W szatni Anderlechtu Bruksela wciąż tliło się światło, choć było już dobrze po północy. Poczciwy woźny Marteen niepostrzeżenie uchylił drzwi przebieralni, by sprawdzić, co się dzieje. To, co zobaczył, przeszło jego najśmielsze oczekiwania...
Przy telewizorze, na którym trener zwykł wyświetlać fragmenty spotkań do analizy, siedział lewy obrońca rodem z Polski, wnikliwie wpatrując się w ekran. Z głośników aparatu popłynął niezrozumiały dla Marteena potok słów:
- Eeeee tam! Zachowałaś się w ogóle jak idiotka! Nie mogłaś mu zostawić trochę włosów?
- No nie mogłam. No jak? Jeśli jestem idiotka, to za to ty jesteś mądry.
- To debil. Jak ty sobie w ogóle z nim dajesz radę?
- Jakoś daję. A dlaczego mam niby nie dać?
- Nie… nie wiem. Tak pytam.
- Och, ty Miśku! Ty złośniku. Ty głuptasku! Co ty sobie wyobrażasz, że ja z nim? Och ty świnko, ty!
Mishju?! - wyszeptał na wpół przytomny, przecierając oczy ze zdumienia. Niestety, został zauważony. Gdy piłkarz spostrzegł, że nie jest sam, odruchowo nacisnął EJECT na magnetowidzie, szybkim ruchem schował kasetę za pazuchę i ruszył w kierunku drzwi.
Przerażony woźny stał, jakby zmienił się w słup soli. Drapieżnik zbliżał się nieubłaganie, na ucieczkę i tak było już za późno... Zatrzymał się przy drzwiach, zmierzył go wzrokiem, po czym wydał z siebie groźne: "Grr..." i opuścił szatnię.
Minęło trzydzieści złowieszczych sekund. Marteen jakimś cudem opanował drżenie rąk. Nagle dostrzegł na podłodze niewielki kawałek papieru. Podniósł go i przeczytał w skupieniu. Napis na wizytówce tłumaczył wszystko:
Michał Żewłakow, don’t call me: Misiu!...
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ