Jeszcze zanim zaczęliśmy rozbiór Miniji w krajowym pucharze, czekało nas zakończenie drugiej rundy zmagań w trzeciej lidze. Tym razem przyjeżdżał do nas rezerwowy zespół Szawl z barwnymi obcokrajowcami w składzie. Ci którzy nie pamiętają: Ostatni mecz z tymże zespołem przegraliśmy 2:1, a wówczas honorowego dla nas gola zdobył Solomin. Ten od czasu ogłoszenia swojego odejścia, wyraźnie zamilkł i zaniemógł na boisku. Zamierzałem zmienić jego dotychczasowe podejście, za pomocą porad psychologicznych które stale podsyłał mi Pankratjev. Chciałem zostać jego kumplem. Niestety, o taki status znajomości było z tym gościem trudno. Ronald to typowy rodzinny cieplak. Oprócz pracy i gry w piłkę, najważniejsza dla niego była mama, którą wyręczał niemalże w każdej sprawie. Byłem tego świadkiem dwukrotnie, za każdym razem gdy odwiedzałem go z niezapowiedzianą wizytą. A to robił pranie, a to szedł po zakupy, a to nawet mył okna! Ciekawiło mnie jedno: Skoro chciał wyjechać na Białoruś, to co wówczas stałoby się z jego matką? Wyprowadziłaby się razem z nim? Wiele czasu minęło, zanim udało mi się Ronniego wyciągnąć na weekendową schadzkę po mieście. Często tłumaczył się, że w domu musi być jeszcze przed 22, bo strasznie martwi się o mamę (która nie mieszkała sama lecz ze swoją matką, która wydawała się być bardziej rozgarnięta niż jej ciapowata córka) Tak abstrakcyjne zachowanie dorosłego faceta skłaniało mnie do pewnych refleksji. Podczas ostatnich spotkań, i treningów, próbowałem z niego wydusić wszystko co się da. Niestety, bez skutku. Nawet po kilku piwach, które nalałem mu siłą do gardła, cały czas był wyalienowany, i jakiś nieobecny. Co rusz zagadywałem go na temat transferu, ten zaś odpowiadał krótko i zwięźle, że interesuje go tylko awans sportowy. Pretensje o ciągłe męczenie Ronalda miał do mnie płk.Stankevicius.
- Weź Ty się chłopie, pogódź z tym, że Solomin nas opuści. Przecie widze, jak zawracacie tyłek temu młodemu chłopakowi. Kto Ci nakazał tak nad nim biegać? Pankrat? To je 3 liga, stąd każdy chce się wyrwać jeśli mo okazję. Postaw się w jego sytuacji.
Prezes miał całkowitą rację, ale ja miałem zupełnie inną wizję. Cały czas wierzyłem w ogromny rozwój tego klubu, a Ronald był kluczowym elementem tego planu. Był jak klucz, do drzwi niebos. Wyobraź sobie: Jestem już na ostatnim schodku, przed wejściem do raju, nagle, klucz dostaje nóg i próbuje uciec mi z kieszeni. W tej podróży nie jestem sam, są przyjaciele, ale oni zamiast łapać ten klucz, zatrzymują mnie, mówiąc, że na tym poziomie mamy już swój raj. Moje śmiałe plany, podzielało tylko dwóch ludzi, w całym sztabie Geleżenisu. Jasaitis i Pankratjev, to prawdziwi fanatycy futbolu. Piłkarscy wariaci, zakochani w szmaciance kawalarze. Moi… moi ślusarze! Skoro tracę klucz, mogę mieć przecież drugi, trzeci, cały pęk. (a kto będzie miał dużo kluczy ten przecież zostanie woźnym)
Wróćmy jednak na boisko. Szawle zostało pokonane 3:1, a bohaterami tego ,widowiska’ stali się nasi młodzi napastnicy. Klimavicius i Lukosevicius. Strzelali pięknie, tak jak sobie to wyobrażałem jeszcze półtora temu, kiedy to spotkałem ich pierwszy raz na treningu. Co od Klimy byłem pewny: Posiadał ogromny talent, i smykałkę do strzelania bramek, brakowało mu jednak chłodnej głowy. To co z łatwością pakował do bramki na treningach to, w oficjalnych spotkaniach pudłował. Był niesamowicie nieskuteczny, właśnie wtedy kiedy powinien być. Nie grał na lajcie, wieczna spina. W czasie przerwy, po zdobytym golu, nogi tak mu się trzęsły, że zastanawiałem się czy nie zrobić mu betonowych butów. Lukosevicius natomiast, to jego osobowościowe alter ego. Ten to prawdziwy zawadiaka i źródło kłopotów niemalże w każdym meczu. Nie chcę nawet wymieniać ile razy to dostał w pysk na meczu od starszego od siebie zawodnika. Nie ustępował nikomu ( Tylko Pankrat potrafił w miarę dobrze oddziaływać na tego bobka) wszystkich traktował z pogardą i z wielką wyjebką. Wiedziałem, że z takim podejściem, nie zrobi żadnej kariery. Jaki trener chciałby się użerać z takim gówniarzem? Przypomnę, że Lukosevicius stwarzał problemy nie tylko na boisku. Zimowa kradzież portfela? Rzucenie petardy do sedesu w stołówce? To tylko niektóre z jego wybryków. Tylko dzięki mojej interwencji, ten młokos nie został wyjebany na ulicę z kromką chleba w ręce.
FK Gelezinis Vilkas Wilno - Szawle II 3:1
Po ponad tygodniowej przerwie nastąpił wreszcie czas inauguracji rozgrywek o Puchar Litwy, sponsorowany od 2 lat przez firmę Carlsberg. Zasady były proste: Kto wygrywa, jedzie dalej i zabiera 4 skrzyny browarów do najbliższego baru. Interes zajebisty, a puchar ten był jednym z najmilszych akcentów tego sezonu. Oznaczał on bowiem, darmową popijawę (oczywiście tylko w wypadku wygranej. Przegrany mógł co jedynie pozbierać kapsle po butelkach) Naszym rywalem była FK Minija Kretinga. Zespół uważany przez moich podopiecznych za największe cioty w całym okręgu. Dlaczego? Minija to klub studentów: Największych frajerów i kujonów, dla których ważne były tylko książki i zdana sesja. Sam tego zdania nie podzielałem, ale w tej kwestii nie zamierzałem kłócić się, z moimi wojskowymi. Zresztą, określenie Miniji bandą lamerów, był już troszeczkę stare. Zespół wzmocnił się kilkoma zawodnikami, którzy ze studiowaniem nie mieli za wiele wspólnego. Większość to w miare znane twarze z trzecio i czwarto ligowych boisk.
Oprawa meczu, choć piękna szybko została zniszczona przez przenikliwy deszcz, który zaczął padać zaraz przed pierwszym gwizdkiem. Na murawie stadionu Vingis, widniała flaga Litwy oraz logo Carlsberga niesione przez grupkę dzieciaków w skafandrach. Ta zła pogoda najwyraźniej odstraszyła kilku kibiców, bo tych w wokół boiska zgromadziło się mniej niż stu. (Średnia na meczach ligowych to 120 osób, więc naturalne, że na mecz pucharowy liczyłem na podwojoną frekwencję)
Po oficjalnej odprawie, i powitaniu obu ekip rozpoczęliśmy bój o drugą rundę pucharu. Pierwsze minuty, nie były jakieś ciekawe. Zespół Miniji, zaskoczył mnie pod paroma względami. Był bardzo dobrze przygotowany kondycyjnie i mentalnie do tego meczu. Co prawda nie potrafili stworzyć żadnej dogodnej sytuacji, ale ich strzały z dystansu co chwila muskały poprzeczkę bądź słupek Svedkauskasa. Ze wszystkich danych, jakie otrzymałem na temat tego zespołu, żadna nie zdawała się sprawdzać. Rywale mieli przyjąć postawę przestraszonych chłopców do bicia których, my szybko mieliśmy sprowadzić na ziemię. Pierwsza połowa zakończyła się. W trakcie przerwy, przemoknięci do samej nitki piłkarze, wymieniali się uwagami. Nic, nie wyglądało tak, jak kilkanaście dni wcześniej w spotkaniu z Szawlami. Okej, może nie było tragicznie, ale Minija miała zostać przez moich chłopaków wręcz pochłonięta, a póki co bliżej było dogrywki bądź też wymęczonego zwycięstwa. Po kilkudziesięciu minutach frustracji (w drugiej połowie), w końcu udaje się nam dobić celu. Strzelamy gola, po wybiciu piłki przez bramkarza rywali, wprost pod nogi Bogdanaviciusa, który okupował dzisiejszego dnia prawe skrzydło. Rywale nie zmienili wcale sposoby swojej gry, w drugiej odsłonie meczu. My natomiast, stosowaliśmy częste wrzutki w środek pola karnego, gdzie panował taki syf, że w każdym momencie, piłka mogła schować się w dziurze pełnej błota. To fakt, liczyliśmy tylko i wyłącznie na szczęście w tym spotkaniu, bo murawa, po godzinie gry była w tak fatalnym stanie, że jakiekolwiek akcje naziemne, spalone były z marszu na panewce. 15 minut i koniec! Mamy browary…(warto jeszcze odnotować debiut Ivanauskasa, który mógł wystąpić w tymże meczu, dzięki zajebistemu kombinatorstwu Jasaitisa. Darek naciągnął nieco i usprawnił kontrakt naszego grajka, dając mu status: Juniorski, dzieki czemu Ivan nie musiał być zgłoszony do rozgrywek - MISTRZ!)
(w czasie oglądania powtórek, które nagrywał nasz gruby amator kamerzysta, zostałem poinformowany, o zepsuciu się video. Olinek ponoć przewrócił się z kamerą, wracając do autobusu, czego ja sam osobiście nie widziałem)
Resztę dnia trudno będzie spamiętać. Alkohol plus zmeczenie zrobił swoje na tyle, że musiałem kimnąć się w jednostce, na jednej z dziurowych polówek. Takiej imprezy nie mieliśmy od dawna, ale przyjęło się, że mecze pucharu, są niemalże świętem. Najlepsze, oprócz darmowego picia, są zdołowane mordy, rozjechanych i brudnych rywali. Ewidentnie i tamtego dnia również się najebali, ale tym razem z własnej kieszeni.
FK Gelezinis Vilkas Wilno - FK Minija Kretinga 1:0
Tylko wiecie co? Ktoś kurwa, był cholernie głupi i nie pomyślał o tym, że dla 20-kilku facetów, 3 dni odpoczynku po takim spotkaniu to za mało. Dokładnie taka przerwa, dzieliła nas od kolejnych derby Wilna. Tym razem Klevas, chciał wykorzystać nasze skacowane banie to samego końca. Wydusić ostatnie resztki trzeźwego myślenia, i wyplenić pozostałości siły, które zostały w nogach piłkarzy. W tym czasie, kiedy my otwieraliśmy któreś z kolei piwo, piłkarze Klevasu, mordowali się w dogrywce krajowego pucharu. Mierzyli się tam z FC Kłajpeda, i mimo gry na własnym boisku ulegli ostatecznie 2:3. Mieli więc, picie z głowy, a siły oszczędzili na spotkanie z nami. (suma sumaru, takie chlanie a 30 minut dodatkowej gry – bez porównania wiadomo co cięższe) Było więc tak, jak przewidziałem. Tego meczu nie było. Nie było mnie, nie było zawodników. Klevas Wilno wygrał z duchem 2:0. I to nie z duchem sportu. Z duchem kaca. Po porażce od razu wytrzeźwiałem.
(jeśli coś widzicie to pozdro)
Gdzie do chuja Pana jest ten mój profesjonalizm do którego dążyłem? Oddaliśmy trzy punkty, na rzecz kilkudziesięciu browarów, no i też kilku butelek wódki…ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Teraz z pewnością, nie ma co gdybać. Ważne czasami są tez chwile, gdzie oprócz punktów, liczy się zgranie zespołu, aby mógł w kluczowych momentach funkcjonować jak jeden organizm. Trochę przypominałem chorogięwkę która wiała w różne strony. Ale zdecydowałem, że w futbolu jest jak w hazardzie. Ale postawisz i wygrasz, albo postawisz i przegrasz.
I wszystkie te aspekty dokonały/spełniły się. Po porażce z Klevasem, nabraliśmy więcej sił mentalnych, co spowodowało ogranie Delintry, a później Rodovitasu. Inkasując w ten sposób 6 punktów, utrzymaliśmy pozycję wicelidera, i z zaledwie jedno punktową stratą do rezerwowego zespołu Szawli. Niestety nie odbyło się bez strat personalnych. Po meczu z Delintrą na kilka tygodni wyleciał ,,Paula'' a w spotkaniu z Rodovitasem, przeżyłem podwójny horror z powodu groźnych urazów Solomina i Klimaviciusa. Potencjalnie groźne kontuzje, mogły w znaczącym stopniu zmniejszyć nasze szanse na awans w tym sezonie. Pech nas nie opuszczał, a te przeklęte schody, codzień tworzyły nowe, wyższe i trudniejsze do przejścia stopnie. Można tez na całą tą sytuację spojrzeć z innej strony. Solomin i tak grał piach, miał załamkę psychiczną, a Klima to nieudolny napastnik, który na skrzydle i tak prezentował się gorzej od Bogdana. W najbliższych dniach czekaliśmy jednak na werdykt klubowego/wojskowego lekarza. Strata to jednak strata. Łatwiej byłoby grać z Solominem, nawet z takim bez formy.
(Jeśli ktoś jeszcze śledzi tą karierę, to serdecznie pozdrawiam i podziwiam. Notki pisane jak zwykle na gorąco. Niedługo pojawi się wideło od grubaska, gdzie podejrzeć będzie można piękne gole z ostatnich spotkań)
Warto wiedzieć, że w naszą ulubioną grę można zagrać również na systemie Android. Jeżeli masz smartfona lub tablet, śmiało możesz poprowadzić swoją drużynę w podróży lub w szkole. Koszt? 34 złote. Upewnij się jednak, czy aplikacja jest zgodna z Twoim urządzeniem.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ