Ten manifest użytkownika nix przeczytało już 1426 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
<!-- /* Style Definitions */ p.MsoNormal, li.MsoNormal, div.MsoNormal {mso-style-parent:""; margin:0cm; margin-bottom:.0001pt; mso-pagination:widow-orphan; font-size:12.0pt; font-family:"Times New Roman"; mso-fareast-font-family:"Times New Roman";} @page Section1 {size:595.3pt 841.9pt; margin:70.85pt 70.85pt 70.85pt 70.85pt; mso-header-margin:35.4pt; mso-footer-margin:35.4pt; mso-paper-source:0;} div.Section1 {page:Section1;} -->
Willa Hadriana, Tivoli, rok 126
Hadrian, cesarz rzymski, syn Aeliusa Hadrianusa Afera i Domicji Pauliny, który od dziesiątego roku życia znajdował się pod opieką Trajana, leżał na wygodnym łóżku z ozdobionym kieliszkiem czerwonego wina. Kosztując widoku gołych niewolniczek, Hadrian kolejny raz obchodził święto sztuki. Uwielbiał literaturę, malarstwo i wielkie budowle. Willa Hadriana była najbardziej rozległą zabudową pałacową okresu starożytności. Obejmowała około stu dwudziestu hektarów i była porównywalna z obszarem zajmowanym przez Pompeje. Poszczególne obiekty łączyły ze sobą podziemne korytarze, które służyły służbie i niewolnikom do przemieszczania się w jak najszybszym czasie po całej budowli. Centralną część kompleksu otaczał piękny ogród, w którym znajdowały się rzadkie okazy roślin. Niektóre z nich przywiozła jego służba po skończonych potyczkach z Egiptem. W tej części znajdowało się także wiele fresków i mozaik, w których od początku swego życia gustował cesarz. Do centrum należały także małe termy, we wszystkich pomieszczeniach można było zobaczyć bogate dekoracje wykonane z drogich marmurów i czerwonego kamienia. Czerwony bowiem był kolorem cesarzy. W części centralnej znajdował się także westybul, reprezentacyjny przedpokój, z którego drogi prowadziły do różnych części Willi. W części wschodniej znajdowały się głównie pomieszczenia dla wysokich rangą urzędników i filozofów. Podzieloną ją na trzy strefy: Dziedzińca Bibliotek, Dziedzińca Wielkiego i Złotego Placu. Przy dziedzińcu bibliotek znajdowała się Sala Filozofów, szpital, Teatr Morski oraz biblioteki, grecka i łacińska. Przy Wielkim Dziedzińcu znajdował się wielki budynek, Pałac Cesarski, w którym rozlegało się wiele pomieszczeń, w tym małe biblioteki, sale biesiadne czy pokój dla gości. Była to półkolista budowla ozdobiona wieloma posągami znajdującymi się w ściennych niszach. Ostatnia strefa części wschodniej była wielkim budynkiem z dużym dziedzińcem. Wokół niego umieszczono wiele basenów i roślin oraz rzeźb robionych na zamówienie u największych rzeźbiarzy starożytnego Rzymu. Zachodnia część tej willi była własnością prywatną cesarza. Spotykał się tam z niewolnicami, jadał obiady z filozofami oraz spoglądał na miasto z wielkiego balkonu wybudowanego na życzenie Hadriana.
W tym momencie, gdy cesarz z uśmiechem przyklaskiwał niewolnicom, zadowolony z ich pięknego ciała, do pomieszczenia wtargnął jeden ze sług, Transcyliusz Futbuliusz.
- Wasza cesarska świętości, nasza żydowska mniejszość bunt wznosi.
- Znowu, tuż to niedawno teatr Pompejusza chcieli zmieść z powierzchni rzymskiej ziemi.
- To jeszcze nic – Futbuliusz podniósł głos. – Razem z nimi do buntu przystąpili Rzymianie, jest ich coraz więcej.
- Popędź, spytaj się naszych mieszkańców czegoż to oczekują od nas.
- Tak jest, wasza wysokość – odpowiedział młody mężczyzna. Był w kwiecie wieku, miał dwadzieścia cztery lata. Od początku postawił naukę nad walkę i zamiast uczęszczać na zajęcia prowadzone przez wielkich wodzów, Transcyliusz chodził do bibliotekarza Wiedzuliusza Kratera, który swoje życie poświęcił podróżom i zdobywaniu wiedzy.
Pobiegł więc Futbuliusz na Forum Romanum, najważniejszy plac dla Rzymian otoczony sześcioma z siedmiu wzgórz. Spotykali się tam najlepsi z najlepszych mędrców i filozofów, handlowali tam najbogatsi i najbiedniejsi, a mowy wygłaszali najwięksi mówcy. Z oddali zauważył, że ludzi jest coraz więcej. Szybkim krokiem ruszył przez Forum i dotarł do Łuku Augusta. Wspiął się na nią, by mieć lepszy widok i lepszy posłuch wśród protestantów.
- Drodzy Rzymianie – głośno krzyknął jeden z lepiej zbudowanych ludzi w Rzymie, oczywiście był nim Transcyliusz.
- Po raz kolejny – kontynuował – urządzacie tutaj jakieś demonstracje i bunty. Chciałbym byście się odnieśli do tego, co chcecie. Cesarz spełni każde wasze życzenie w zamian za spokój i powagę w naszym cudownym i świętym mieście.
- Chcemy radości – krzyknął gruby, czterdziestoletni mężczyzna.
- Co to znaczy… radości?
- Termy wyglądają coraz gorzej, w mieście jest mało rozrywki, a przecież ile można oglądać spektakli w teatrze – ustosunkował się jeden z mężczyzn stojących w pierwszym rzędzie. – Chcemy czegoś nowego, czegoś, co będziemy mogli oglądać na arenach dzień i noc.
- Dobrze, znam już wasze wspaniałe życzenia, teraz pobiegnę co sił do cesarza, by uświadomić mu, że rozgrywki czas przychodzi do Rzymu.
- Jeee… Jeee… - zaczęli krzyczeć.
Futbuliusz zszedł z wysokiej budowli i pobiegł do oddalonej o dwadzieścia osiem kilometrów Willi Hadriana. Pędził tak szybko, że wiatr wiejący mu w twarz kompletnie go zagłuszył. Był to najszybszy człowiek w Rzymie, a cesarz Hadrian, u boku którego dorastał, obiecał mu, że po jego śmierci każe następcy zaliczyć go w poczet bogów, jako boga biegaczy. Po półtorej godziny Transcyliusz przybył do pałacu swojego pana oznajmić mu wieść z miasta.
- Witam cesarzu – pokłonił się zdyszany. – Mam wieści dotyczące buntu.
- Słucham się Futbuliuszu – wskazał ręką na Transcyliusza.
- Nie podoba im się przestarzała rozrywka panująca w Rzymie. Termy są przestarzałe, na ulicach nic się nie dzieje, a w teatrze wieje nudą.
- Hmm… - zamyślił się cesarz. – Trzeba coś z tym zrobić.
- Do usług panie.
- Już wiem. Będziesz podróżował po wszystkich krańcach naszego świata, aż znajdziesz satysfakcjonującą wszystkich rozrywkę. Dostaniesz konia najwspanialszego z najwspanialszych, a imię jego nieraz widniało w najważniejszych spisach dziejów Rzymu, Ronaldinhuliusz, on będzie twoim poddanym. Jeżeli jednak zadania skończy się niepowodzeniem, zginiesz marnie na oczach tysięcy poddanych.
- A jak znajdę tą najwłaściwszą z najwłaściwszych rozrywek panie?
- Ukaże ci się pod postacią niedoskonałą, ale olśni cię od samego początku. Będziesz wielbił ją od pierwszego wejrzenia i sam, na własnej skórze, dostrzeżesz jej piękno.
- Tak jest, panie.
- Ruszysz za cztery miesiące, z mojego miejsca. Od teraz wszystkie placówki są na twoje westchnienie. Wyżywiasz się za darmo, pijesz za darmo, kąpiesz się za darmo i słuchasz porad filozofów za darmo. Masz być przygotowany na wyjazd jak osoba zesłana przez bogów.
- Oczywiście, panie, od razu przystąpię do samoszkolenia się. Nie zawiodę cię, choćbym miał umrzeć za twoje zdanie.
- Niech cię prowadzą bogowie i stworzenia piekielne.
- Żegnam cię, mój panie – Futbuliusz ukłonił się i pocałował rękę Hadriana.
I tak oto rozpoczął Transcyliusz Futbuliusz swoje przygotowania do, najprawdopodobniej, najważniejszej misji w życiu. Inni, obleśni Rzymianie skorzystaliby na darmowej wszelakiej pomocy w postaci ciągłego upijana się, lecz on tak nie robił. U mistrzów w podnoszeniu ciężarów uczył się znosić trud ciężkości i wytrzymałości, która na pewno pomogłaby mu w tej strasznie wyczerpującej podróży. Robił wszystko jak należy. Uczył się od rana do wieczora. Biegał, podnosił ciężary, korzystał z usług pięknych masażystek, zdrowo się odżywiał, lecz czuł, że nic się nie poprawia, wciąż jest taki sam, może nie fizycznie, ale psychicznie. I wtedy pojawił się niesamowity, jedyny w swoim rodzaju osobnik.
Yoshimitsu Trashi przybył do Tivoli z miasta położonego w północno-wschodniej części Chin, Harbinu. Po dojściu do władzy Shun Di musiał opuścić swój dom w poszukiwaniu spokojniejszego i lepszego miejsca. Tułał się przez kilkanaście lat, aż w końcu trafił do Miasta o Siedmiu Wzgórzach. Był to stary, siedemdziesięciopięcioletni mężczyzna z niebywale wielką, siwą brodą. Nieprzerwanie nosił na sobie czerwoną szatę z wyszytym smokiem na plecach. Jako człowiek nie będący Rzymianinem wciąż musiał znosić obelgi ze strony rodowitych mieszkańców. Mieszkał w wybudowanym przez siebie baraku, który w zimniejszych dniach nie był dobrym schronieniem. Pewnego dnia Futbuliusz spotkał go lewitującego nad ziemią. Yoshimitsu zobaczywszy, że Transcyliusz zwrócił na niego uwagę przestał wykonywać magiczne ruchy.
- Jak to zrobiłeś – z zaciekawieniem spytał młody mężczyzna.
- Jesteś kolejnym człowiekiem wdeptującym mnie w ziemię – spytał Trashi.
- Ależ nie, magiczny człowieku. Moje imię to Transcyliusz Futbuliusz.
- Witaj Futbuliuszu. – Starszy mężczyzna ukłonił się ze złożonymi rękoma. – Co cię do mnie sprowadza? – spytał.
- Widziałem to, co przed chwilą zrobiłeś. To… to… to było niesamowite – z uśmiechem na ustach powiedział zaciekawiony młodzian.
- Lata ciężkiej pracy i ćwiczeń – odparł.
- Mistrzu – zwrócił się do niego z należytym szacunkiem. – Musisz mnie przygotować na coś strasznego. Za pięć miesięcy udaję się na wędrówkę w odnalezieniu jedynej w swoim rodzaju rozrywki. Jeżeli nie uda mi się jej znaleźć, zginę na oczach niewolników.
- Już wiele osób chciało przystąpić do mnie, lecz nikt nie podołał zadaniu i po paru dniach rozpływali się w trudzie i obowiązkach. Przegrywali walki z sobą i tracili nadzieję na lepsze jutro.
- Nie, jestem inny, panie. – Jego głos był niesamowicie pewny i donośny.
- Zapominali – kontynuował starzec – że determinacja i waleczność to największe z darów. Poddawali się zanim zaczęli wykonywać poważne zadania, męczyli się zanim rozpoczęli ćwiczenie, napajali się zanim chciało im się pić. Nie na tym polega siła, która drzemie w każdym z nas. – Tajemniczy człowiek znowu zawisł nad ziemią. – To wszystko jest dostępne dla człowieka, tylko nie każdy może tego dostąpić. Tylko najwięksi z największy przystąpią do zaszczytnego grona. Nie będą to najbogatsi, najsilniejsi czy najdumniejsi. – W tym momencie Transcyliusz opadł na kolana przed swym nowym mistrzem. – Tylko od człowieka zależy jego życie i to, co będzie robił w życiu.
- Mogę dostąpić zaszczytu stania obok ciebie? – spytał Futbuliusz.
- Tak. Chodź za mną do sanktuarium. Nie ma czasu na pogawędki, gdy za pięć miesięcy natrafisz na pełną bólu podróż.
- Oczywiście, mistrzu – odparł młodzieniec.
Yoshimitsu płynął w powietrzu niczym ptak, kompletnie nie dotykając podłoża. Dwudziestodziewięciolatek wciąż z niedowierzaniem patrzył na wyczyn starca, który wyglądał, jakby takie rzeczy robił na co dzień. Wędrowali tak przez dwie godziny, aż w końcu, w oddali, ukazał się duży, przepięknie zbudowany budynek. Miał około dziesięć metrów wysokości i czterdzieści szerokości. Utrzymywał się na czterech ogromnych kolumnach zrobionych w chińskim stylu. Pomalowany był na czerwono, a na dachu został umieszczony wielki, kolorowy smok.
- To tutaj odbędziesz swoje najstraszniejsze z najstraszniejszych dni – powiedział Trashi.
Transcyliusz szyderczo się uśmiechnął, żywiąc przekonanie, że uda mu się przezwyciężyć wszystkie zła napotkane w tym miejscu. Obserwował jednak ciągle swojego mistrza, który zaczął poruszać się z większą szybkością ku drzwiach. Oboje weszli do środka. W pomieszczeniu panował nieziemski spokój. Futbuliusz przyzwyczaił się do tego, ponieważ większość życia przesiedział w bibliotece lub lasach. Budynek był wprost wypełniony różnego typu malowidłami, rzeźbami czy popiersiami. Yoshimitsu stanął na nogi. Poszedł schodami na drugie piętro, a za nim wciąż, nie ustępując na krok, chodził jego uczeń rozglądając się na lewo i prawo w poszukiwaniu jakichś nowych zjawisk. Trashi pokazał mu jego pokój. W pomieszczeniu, gdzie spać miał młody człowiek, nie było nic, prócz drążka do podciągania oraz kilku ciężarów. Nie było łóżka, stolika, niczego.
- Tu będziesz spał – powiedział starzec.
- Przecież tutaj nic nie ma – odparł młodzieniec.
- Kto powiedział, że będzie łatwo? – W kącikach jego ust pojawił się uśmiech.
- Przepraszam, mistrzu.
- Nie masz za co przepraszać. Zdziwienie to ludzka rzecz. Na dole jest pięknie, wszystko świeci się od diamentów i złota, a tutaj wieje biedą. Jak będziesz gotowy na zbawienie, zamieszkasz na dole. To będzie znak, że jesteś przygotowany.
- Rozumiem.
- Będziesz jadał raz dziennie, po pierwszym treningu. Danie będzie składało się jedynie z ryżu. Musisz się nauczyć obsługiwać pałeczki.
- Rozumiem – szepnął Futbuliusz.
- Rozgość się, za chwilę pierwszy trening.
Rzymianin rozgrzał się przed pierwszym sprawdzianem. Kilkanaście razy podciągnął się na drążku, po czy zrobił parę skłonów. Był zaciekawiony. Jak może wyglądać trening? Niemniej wiedział, że zapewne będzie to dla niego najciekawszy, a zarazem najtrudniejszy okres w życiu. Po pięciu minutach przybył Yoshimitsu. Kazał Transcyliuszowi iść za nim. Wyszli z budynku. Udali się na plac umieszczony zaraz za sanktuarium. Był niewielki, lecz czuć w nim było magie.
- Pierwszym twoim zadaniem będzie to. – Trashi pokazał betonowe kostki umieszczone na niewielkich spodach.
- Co mam z tym zrobić? – parsknął Rzymianin.
- Połamać na pół – odparł mistrz.
- Ale mistrzu… przecież to niemożliwe. U nas, w Rzymie, trzeba taranów, by burzyć takie coś.
- Patrz.
W tym momencie do zadania podszedł Yoshimitsu. Nastawił rękę i jednym, spokojnym ruchem przełamał betonowe pale. Futbuliusz stał jak wryty w ziemię. Nie doszedł do siebie po tym, co zobaczył.
- To niemożliwe…
- Tylko ludzka głupota hamuje nasze postępy.
Do zadania podszedł także uczeń. Nastawił rękę w takim sam sposób, jaki robił to jego mistrz. Niestety, zamiast łamania betonu, poczuł wielki ból w ręku.
- Źle.
Transcyliusz podszedł jeszcze raz. Próba znowu zakończyła się niepowodzeniem.
- Nie wiem, nie wiem, nie wiem – krzyknął pod wpływem bólu Rzymianin.
- Nie siłą, lecz rozumem.
Młodzieniec próbował cały wieczór, a potem noc. Aż do całkowitego spuchnięcia całej dłoni. Jednak, gdy już zaczął zasypiać, przypomniały mu się słowa mistrza.
- Nie siłą, lecz rozumem.
Spróbował więc na ścianie, za pomocą fizyki i matematyki, poprawić jakość swoich uderzeń. Doszedł do wniosku, że źle ustawiona dłoń może nie tylko zaprzepaścić szansę na powodzenie zadania, ale także uszkodzić całą rękę. Przypatrzył się uważnie swojej prawej dłoni. Chwilę pomyślał, po czym ukradkiem wymknął się z klasztoru. Poszedł w miejsce, gdzie ustawione były betonowe kloce i zaczął na nowo próbować. W siódmej próbie udało mu się.
- Tak! – krzyknął z niesamowitą mocą Transcyliusz.
Mistrz jednak oglądał od początku poczynania swojego ucznia. Obudził go pisk starych schodów.
- Brawo, brawo – powiedział z okna Yoshimitsu.
Tak mijały kolejne dni i tygodnie. Futbuliusz z zadziwiającą szybkością opanowywał kolejne zagrywki sztuki „Kwaorang”. Pod wrażeniem był nawet wielki mistrz tej magicznej sztuki, Yoshimitsu Trashi. Młody Rzymianin potrafił przełamywać betonowe bloki, wspinać się po płaskiej, pionowej ścianie, lewitować, łamać mury jednym ciosem, biegać z zadziwiająco wielką prędkością i przechodzić przez ściany. Pewnego dnia, ten muskularny już mężczyzna zobaczył po treningu coś dziwnego. Jego pokój, z rudery ociekającej brudem i pustką, zamienił się w złotą krainę. Na suficie wisiał żyrandol, na ścianach umieszczone zostały malowidła, rzeźby i różne tego typu rzeczy, a na podłodze w końcu zawitało łóżko i stolik. Transcyliusz zdziwiony zapytał.
- Co to ma być?
- Przypomnij sobie moje słowa – powiedział lewitujący Yoshimitsu.
Futbuliusz po chwili namysłu przypomniał sobie wszystko. Teraz już wiedział, co się szykuje.
- Jak będziesz gotowy, zamieszkasz na dole – po cichu zacytował słowa mistrza.
- Otóż właśnie to. Nie spodziewałem się, że tak szybko wszystko pojmiesz, ale jak widać człowiek umie pokonywać bariery. Byłeś od początku zdeterminowany i waleczny jak nikt inny.
- Mówiłem od początku, że jestem inny.
- Zasłużyłeś na to, by być członkiem Kwaorangu, wielkiej sztuki mistrzów. – Yoshimitsu wyciągnął zza siebie czerwony płaszcz i ubrał go Futbuliuszowi.
W końcu nadszedł dzień pożegnania. Transcyliusz Futbuliusz, ubrany w czerwony płaszcz ze smokiem na plecach, wsiadł na swego konia Ronaldinhulusa i powędrował w stronę Rzymu.
- Żegnaj, mistrzu – powiedział na pożegnanie Rzymianin.
- Jeszcze będą o tobie wspominały późniejsze pokolenia, Futbuliuszu.
- To dzięki tobie, mistrzu – odparł wierny uczeń.
- Ja tylko wskazałem ci drogę, ty z niej skorzystałeś. Pamiętaj o każdym moim słowie, każdej mojej radzie i o każdym zadaniu jakie robiłeś przez wszystkie czasy w sanktuarium.
- Będę pamiętał.
- No już, biegnij. Musisz pokazać klasę cesarzowi – rzucił na pożegnanie Yoshimitsu Trashi.
Futbuliusz wraz ze swoim koniem powędrował do oddalonego o piętnaście kilometrów Tivoli. Po czterdziestu minutach dotarł do Willi Hadriana. Odmieniony, zbawiony i opanowany Rzymianin wszedł do ogromnego budynku. Podszedł do cesarza.
- Oto jestem – rzekł.
- Co ty masz na sobie ubrane?
- To tylko i wyłącznie moja wola, co mam ubrane, panie – odrzekł Futbuliusz.
- Mniejsza o to. Dzisiaj wyruszasz w drogę.
- Jestem gotów.
- Źle by było, jakbyś nie był.
- Teraz jestem oświecony, nie przez waszych bogów, nie przez wasze modły, ale przez człowieka, zwykłego.
- Cóż to za bluźnierstwa?
- To prawda, w którą wy, puści ludzie, nigdy nie uwierzycie.
- Jeszcze jedno takie słowo, a pożegnasz się z chwałą i powitasz z nędzą na odludziu.
- Tylko swoją władzą możesz zaimponować, a nie mądrością. Zaprawdę powiadam ci. Boskości dostąpią nie najbogatsi, najsilniejsi czy najdumniejsi. Dostąpią jej najwięksi z największych. Ci, którzy swoimi czynami i mądrością przezwyciężą ludzką głupotę i niewiedzę.
- Wygnać go – przerwał mu cesarz.
- Ty musisz się bronić, panie. Nie mądrością, lecz władza.
- Powtarzam, wygnać go! – krzyknął mocniej.
- Tylko na tyle stać twoją wielką postać. Gdzie teraz twoi bogowie są? Nie powinni mnie ukarać za bluźnierstwa? – Transcyliusz udał się ku wyjściu.
- Nie pozwolić mu odejść! – krzyknął do swoich strażników.
Słudzy Hadriana zamknęli ogromną bramę prowadzącą na zewnątrz. Jednak niestraszne Futbuliuszowi były zapory. Przeniknął przez ścianę, tak jak to czynił na treningach u Yoshimitsu. Ludzie ze zdumieniem patrzyli, jak przez zamkniętą bramę przechodzi zwykły człowiek. Dwudziestodziewięcioletni Rzymianin usiadł na swoim koniu i pogalopował w stronę zbawienia, w stronę Azji.
Dziesięć lat tułał się po Azji w poszukiwaniu rozrywki godnej każdego Rzymianina. Patrzył już na pokazy zimnych ogni, w południowej części Chin miał okazję spotkać hodowcę skorpionów, a na rzece Jangcy zauważył ścigających się mężczyzn na dzikich krokodylach i aligatorach. Jednak nie czuł, tego, co miał poczuć przy znalezieniu tej jedynej rozrywce. Zniesmaczony, załamany i osłabiony Transcyliusz praktycznie pożegnał się już z życiem, kiedy to spotkał tłum na jednym z dużych placów. Podbiegł tam ze swoim koniem. Wszyscy, poznając jego płaszcz, ukłonili się i odsłonili drogę. Futbuliusz zobaczył coś niesamowitego.
- To jest to – szepnął do siebie.
Dwunastu mężczyzn odbijało piłkę na polu o długości czterdziestu metrów i szerokości dwudziestu pięciu. Na linii, czterdzieści metrów od siebie, równolegle, znajdowały się dwa pola o wysokości około dwóch metrów i szerokości trzech i pół. Zadaniem drużyn było kopnięcie nogą, głową lub inną częścią ciała, prócz ręki, do bramki.
- Dane mi jest to zobaczyć – znowu zaczął szeptać. – Zmieniłbym tu kilka zasad, lecz magia tego widowiska przytłacza mnie i moje zmysły.
Jeszcze przez chwile przyglądał się widowisku. Ciarki przeszły mu po plecach, serce przepompowywało więcej tlenu, a z gruczołów potowych wydobywał się słony wywar. Teraz już wiedział, że magiczna rozgrywka jest w zasięgu ręki.
- Stop! – krzyknął i wszedł na boisko. – Słuchajcie mnie wielebni świadkowie magicznej gry. Oto przybywam z daleka, z Rzymu, by odnaleźć jedyną w swoim rodzaju grę. Tułałem się dziesięć lat, aż napotkałem to, o czym marzyłem. Nazywam się Transcyliusz Futbuliusz. Posłano mnie z Rzymu, bym znalazł coś, co ugasiłoby pragnienia rozrywkowe Rzymian. Musicie się ze mną wybrać do naszego państwa.
- Ale jak?
- Dostaniecie wszystko. Będziecie bogaci, a wasze mieszkania obfitować będą w sztukę chińską i rzymską. Wasi potomkowie ukształtują się w obecności największych z największych. Zbierzcie rzeczy swoje i ruszajcie na wołach, koniach i innych zwierzętach.
- A jak pewny nasz los, panie?
- Tak pewny, jak moja dziesięcioletnia broda.
- Dobra, panowie – zwrócił się do grających mężczyzn. – Bierzemy pakunki i do Tivoli! – krzyknął zadziwiająco głośno.
Tivoli, rok 138
- Jesteśmy na miejscu! – krzyknął Futbuliusz zobaczywszy w oddali Willę Hadriana.
- O cesarzu Chin wielki jak stado smoków… tuż to największy budynek jaki widziałem – odparł jeden ze skośnookich.
- To jest monstrum! – krzyknął inny.
- To jest właśnie wielki pałac Hadriana. – Transcyliusz wskazał na rozciągający się budynek.
Stanęli przed główna bramą. Rzymianin zsiadł ze swego konia, Ronaldinhusa, i spokojnym, wyważonym krokiem poszedł w stronę drzwi. Dwóch strażników, uzbrojonych w dwa pila i jeden miecz gladius, stali przed wejściem. Dobrze znali Futbuliusza i bez słowa wpuścili go do pałacu. Transcyliusz, czterdziestojednoletni już mężczyzna, zauważył Hadriana i energicznym krokiem ruszył w jego stronę. Stanął przed nim, a twarz jego promieniowała.
- Oto jestem – rzekł Futbuliusz.
- Nie chcę cię tutaj widzieć, to nie jest miejsce dla ciebie – odparł donośnym głosem cesarz.
- Mam coś, co uszczęśliwi każdego Rzymianina.
- Nie chcę nic od ciebie, to nie jest miejsce dla takiego nikczemnego zdrajcy, jak ty!
- W takim razie czekają cię bunty wszystkich warstw Rzymu, przeklęty cesarz będzie musiał odpłacić za swoją próżnię w głowie i sam zostanie zabity.
- Wyjdź! – krzyknął.
- Już idę. Widzimy się chyba po raz ostatni.
Transcyliusz odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę ogromnych drzwi. Zaklaskał dwa razy, a słudzy cesarza otworzyli mu wrota bez wahania. Wiedzieli, że nawet jak zamkną bramę, Futbuliusz i tak przejdzie ścianą. Czterdziestojednoletni Rzymianin ustawił się naprzeciwko garstki osób, z którą przybył z Azji. Odkaszlnął i zaczął swe wielebne przemówienie.
- Cesarz, wielki rangą i niski rozumem Hadrian, nie pozwolił nam na swobodne pokazanie sztuki. Jednak nie możemy na tym poprzestać. Obiecałem wam, że rozrywka przyniesie waszym rodzinom chwałę. Także, drodzy skośnoocy panowie, ruszamy w głąb Rzymu, do Koloseum, wielkiego amfiteatru, najlepszego z najlepszych. Tam, razem, zdobędziemy wieczną chwałę! – krzyknął z nieziemsko męskim głosem Transcyliusz.
Wszyscy ruszyli w kierunku Wiecznego Miasta. Po ponad godzinie byli na miejscu. Wszyscy zachwycali się ogromem amfiteatru Flawiuszów. Ruszyli do środka. Stadion był pusty. Ruszyli na pustą arenę. Mężczyźni ustawili na dwóch krańcach drewniane bramki niesione ze sobą, po czym rozpoczęli mecz. Grali tak pół godziny, godzinę, trzy. Ludzi zbierało się coraz więcej, aż około wieczora na stadionie znajdowało się pięćdziesiąt tysięcy ludzi skandujących imię mężczyzny, który przyniósł rozgrywkę do Rzymu.
Grali tak całymi dniami. Na ulicach dzieci i rodzice zaczęli kopać piłki, zamiast term tworzyli nowe, małe boiska. Wszyscy przekonali się o wielkości i piękności tej gry. Ludzie zaczęli żądać od Hadriana pozwolenia na swobodne wykonywanie tej czynności. Cesarz, znający swój upór i honor, nie pozwolił na to i każdemu, kto grał piłką, niemiłosiernie ścinał głowy. Jednak potęga rozrywki zwyciężyła. Grali kapłani, słudzy cesarza, filozofowie, handlarze. Wszyscy wielbili niezwykłą grę przywiezioną z Azji. Pewnego dnia dokonano zamachu na Hadriana. Zabójstwo popełniła ochrona cesarza za namową obywateli Miasta o Siedmiu Wzgórzach. Ciało nieszczęsnego osobnika spalono, a grę nazwano Futbolem, od Transcyliusza Futbuliusza, który swoją determinacją, wiarą i walecznością zdołał przezwyciężyć zła i dać radość całemu światu.
Dwa lata później odbył się pierwszy oficjalny turniej, w którym brało udział wiele drużyn. W rozwoju tej dyscypliny pomógł kolejny cesarz, Antoniusz Pius. Po paru latach Futbol zaczął się rozwijać w innych wielkich miastach Cesarstwa Rzymskiego. Florencja, Rzym, Mediolan, wszystkie miasta były zachwycone tą grą. Zaczęto grać na całym kontynencie. Państwa rozwijały wszystkich futbolistów, którzy co dziesięć lat zbierali się w Rzymie, by grać pomiędzy państwami.
Johannesburg, Republika Południowej Afryki, 11.06.2010 r.
- Ze stadionu Soccer City w Johannesburgu wita was, widzów, Romano Trapolino…
- I Antonio di Franca.
- Antonio, mamy dziś niesamowitą pogodę. Wuwuzele szaleją, ludzie skaczą, a komentatorzy muszą przebijać szum tradycyjnych afrykańskich instrumentów.
- O, tak. To piękne, że znowu możemy oglądać te piękne oprawy, ten piękny sport.
- Masz rację. Już po raz kolejny odbywają się reprezentacyjne Mistrzostwa Świata. Znowu będziemy mogli oglądać piłkarzy prezentujących swoje niebywałe umiejętności. Znów wiele milionów, a nawet miliardów osób usiądzie przed telewizorami i całymi rodzinami oglądać będą poczynania swoich ulubieńców.
- Oczywiście. To niesamowite. I pomyśleć, że gdyby nie jeden człowiek, Transcyliusz Futbuliusz, moglibyśmy nie zaznać prawdziwej euforii związanej z tym nieziemsko pięknym sportem.
- Dziękujemy ci, Futbuliuszu.
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Odbiór piłki |
---|
Można zdefiniować sposób, w jaki nasi zawodnicy będą odbierać piłkę przeciwnikowi. Odbiór delikatny ogranicza liczbę fauli i dzięki temu liczbę kartek. Odbiór agresywny sprzyja zastraszeniu rywali, zmuszeniu ich do błędu i szybkiemu przerwaniu akcji. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ