Ja chciałbym tutaj nie tyle nakrzyczeć na Football Managera, co przyznać się do okropnej rzeczy, za którą pewnie wszyscy mnie zjadą.
Ostatnio wróciłem do FM14. Rozpocząłem grę GKS Szombierki, moim lokalnym mistrzem kraju z 1980 r., w którym nawet miałem okazję zarządzać jednym z kolegów mojego brata. Zdecydowałem się na grę jak najbardziej realistyczną, bez wczytywania, gdy zbieram jakieś nieprzeciętne lanie, czy filar mojego zespołu łapie kontuzję na 3 lata. Pokornie akceptowałem, gdy jakaś czerwona latarnia spuszczała mi manto 4:0 na moim własnym stadionie i gdy wspomniany wcześniej znajomy zrywał więzadła na pół sezonu. Bywa. Korzystania z edytora/Geniego nawet nie brałem pod uwagę. I tak mozolnie po kilku sezonach udało mi się awansować do ekstraklasy. Puchar krajowy kończyłem natomiast zawsze w pierwszym meczu. Bywa.
Rzutem na taśmę udało mi się wygrać ekstraklasę, o 1 punkt wyprzedzając Legię, chociaż po podziale tabeli miałem 4 miejsce i nastawiałem się raczej na walkę o Ligę Europy. Sam się zaskoczyłem, że udało mi się sięgnąć po majstra. Dokonałem świetnych transferów i byłem gotowy na walkę o LM.
W międzyczasie, urodziła się moja córka. O cały miesiąc wcześniej. Spałem sobie w najlepsze, gdy o 2:15 moja żona obudziła mnie tekstem w stylu: "Odeszły mi wody". Mój umysł zaciął się na litanii: "O Boże, o Boże, o Boże" i pognaliśmy do szpitala. Do spania położyłem się dopiero o 23:00, mając za sobą szaleńczą gonitwę do innego szpitala po wyniki badań żony, kilka godzin asystowania przy dość hardkorowym porodzie żony, obdzwaniania rodziny, wypytywania lekarzy o stan zdrowia małej i zwyczajnego przylepiania się do inkubatora i trzymania córki za stópki.
Na drugi dzień już o 6:00 musiałem wstać i pofatygować się na uczelnię, spędzając cały weekend od rana do nocy na zajęciach. Mus to mus. Gdy w niedzielę wieczorem wycieńczony zlądowałem w łóżku... Nie mogłem, ku**a, zasnąć, choć oczy piekły mnie na potęgę.
Wstałem więc i odpaliłem FMa. Akurat grałem baraż ze Sturm Grazem o awans do fazy grupowej LM. Pierwszy mecz na wyjeździe zrąbałem 1:0, ale miałem swoje szanse i czułem, że przy właściwym ustawieniu, są do ogrania. Byłem jednak tak zamulony, że nawet nie zauważyłem, że połowę składu stanowili zawodnicy rezerwy, których wystawiłem we wcześniejszym ligowym spotkaniu, z zamiarem oszczędzenia pierwszej "11". Oczywiście zgarnąłem baty. Wczytałem mecz jeszcze raz, wystawiłem skład, który chciałem, w pełni koncentrując się na każdym elemencie akcji przedmeczowej i odpaliłem mecz. Je*ane 0:0, chociaż miałem swoje okazje. Stwierdziłem: "do 3 razy sztuka" i wczytałem kolejny raz. Odpaliłem mecz, ale zapomniałem odbyć rozmowę motywacyjną (przez przypadek ją przeklikałem). 3:1 w dupę. Wczytałem ponownie i stwierdziłem, że żal mi kolejnych kilku minut na mecz, zaraz umrę ze zmęczenia, ale nie zasnę dopóki nie rozwiążą się losy tego meczu. Ch*j, klikam "natychmiastowy wynik"... A tam miliard dostępnych strategii. zaznaczam "walka o wysokie zwycięstwo" i czekam na rezultat. 4:0 w plecy. Myślałem, że to miała być moja wysoka wygrana. Wczytuję. Po kolei testuję pozostałe opcje. Padają remisy, porażki, zwycięstwa, które nie dają mi awansu. Normalnie zaakceptowałbym ten fakt i spróbował "za rok", ale w moim ówczesnym stanie byłem już maksymalnie wk*****ny na tą je***ą grę i powiedziałem sobie, że nie odpuszczę. Wybrałem 1-dniowy urlop przed meczem. 4:1 dla mnie. Dziękuję, zapisz stan gry, dobranoc. Nad ranem wstałem z kacem takim moralnym, poczuciem wstydu bardzo, wow, uszanowanko. Gra jednak nadpisana, a że jestem super błyskotliwy, to wcześniejszy sejw był sprzed 2 miesięcy, w trakcie których przeprowadziłem wszystkie transfery i ograłem ogóry w drodze do baraży.
No i gram se teraz w LM, zbierając cęgi od Chelsea i planując, jak wydam zarobione na tej imprezie 40 baniek. Czuję się jak ostatni cziter, wcale nie będąc takim pewnym tego, czy gdybym był rześki i wypoczęty, to faktycznie udałoby mi się odrobić straty i wyeliminować Austriaków. No cóż, już się nie przekonam.
Ostatnio wróciłem do FM14. Rozpocząłem grę GKS Szombierki, moim lokalnym mistrzem kraju z 1980 r., w którym nawet miałem okazję zarządzać jednym z kolegów mojego brata. Zdecydowałem się na grę jak najbardziej realistyczną, bez wczytywania, gdy zbieram jakieś nieprzeciętne lanie, czy filar mojego zespołu łapie kontuzję na 3 lata. Pokornie akceptowałem, gdy jakaś czerwona latarnia spuszczała mi manto 4:0 na moim własnym stadionie i gdy wspomniany wcześniej znajomy zrywał więzadła na pół sezonu. Bywa. Korzystania z edytora/Geniego nawet nie brałem pod uwagę. I tak mozolnie po kilku sezonach udało mi się awansować do ekstraklasy. Puchar krajowy kończyłem natomiast zawsze w pierwszym meczu. Bywa.
Rzutem na taśmę udało mi się wygrać ekstraklasę, o 1 punkt wyprzedzając Legię, chociaż po podziale tabeli miałem 4 miejsce i nastawiałem się raczej na walkę o Ligę Europy. Sam się zaskoczyłem, że udało mi się sięgnąć po majstra. Dokonałem świetnych transferów i byłem gotowy na walkę o LM.
W międzyczasie, urodziła się moja córka. O cały miesiąc wcześniej. Spałem sobie w najlepsze, gdy o 2:15 moja żona obudziła mnie tekstem w stylu: "Odeszły mi wody". Mój umysł zaciął się na litanii: "O Boże, o Boże, o Boże" i pognaliśmy do szpitala. Do spania położyłem się dopiero o 23:00, mając za sobą szaleńczą gonitwę do innego szpitala po wyniki badań żony, kilka godzin asystowania przy dość hardkorowym porodzie żony, obdzwaniania rodziny, wypytywania lekarzy o stan zdrowia małej i zwyczajnego przylepiania się do inkubatora i trzymania córki za stópki.
Na drugi dzień już o 6:00 musiałem wstać i pofatygować się na uczelnię, spędzając cały weekend od rana do nocy na zajęciach. Mus to mus. Gdy w niedzielę wieczorem wycieńczony zlądowałem w łóżku... Nie mogłem, ku**a, zasnąć, choć oczy piekły mnie na potęgę.
Wstałem więc i odpaliłem FMa. Akurat grałem baraż ze Sturm Grazem o awans do fazy grupowej LM. Pierwszy mecz na wyjeździe zrąbałem 1:0, ale miałem swoje szanse i czułem, że przy właściwym ustawieniu, są do ogrania. Byłem jednak tak zamulony, że nawet nie zauważyłem, że połowę składu stanowili zawodnicy rezerwy, których wystawiłem we wcześniejszym ligowym spotkaniu, z zamiarem oszczędzenia pierwszej "11". Oczywiście zgarnąłem baty. Wczytałem mecz jeszcze raz, wystawiłem skład, który chciałem, w pełni koncentrując się na każdym elemencie akcji przedmeczowej i odpaliłem mecz. Je*ane 0:0, chociaż miałem swoje okazje. Stwierdziłem: "do 3 razy sztuka" i wczytałem kolejny raz. Odpaliłem mecz, ale zapomniałem odbyć rozmowę motywacyjną (przez przypadek ją przeklikałem). 3:1 w dupę. Wczytałem ponownie i stwierdziłem, że żal mi kolejnych kilku minut na mecz, zaraz umrę ze zmęczenia, ale nie zasnę dopóki nie rozwiążą się losy tego meczu. Ch*j, klikam "natychmiastowy wynik"... A tam miliard dostępnych strategii. zaznaczam "walka o wysokie zwycięstwo" i czekam na rezultat. 4:0 w plecy. Myślałem, że to miała być moja wysoka wygrana. Wczytuję. Po kolei testuję pozostałe opcje. Padają remisy, porażki, zwycięstwa, które nie dają mi awansu. Normalnie zaakceptowałbym ten fakt i spróbował "za rok", ale w moim ówczesnym stanie byłem już maksymalnie wk*****ny na tą je***ą grę i powiedziałem sobie, że nie odpuszczę. Wybrałem 1-dniowy urlop przed meczem. 4:1 dla mnie. Dziękuję, zapisz stan gry, dobranoc. Nad ranem wstałem z kacem takim moralnym, poczuciem wstydu bardzo, wow, uszanowanko. Gra jednak nadpisana, a że jestem super błyskotliwy, to wcześniejszy sejw był sprzed 2 miesięcy, w trakcie których przeprowadziłem wszystkie transfery i ograłem ogóry w drodze do baraży.
No i gram se teraz w LM, zbierając cęgi od Chelsea i planując, jak wydam zarobione na tej imprezie 40 baniek. Czuję się jak ostatni cziter, wcale nie będąc takim pewnym tego, czy gdybym był rześki i wypoczęty, to faktycznie udałoby mi się odrobić straty i wyeliminować Austriaków. No cóż, już się nie przekonam.
Najnowsze posty