Piekąca fala ciepła, spotęgowana przez dwie warstwy szkła w oknach obudziła mnie chwilę przed południem. Mając jakieś dwie godziny do treningu zdecydowałem się pozostać w łóżku. Dziwnym nawykiem ostatnich dni okazało się olewanie biegania, wolałem leżeć w ciszy w łóżku aniżeli w piekielnym upale biegać po uliczkach miasta. W końcu w myśl idei zawartej w słowach pewnej polskiej piosenki postanowiłem, że
„jutro wcześniej rano wstanę, przecież nie mogę przespać połowy dnia”.
Powoli idąc w kierunku klubowych budynków zacząłem sobie wspominać ostatni miesiąc. Nagle przestałem wspominać ostatni miesiąc, bo zainteresował mnie mijany sklep. Zostawiłem w nim równe trzy pięćdziesiąt, a wychodząc z zimnym napojem cicho mruknąłem „dowidzenia”. Spojrzałem na tabliczkę –
„u Ewy i Michała”. Mam dziwne wrażenie, że wspomniana Ewa nie istnieje. Już kolejny raz obsługiwał mnie mężczyzna, z całą pewnością nie będący Ewą. Popijając chłodną ciecz wróciłem do wspominania minionego miesiąca. Do minionego miesiąca z wyjątkiem pewnego zdarzenia, które, przez traumę z nim związaną, wolę nie wspominać.
Majowe zwycięstwa w lidze juniorów młodszych i propozycja z
Rakowa Częstochowa wydają się być odległą przeszłością, faktami zamglonymi przez późniejsze wydarzenia. Oferta z
CM Revolution, pierwszy trening, pierwszy mecz, pierwsze zwycięstwo. Grad goli strzelonych
Arce był zapowiedzią ładnego i ciekawego sezonu pełnego niespodzianek. Jednak niespodzianką okazał się jedynie pierwszy mecz, reszta nie zapowiadała już tak różowego sezonu. Wywalczone w ostatnich sekundach zwycięstwo
3:1 nad
Gawin Królewska Wola (
kurde, gdzie to w ogóle jest?!), gdzie
SZk (
88') i
Wujek Przecinak (
90') ratowali zespół przed porażką zwaną
„remis z drużyną z piłkarskiego dna”. Wcześniej jednym trafieniem popisał się
De Raph. Następny mecz to remis z drugoligowcem, czyli
2:2 z
Flotą Świnoujście. Drogę do siatki znaleźli
Mejt i ponownie
A. De Raph. Nie mogę powiedzieć, że wynik był budujący, szczególnie przed następnym meczem. Tym meczem miało być spotkanie z drużyną z mojego rodzinnego miasta – z
Odrą Opole.
Już przed meczem czułem się wygranym – jeśli zwycięży
CM Rev to moi rodzice będą ze mnie dumni, jeśli wygra
Odra to moi koledzy z Opola będą ze mnie dumni. Fajnie jest poczuć taki komfort – niezależnie od wyniku po meczu zejdę z boiska z podniesioną głową. Moimi przemyśleniami podzieliłem się z piłkarzami, jednak ci na zachwyconych nie wyglądali. Dostałbym nagrodę w kategorii demotywacji, jednak - znając mojego pecha – takiej nagrody nie ma. Zawodnicy wybiegli na boisko chcąc pobiegać, nie zwyciężyć. Widać to było przez cały mecz, dziesięciu mężczyzn biegało to w jedną stronę to w drugą bezwładnie kopiąc piłkę i tracąc ją gdy tylko nadarzyła się okazja. Wyglądu meczu nie zmienił nawet gol
Bartona z
28. minuty, kiedy to zaskoczył bramkarza strzałem z dystansu. Chciałem schodzić z głową uniesioną ku niebu, schodziłem patrząc tępo na murawę i ziewając...
Następne dni to zwycięstwo z
Miedzią Legnica dwa do zera (samobój
Kreta i
A. De Raph w
17. minucie) oraz nudny, bezbramkowy remis z
Turem Turek.
„Radosław Sikorski to amator, a jego CM Revolution gra totalny anty futbol!” - takimi oto słowy skwitował mnie
Jacek Gmoch rysując zarazem pięćdziesiąt trzy żółte strzałeczki na moim zdjęciu. W sumie coś w tym jest, pierwsza rozmowa z zawodnikami zmobilizowała ich do pracy przez totalny przypadek, teraz pora użyć drastyczniejszych metod! Z taką myślą ponownie wszedłem do sklepu
„u Ewy i Michała”, gdzie kupiłem gumę do żucia. Chciałem się poczuć jak
Ferguson. Chwilę później byłem już w klubie. Zawodnicy już na mnie czekali na boisku bawiąc się piłkami.
- Odkładać piłki! Dzisiejszy trening będzie wyglądał nieco inaczej.
- Mamy się bać? - zakpił sobie
Henkel
- Jak najbardziej – w tej chwili zdecydowałem się na najbardziej sadystyczny trening, jaki mogłem wymyślić – dzisiaj trening siłowy!
- Ależ trenerze, jest teraz jakieś milion stopni! - nie wiem dlaczego, ale prośba
Grzela wcale nie wzbudziła mojej litości
- Nie przesadzaj, młody, bo jest tylko trzydzieści cztery. Macie dziesięć minut na rozgrzewkę – mówiąc to spojrzałem w niebo – albo jednak pięć wam starczy. Tak więc za pięć minut wszyscy mają być gotowi do biegu!
Jak to mówią – życie nie dostarcza na co dzień aż takich emocji. Życie jak życie, śmierć to co innego. Z uśmiechem na ustach przyglądałem się jak kolejni zawodnicy opadali z sił po kilku zaledwie kółkach. Pierwsi wymiękli
Barton i
Pucek, zaraz po nich
Shadowm i
Pavulon. Swoją wytrzymałością zaimponowali mi A. De Raph i Brudas, którzy poddali się dopiero po trzecim kółku! W nagrodę wysłałem wszystkich na siłownię. Ostatnie głosy radości ucichły gdy doszliśmy do „sali tortur”, która okazała się pomieszczeniem bez klimatyzacji. Czy kolejne godziny ciężkich ćwiczeń w czterdziestostopniowym upale uczynią ich piłkarzami lepszymi? Z pewnością nie, ale polepszą moje samopoczucie.
Dzień meczu inaugurującego ligę nadszedł przed końcem lipca. Na
Graveyard Plaza mieliśmy podjąć wicemistrza Polski –
GKS Bełchatów. Przed wyjściem na rozgrzaną płytę stadionu skierowałem swe ciało w kierunku pokoju konferencyjnego. Swoją drogą, chyba będę musiał znowu zacząć biegać, bo dotychczasowa sylwetka
Mourinho zmienia się w sylwetkę
Scolariego. Otworzyłem drzwi i mimo oślepiających błysków fleszów usiadłem na krześle. Niczym hieny na bezbronną ofiarę dziennikarze rzucili się do zadawania pytań:
- Jak pan się czuje przed pierwszym oficjalnym spotkaniem?
- Przede wszystkim jestem szczęśliwy, że jestem tu, gdzie jestem i że mogę tworzyć historię tego klubu. Zaczniemy od dziś!
- Stać was dzisiaj na zwycięstwo?
- Z tym jest problem. Niby nas stać, bo mamy bogatego sponsora, ale
SI jest trochę przeciwna korupcji. – oburzone miny dziennikarzy dały mi do zrozumienia, że nie jest to towarzystwo do tego typu żartów. - A tak na serio to uważam, że jesteśmy w stanie zaskoczyć ekspertów i to nie jeden raz.
- Co pan myśli o wypowiedzi
Jacka Gmocha o pańskiej drużynie?
- Powiem krótko: Tam gdzie zaczyna się
Gmoch i jego strzałki kończy się prawdziwy futbol.
- Jest pan pewien, że ktoś z pańskim doświadczeniem może tak wypowiadać się o tym autorytecie? - zadał pytanie dziennikarz nie ukrywając śmiechu.
- W takim razie gratuluję panu autorytetów – powiedziałem wstając z krzesła. Zdziwiłem się, że większość dziennikarzy zamiast patrzeć na mnie z pogardą zaczęła z aprobatą kiwać głowami. Będąc przy wyjściu zawołałem człowieka, który z takim zaangażowaniem pytał się o
Gmocha. Kiedy tylko podszedł zadałem pytanie:
- Dla jakiej gazety piszesz?
- Pisałem dla wielu gazet, rozmawiałem z wieloma ekspertami, więc mam doświadczenie w tym co robię...
- Dla jakiej gazety? - powtórzyłem wyraźniej. Dziennikarz rozejrzał się dookoła, by upewnić się czy ktoś czasem nie podsłuchuje.
-
„Przyjaciółka”... - przyznał się cicho spuszczają głowę w dół.
- Tak więc powodzenia w życiu! - powiedziałem radośnie, po czym wyszedłem. Warto nadmienić, że ten chłopak już nigdy nie pojawił się na jakiejkolwiek mojej konferencji prasowej. Pełen sukces.
Krótka rozmowa z zawodnikami w szatni (
„Dajcie z siebie wszystko, albo na każdym treningu będziecie biegać!”) i na boisko. Pogoda drastycznie się zmieniła, zaczęły gromadzić się chmury, temperatura spadła. Ciekawe jak się spiszą zawodnicy. Trapiony przez podobne zmartwienia podszedł do mnie
Bartosh!:
- Wygramy?
- Jak bum cyk cyk... - powiedziałem cicho
- Jak bum co?
- Nieważne... - Rozejrzałem się po pustych trybunach – Za co już mamy karę stadionową?
- Jaką karę? - zdziwił się
Bartosh! W tej chwili zauważyłem grupkę kibiców w ostatnich rzędach, mimo wszystko w miarę dobrze się bawiących. Kiedyś będą tu tysiące, pomyślałem...
Mecz był ciekawy i trzymający w napięciu. Ataki
Bełchatowian skutecznie zatrzymywała nasza obrona. Moment
30. minuty był dla nas przełomowy –
Patryk Rachwał dostał drugą żółtą kartkę, a co za tym idzie musiał zejść z boiska. Od tego momentu trwała nasza nieprzerwana kontrola nad przebiegiem meczu, w ciągu której wicemistrz Polski zdołał oddać tylko jeden strzał, z którym to problemów nie miał
Henkel. Dwukrotnie błędy w obronie
Bełchatowian wykorzystał
A. De Raph, uciekając kryjącemu go obrońcy (
36',
51'), a dośrodkowanie z rzutu rożnego w
78. minucie wykończył
M8_PL. Trzeba przyznać, że nikomu nie zależało na treningach siłowych. No i dobrze... Zachwycony wynikiem wyszedłem z szatni i zawołałem do dziennikarzy czekających na wywiad z zawodnikami
„Czekam na opinie ekspertów!”, po czym wróciłem do zawodników. Spisali się fenomenalnie, musiałem im odpowiednio pogratulować.
Trening następnego dnia został drastycznie przerwany podczas ćwiczeń nad stałymi fragmentami gry. Po posłaną z rzutu rożnego piłkę rzucili się
Fidel i
Henkel. Pierwszy zaraz wstał i się otrzepał, drugiego znieśliśmy na noszach. Opinia
KGB była straszna – od dwóch do trzech miesięcy przerwy. Zawołałem szybko
Sola:
- Twoja kolej.
- Źle z nim? -
Sol wyglądał na zatroskanego
- Na tyle źle, że powinieneś się cieszyć. Następne trzy miesiące są twoje, nie zawiedź nas.
Do następnego meczu również przystępowaliśmy z pozycji outsidera i to mimo atutu własnego boiska. Korona minimalnie zwyciężyła z nami po bramce
Andradiny z
67. minuty, kiedy to
Brazylijczyk najlepiej odnalazł się w naszym polu karnym po dośrodkowaniu z lewej strony. Dla mnie najważniejsze jest to, że wszyscy zawodnicy dali z siebie wszystko, walczyli. Mecz był wyrównany, a wynik do samego końca pozostawał niewiadomą. Takie porażki nie bolą.
W
3. kolejce mieliśmy się zmierzyć z
Groclinem. Mecz również był ciężki, jednak mimo jednobramkowej straty zdołaliśmy odrobić na
1:2. Najpierw w
73. minucie lot piłki niefortunnie przecinał
Igor Kozioł,
a w
88. minucie wspaniałym, płaski strzałem z
16. metra popisał się, tradycyjnie już,
De Raph.
Następny w kolejce był
Ruch, z którym, po dobrym meczu, zremisowaliśmy
1:1. Zdobyte w
68. minucie prowadzenie przez
M8 z rzutu wolnego zostało zniwelowane przez
Jezierskiego na pięć minut przed ostatnim gwizdkiem sędziego. Jak się później okazało bramka dla
Chorzowian padła ze spalonego... Takim samym wynikiem zakończył się również mecz z
Cracovią, gdzie do bramki trafił
Szk w
55. minucie z rzutu rożnego, a wyrównał w
59. minucie Tomasz Moskala.
Ostatniego dnia sierpnia udałem się do
Warszawy na losowanie par
2. rundy Pucharu Polski. Mając do dyspozycji sporo czasu i piękną pogodę zdecydowałem się pospacerować po stolicy. Sklepy, Galerie, Place, Parki, a wszystko to w pięknym, sierpniowym słońcu. Szedłem właśnie po
Łazienkach i wdychałem świeże powietrze, gdy z wszystkich moich rozmyślań drastycznie wyrwał mnie impet uderzenia w prawy bark. Jak kłoda padłem na ziemię i rozejrzałem się za przyczyną całego zamieszania. Starszy mężczyzna, który na mnie wpadł, schylał się właśnie, aby mi pomóc.
- Nic panu nie jest? Przepraszam najmocniej, zamyśliłem się.
- Nnnic, nic nie szkodzi – wymamrotałem. Mężczyzna dogłębnie mi się przyjrzał.
-
Radek? To znaczy
Radosław Sikorski?
- Autografów nie daję... - uroki bycia osobą publiczną
- Nie, nie nie. Nie poznajesz mnie?
Waldek jestem!
-
Waldek? O jejciu! Nie poznałem cię. Jaki ten świat jest mały. Co tu robisz? - a ja, naiwny, już myślałem, że ktoś mój autograf chce...
- Na losowanie przyjechałem. To znaczy
Raków w
Pucharze Polski zagra.
- No to gratulacje. Ach, właśnie. Miałem ci serdecznie podziękować, taką fuchę mi załatwiłeś.
- Sam sobie załatwiłeś. Masz do tego dryg, chłopie! - i tu bardzo serdecznie uderzył swoją wielką łapą w moje plecy. Na losowanie udaliśmy się już razem wspominając stare czasy. Ileż szczęścia czy przypadku miałem w trakcie losowania, gdy okazało się, że zagramy z...
Rakowem Częstochowa!
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ