Nastroje po opisywanych wcześniej wydarzeniach zdały się opadać. Odłam buntownika działał dalej bez ingerencję w życie plemienia, czasem wywołując jedynie uśmiechy politowania swoimi rytułałami w których wykorzystywano nawet najmłodszych. Dla mnie jednak ważniejsze było to, że mogliśmy w spokoju wejść w nowy 2017 rok przygotowując się jednocześnie z Warriors do występów w O-League (Liga Mistrzów Oceanii) a z reprezentacją do Pucharu Narodów Oceanii, który był jednocześnie fazą eliminacji do Mistrzostw Świata. Wraz ze mną w kontynentalnych rozgrywkach klubowych, czyli wspomnianej Lidze Mistrzów, Wyspy Salomona będzie reprezentować Marist Fire, czyli klub przed sezonem przymierzany bardziej do spadku aniżeli wicemistrzostwa. Musicie wiedzieć, że tutaj nie ma krajowego pucharu ani superpucharu. Awans do O-League i Melanesian Supercup wywalczają mistrz i wicemistrz kraju. Jeżeli chodzi o rozgrywki PNO (Pucharu Narodów Oceanii) to parszywy los przydzielił nas do grupy z kontynentalną potęgą Nową Zelandią i solidnym Fidżi. Jest jeszcze druga grupa 3-zespołowa. Liderzy obydwu zmierzą się w finale. Szczęście nie dopisąło także w losowaniu O-League. Po rozegraniu rundy wstępnej dla mistrzów najsłabszych oceańskich państw typu Tonga czy Samoa Amerykańskie przyszedł czas na wylosowanie grup. Pech chciał, że na 4 grupy akurat do mojej trafiła 1 z 2 nowozelandzkich drużyn - Team Wellington. Jest to zespół, który w minionych latach mocno zyskał na znaczeniu w kraju i wyparł zdecydowanie Waitakere United, głównego rywala pozostającego dalej na topie Auckland City. Pozostałe drużyny to Lotoha'apai, mistrz z archipelagu wysp Tonga oraz zespół z Vanuatu - Narak Tegapu. Ta drużyna nie występuje jednak nawet w najwyższej lidze kraju i szczerze mówiąc nie wiem co robi w O-League. Ot taki kaprys losu.
W kwestii transferów to po dwóch głównych okresach aktywności na rynku tj. czerwiec i wrzesień 2016, pozyskałem tylko jednego gracza (w ostatni dzień listopada), który bardziej przyszedł na emeryturę ale może wnieść cenne doświadczenie. 33-letni Lency Saeni grający na pozycji lewego ofensywnego pomocnika 13 lat pozostawał bez klubu, w kartotece ma jedynie pobyt w 2003 roku w salomońskiej drużynie Solympics, która występuje w niższej lidze. Najwięcej zawodników pozyskałem we wrześniu i byli to zawodnicy o mocnej pozycji w reprezentacji: pomocnik/napastnik Henry Fa'arodo (w końcu dał się namówić na grę w klubie), obrońca George Suri (obydwu przedstawiałem szerzej w pierwszym odcinku) a także bramkarz John Morgan.
Pod względem przygotowania się do O-League salomońskie drużyny mają mocno pod górkę. Liga Mistrzów Oceanii zaczyna się na początku marca, a pierwsza kolejka ligowego sezonu dopiero w środku sierpnia. Piłkarze są zmęczeni po trudach sezonu, który kończy się pod koniec grudnia, rozjeżdżają się na urlopy i z reguły odbija się to na ich kondycji i przygotowaniu do gry. Możliwości sparingowych przed O-League jest zatem niewiele a dokładniej dwie: druga drużyna salomońska biorąca udział w rozgrywkach kontynentalnych oraz młodzieżówka własnego klubu. W takich momentach liczy się każda możliwość rozegrania jakiejkolwiek gry aby piłkarze się rozruszali. Problem zaczyna się robić, gdy ostatnią kolejkę sezonu rozgrywa się z właśnie drugim uczestnikiem O-League i nie chcą wtedy rozgrywać drugiego meczu w zbyt krótkim odstępie czasu. Ucieka więc jedna możliwość meczu i zamiast dwóch sparingów z wicemistrzem jest tylko jeden. Z Marist Fire tego problemu nie było ale i tak udało zakontraktować się zaledwie jeden mecz. Przegraliśmy 2-3 mimo większej liczby oddanych strzałów. 2 tygodnie później, na początku marca ograliśmy swoją młodzieżówkę 2-1 i tak przygotowani czekaliśmy na pierwszego rywala - wanuackiego Narak Tegapu.
Również reprezentacja nie ma zbyt wielkiego pola manewru. Pierwszy termin PNO przypada podobnie jak O-League na marzec, z tymże bardziej na jego koniec. 1 mecz w marcu, 1 w czerwcu, potem 2 kolejne na przełomie sierpnia i września. Możliwe terminy spotkań towarzyskich? Jak dla mnie kpina. Jedynie dwie okazje - 24. marca czyli 4 dni przed starciem z pierwszym rywalem - Fidżi. W sumie okej, szkoda jedynie, że mogę tylko jeden. 5 czerwca to mecz z Nową Zelandią i brak możliwości sparingu przed nim. Za to była możliwość PO MECZU z Nową Zeladnią - 9 czerwca (sic!). Przed sierpniowymi i wrześniowymi starciami brak możliwości rozegrania meczu. Latałem do federacji, prosiłem, groziłem, błagałem krzyczałem - nic. Nic nie da się zrobić, bo FIFA to, FIFA tamto, FIFA tupnie nóżką i nie da kasy a wtedy nie będę nawet ja mógł dostać pensji. Machnąłem ręką. Zakontraktowałem na marzec Tadżykistan, na czerwiec Guam i wkurwiony wyszedłem trzaskając drzwiami. Piękna atmosfera świąteczna.
A właśnie, święta. Koniec sezonu wypadł 20. grudnia czyli 4 dni przed Wigilią. Obrzędy miejscowych były kolorowe, liczne, głośne i szczerze mówiąc pogubiłem się w tym. Feta mistrzowska odbyła się tego samego wieczoru po meczu ze zdegradowanym już wówczas Guadalcanal. Święta postanowiłem obchodzić tradycyjnie, poszedłem do kościoła, pościłem w Wigilię. Przyglądałem się jednak z zaciekawieniem obrzędom miejscowych, ich maskom, ogniskom, tańcom i obrzędom. Większość tubylców świętowała jednak w domach spożywając różnorodne posiłki na bazie ryb, zbóż czy owoców morza. Ja również sam w swoim mieszkaniu próbowałem zrobić jakieś potrawy z ryb czy warzyw aby przypominały choć trochę tradycyjną polską wieczerzę. Był to dla mnie szok. Pierwsze święta z dala od ojczyzny, samemu. Wprawdzie mieliśmy klubową Wigilię z chłopakami i sztabem szkoleniowym ale na popołudnie każdy wraca do domu, do rodzin. Ja nie miałem jak. Nie było nawet jak przedzielić się opłatkiem bo poza nieliczną społecznością katolicką nikt tu tego nie praktykuje. Widząc mnie odchodzącego smutnego kapitan Judd Molea długo musiał próbować wydusić ze mnie co się dzieje. W końcu po przedstawieniu problemu bez chwili zwłoki zaproponował przyjście do siebie. Na początku miałem opory, w końcu jestem kimś z zewnątrz, obcym. Przekonywał jednak, że nie chce o niczym słyszeć, że skoro nie mogę spędzić świąt ze swoją rodziną to spędzę je z jego familią. Mimo początkowych obaw z wdzięcznością się zgodziłem, bo uwierzcie mi, że nie ma nic gorszego niż siedzieć w święta samemu. Judd to dobry człowiek, w klubie często bierze pod swoje skrzydła młodego adepta futbolu a nowym zawodnikom ułatwia aklimatyzację. W końcu przyszedł czas, że wspiera i swojego trenera.
Wróciłem do swojego mieszkania aby dokończyć gotowanie co by z pustymi rękami nie przyjść. Niby gość w dom to Bóg w dom, ale coś od siebie dać wypada. Judd zapewniał mnie, że większość jego rodziny mówi po angielsku, więc bariery językowej nie będzie. Przyszedłem elegancko ubrany z jedzeniem i zostałem powitany przez bardzo liczną rodzinę Molea, bardzo kolorowo ubraną. Społeczeństwa z oceańskich krajów cechują się dużo większą liczebnością jeśli chodzi o rodziny niż u nas w Polsce, więc byłem zdziwiony. Dziadkowie, ciocie, siostrzeńcy, kuzyni, ciężko było zapamiętać z kim przed minutą się witałem. Zostałem obdarzony bardzo dużym szacunkiem przez domowników. Raz, że wg nich dzięki mnie Judd ma mocną pozycję w klubie i z premii (jak każdy ma amatorski kontrakt, więc nie dostaje pensji) jest w stanie utrzymać dom rodzinny a dwa, że prowadzę kadrę Wysp Salomona. Jak już wcześniej wspominałem często kluby reprezentują tu daną społeczność czy całe wyspy, reprezentacja zaś bezwarunkowo jest chlubą całego narodu. Nie na co dzień spożywa się posiłek razem z selekcjonerem kadry narodowej, który w ich ocenie robi to nadzwyczaj dobrze. Przynajmniej tego wieczoru tylko z takimi opiniami się spotkałem. Dało się wyczuć ekscytację przed PNO, ale także szeroko komentowane były ostatnie wydarzenia w związku z odłamem w plemieniu. Cała kolacja przebiegła w miłej atmosferze. Byłem pytany o wiele rzeczy, o kadrę, o piłkę, o Polskę i jej tradyce. Odpowiadałem cierpliwie jednocześnie głupio się czując, że ci ludzie traktują mnie aż tak bardzo wzniośle. Starałem się to ukrócać podkreślając, że jestem tu aby zjeść razem z nimi posiłek wigilijny. Z szacunkiem traktowano także Judda, który był przecież istotną częścią reprezentacji, a więc on też odpowiadał za godne reprezentowanie kraju. Rytualne modły obserwowałem z boku nie biorąc w nich udziału ale też nie przeszkadzając, jeśli chodzi zaś o jedzenie to dużo i kolorowo. Ryby, ziemniaki, warzywa, ryż, owoce, dary tutejszej przyrody. Zupełnie nie do opisania. Późnym wieczorem po kilku-kilkunastu kolejkach tradycyjnej nalewki zrobionej przez któregoś z wujków Judda chwiejnym krokiem udałem się do domu, serdecznie żegnając się wcześniej ze wszystkimi. Mój kapitan uratował mi święta, dzięki niemu nie spędziłem ich sam jak palec. No a teraz muszę opracować jeszcze jakiś plan na sylwester!
PS Wyspy Salomona to południowa półkula, więc w grudniu są tu ponad 30-stopniowe temperatury i świeci słońce, śniegu nie stwierdzono :)
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ