Podczas gdy na zachodzie zapadały ostatnie ligowe rozstrzygnięcia, my w pocie czoła trenowaliśmy do czekających nas, kolejnych trudnych spotkań. Zerkając na wyniki naszych dotychczasowych meczów, można jasno stwierdzić, iż w naszej grupie, nie ma słabych zespołów, a dewiza ,,każdy może wygrać z każdym’’ nabiera podwójnej mocy. Od czasu do czasu, nadzorowałem pracę chłopaków na siłowni, odwiedzając ich w najmniej spodziewanym momencie. Większość z nich solidnie pracowała, ale grupka młodszych, chudych jak sosna zawodników, stała przy przenośnej wieży stereofonicznej i łupała w najlepsze, wszystkie topowe kawałki. Zaciągnięcie ich do solidnej roboty, kosztowała nie tyle czasu, co nerwów, ale od czego miałem Pankratjeva. ,,Rusek’’ szybko zamiótł nimi podłogę, i z miejsca wytłumaczył, że dla cieniasów nie ma miejsca w zespole. Z czasem, dla motywacji, sami braliśmy udział w ćwiczeniach. Mieliśmy nadzieję, że z taką postawą, szybko wpłyniemy na ich płytkie ambicje. Lato w pełni dawało o sobie dać, dopiero w połowie czerwca. Na początku miesiąca rozegraliśmy dwa spotkania. W pierwszym, naszym rywalem był rezerwowy zespół Szawli, według mnie najmniej wygodny rywal, niezwykle trudny do przejścia w obronie, i grający aż nadto agresywnie. Drugim oponentem był medyczny zespół Sveikaty.
Mecz z Szawlami można śmiało było postawić na plus. Początek spotkania był w naszym wykonaniu marny, przespaliśmy zbyt wiele minut, i chyba tylko dziurawe buty rywali, sprawiały, że do końca pierwszej połowy mieliśmy remis. Rywale strzelili bramkę, po ładnym kąśliwym strzale, my natomiast, wyrównaliśmy, po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Formalnością była sprawa, aby Baguzis, totalnie nie kryty, wyskoczył do piłki, i umieścił ją w siatce. Podobał mi się ten gracz, w szczególności przy stałych fragmentach gry. Potrafił być niebywale groźny, a wszystko to zawdzięczał swojemu nadprzeciętnemu wyskokowi. Miejscowi, śmiali się nawet, że skacze wyżej niż Micheal Jordan, dlatego z po spotkaniu, nasz bohater otrzymał pseudonim ,,koszykarz’’ . Skoro bohaterem spotkania, zostaje strzelec jedynej bramki dla naszego zespołu, to wynik nie był zagadką. 1:1 i jedziemy z dobrymi morale do Kybertai. Mieliśmy jedynie nadzieje, że owy mecz nie będzie tak brutalny, jak ostatni, tym bardziej, że kilku z naszych zawodników, mogło pauzować za zbyt dużą ilość zebranych żółtych kartek.
Daleka droga do Kybertai, pomogła mi pomyśleć nad sprawami osobistymi. Prowadząc komis samochodowy, miałem sporo problemów natury finansowej. Okazało się, że kryzys który dotknął nas zimą, był na tyle duży, że nawet spore zyski latem i jesienią, mogą nie pokryć tej straty. Ponadto, moja matka, coraz częściej chorowała, i mimo tego wszystkiego, wciąż nie chciała rzucić tych przeklętych papierosów.
- Palisz?
Zanim się obejrzałem, autobus stał, a nade mną kotwiczył już Jasaitis, z wyciągniętą ku mnie paczką czerwonych ruskich Marlborasów. Wóz zatrzymał się na przedmiejskim placu, niedaleko stacji paliwowej. Korzystając z przerwy urządziłem sobie małą, prywatną pogadankę z Aleksandrisem i Robertem. Jak się okazało nie ja jeden miałem problemy, dlatego wspólnie zdecydowaliśmy, że w najbliższy wolny weekend wybierzemy się gdzieś do baru, aby chociaż na chwilę odpocząć od tego wszystkiego. Będąc na odludziu, jaką z pewnością była miejscowość Kybertai, spotkaliśmy się z miłą atmosferą i życzliwością kilku kierujących klubem. Na podobną życzliwość, rywale nie mieli co liczyć na boisku.
Skład: D. Normantas (k) , Baguzis, Jefisov, Renusas, Saulenas, Stanikaitis, T. Rackus (79’E.Birskys), L. Bogdanavicius, D. Arlauskis, V. Paulauskas, A. Klimaviucius (24’M. Lukosevicius)
Mecz z serii- ,,Kto pierwszy strzeli, wygrywa i spierdala’’ zaliczyliśmy my. Fatalna gra, i totalne ogłupienie 3 / 4 piłkarzy mogło mnie przyprawić tylko o atak kurwicy. Dodatkowo jakaś wyimaginowana kontuzja Klimaviciusa. Nie wiem ile czasu musiałem przeznaczyć na osobne tłumaczenie zadań poszczególnym piłkarzom, ale mało brakowało, a mecz skończyłby się walkowerem. Spóźnieni o 5 minut na drugą połowę, zagraliśmy jak stado wygłodniałych wilków. Niestety ślepych. Los chciał (A może sędzia?), że zyskaliśmy karnego. Nie odbyło się oczywiście od małej kłótni w polu karnym. Krzyki oburzonego Jasaitisa, wytypowały strzelca, którym okazał się Tautvydas Rackus, ten pewnie podszedł do jedenastki, i prowadziliśmy, uwaga! 1:0! Tak…
Nie wiem ile razy spoglądałem, na tarczę zegarka, ale nareszcie nadszedł ten moment, który zakończył to ,,górnolotne'' widowisko, i zmęczeni jak po całodobowym marszu, wracaliśmy do domu w zajebistych humorach.
12-dniowa przerwa w rozgrywkach oznaczała jedno- Urlop. Postanowiłem przez bity tydzień nie robić, totalnie nic. Siedząc w domu, mój telefon jednak nie przestawał dzwonić. Pierwszą informacją, była finalizacja transferu nowego, młodego bramkarza. Okazało się, że jeden z reprezentantów młodzieżówki, wzmocni konkurencję między bramkarzami. Tomasa Svedkauskasa poznałem, tóż przed parkiem maszyn. Jego nazwisko mówiło mi bardzo wiele, bo wcześniej kojarzyłem kogoś takiego, kto bronił w słynnej AS Romie. Na wstępie zostałem jednak od razu sprowadzony na ziemię, przez samego nowopoznanego. Wszystko to okazało się, nie tylko zbieżnością nazwisk, ale nawet pierwszych, wychowawczych klubów i warunków fizycznych! Pomyślałem, istny klon! W zasadzie, szperając wieczorem w ,,Google’’ znalazłem oba zdjęcia piłkarzy, i ich podobieństwo było zbliżone. Druga informacja jaką zostałem uraczony, to wewnętrzny sparing, z rezerwową drużyną Żalgirisu Wilno, a więc nieoficjalnego mistrza naszego miasta. Z góry zaznaczyłem, iż na owym spotkaniu mnie nie będzie, a stery na ten czas przejmuje Jasaitis. Zresztą, ufałem mu jak mało komu. Nie byłem więc zdziwiony informacją, że ten mecz wygraliśmy, po golach Paulauskasa i Jefisova 2:1.
- Przyjdziesz na tą paradę w sobotę? – zapytał pewnego dnia Jasaitis, serwując mi przepyszną kawkę. -Oczywiście, że będę. Jeszcze pamiętam, za dzieciaka tam latałem, z dziadkiem przychodziłem, takie małe niebieskie portki w paski miałem, ha-ha, mówię Ci. -*dym fajki* No to zajebiście, przejedziesz się czołgiem kurwa, zobaczą jaki jesteś Pan! - A ten, tego…lufa działa jeszcze w tym czołgu? Wiesz, ha-ha, pytam się bo jak Pankratjev zasiądzie za sterami, to pół Wilna przecież rozjebie. -Powinna działać…
Właśnie takim czołgiem, zamierzałem przejechać się, po rywalach z Anyksciai. W ostatnim meczu remis 1:1, na grząskim gruncie, teraz liczyliśmy na zwycięstwo. Słowo ,,żelazni’’ miało nabrać jeszcze twardszego znaczenia, i z punchem wyprzedzającym, mieliśmy pokonać rywali.
Mecz, a w zasadzie druga połowa, okazał się najgorszą w tym miesiącu. Po dobrym meczu z Szawlami i Żalgirisem, oraz mając na uwadze ostatni nasz remis po między tymi zespołami, liczyłem na coś więcej. Jak zwykle, pierwsi strzelamy gola, robi to nawet młodziutki Lukosevicius, nadchodzi druga połowa, i nogi zamieniają się w dwa słupy ołowiu. Stoimy i patrzymy się, jak tracimy dwie bramki, z czego druga, pokazała jak zgraną ekipą są rywale. Gorzka piguła, kapka wody i komplikujemy sobie sprawę awansu.
Prowadząc reprezentację kraju, często uaktualniaj swoją listę krajową. Wprowadzaj na nią nowych zawodników i usuwaj tych bez formy lub u schyłku kariery. Dzięki tej liście możesz wygodnie porównać umiejętności zawodników oraz sprawdzić, w jakiej są aktualnie formie.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ