La Liga 1|2|3
Ten manifest użytkownika hera przeczytało już 2595 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Pamiętam, że obudziłem się w środku nocy. To znaczy, telefon mnie obudził. Nie wiem, kto dzwonił, bo myślałem, że to budzik, więc wyłączyłem. Tym sposobem zamiast wstać o 8:00, wstałem grubo po 12. Był 10 lipca. Jutro finał. Nigdy mi tak nie zależało, żeby jakaś obca reprezentacja wygrała Mistrzostwa Świata. Wyszedłem na zewnątrz. Był upał. Popatrzyłem na basen i zrobiło mi się jakoś smutno, że nie mogę w nim siedzieć w taką pogodę. Z drugiej strony, nie spieszy mi się do jego wyczyszczenia. Przysięgam, że postawiłbym zimne piwo gościowi, który wymyślił lodówkę.
Atmosfera w mojej nowej dzielnicy na dzień przed finałem była niesamowita. Niektórzy zachowywali się tak jakby Hiszpania już wygrała. To mnie zdziwiło. Szybko wyciągnąłem telefon i sprawdziłem czy na pewno dzisiaj jest 10 lipca. Na pewno. Ludzie wieszali po balkonach flagi, malowali na oknach szyb barwy narodowe, albo po prostu pisali España. Ci, którzy nie chodzili do pracy siedzieli w ogrodzie przy grillu albo zwykłej rozmowie od stóp do głów przyodziani w czerwone koszulki. Gość, który mieszkał obok mnie, od rana chodził z twarzą pomalowaną w czerwono – żółte barwy. Tak myślę, że nie jestem sobie w stanie wyobrazić tego co się będzie działo jak Hiszpanie zwyciężą. Sam, czekając z niecierpliwością na jutrzejszy mecz postanowiłem wyruszyć ponownie do dzielnicy Malgrat w celu uzupełnienia zapasów na jutro. Zarówno tych do jedzenia, jak i tych do palenia. Nie jadłem dzisiaj nic, a jest już prawie 14. Idąc w dół mijałem wczoraj znaleziony widoczek. Przystanąłem na chwilę i myślałem czy by nie zajarać tutaj w drodze powrotnej. Nie, jednak nie. To wszystko zakupy na jutro, tak postanowione i koniec.
Zbliżając się do ulicy Passeig Maritim zauważyłem na murze kolejny napis „NEED WEED”, z tym samym numerem. Jeżeli właściciel nie siedzi, to jestem w raju. Sprawa numer jeden to znalezienie mojego afrykańskiego kolegi. Nie było go jednak w tym samym miejscu co wczoraj. Poszedłem więc trochę dalej i dostrzegłem ten sam widok. Nie był to mój „kolega”, ale wyglądali podobnie. Sytuacja prawie identyczna jak kilkanaście godzin wcześniej. Z tym, że dzisiaj zakupiłem 3 worki zamiast jednego. Zahaczyłem jeszcze o sklep i z siatkami w rękach udałem się w kierunku domu.
O tej godzinie dzielnica prezentowała się idealnie. Słońce trochę zaszło, nie było już tak gorąco. Do tego panowała siesta. Nie spotkałem w drodze do domu ani jednej żywej duszy. Wszystko wydawało się takie leniwe. Podobało mi się tutaj. Szkoda, że niedługo się wyprowadzam. Mam mało wolnego, ale postanowiłem wykorzystać je maksymalnie. W Tarragonie zamierzam znaleźć dom gdzieś blisko morza i głównej drogi. Zobaczymy.
Wchodząc powoli pod górę nie mogłem się oprzeć. To przez te dzielnice, widoki. Urzekły mnie w jakiś sposób. Wyjąłem telefon, zdjąłem klapkę i wyciągnąłem bletkę. Ze „skrzydełka” od ramki papierosów zrobiłem filtr, a kilka chwil później miałem gotowego jointa. Postanowiłem uprzyjemnić sobie drogę do domu, a nie było już daleko, wręcz bardzo blisko. Paląc ostatnie trzy chmury przypomniałem sobie poranne postanowienie: „..to wszystko zakupy na jutro...”. Tak to już jest, ale mi to nie przeszkadza...
- Uhm... Halo ? – powiedziałem do słuchawki.
- Mówi José. Śpisz w środku dnia? – usłyszałem w odpowiedzi, dzięki czemu byłem już całkowicie pewien, że nie gadam znów z budzikiem.
- W końcu macie tutaj siestę, nie?
- U kogo mieszkasz ?
- U nikogo, kupiłem dom.
- Dom?! Na cholerę Ci dom?
- A gdzie mam mieszkać ?
- Nie mogłeś czegoś wynająć ? Albo zatrzymać się w hotelu? Przecież za tydzień się wyprowadzasz!
- I co z tego?
- Jak chcesz, pamiętaj, że 17 lipca widzę Cię w Tarragonie. Myślałeś już nad tym wszystkim?
- Cały czas o tym myślę.
- Poradzisz sobie. To tylko druga liga. I nie jesteśmy tak słabi jak się mówi.
- Słyszałem, że typują nas na 18 miejsce.
- To prawda. Ale to pismaki.
- Racja.
- Jak myślisz, na ile nas stać?
- Nie wiem. Bez wzmocnień połowa tabeli. Z transferami lepiej.
- Wiedziałem, że nie stchórzysz. Za kim jutro jesteś?
- Jeszcze się pytasz?
- Tak, pytam, bo nie wiem czy nie ubzdurałeś sobie, że Holandia kojarzy Ci się z tym twoim paleniem i wobec tego zacząłeś im kibicować.
- Myślałem o tym, ale...
- Nawet nie kończ. Wiesz co tu się będzie działo jak zwyciężymy? Szaleństwo.
- Na to liczę.
- W takim razie kończę, pamiętaj, 17 lipca, punkt 9:00, mój gabinet.
- Nie zapomnę. Na razie.
- Do zobaczenia.
11 lipca 2010
Wielki dzień dla całej Hiszpanii. Jestem pewien, że każdy oczekuje wieczora. Gdzieniegdzie dało się zauważyć ludzi w pomarańczowych koszulkach, ale nie wyglądali na Hiszpanów. Pewnie turyści jakich w – bądź co bądź – turystycznej miejscowości jest mnóstwo. Za 6 dni muszę być w Tarragonie. Powoli zaczynam się oswajać z tą myślą, ale nadszarpnięta przez lata koncentracja skutecznie odciąga mnie w kierunku dzisiejszego meczu. Jest dopiero poranek, mam cały wolny dzień. Z początku myślałem nad basenem i poszukaniem ludzi, którzy zrobią coś z moim dojazdem do garażu, ale najzwyczajniej w świecie nie chce mi się tego robić. Coraz częściej myślę nad sprzedażą domu w takim stanie, w jakim go nabyłem. Wiem, że zapewne na tym stracę, ale nie dbam o to. Żyje się raz.
Od jakiegoś czasu przeglądam kadrę Gimnàstic de Tarragona i próbuję sobie w głowie wszystko poukładać. Ustawienie nie robi żadnego problemu: barcelońskie 4-5-1 jest najbardziej odpowiednie do zawodników jakimi będę dysponował. Gorzej ma się sprawa z umiejętnościami tychże zawodników. Typowanie nas jako pewniaka do spadku nie wzięło się zapewne z niczego. Transfery będą koniecznością i zamierzam oznajmić to José Fernándezowi od razu po moim przyjeździe za kilka dni. Ze wcześniejszych analiz wiem, że wzmocnienia wymaga pozycja bramkarza, środkowego i lewego obrońcy, środkowego i prawego pomocnika, oraz napastnika. To będzie pracowite okno transferowe.
Mecz finałowy zdecydowałem się obejrzeć w jednym z barów w Malgrat de Mar, niedaleko hotelu Reymar i Cartagonova. Swoją drogą, nazwa hotelu jak nazwa stadionu Cartageny. Myślę, że bar to najlepsze miejsce na obserwowanie zachowań Hiszpanów, którzy słyną ze swojego temperamentu i bezpośredniości. Na miejsce musiałem przybyć najpóźniej o 20:00, potem dostanie się do wnętrza baru będzie – jak się domyślam – niewykonalne. Było jakoś po 19 kiedy zacząłem skręcać pierwszego jointa „na drogę” i kolejne trzy na mecz. Z prawie trzech worków zostało prawie pół. Nigdy nie lubiłem tego widoku, sprawia mi ból patrzenie jak nieubłaganie ubywa to, czego potrzebuję do życia we własnym świecie. Zmniejszanie się zapasów było w zasadzie proporcjonalne do chudnięcia portfela, ale jak już powiedziałem, żyje się raz. Kilkanaście minut przed 20:00 wyszedłem z domu. Tym razem nie mogłem oprzeć się znalezionemu dwa dni wcześniej widokowi i postanowiłem wykonać tam najmniejszego z czterech blantów. Kilka minut później wszystko dookoła stało się piękniejsze, a myśl o oglądaniu meczu w towarzystwie samych Hiszpanów sprawiła, że prawie pobiegłem w dół, w kierunku skrzyżowania i dalej prosto do baru.
To, co stało się po strzale Iniesty w 116 minucie dogrywki przeszło moje oczekiwania. Ludzie dosłownie skakali po sobie, zupełnie jak zawodnicy po strzeleniu bramki, niektórzy leżeli na ziemi pod ciężarem innych cieszących się. W rogu baru grupka 5 osób skakała skandując nazwisko Iniesty i oblewając przy tym stojących naokoło ludzi piwem. Obok mnie ktoś płakał, przy barze siedział samotny facet śpiewający na całe gardło hymn Hiszpanii. Kilka minut później, po ostatnim gwizdku sędziego nikt nie oglądał już telewizji, ani nikt nie siedział w barze. Wszyscy dosłownie wylali się z barów, hotelów, domów na ulicę.
Wszędzie panował straszny tumult. Przed hotelem Cartagonova kilkudziesięciu ludzi skakało i krzyczało: Illa-Illa-Illa, Villa maravilla! podkreślając tym samym bardzo dobrą grę Davida Villi w przekroju całych Mistrzostw. Wszystkie przejeżdżające samochody trąbiły, ludzie siedzieli na dachach, obwiązani hiszpańskimi flagami, przejeżdżając wykrzykiwali España, śpiewali hymn albo inne gloryfikujące piłkarzy pieśni. Co mnie najbardziej zdziwiło: nikt się z nikim nie szarpał, nikt nie wybijał szyb w sklepach, dało się wręcz w powietrzu wyczuć poczucie dziwnej więzi międzyludzkiej kiedy to całkowicie obcy ludzie padali sobie w ramiona i tańczyli, ściskali się. Najbardziej wymowny był obrazek, który zaobserwowałem na skrzyżowaniu przy hotelu Reymar. Policja co jakiś czas zmuszona była blokować tłum i przepuszczać chcące przejechać samochody. W pierwszym rzędzie przechodniów, obok policjanta przystanął mężczyzną z jednym jointem w ręce i kolejnym za uchem. Po chwili obaj zaczęli żartować, śmiać się, a na koniec gość poklepał policjanta po ramieniu. Albo jestem w raju, albo przyjechałem z największego zaścianka Europy. Szedłem wzdłuż Passeig Maritim upajając się panującą atmosferą. Odpaliłem ostatniego jointa i patrząc na tych wszystkich szczęśliwych ludzi rozmyślałem, nad tym czy za kilka lat dam im podobny powód do radości wygrywając z Gimnàstic de Tarragona Primera División. Może nie wszystkim, ale przynajmniej tym mieszkającym w Tarragonie.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Zadbaj o zgranie |
---|
Dobrze jest nie pozostawiać treningu przedmeczowego na głowie asystenta w trakcie okresu przygotowawczego. Przed sezonem drużyna powinna intensywnie pracować nad zgraniem, podczas gdy asystent często od tego odchodzi. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ