Miał być cud – jest Tusk. Jakoś mi się tak zrymowało, ale nie o tym będzie. Kilkadziesiąt minut temu skończył się
mecz Reprezentacji Polski ze Słowenią, który rozpoczął batalię o udział w Mistrzostwach Świata w RPA. Koń jaki jest każdy widzi – to już nie ogier, hunter lub gidran ale szkapa, muł albo
wałach na dodatek ze słabym masztalerzem. 11 lipca 2006 roku kiedy selekcjonerem zostawał Leo Beenhakker liczyłem na cuda, na „grę na tak” jak to mawiał Jerzy Engel, przede wszystkim na to, że na większych imprezach po trzech meczach nie będziemy musieli wywieszać białych flag – dzisiaj większe imprezy mają miejsce po meczach reprezentacji, a białe flagi wyciągają polscy piłkarze, kiedy ich organizm nie jest w stanie przetrwać kolejnej kolejki przy stole z wódką lub innym trunkiem.
Trener, czy też jak kto woli - selekcjoner przestał być autorytetem, magia Beenhakkera wraz z świetną filozofią futbolu skończyła się dość szybko. Krótko mówiąc – czar prysł. Teraz tacy kozacy jak „kto polewa” Boruc, „rozczarowanie” Jeleń, „tylko Arminia” Wichniarek, „fochmistrz” Matusiak kończą z grą w beenhakkerowych barwach albo pokazują swoje żenujące oblicze. Obok nich krążą „szybki i wściekły uciekający Odonkor” Dudka oraz „no – look pass” Majewski. Leo miał być człowiekiem z innej planety, kimś kto spoza związkowego, polskiego betonu spojrzy na naszą piłkę i co najważniejsze – odmieni ją. Tymczasem zdobył jeden punkt na ME, a więc wypadł zupełnie gorzej niż Janas i Engel na MŚ. Polski NapoLeo zbliża się do jakiegoś polskiego Waterloo. Od pierwszego czerwca i meczu z Danią, poprzez spotkania kolejno z: Niemcami, Chorwacją, Austrią, Ukrainą i „dzisiejszą” Słowenią Polacy nie potrafią wygrać meczu. Sześć spotkań bez zwycięstwa z trzema strzelonymi bramkami i siedmioma straconymi musi robić wrażenie – niestety negatywne. Coś chyba się kończy, jak myślicie?
Oprócz tego prawie dzień w dzień polska piłka musi walczyć z życiowymi frustratami oraz chorymi psychicznie bandytami, których określa się także mianem kiboli, pseudokibiców, mających z futbolem tyle wspólnego, że ubierają szalik, dzięki któremu mogą komuś obić mordę. Dopóty dopóki nie wygonimy hołoty ze stadionów i ulic - sukces osiągnąć będzie trudno. Może kiedyś zobaczymy ich w ZOO, na razie biegają po Polsce z pałami, kastetami i tępotą wymalowaną na twarzach. Oby jak najkrócej.
Kolejnymi terrorystami polskiego futbolu są darmozjady z Polskiego Związku Piłki Nożnej – bez podstawowych cech dobrych menedżerów, czy decydentów. Ryba psuje się od głowy, w tym przypadku należącej do Michała Listkiewicza – juhasa stojącego na czele stada czarnych owiec. Gorzej bo nie widać wilka, który mógłby to wszystko pożreć. Wygląda na to, że i wilk syty i owca cała. Dyplomatyczne zabiegi w tym towarzystwie, to jak ściganie się z Usainem Boltem. Próbował PiS, no to Lipiec pokazał, że kto mieczem wojuje od miecza ginie – widocznie swój swojego poznał. Słaba polska władza nie potrafi poradzić sobie z prezesem „jak odejdę, to i tak będę” Listkiewiczem. UEFA chroniąc swoich ziomków nie pozwoli na radykalne kroki – chyba, że zaryzykujemy i zobaczymy czy to realne groźby, a może zwykły, taki trochę kremlowski blef. Jedno jest pewne – tałatajstwo trzeba wykopać, nawet płacąc wysoką cenę. Czas przynieść taczki i zacząć wywozić. Nie pojedynczo… raczej tonami.
Jest jeszcze totalnie egzotyczna, a wręcz marginalna Ekstraklasa, której korupcyjna trucizna przeżarła jelita i poplątała nogi. Król szczurów i kanalii – Fryzjer, wraz z nikczemnikami w postaci piłkarzy, działaczy i przede wszystkim głównych antybohaterów sędziów przez lata rządził polską piłką. Ustawione mecze a więc emocje, wiara i zaangażowanie młodych nie pomieszanych z resztą moralnego ścierwa - piłkarzy i kibiców. Jeżeli dna sięga wspólne dobro przegrywamy wszyscy razem. Samobóje strzela jeden piłkarz, ale przegrywa cały zespół. Najłatwiej byłoby zostać piłkarskim kosmopolitą, ale to niegodne i co najważniejsze pozornie proste.
Na szczęście polska piłka to nie tylko PZPN, hołota i złodzieje, to także nasze podwórka – gdzie ludzie bez względu na rożne antypatie grają, starają się i kopią po prostu dla zabawy. Od małego brzdąca do leciwego oldboja. Taki lokalny pozytyw przebije wszystkie pozostałe złe wrażenia, dopóki ktoś nie znacznie budować trybun, sprzedawać biletów i grać jak to się mawia… profesjonalnie - mistrz może czasami zagrać słabo, amator nigdy.
Ocena stanu faktycznego, czy nadinterpretacja?
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ