Scott Allan szybkim, zdecydowanym krokiem opuścił klubowy budynek. Stadion, choć mały i przesiąknięty prowincjonalnością, miał swoje zalety. Przede wszystkim był z trzech stron otoczony zabudową miejską, a tuż obok niego przebiegała droga B905 prowadząca do autostrady M876. Dawało to dość bliską perspektywę możliwości wyrwania się z tej zapadłej dziury w kierunku cywilizowanego świata. Choć samo Stenhousemuir podlegało pod obszar administracyjny Falkirk, to jednak dało się w nim poczuć atmosferę typowego brytyjskiego małego miasteczka. Jednym dawała ona poczucie oderwania się od pędu codzienności, wyciszenie, stabilizację i niezwykle pożądany spokój. Innym nie.
- Kurwa, co ja tu robię - mruknął pod nosem, obchodząc główną płytę boiska w celu dostania się na klubowy parking, gdzie pozostawił swoje srebrne Volvo. Choć słyszał hałas z pobliskich ulic, przed sobą widział zieloną przestrzeń i majaczące w oddali obiekty Stenhousemuir Cricket Club. Zauważył, że podczas meczów podobnym widokiem mogli raczyć się kibice usadowieni na głównej trybunie. - Pieprzona wieś.
Scott nigdy nie należał do miłośników tego typu krajobrazów. Nic dziwnego - w końcu był Glaswegian. Ten fakt napawał go nieprzebraną dumą. Anglików - czy też, jak sam wolał mówić, tych z południa - uważał za nadętych krawaciarzy mylnie przekonanych o własnej wspaniałości i wyższości nad resztą świata. Na każdym kroku podkreślał swoją przynależność do Szkocji, a w obliczu nadchodzącego referendum niepodległościowego nie wyobrażał sobie, by ktokolwiek z jego otoczenia mógł zagłosować przeciwko. Za kolebkę tej szkockości uważał swoje ukochane Glasgow - niezależnie od tego, co na temat tego miasta mówiono na południu.
- He scores when he wants, he scores when he waaaaants... - kilka głosów w chóralnym śpiewie nieśmiało przebijało się przez panujący w budynku gwar. Ich tembr oraz akcent zdradzały nie tylko pochodzenie, lecz także - w przybliżeniu - ilość wlanego w gardła piwa. A przecież czekała ich jeszcze druga połowa.
Ku uciesze zgromadzonej w The Louden Tavern gawiedzi Urugwaj prowadził do przerwy z Anglią 1:0 po golu Luisa Suareza. Mimo niesprzyjającej pory - godzina 15:00 w czwartek z pewnością nie stanowiła wymarzonego terminu dla ludu pracującego - lokal wypełniony był po brzegi ludźmi spragnionymi mundialowych emocji. A już w szczególności tych związanych z ewentualną porażką ukochanych sąsiadów. Reklamy sączące się z zawieszonych na ścianach telewizorów zostały kompletnie zagłuszone przez rozmowy toczące się w każdym zakątku pomieszczenia, przez co atmosfera bardziej kojarzyła się ze średniowieczną karczmą niż sportowym pubem usytuowanym tuż przy Ibrox Stadium, stworzonym tylko w jednym celu - by gromadzić kibiców Glasgow Rangers i zapewnić im niezapomniane piłkarskie doznania. Od fanatyków dla fanatyków. W to miejsce nie dało się trafić przypadkiem - już z daleka wykrzykiwało ono nazwę klubu. Ściany, wymalowane oczywiście w niebiesko-białe barwy, pokryte były zdjęciami przedstawiającymi historię niemal od zarania dziejów drużyny. Gdzieś w rogu, w nieszczególnie wyróżniającym się miejscu, umieszczono fotografię piłkarzy celebrujących zdobycie tytułu mistrza Irn-Bru Division Two.
- Czyli to już nie będzie Division Two?
Darren był przyjacielem Scotta ze szkolnej ławy. Typem gościa, z którym paliło się papierosy za winklem i odpalało petardy w łazience. Niski, rudowłosy mężczyzna uosabiał stereotyp prostego, szczerbatego Brytyjczyka. Nie wyglądał może jak typowy chav, ale mentalnie zbytnio od niego nie odbiegał. Dla swoich był jednak najlepszym kompanem do kufla, jakiego można było sobie wymarzyć.
- Nie, tłumaczę przecież. Premier League, Championship, League One i League Two. Tak samo jak w Anglii.
Z kolei Ryan z całych sił starał się być jego przeciwieństwem. Wysoki, nieco otyły, noszący okulary sąsiad Darrena mieszkający w domu naprzeciwko usiłował w towarzystwie zgrywać intelektualistę. Jednak choć często mówił o faktach i momentami używał stanowczo zbyt wielu mądrze brzmiących słówek, w głębi duszy był takim samym zwyczajnym facetem. Do towarzystwa wkupił się za młodu, przynosząc biało-zieloną flagę wywieszoną przed jednym z pubów we wschodnim Glasgow. Piesza wędrówka przez pół miasta jeszcze przez lata była obiektem żartów, niekiedy dość brutalnych.
- A co z Irn-Bru?
- A co ma być?
- Nadal będą sponsorem?
- Nie. Będzie po prostu Scottish Championship i tak dalej. Irn-Bru znika.
- Ale przecież każdy kocha Irn-Bru!
- To teraz będą musieli pokochać szkocką piłkę - Scott włączył się do rozmowy, wywołując gromki śmiech przy stoliku.
- To jeszcze nic - odparł Ryan. - Jakiś światły umysł w FA wymyślił, że z League Two wreszcie będzie można się spierdolić. Śmiałek, który zajmie ostatnie miejsce, zagra w barażu ze zwycięzcą meczu pomiędzy mistrzami Highland i Lowland League.
Darren podrapał się po głowie - wnikliwie analizował informacje.
- League Two, czyli Division Three? Mówże po ludzku, stary.
Ryan westchnął, kiwając jedynie głową.
Scott tradycyjnie rzadko dodawał w konwersacji coś od siebie. Nie dlatego, że uważał jej poziom za zbyt niski - choć często zarzucano mu zadufanie w sobie, w głębi duszy kochał swoich przyjaciół. Zaliczali się oni do niezwykle wąskiego grona osób, które szanował. Za to inni, przypadkowo spotykani ludzie z reguły byli postrzegani jako przeszkody na drodze do celu. Celu, który przyświecał mu już jako młodemu chłopcu, kiedy nie rozumiał jeszcze do końca rywalizacji, którą żyło całe Glasgow i okolice. Celu, który uświęcał środki - Ibrox. Pragnął wybiec na murawę w otoczeniu pięćdziesięciu tysięcy kibiców w niebieskich barwach. Dziewięcioletni Scott rozpoczął przygodę z piłką, trafiając do swojego rocznika w klubie. Na żadnym etapie tej drogi nie przejawiał umiejętności technicznych, które mogłyby wyróżniać go spośród innych. Miał za to cechę bardzo rzadko spotykaną w piłce juniorskiej - był niezwykle zdyscyplinowany taktycznie i posiadał wielką boiskową inteligencję. Do tego dokładał olbrzymią pasję i zaangażowanie wkładane w grę oraz przyzwoity odbiór piłki. Na środek obrony był za niski, naturalnie zakwalifikowano go zatem jako defensywnego pomocnika. Jako czternastolatek miał już swoją zdefiniowaną tożsamość, dość dobrze kojarzono go wśród trenerów. Mimo to często nie mieścił się jednak w składzie z najbardziej prozaicznego z możliwych powodów - jego pozycję zajmował inny chłopak, który po prostu lepiej grał w piłkę. W mniemaniu Scotta cel uświęcał środki, toteż na jednym z treningów kolano lepszego technicznie gracza zderzyło się z wyprostowaną nogą bardziej zdeterminowanego rywala. Zerwanie więzadeł miało oznaczać wakat w jedenastce, ale młodzieńczy zapał przesłonił fakt, że w planie powstała istotna luka - choć rodzice uwierzyli w przypadkowość zagrania, zrzucając je na karb trudnego wieku, to sztab szkoleniowy był bezwzględny - piłkarska przygoda Scotta w klubie jego życia dobiegła końca. Nie oznaczało to jednak końca drogi, a jedynie jej początek. Choć ukończył szkołę średnią i zatrudnił się na pełen etat w osiedlowym sklepie, bez przerwy zajmował go futbol. Droga edukacji trenerskiej po kilku latach zaprowadziła go do Partick Thistle i pracy z juniorami. Bonusem była lokalizacja klubu w dzielnicy Glasgow sprzyjającej Rangersom. Już tam zaczął zdradzać cechy, które później miały stanowić jego charakterystykę. Wymagał pełnego zaangażowania i lojalności wobec siebie oraz drużyny. Każdy, kto wykonał jakiekolwiek ćwiczenie lub zagranie na pół gwizdka, musiał liczyć sie z karą. Musiał panować absolutny porządek oparty na wspólnej pracy i wzajemnym wsparciu. Do historii przeszła scena, gdy jako trener najstarszego rocznika juniorów Scott ściągnął z boiska skrzydłowego uważanego za największy talent w szkółce już po dwudziestu minutach gry. O jeden drybling za daleko. Latem 2013 roku został asystentem Allana Johnstona w Kilmarnock. Tandem nie funkcjonował jednak zbyt efektywnie, a gdy po roku pracy menedżer wskutek niezadowalających wyników pożegnał się z klubem, on poszedł w jego ślady.
Z zamyślenia wyrwał Scotta przybierający na sile głos Darrena kontrastujący z ciszą, jaka nagle zapadła dookoła.
- Jedź, jedź, jedź, jedź... JEDŹ, KURRRRRRRRRWAAAAAAAAA...
Choć siedzieli tylko w knajpie, przy takim wybuchu hałasu mogli poczuć się jak na Ibrox. To właśnie takimi momentami Louden Tavern pracowała na swoją reputację. Harmider trwał. Jedni zaczęli wykrzykiwać do telewizorów obelgi pod adresem Anglików. Inni zachwycali się techniką strzału Suareza. Nieliczni, głównie starsi kibice zauważyli, że Urugwajczyk po prostu wziął i zajebał, ale kto by ich tam słuchał.
- Tak jest! - wykrzyknął Scott, nie siląc się już na udawanie braku zainteresowania. - Up yer arse, bloody sassenach!
- Aye, bugger off! - wtórował mu Darren. Ryan z kolei przytomnie udał się do baru po kolejne piwo.
Kolejne minuty pozostałe do końca meczu upłynęły nadzwyczaj szybko. Druga porażka Anglików w grupie oznaczała pożegnanie z turniejem. Bynajmniej nie zmartwiło to nikogo w Louden Tavern - niemal wyszczekane who are ya?! podkreślone zostało melodyjnym, idealnie pasującym do tej okazji cheerio.
Gdy kurz po bitwie opadł, na placu pozostali tylko najsilniejsi. Wśród nich oczywiście święta trójca stałych bywalców lokalu, usadowionych w tym samym miejscu od piętnastu lat.
- Scott, bracie - Darren pochylił się do przodu. - Myślisz, że dostaniesz tą robotę?
Krótkowłosy mężczyzna upił ostatni łyk złocistego trunku ze szklanki, po czym z charakterystycznym dźwiękiem odstawił ją na blat.
- Znasz mnie, Darren. Przecież już ją dostałem.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ