La Liga Santander
Ten manifest użytkownika matifcb przeczytało już 2123 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Chciałbym przede wszystkim powitać wszystkich użytkowników gdyż jest to mój pierwszy manifest i mam nadzieję, że nie ostatni ;) Od dłuższego czasu kusiło mnie by opisywać w manifeście którąś ze swoich karier, jednak w najbliższym czasie do tego nie dojdzie z powodu dość małej ilości czasu, który mogę poświęcić na FM-a. Sami wiecie – obowiązki, życie prywatne, także inne rozrywki niż FM. Doszło do sytuacji, w której czasem jeden sezon rozgrywam w jeden dzień, a czasem w 2-3 tygodnie. Gdyby doszło do tego pisanie manifestów to prawdopodobnie opublikowanie 6-7 sezonów zajęłoby mi z pół roku. Niedawno wróciłem do FM-a po kilku miesiącach przerwy i w tym momencie prowadzę trzy kariery (FC Barcelona, Olympique Marsylia i Badalona) i gram danego dnia w tę, która mi najbardziej odpowiada (utrzymywanie się na szczycie, dotarcie w kilka sezonów do tego szczytu czy droga od zera do bohatera). Wszystkie są na dość wczesnym etapie i jeśli uda mi się wygospodarować w najbliższych tygodniach dość czasu to pojawi się tu opis jednej z dwóch ostatnich. No tyle jeśli chodzi o przywitanie, czas na część właściwą.
Każdy z Was ma zapewne swojego ulubionego piłkarza, idola z najmłodszych lat. Jego najlepsze występy, bramki, asysty i zagrania moglibyście oglądać w nieskończoność. Jednak kariera piłkarza nie trwa zbyt długo i gdy Wasz idol odchodzi z klubu to dalej staracie się go oglądać (nieważne czy jest to finał LM czy mecz w lidze brazylijskiej z czerwoną latarnią – w końcu dla swojego idola warto nawet zarwać noc). I nawet gdy Ci wielcy piłkarze zbliżają się do emerytury to gdzieś w sercu skrycie marzycie, że powrócą do Waszego ulubionego klubu, że znów będziecie mogli oglądać ich w koszulce, w której zdobywali najważniejsze trofea w swojej karierze. Nawet jeśli wiecie, że to niemożliwe, że nawet jak dany piłkarz wróci to i tak nie będzie w stanie zaoferować gry na odpowiednim poziomie, to i tak warto wierzyć. Może akurat zarząd lub trener wpadną na pomysł by zaserwować kibicom powrót ich idola, a gdy ten trafi z formą to będzie to dla wielu fanów spełnienie marzeń. Czy takie sytuacje nie występują w prawdziwym świecie? W Chelsea znów w ataku możemy zobaczyć jednego z najlepszych afrykańskich napastników w historii. Ba, nie tak dawno Drogba zaliczył serię 3 meczów z golem dając The Blues cenny punkt z United (wyrwany dopiero w końcówce przez Robina van Persiego), a także przyczyniając się do zwycięstwa 2-1 w 1/8 Pucharu Ligi z Shrewsbury. Gdy mowa o powrotach legendarnych graczy do „swoich” klubów to w ostatnich latach mamy jeszcze jeden spektakularny powrót – wypożyczenie na dwa miesiące z New York Red Bulls Thierry’ego Henry’ego. Najlepszy strzelec w historii Arsenalu odwdzięczył się w najlepszy możliwy sposób – już w swoim debiucie, po wejściu z ławki, strzelił jedynego gola w meczu z Leeds zabierając Kanonierów do czwartej rundy FA Cup. Lepiej z Kanonierami Titi przywitać się nie mógł. Gdyby piłkarze jako podpis stosowali sposób strzelania bramek to z pewnością dokładnie tak by wyglądał podpis Henry’ego – liczba goli, które strzelił w ten sposób (delikatnie po ziemi, wewnętrzną częścią stopy w kierunku długiego słupka) pewnie już dawno przekroczyła 50. Niewiele jest piękniejszych rzeczy w futbolu niż powrót ukochanego piłkarza do klubu i zapewnienie choćby jednego zwycięstwa. Kibice Arsenalu mieli niedawno taką sytuację, kibice Chelsea także, więc dlaczego nie zapewnić tej radości kibicom Blaugrany? Tak moi drodzy, dobrze się domyślacie – Ronaldinho wraca na Camp Nou!
Przyznam, że nie jest to mój pierwszy legendarny zawodnik powracający do klubu w FM-ie. Ronaldinho już w FM-ie 12 wracał na Camp Nou, wracał także w tym FM-ie niemal 40-letni Rivaldo, który potrafił się odwdzięczyć wspaniale wykonywaną pracą jako joker – w sezonie dobijał do 20 punktów w kanadyjce wchodząc głównie z ławki – lwia część jego dorobku wzięła się ze wspaniałych stałych fragmentów gry. Jednak mimo wszystko żaden z moich poprzednich transferów nie odwdzięczył mi się w taki sposób w jaki zrobił to Gaucho.
Dwudziestego trzeciego lipca 2013 roku fani Blaugrany zostali wyrwani z letniego lenistwa wiadomością wprost niesłychaną – do Katalonii wraca Ronaldinho. Niektórzy z nich pukali się w czoło – czy ten nowy menadżer zwariował? Kilka dni temu ściągnął do klubu dwóch perspektywicznych graczy (Balanta, Kownacki), niemal dopięte jest przejście norweskiego supertalentu (Odegaard), widać, że robi mądre transfery z myślą o przyszłości, a tu nagle wyskakuje z graczem, któremu bliżej do emerytury, a zarabiać będzie więcej niż kosztował. 2,6 mln € to nie jest kosmiczna cena, jednak Queretaro musiało być zachwycone, że ktoś zapłacił tyle za podstarzałego gwiazdora. Większość kibiców była jednak wniebowzięta, nieważny był wiek zawodnika, zarobki czy cokolwiek, ważne, że wracał ich ulubieniec. Eksperci i dziennikarze byli jednomyślni – zwariowałem ;) Nie przejmowałem się jednak ich wywodami, twardo broniłem Ronniego twierdząc, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa, że wygra nam niejeden mecz. Tak naprawdę sam jakoś bardzo w to nie wierzyłem, po prostu chciałem znów ujrzeć swojego idola w bordowo-granatowej koszulce, a każda jego bramka, nawet z karnego, byłaby bardzo miłym dodatkiem.
Po totalnej rewolucji w sztabie szkoleniowym, kilku transferach nadszedł czas by rozpocząć przygotowania do sezonu. Ronnie zagrał w 4 z 6 sparingów (właściwie z 5, bo gdy graliśmy z Barcą B R10 balował jeszcze w Meksyku nie wiedząc co go czeka w najbliższym tygodniu) i zaprezentował się w nich dość przeciętnie. Ledwo jedna asysta w pierwszym meczu, a potem 3 dość bezbarwne występy nie wróżyły najlepiej. Z klubu odszedł Pedro, planowałem stawiać na młodzież, ale do czasu powrotu Suareza przydałby mi się ktoś z doświadczeniem, więc dalej liczyłem, że Gaucho w końcu odpali i zacznie zaliczać dobre występy.
Okazało się, że odpalił wcześniej niż się spodziewałem. Już w pierwszej kolejce ligowej, w której przedziwny traf sprawił, że na Camp Nou zawitał Real, Ronnie pokazał dlaczego warto było go ściągać do Katalonii. Mecz zaczął się dla nas fenomenalnie – już po niecałych 30 sekundach Casillas musiał wyciągać piłkę z siatki po strzale Alby. W 19 minucie zaczął popis Ronaldinho. Idealnie dograł z narożnika boiska do Pique, któremu nie pozostało nic innego jak umieścić piłkę w siatce. Nie minęło 15 minut, a mogliśmy oglądać niemal identyczną akcję. Znów z rzutu rożnego z prawej strony dośrodkował Ronnie, znów strzelał Pique, tym razem Gerard miał nawet czas by przyjąć spokojnie piłkę i potem skierować ją do siatki. 3-0 do przerwy. Wynik marzenie. Po przerwie przebudzili się Królewscy, na 3-1 strzelił Illaramendi, lecz 7 minut później Ronaldinho zagrał z narożnika krótko do Rafinhi, ten wypatrzył rezerwowego Balantę i dograł idealnie do Kolumbijczyka. Ten wieczór należał do Dumy Katalonii, a przede wszystkim do Ronaldinho i obrońców, którzy strzelili wszystkie cztery bramki.
Jako, że początki sezonu rządzą się swoimi prawami w kolejnych trzech meczach ligowych zdobyliśmy zaledwie 5 punktów, remisując z Celtą na wyjeździe i z Almerią na Camp Nou (!).
Nadszedł czas na rozgrywki europejskie, trafiliśmy na dość silną grupę z City, CSKA i Celticiem. Awans powinien być bezproblemowy, jednak o pierwsze miejsce będzie trzeba powalczyć. Na otwarcie zdemolowaliśmy Celtic 5-1. Wielki powrót do europejskich rozgrywek zaliczył R10, który po wejściu z ławki w 60 minucie w pierwszym kontakcie z piłką rozpoczął świetną akcję zespołową zakończoną bramką Iniesty. Minęły trzy minuty od wejścia i Ronnie po podaniu Alvesa zdjął pajęczynę z bramki golkipera Celticu. W końcówce Gaucho pewnie wykorzystał rzut karny dzięki czemu mecz kończył z dwiema bramkami na koncie.
W kolejnym meczu ligowym Gaucho strzelił kolejną bramkę po wspaniałej asyście Neymara, lecz legendarny Brazylijczyk musiał opuścić boisko po godzinie gry z powodu urazu. Podczas nieobecności R10 radziliśmy sobie bardzo dobrze, wygraliśmy 3 ligowe spotkania, a także wywieźliśmy punkt z Rosji po dość pechowym remisie, który jak się później okazało kosztował nas pierwsze miejsce w grupie. Ronnie wrócił na mecz z Bilbao, w którym znacznie pomógł w zwycięstwie zaliczając asystę drugiego stopnia przy pierwszej bramce, a także asystę przy drugiej. Z Anglii nie udało się przywieźć choćby punktu, ale nasz brazylijski nabytek rozegrał bardzo dobre spotkanie znowu zaliczając asystę drugiego stopnia, a także strzelając wspaniałego gola ze skraju pola karnego po czterdziestometrowym rajdzie.
Podrażnieni porażką gracze Dumy Katalonii stracili punkty dopiero dwa i pół miesiąca później po drodze rewanżując się City na Camp Nou 4-1. Ronnie zaliczył w tym czasie kilka solidnych występów, strzelił parę bramek, ogólnie prezentował się przyzwoicie. Nie był tak decydujący jak chociażby w meczu z Realem, ale nie było takiej potrzeby.
Po potknięciu z Villarrealem przyszedł czas na rewanż 5 rundy Pucharu Króla z Deportivo. W pierwszym meczu wygraliśmy dość skromnie po golu Marca Bartry, który wykorzystał wspaniałe dogranie Ronaldinho z rzutu wolnego. Rewanż zaczął się dość niespodziewanie, bo w 18. minucie bramkę zdobył Helder Postiga (był to jedyny strzał gospodarzy w tym meczu). Piłka nie chciała wpaść do bramki, głównie za sprawą wspaniale dysponowanego Fabricio. I gdy na zegarze mijała właśnie 80. minuta, a ja martwiłem się ewentualną dogrywką, Ronaldinho pokazał, że gdy trzeba to można na niego liczyć – w 81. minucie świetnie odnalazł się w polu karnym i z najbliższej odległości pokonał bramkarza dając nam awans do kolejnej rundy pucharu.
W kolejnym meczu udaliśmy się na Bernabeu. Niestety po pierwszej połowie na tablicy widniał wynik 2-1. W 70 minucie zdecydowałem się wpuścić dość zmęczonego po ostatnim meczu Ronaldinho. W 81. minucie Ronaldo strzelił z karnego na 3-1, lecz dwie minuty później dwóch Brazylijczyków dało promyk nadziei – to Dani Alves po świetnym długim podaniu R10 umieścił piłkę w bramce atomowym strzałem pod poprzeczkę. Niestety na promyku nadziei się skończyło i wyjechaliśmy z Madrytu z niczym, w dodatku nie byliśmy już zależni od siebie – gdyby Real wygrał zaległe mecze miałby nad nami 4 punkty przewagi. Pozostało ciężko pracować i liczyć na potknięcie Królewskich. Ronaldinho pokazał w tym meczu po raz kolejny, że potrafi wiele wnieść do gry, nawet wchodząc z ławki.
Wiedząc, że nie ma miejsca na błędy wygraliśmy 8 kolejnych spotkań w pucharze i lidze, jednak Real w dalszym ciągu trzymał nas na wirtualny dystans. Awansowaliśmy za to do finału Copa del Rey gdzie czekał na nas zespół z Madrytu, tak więc o oba krajowe trofea stoczymy bój z Realem.
W przerwie gonitwy za Królewskimi wróciły rozgrywki Ligi Mistrzów. W 1/8 spotkaliśmy się z Schalke. Pierwszy mecz na Camp Nou, już w drugiej minucie Ronaldinho wykorzystuje zagranie Messiego i jest 1-0. Po upływie nieco ponad pół godziny gry mamy powtórkę – Leo zagrywa do R10, a ten strzela swojego drugiego gola. Krótko po przerwie Neustadter wyleciał z boiska, a Messi dopełnił formalności po błędzie rywali. 3-0 i możemy być niemal pewni awansu.
Po dość pewnym zwycięstwie nad Schalke wróciliśmy do pogoni za Realem. Wygrywaliśmy wszystko jak leci, przegraliśmy jedynie rewanż z Niemcami (1-2) jednak ta porażka nie miała żadnych skutków, gdyż już po pierwszym meczu mogliśmy zastanawiać się na kogo trafimy w ćwierćfinale. W ćwierćfinale czekał na nas Liverpool, który gładko pokonaliśmy 3-0 dzięki dwóm bramkom byłego gracza The Reds – Suareza. Gaucho także miał swój wkład w zwycięstwo – przy pierwszej bramce zaliczył asystę, natomiast po jego centrze w 33 minucie obrońcy angielskiej drużyny pogubili się, do piłki dopadł Iniesta i podwyższył na 2-0.
Po meczu z zespołem z miasta Beatlesów zaliczyliśmy wpadkę z Valencią remisując bezbramkowo na Camp Nou. Potem przyszedł czas na rewanż z Liverpoolem – byliśmy niemal pewni awansu. W 52. minucie Lucas Leiva wlał nadzieję w serca fanów The Reds. Liverpool zaczął nas cisnąć jednak R10 odarł ich z jakichkolwiek złudzeń strzelając fenomenalną bramkę z rzutu wolnego.
Po tym spotkaniu rozegraliśmy jeszcze dwa świetne mecze w lidze i do finału Copa del Rey przystępowaliśmy w świetnych nastrojach. Real w ostatnich 5 meczach zdobył 5 punktów co sprawiło, że los ligi leżał w naszych rękach.
19 kwietnia 2014 roku. Stadion Mestalla. Stajemy do walki o nasz pierwszy puchar w tym sezonie. W 28. minucie otrzymujemy pierwszy cios. Balanta wylatuje z boiska. W ciągu całego sezon Kolumbijczyk tylko czterokrotnie oglądał żółty kartonik, a tylko raz obejrzał czerwoną kartkę. Oczywiście musiał wybrać sobie na to wydarzenie finał krajowego pucharu. Na złość losowi to my wychodzimy na prowadzenie. Dwa szybkie gole strzela Suarez co stawia nas w bardzo komfortowej sytuacji. Po przerwie Cristiano strzela bramkę kontaktową i zaczyna robić się nerwowo. Kilka minut po tej bramce decyduję się na zmiany. 10 minut po wejściu na boisko Ronaldinho fenomenalnym strzałem z rzutu wolnego (znowu!) pokonuje Casillasa. Real po tej bramce stracił chyba wiarę w wygraną i nie pozostało nam nic innego jak dowieźć wynik do końca. Pierwsze trofeum stało się faktem, zdobywamy Puchar Króla!
Nie mamy jednak zbyt wiele czasu na świętowanie. Już trzy dni później czeka nas wyjazd na Stamford Bridge. Petra Cecha na pewno nie ucieszyła obecność Ronaldinho w wyjściowym składzie. Brazylijczyk strzelił już Czechowi trzy bramki w barwach Barcelony, a jedną z nich bramkarz The Blues pamięta pewnie do dziś. Obawy Petra okazały się słuszne, w 37. minucie po rajdzie Messiego Ronaldinho precyzyjnym strzałem przy słupku umieścił piłkę w siatce obok bezradnego Cecha. W końcówce Suarez na raty pokonał bramkarza rywali i wracaliśmy do Katalonii z naprawdę solidną zaliczką.
Po spotkaniu z Anglikami czekał nas powrót do ligowej rzeczywistości, byliśmy w bardzo dobrej sytuacji, czekał nas rewanż z wymagającym rywalem, więc na fenomenalny w rundzie jesiennej Sociedad wystawiłem mocno rezerwowy skład. Zmiennicy kontrolowali mecz i wygrali po bramce Dongou.
Dzień później napłynęły do nas wspaniałe wieści z Andaluzji – Granada urwała punkty Realowi co oznaczało, że na trzy kolejki przed końcem wygraliśmy ligę!
Po świetnym pierwszym meczu, a także znakomitych wieściach z ostatnich dni do rewanżu przystępowaliśmy w znakomitych nastrojach.
Chelsea zaczęła mecz zgodnie z przewidywaniami rzucając się do odrabiania strat. Po dwudziestu minutach Costa pokonał naszego bramkarza. W doliczonym czasie pierwszej połowy fatalny błąd Filipe Luisa wykorzystał Ronaldinho, który przejął niedokładnie podanie obrońcy do bramkarza i skierował piłkę do pustej bramki z najbliższej odległości. Po przerwie Chelsea dalej napierała, a w 57 minucie piłkę do własnej bramki skierował ter Stegen (właściwie to piłka w niego trafiła po odbiciu od słupka i wpadła do siatki). W 67. minucie Dani Alves przyprawił fanów Blaugrany o zawał serca gdy w głupi sposób zarobił drugą żółtą kartkę i wyleciał z boiska. Chelsea potrzebowała do awansu jednej bramki. Zaczęła się dramatyczna walka z czasem. W doliczonym czasie gry Ronaldinho zagrał do młodego Halilovicia, ten fenomenalnie podał za linię obrońców do Pique (!), a ten fantastycznym lobem pokonał Petra Cecha. W tym momencie stadion eksplodował. Jedziemy do Lizbony!
Rotując składem by utrzymać formę zawodników na finał wygraliśmy ostatnie 3 ligowe mecze i pobiliśmy rekord punktów w jednym sezonie.
Wreszcie nadszedł dzień, na który wszyscy czekali. Wielki finał. Nie mogliśmy skorzystać z powracającego po kontuzji Suareza i zawieszonego Alvesa. Na boisko wybiegły takie składy:
Już w czwartej minucie rywale zafundowali nam zimny prysznic. David Silva urwał się Montoyi, dośrodkował na głowę Dżeko, a ten na raty pokonał ter Stegena. Na odpowiedź nie trzeba było czekać nawet dziesięciu minut. Montoya postanowił się zrehabilitować, wrzucił piłkę w pole karne, Ronaldinho zgrał ją głową w stronę Messiego, któremu pozostało tylko pokonać bramkarza z kilku metrów. 1-1. Jeszcze przed przerwą Alba dośrodkował w pole bramkowe, a tam znalazł się Ronaldinho i jak rasowy napastnik wpakował piłkę głową do siatki. Na przerwę schodziliśmy z jednobramkowym prowadzeniem. Pellegrini zafundował Obywatelom niezłą suszarkę w przerwie, bo już minutę po rozpoczęciu drugiej połowy mogli cieszyć się z remisu – Dżeko wycofał do Aguero, ten wystawił piłkę Fernandinho, który huknął z dystansu. Dwadzieścia minut później Brazylijczyk znów wpisał się do protokołu – tym razem zarobił czerwoną kartkę. Mimo gry w przewadze mecz był wyrównany. Do końca regulaminowego czasu gry nie padły już gole, czekała nas dogrywka. W 97. minucie Samper zagrał do Ronaldinho ten wycofał piłkę do Halilovicia, który FE-NO-ME-NAL-NIE uderzył z 30 metrów trafiając w poprzeczkę, a tam, jak Inzaghi za najlepszych czasów, w idealnym miejscu i idealnym czasie znalazł się Ronaldinho, który wpakował piłkę do siatki obok bezsilnego Harta. W tym momencie cała Katalonia eksplodowała. Wynik utrzymał się już do końca. Barcelona wygrała Ligę Mistrzów! A wszystko za sprawą 2 goli i asysty genialnego Brazylijczyka, którego wiele osób jeszcze przed startem sezonu skreślało.
Ronaldinho rozegrał fenomenalny sezon. W 45 meczach (z czego 16 z ławki) zanotował 20 trafień (3 z rzutów karnych) i 15 asyst. W klasyfikacji kanadyjskiej ustąpił tylko niesamowitemu Leo Messiemu, który strzelił 53 bramki (z czego aż 40 w lidze) i zanotował 17 asyst. Messi był królem ligi jednak to do Ronniego należała Liga Mistrzów. Dzięki 11 trafieniom, w wieku 34 lat, Gaucho został królem strzelców tych elitarnych rozgrywek prowadząc Dumę Katalonii do końcowego tryumfu. Co ciekawe Brazylijczyk tylko dwa razy był wybierany graczem spotkania – w ćwierćfinale Copa del Rey z Betisem i w wielkim finale LM w Lizbonie.
Ronaldinho zdobył Złotego Buta LM, a także trafił do jedenastki marzeń tego turnieju.
Genialny sezon Brazylijczyka zaowocował nowym kontraktem do 2017 roku. Za to co zrobił kiedyś dla Barcy i za to co zrobił w minionym sezonie należy mu się zakończenie kariery w stolicy Katalonii.
Świetna postawa Ronniego nie pozostała niezauważona także przez selekcjonera Brazylii. Gaucho dostał powołanie na mistrzostwa świata, które odbędą się w jego ojczyźnie!
Cóż, pozostaje tylko oddać hołd zawodnikowi, który mimo 34 lat na karku był w stanie poprowadzić Barcelonę do sukcesu w Lidze Mistrzów. Oto człowiek-legenda, jedyny czarodziej w historii piłki nożnej:
Jeśli dotrwaliście do końca to dziękuję za przeczytanie i czekam na Wasze opinie - co zmienić, poprawić w pisaniu manifestów.
Ten manifest jest tylko jednorazowym manifestem dotyczącym FC Barcelony, w przyszłości pojawi się jeszcze maksymalnie jeden taki, jeśli dotrę do momentu, w którym Ronnie zakończy karierę to pojawi się manifest potsumowujący jego dokonania.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Aerobik - męska rzecz? |
---|
Trening aerobiczny jest ważny, kiedy zależy nam na doskonaleniu dynamiki piłkarzy. Rozwija umiejętności takie jak Zwinność, Przyspieszenie, Szybkość. Przydaje się szczególnie przy szkoleniu skrzydłowych i obrońców. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ