Postawiłem plecak na krawężniku i odetchnąłem rześkim, wieczornym powietrzem. To miejsce będzie mi domem przez co najmniej pół roku.
Rozejrzałem się. Cefn Mawr leżało na zboczu niewysokiego wzgórza, więc miałem niezły widok na resztę wsi. Składało się głównie z niewielkich domków w stylu angielskim - dwuspadzisty dach, czerwona cegła, takie tam...
Biura stadionu przy Plaskynaston Lane mieściły się w szarym, kwadratowym budynku, w którym praktycznie cały parter zajęty był przez Druids Social Club, pub, gdzie zbierano się aby wypić za zwycięstwo albo zapić przegraną.
Aktualnie w oknach pubu paliło się światło a spoza półotwartych drzwi dochodził gwar rozmów i zapach dymu tytoniowego. Zarzuciłem plecak na ramię i przestąpiłem próg.
- Galw helo! - przywitałem się zwrotem zaczerpniętym z podręcznego słownika angielsko-walijskiego.
Barman popatrzał na mnie podejrzliwie, tak samo zresztą jak i reszta siedzącej przy stolikach i popijającej piwo ekipy.
- Cyfarchión - odezwało się kilka głosów.
- Os gwelwch yn dda cwrw - dodałem, podchodząc do baru. Kilka osób zarechotało, barman uśmiechął się pod nosem, ale już po chwili postawił przede mną kufel złocistego trunku ze śnieżnobiałą pianką.
- One fifty - rzucił, po czym dodał - Lepiej gadaj po angielsku. Walijski w twoim wykonaniu to istna katorga...
Najwyraźniej taki komentarz odebrano jako dowcip, bo po sali przetoczyła się salwa śmiechu i napięcie jakby zelżało.
Zamoczyłem usta w piwie.
- Jestem Daffyd - zagadał po chwili barman.
- Mirosław Ulman - odparłem.
- Eh?
- Ach, no tak - zmitygowałem się - Miro Almen. Z Polski.
Sala za moimi plecami jakby zamarła. W drażniącej uszy ciszy dał się słyszeć odgłos odsuwanego krzesła. Jednego.
Odwróciłem się. W moją stronę przeciskał się niski facet, w niebieskiej koszuli, krawacie w biało-czarne pasy i z szerokim uśmiechem na twarzy okolonej siwiejącymi włosami w nieładzie. Zanim do mnie dotarł, wiedziałem, że to pewnie mój nowy prezio.
- Witam, witam. Cieszę się, że już pan dotarł. - Mackey uścisnął mi dłoń obiema rękami. Zaraz sprawdziłem czy mam wszystkie palce na miejscu - Gents, poznajcie nowego managera Druidów. Pan Miro Almen, Polak.
Jakoś nie zauważyłem nawet cienia radości na zaciętych twarzach zgromadzonych w pubie ludzi. "Cóż - pomyślałem - Początki zawsze są trudne".
Brian wciągnął mnie w głąb sali, gdzie przy stoliku siedział zarząd klubu i zaczął ceremonię przedstawiania...
- Jones - Almen - Davies - Almen - Aldocośtam - Almen - Roberts...
Jowialne twarze moich nowych współpracowników, uśmiechnięte i zaczerwienione od atmosfery i alkoholu, wcale nie wygnały z pamięci widoku zaciśniętych zębów i złych spojrzeń kibiców, którzy nagle zaczęli opuszczać pub...
Noc spędziłem na rozkładanym fotelu w gabinecie mojego poprzednika. Mackie był na tyle uprzejmy, że wręczył mi klucze i pokazał gdzie jest ubikacja.
Biuro urządzono dość skromnie - metalowa szafka na akta, dębowe biurko, dwa plastikowe krzesełka, tablica korkowa, telefaks na półce i komputer z poprzedniej epoki. No i oczywiście rozkładany fotel, który miał się stać moim łóżkiem na najbliższy rok.
Ranek poświęciłem na ogarnięcie się po podróży i ubiegło-wieczornej popijawie. Gdy, wyszorowany i ogolony, siedziałem już w fotelu z kubkiem kawy w jednej ręce i plikiem papierów w drugiej, do biura, bez pukania, wpadł zastępca prezesa, Graham Jones.
- Morning, Miro - huknął tubalnie, po czym walnął mnie w ramię - Chodź, chodź, poznasz się z zarządem i obgadamy szczegóły. W bardziej oficjalny sposób - dodał po chwili.
Pierwsze spotkanie z zarządem NEWI Cefn Druids wspominam z rozbawieniem i odrobiną goryczy. To był właśnie ten moment, gdy dowiedziałem się, że moim wynagrodzeniem będzie 110 funtów szterlingów na tydzień, celem na sezon 2005/06 - uniknięcie spadku, a środki do zrealizowania tegoż celu określono na tysiąc funtów budżetu transferowego i trzy razy tyle miesięcznie na wypłaty dla piłkarzy. Przy okazji wyszło na jaw to, o czym wiedziałem już wcześniej, ale jakoś do wiadomości nie przyjąłem - "Starożytni" to klub kopaczy part-time, czyli takich, którzy w ciągu dnia pracują w fabryce prezerwatyw a wieczorami z pasją oddają się kopaniu szmaciaka na miejscowym, trawiastym klepisku, eufemistycznie nazywanym "płytą boiska".
Zresztą na polu konkurencji ligowej było niewiele lepiej. Takie kluby jak np. Rhyl, grający Euro-Cup, albo Bangor City, rzadko miały w swoich szeregach zawodników wartych więcej niż tysiak na rynku transferowym... W skrócie: premierliga walijska miała mniej więcej poziom "LZS Szmacianki".
Po spotkaniu odbyło się coś w rodzaju konferencji prasowej, w której udział wzięli dziennikarze z obu okolicznych gazet i kilku zapalonych kibiców. Zadali kilka nieskładnych pytań, po czym towarzystwo rozeszło się a ja zostałem sam na sam ze swoim asystentem, który zresztą grał w pierwszym składzie jako środkowy obrońca.
- Oprowadzę cię po klubie, ok? - zaproponował Aled Rowlands.
Skinąłem głową...
Wieczorem poznałem resztę sztabu szkoleniowego oraz "moich" piłkarzy. O ile sztab wykazywał pewne braki personalne, o tyle w kadrze wybór był, jak na zastane warunki, dość obfity. Nie wdając się zbytnio w szczegóły można uznać, że a) kadrę stanowiła zbieranina amatorskich graczy z okolicznych wsi i kilku równie amatorskich klubów angielskich i b) zagranicznych perełek było jak na lekarstwo. Ponad połowa miała korzenie walijskie, chociaż wcale nie było to widoczne w nazwiskach, np. skrzydłowy nosił miano Mazzarella.
Palnąłem krótką mowę powitalną, chwilę porozmawiałem z każdym z nich, po czym wywaliłem wszystkich na trening a sam usiadłem pod "blaszakiem" - wiatą z blachy falistej służącą za ławkę rezerwowych.
Po godzinie patrzenia, nawet swoim niewprawnym okiem, wiedziałem już wszystko. Chłopcy potrafili bardzo wiele rzeczy, umieli biegać, chodzić, gestykulować, ale do ich umiejętności zdecydowanie nie należało kopanie piłki prosto czy też precyzyjne podanie do kolegi na drugim skrzydle... o takich zaawansowanych ruchach jak podkręcana piłka nie wspominając.
Po skończonym treningu zarządziłem na następny dzień mecz towarzyski typu "my-wy", pomiędzy pierwszą drużyną a rezerwami, grzecznie pożegnałem się ze wszystkimi i pognałem z niezwykle optymistycznym nastawieniem do swojego biura.
* * *
Wieczorny mecz pozostawiłem w całości w rękach asystenta, z jednym tylko zaleceniem: grać w dotychczasowym ustawieniu i składzie.
W miarę upływającego czasu, bezwiednie wciskałem coraz bardziej głowę w ramiona. Gdybym miał ze sobą kamerę, nagrałbym kilka filmików i wysłał do "Just for laughs" - główna wygrana gwarantowana. Cały czas próbowałem wyodrębnić z zamieszania na boisku jakąś iskrę taktyki i przemyślunku, jednak w tym przypadku moja inteligencja zawodziła na całej linii. Nadzieję przyniosła trzydziesta minuta meczu, gdy seniorzy rozegrali solidną akcję krótkimi podaniami, wzbogaconą efektownym przerzutem na drugie skrzydło (Jones podał do Jonesa, niestety nie rozróżniłem który do którego). Akcja zakończyła się bramką, po której opadła mi na zawiasach szczęka - i tak już została. Wycofanie piłki do nadbiegających defensorów (bramka rezerw była skutecznie zamurowana) skończylo się tym, że Coulson niestety podania nie przejął i piłka, już przez nikogo nie niepokojona, poturlała się do bramki. Golkiper z głupim wyrazem twarzy obserwował ją zza linii pola karnego.
Gdy w końcu sędzia odgwizdał koniec spotkania, na tablicy widniał wynik 1:0. Dla rezerw...
- Alem się k... wpakował - mruknąłem pod nosem.
Ale zaraz potem wydobyłem z zanadrza resztkę optymizmu. W końcu trzeba stwierdzić, że pierwszej jedenastce nikt bramki nie strzelił, za to sama zdobyła gola! Może nie jest jeszcze tak źle! W końcu chłopcy jeszcze się nie rozegrali...
Optymizm ten ulotnił się wieczorem, gdy podczas przeglądania raportu z meczu, przypomniało mi się, co właściwie oznacza nazwa wioski Cefn Mawr. Ta myśl spowodowała, że zamarłem ze szklanką mineralnej w ręce...
- Przyjechałem do Wielkiej Dupy! - wyszeptałem przerażony.
p.s. (Mawr = big = duży. Cefn = back = plecy, tył, ale również tyłek)
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ