Z nerwów musiałem zaliczyć wizytę w łazience. Nacisnąwszy spłuczkę, przy akompaniamencie szumiącej wody rozmyślałem nad rozwiązaniami taktycznymi oraz przeciwnikami w ekstraklasie. Mydląc ręce szukałem w głowie nazwisk, którymi mógłbym uzupełnić skład, a wychodząc zastanawiałem się, nad kim jeszcze wiszą czarne chmury i strefa spadkowa.
Zamek.
„Dałbym sobie rękę uciąć, że go przekręcałem – przeszło mi przez myśl, gdy podchodziłem do drzwi. – Rany. Przez te nerwy już sam nie wiem, co robię!”
Podciągnąłem spodnie od piżamy i usiadłem przy komputerze. Trzeba poczytać coś nie coś o Ekstraklasie, a później poprzeglądać składy innych drużyn.
Gadu-gadu. Nie, nie, nie, teraz czas na pracę, nie mogę zająć się jakimiś…
M8-PL!
‘Siemano stary. Dam ci stówkę jak odgadniesz, kto będzie waszym trenerem.’
Na odpowiedź nie musiałem zbyt długo czekać.
‘Co? Skąd w ogóle wiesz? Przecież to nawet nie jest dopięte na ostatni guzik…’
‘Się gra się ma ;) to co, zgadujesz czy nie?’
‘Co mi szkodzi ;D no dobra, to na początek… Jose Mourinho?’
Uśmiechnąłem się przed monitorem. Śmiej się śmiej, póki możesz. Zobaczymy jak będziesz kwiczał na treningach.
‘1:0 dla mnie ;> nie kpij sobie tylko zgaduj!’
‘Ej no, co za frajer chciałby nas trenować? Może Janosik? :>’
Pudło. Frajer, taa? Przyrzekam ci, dla ciebie zostawię te zdecydowanie najcięższe ćwiczenia. Ciekawe po ilu przebiegniętych boiskach będziesz błagał o litość…
‘Też nie. Ostatnia próba…’
‘Nie mam pojęcia, może Jan Żurek?’
‘Fortuna ci nie sprzyja... stówka moja! Chcesz wiedzieć?’
‘Co mi szkodzi :P’
‘Daje stówę, że spadniesz z krzesła. Stoi?’
‘Widzę, że masz za dużo pieniędzy… stoi, stoi, a teraz mów!’
‘Ladies and Gentelmen, the winner is… JA :D :D :D :D’
Cisza. Przez bite 5 minut nie otrzymałem odpowiedzi, zdążyłem nawet zrzucić swoją szkocką piżamę i ubrać coś bardziej ludzkiego.
‘I co, jednak spadłeś ;>’
‘Nie… musiałem się napić czegoś mocniejszego… czy mi się coś powaliło? Dziś jest prima aprilis?’
‘Ehh… ludzie nigdy nie wierzyli w mój talent… nie chcesz wierzyć, nie musisz ;P zobaczymy się za parę dni ;)’
‘Ale czemu TY?!’
‘Bo ja wiem… mi to nie przeszkadza :] strzała, Mój Zawodniku! ;)’
‘Strzała... Panie Trenerze oO’
***
Po niecałych dwóch godzinach byłem umówiony na spotkanie z prezesem CM Rev. Rozmowa poszła zadziwiająco gładko i nazajutrz miałem się stawić w siedzibie klubu, którego adres zapisałem na małej, różowej karteczce. No co? Akurat taka była pod ręką. I nagle stała się najcenniejszą rzeczą w moim życiu.
Ul. Kokota 10.
Już gdzieś widziałem to słowo. I na pewno nie na dresach Kokotta…
***
To był przepiękny ranek. Ptaszki śpiewały, słoneczko świeciło, bla bla bla… Najważniejsze, że byłem szczęśliwy jak nigdy. W trymiga zrzuciłem zbyt luźną piżamę i odstrzeliłem się jak stróż w Boże ciało. Kiedy ja ostatni raz miałem na sobie garnitur?
Do wewnętrznej kieszeni wsunąłem różową karteczkę. Mój Skarb.
Zumi znacznie ułatwił mi znalezienie ulicy, więc nie musiałem w ciasnym pokoju grzebać się wśród stosów map, kolejno Polski, Śląska i Katowic, nie wiedząc od której zacząć i gdzie szukać, ściągać z nich masę pajęczyn i dwucentymetrową warstwę kurzu, któremu zdecydowanie pasowała papierowa powierzchnia.
Na kwadrans przed wyjściem wypiłem jeszcze kawę z pięcioma łyżeczkami cukru – inaczej bym jej nie przełknął. Drżące ręce omal nie rozbiły filiżanki, kiedy próbowałem ją usadzić w magicznym, niezawodnym i niezastąpionym urządzeniu zwanym zmywarką, który dziennie prezentował mi kilkanaście cennych minut przeznaczanych oczywiście na grę w Football Managera.
W ten jedyny w swoim rodzaju dzień użyłem ogromną ilość perfum, która zazwyczaj wystarcza mi na miesiąc, w porywach na półtora oraz niesamowicie długo poprawiałem fryzurę przez lustrem, dbając aby każdy włos leżał idealnie, dokładnie tak jak chciałem. Poprawiłem krawat, wziąłem głęboki oddech i ruszyłem w drogę.
Dzień był rzeczywiście nadobny i obfitował w ludzi spacerujących po parkach całą rodziną, zakochane pary obściskujące się bezceremonialnie na ławkach i szczęśliwe psy biegające za patykami po trawie. Nie było mowy o autobusie. Wolałem się przewietrzyć i skorzystać z tego, że chcąc nie chcąc wreszcie oderwałem się od FMa, mogąc pooddychać świeżym powietrzem, który u mnie w pokoju jest rzadki niczym orangutan sumatrzański albo kruk hawajski.
Dzień był naprawdę nadobny. Do czasu.
W eleganckim, czarnym garniturze w paski, z różową koszulą i frymuśnym krawatem musiałem wyglądać na milionera. Dobra, może przesadziłem, ale z pewnością wyglądałem na gościa przy forsie. I co z tego, że takie krawaty sprzedawali na bazarku w centrum i kosztował zaledwie dyszkę?
Ni stąd ni zowąd, zza drzewa wyskoczyła dwójka tęgich dresów i w ułamku sekundy poczułem uderzenie w nos i ciepłą strużkę spływającą po brodzie. Po chwili leżałem już na kamykach i czułem rwący ból w prawej ręce. Górujące słońce oślepiło mnie, a chcąc zasłonić się lewą ręką odkryłem, że jestem przygwożdżony metalowym uściskiem współczesnego Herkulesa, a dokładniej nieuka napompowanego różnorakimi dopalaczami.
- Szukaj!
Poczułem czyjeś dłonie błądzące po moich kieszeniach.
- Chusteczka…
- Szukaj dalej, a nie pierdol!
W momencie marynarka została brutalnie rozerwana, guziki posypały się jak śnieg w Boże Narodzenie. Dłoń łysego chłopaka odnalazła wewnętrzną kieszeń i wyciągnął karteczkę, znaczącą w tej chwili mniej niż zero.
- Ej, co to jest? – zapytał przygłupawym głosem, wbijając nieświadomie kościste kolano w moje udo.
- Co tam pisze? 10?
- No raczej – odpowiedział.
- Zenek, jasny gwint!
- Co? – zapytaliśmy w jednej chwili. Pięść drugiego szybko odnalazła drogę do szczęki. Jęknąłem z bólu.
- Stul pysk, baranie!
Splunąłem krwią. Prosto na swoją koszulę. Prawa ręka wciąż niewiarygodnie bolała.
- To jest… 10 euro!
- Nie gadaj Wacek! Jesteśmy bogaci!
- Bierz to i spieprzamy!
Na koniec poczułem dwa kopniaki w brzuch, a łysy dryblas zrobił sobie z moich kostek bieżnię olimpijską. Mimo wysiłku nie umiałem się poruszyć. Zakręciło mi się w głowie…
Ciemność.
***
Z trudem podniosłem ociężałe powieki i zmrużyłem oczy. Dokładnie nade mną wisiała ogromna lampa.
- Nie mogłem go tam zostawić! – usłyszałem zachrypnięty, ale miły głos.
- Co mnie to obchodzi?! Czy nie rozumiesz ile ryzykujemy jego obecnością tu?
- Rozumiem cię. Ale ten człowiek był cały we krwi, połamany i nieprzytomny. Co jest ważniejsze – życie ludzie czy to miejsce?
Nie dowiedziałem się jakie miejsce.
Zemdlałem po raz kolejny.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ