakichkolwiek wypożyczeniach mogłem zapomnieć - nikt nie chciał zasilić naszych szeregów) dołączyło do nas 11 zawodników i to oni najczęściej wybiegali na boisko. Filarami nowego zespołu mieli być:
Pozostałymi graczami, którzy do nas dołączyli byli Mateusz Szarek, Michał Śpiewak, Piotr Antoniak, Krzysztof Adamek, Adam Fajfer, Krzysztof Wilczyński i Maciej Wojciechowski.
Sparingi, jak to zazwyczaj bywa w futbolu, nie powiedziały mi zbyt wiele. W oczy rzucają się porażki z Opalenicą (0-5) i Kaliszem (1-4) jednak tam gra była znacznie lepsza niż wynik. Zauważyłem także, że moi zawodnicy starali się unikać zagrań "na pałę" i próbowali rozklepywać rywali. Dobry zwiastun przed nadchodzącym sezonem, który zaczęliśmy lepiej niż się spodziewałem. 4 zwycięstwa i jeden remis dawały mi zaskakujące trzecie miejsce z takim samym dorobkiem punktowym jak Lubuszanin i Huragan Pobiedziska.
Po tak dobrym początku przyszedł czas na Puchar kujawsko-pomorsko-wielkopolski. W rozgrywkach tych biorą udział drużyny z czwartej ligi Kujawsko-Pomorskiej, Wielkopolskiej (Północ) i Wielkopolskiej (Południe), a także z trzeciej ligi Kujawsko-Wielkopolskiej. Na pierwszy ogień poszła Victoria Ostrzeszów z tego samego poziomu rozgrywkowego co my, ale z ligi Południowej. Po niezbyt ciekawym widowisku wygraliśmy za sprawą superrezerwowego Piontka, który pojawił się na boisku w 59 minucie by niecałe 60 sekund później strzelić jedynego gola w meczu.
Po przerwie na mecz pucharowy przyszedł czas na powrót do ligowej rzeczywistości. W kolejnych trzech meczach mieliśmy podjąć dwie drużyny, które miały tyle samo punktów co my. Ale przed tymi dwoma ciężkimi pojedynkami czekał nas mecz ze Świtem Piotrowo - przedostatnią ekipą w lidze. Test zdaliśmy, choć nie obyło się bez problemów, bo niecałe 20 minut przed końcem na tablicy widniał wynik 1-0 dla drużyny z Piotrowa, ale dzięki świetnej końcówce mogliśmy cieszyć się z trzech punktów. W tej kolejce dostaliśmy także świetny prezent. A właściwie dwa. Jeden z nich dostaliśmy od drużyny 1920 Mosina, która na wyjeździe ograła Lubuszanin 1-0 i dzięki temu zwycięstwu awansowała na drugie miejsce w lidze. Z kolei Tarnovia Tarnowo Podgórne pokonała u siebie Huragan 2-1. Dzięki tym rozstrzygnięciom mieliśmy trzy punkty przewagi nad obiema ekipami i byliśmy w korzystniejszej sytuacji przed spotkaniami z nimi.
Najpierw do Gniezna przyjechał Lubuszanin, który był zdecydowanym faworytem tego spotkania. Na Stadion Miejski przybyło rekordowe 357 osób. Mecz zaczął się nerwowo - każda ekipa otrzymała po jednej żółtej kartce. W trzynastej minucie stało się coś czego nie spodziewał się nikt - Luba dośrodkował z rzutu rożnego, bramkarz rywali nie złapał piłki do której dopadł Malesa i umieścił ją w siatce. Lubuszanin nie zdążył otrząsnąć się po stracie gola, a już piłka po raz kolejny zatrzepotała w siatce. Znów dośrodkował Luba z rożnego, Malesa przeszkodził obrońcom w wybiciu piłki, do której dopadł Fajfer i nie zastanawiając się huknął z 12 metrów obok bezradnego bramkarza. 2-0. 15 minuta. Wynik marzenie. W dalszej części meczu nie działo się zbyt wiele, kontrolowaliśmy spotkanie nie dając rywalom żadnych szans. Lubuszanin ani razu nie uderzył w światło bramki! Gdy rozległ się ostatni gwizdek cała drużyna Mieszka zebrała od kibiców zasłużone brawa.
Nie mieliśmy czasu na świętowanie gdyż już tydzień później w Gnieźnie zawitał Huragan. Mecz nie mógł się gorzej zacząć. W 3 minucie Rzepa oddał strzał głową, piłkę na słupek sparował Czyszczon lecz ta odbiła się potem od niego i wpadła do bramki. Bramka skomplikowała nam mecz lecz nie zamierzaliśmy się poddawać. W 39 minucie Piontek dośrodkował z wolnego do Mozesa, który przyjął piłkę i świetnym strzałem doprowadził do wyrównania. 20 minut przed końcem drużyna wymieniła kilka świetnych podań, Wdowiak zagrał do Piety, który silnym strzałem w długi róg nie dał szans bramkarzowi. W 84 minucie było już po meczu. Trzeci gol to popisowa akcja moich piłkarzy. Po niemal 20 podaniach, w większości z pierwszej piłki, piłkę do siatki skierował Kamiński.
W kolejnym meczu graliśmy z Czarnymi Wróblewo. Mecz zakończył się niespodziewanym 1-1 jednak mimo tego prowadziliśmy w lidze dość pewnie, choć ścisk w tabeli był duży. Mosina, Lubuszanin i Huragan traciły do nas 4 punkty, a Iskra Szydłowo miała 5 oczek mniej od nas.
W jeszcze lepszych nastrojach niż poprzednio przystępowaliśmy do meczu pucharowego. Rywal - Dąbroczanka Pępowo - przedostatnia drużyna Południa. Byliśmy zdecydowanym faworytem. Mecz pokazał, że na tak niskim poziomie rozgrywek nie można być niczego pewnym i zamiast pewnego wysokiego zwycięstwa mieliśmy wymęczone 2-1 po golu Piontka w 85 minucie. W kolejnych trzech meczach zgarnęliśmy 7 punktów.
Od trzeciej rundy pucharu okręgowego rozgrywany jest mecz i rewanż. Z tej okazji wybraliśmy się odwiedzić Pakość. Czekała tam na nas miejscowa Notecianka - przedostatnia drużyna III ligi. Mimo, że to rywale stworzyli sobie więcej okazji to my mogliśmy się cieszyć ze zwycięstwa. 2-1 było bardzo korzystnym wynikiem przed rewanżem. W kolejnych trzech meczach zgarnęliśmy 7 punktów. Tyle samo oczek uzbierał Lubuszanin, więc status quo został zachowany.
Rewanż z Notecianką zapowiadał się niezwykle ciekawie. Mecz był jednak dość nudny i po wyrównanym spotkaniu wygraliśmy 2-1 i awansowaliśmy do ćwierćfinału jako jedna z dwóch drużyn z czwartej ligi - drugą był Lubuszanin. Przed przerwą zimową rozegraliśmy jeszcze cztery mecze, w których zdobyliśmy 10 punktów co pozwoliło nam udać się na przerwę zimową w roli lidera.
Pierwsze mecze po przerwie zimowej to spotkania pucharowe z Nielbą Wągrowiec. Nie mogliśmy skorzystać niestety z Kamińskiego, który nabawił się kontuzji kostki i miał nie zagrać przez 5 tygodni. Przed spotkaniem rozegraliśmy kilka spraingów by nie wychodzić "na świeżo" na ćwierćfinał. Pierwszy mecz rozgrywaliśmy u siebie i mimo dobrej postawy to rywale cieszyli się ze zwycięstwa. 1-0 po bramce Sergiela znacząco skomplikowało nam sprawę awansu.
Dwa tygodnie później w Wągrowcu mieliśmy grać mecz o awans. Nielba nie zamierzała nas zlekceważyć i już w siódmej minucie Sergiel strzelił nam gola. Dwadzieścia minut później przebudził się Luba, który wykończył zespołową akcję precyzyjnym strzałem. Na odpowiedź rywali nie trzeba było długo czekać, bo niecałą minutę po bramce Luby piłkę to siatki wpakował Matuszewski. Kilka minut później znów dał o sobie znać Luba, który wykorzystał świetne podanie Wilczyńskiego. 2-2 do przerwy. Rezultat, którego się nie spodziewałem. Do awansu wystarczała nam jedna bramka. I tę bramkę strzeliliśmy! Znów asystował Wilczyński, ale tym razem w dobrym miejscu znalazł się Fajfer i to on strzelił przepięknego gola. 5 minut przed końcem piłkarze Mieszka zostali wybudzeni z pięknego snu przez Matuszewskiego. 3-3 i to Nielba awansuje dalej. Moi piłkarze mogą być jednak z siebie dumni i nie wydaje mi się by ktokolwiek miał do nich pretensje za odpadnięcie po takiej walce z rywalem z wyższej ligi.
Z powodu odpadnięcia z Pucharu mogliśmy skupić się na lidze. Co ciekawe pierwszy mecz rozgrywaliśmy z Lubuszaninem. Był to chyba mecz sezonu - to jego wynik w dużej mierze mógł zdecydować o tytule. Przed meczem mieliśmy 4 punkty przewagi nad Lubuszaninem, reszta już dawno została w tyle. Spotkanie z ekipą z Trzcianki było niezwykle wyrównane. Oba zespoły po razie obiły poprzeczkę, ale to my, dzięki bramce Wilczyńskiego mogliśmy cieszyć się ze zwycięstwa. 7 punktów przewagi. Teraz wystarczyło dowieźć to do końca.
Co prawda kolejne spotkanie zremisowaliśmy jednak w następnych meczach drużyna pokazała charakter. 3 zwycięstwa, 10 bramek, z czego 6 fenomenalnego wiosną Luby. Lubuszanin nie zamierzał odpuszczać jednak to Mieszko Gniezno, na kolejkę przed końcem, zapewnił sobie awans wygrywając z Płomieniem Przyprostynią 2-1. W ostatnim meczu nie graliśmy już o nic, jednak klub zorganizował Dzień Kibica - bilety sprzedawane były za pół ceny, a na trybunach pojawiło się rekordowe 803 widzów. Miejmy nadzieję, że w przyszłym sezonie będzie taka frekwencja co mecz, bo klubowe finanse nie wyglądają zbyt rewelacyjnie - prezes podziela moje ambicje i także chciałby rozbudować obiekty treningowe i młodzieżowe jednak po prostu nie ma na to pieniędzy.
Cóż, rozegraliśmy świetny sezon wygrywając ligę bez porażki, a decydujące w kwestii tytułu okazały się pojedynki z drużyną z Trzcianki, która mimo tego, że była zdecydowanym faworytem rozgrywek musiała uznać naszą wyższość.
Ciężko wyróżnić tylko jednego piłkarza, bo graliśmy świetnie jako zespół. Każdy z nabytków prezentował się bardzo dobrze, tylko Kujawa, Wojciechowski i Szarek mieli słabszy początek, ale wiosną grali bez zarzutów. Luba świetnie wykorzyształ nieobecność Kamińskiego - wiosną strzelił 9 ze swoich 11 bramek. Kamiński strzelił w tym sezonie 12 bramek i zanotował 11 asyst, lecz gdyby nie kontuzja jego dorobek byłby na pewno dużo bardziej imponujący. Wilczyński także zrobił swoje - 10 bramek i 5 asyst to bardzo dobry wynik. Czyszczon czyszcił wszystko aż miło i nie zaliczał głupich błędów. Fajfer rządził w środku pola, do tego ugrał 10 punktów w kanadyjce, a na długo w pamięci pozostanie mi jego gol z Czarnymi Wróblewo gdy z własnej połowy przelobował bramkarza rywali. Na osobne słowa pochwały zasługuje też Piontek, który mimo tego, iż miał być rezerwowym był ważną postacią w zespole, a dzięki jego świetnie wykonywanym stałym fragmentom zespół kilkukrotnie wygrywał mecze.
W minionym sezonie udowodniliśmy, że tiki-taka może dać wspaniałe rezultaty nawet w polskiej lidze. Przegraliśmy tylko jeden oficjalny mecz w sezonie - z drużyną z wyższej ligi. Byliśmy zdecydowanie najlepszą drużyną jeżeli chodzi o grę piłką. Muszę także wspomnieć o waleczności moich piłkarzy - 8 razy jako pierwsi traciliśmy bramkę lecz mimo tego 5 meczów zakończyło się naszymi zwycięstwami, a dwa remisem.
W czerwcu otrzymałem niespodziewany telefon. Mój dziadek zadzwonił z gratulacjami. Nie mam zielonego pojęcia jak się dowiedział, że trenuję drużynę w czwartej lidze. Powiedział mi też, że trzyma za mnie kciuki i zawsze mogę do niego zadzwonić gdy będę potrzebował porady. Niewątpliwie nie raz z niej skorzystam. A tymczasem trzeba się zacząć przygotowywać do mojego pierwszego sezonu w trzeciej lidze.
Mam nadzieję, że Wam się podobało i zainteresują Was dalsze losy młodego Cruyffa. Chciałbym również podziękować tts0 za poświęcenie swojego czasu na przeanalizowanie mojej taktyki i wskazanie jej słabych stron. Nie mam pojęcia jak często będą pojawiać się manifesty - z czasem na FM'a bywa różnie, ale liczę, że mi go nie zabraknie, bo wyznaczyłem sobie kilka ciekawych celów w tej karierze i mam zamiar je osiągnąć.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ