Pojedynek z częstochowską drużyną zbliżał się wielkimi krokami. I to w dodatku wielkimi krokami nóg okutych w siedmiomilowe buty. Wcześniej czekało mnie kilka ciekawych spotkań, którym z coraz większym zainteresowaniem przyglądają się media i kibice. Będąc trenerem drużyny z polskiej Ekstraklasy byłem odpowiedzialny za wszelkie wyniki. Wiele szczęścia miałem rozpoczynając zawodową karierę – tłumaczyć się z porażek nie musiałem, coraz mniej pojawiało się również ekscentrycznych dziennikarzy bez wyczucia smaku. Pan
Jacek G. również przestał głosić swoje mongolskiej teorie zostawiając mnie i moją drużynę poza zasięgiem śmiercionośnych strzałek... Po prostu żyć nie umierać. Tylko jak długo może trwać taka sielanka?
Z całą pewnością nie zakończy się po meczu z
ŁKSem. Dwukrotnie na prowadzenie wyprowadzał nas
A. De Raph, mimo usilnych starań
Dezertera, który strzelił dla rywali bramkę na
1:1. Wynik
2:1 grając na wyjeździe z całą pewnością zadowala. W końcu „
Show must go on!”. Prawdziwe show w kolejnym meczu dał
Mejt strzelając cztery bramki w meczu
Górnika Zabrze, a jedna piękniejsza od drugiej. Tym samym
M8 dołączył elitarnej grupy najlepszych strzelców plasując się na piątym miejscu.
Następne spotkanie miało być rewanżem dla bełchatowian za wysoką porażkę z początku sezonu. Miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle – atomowe uderzenie
Grzechoo z rzutu wolnego dało nam wynik, który zdołaliśmy dowieźć do końca. W pierwszym meczu Pucharu Ekstraklasy udowodniliśmy, że ligowy mecz z
Bełchatowem nie był dziełem przypadku. Niestety następny mecz okazał się zimnym prysznicem, którego być może potrzebowaliśmy. Polegliśmy w Wodzisławiu
0:1. W szczegóły nie będę wnikać, wszystkie mecze analizowałem już kilkukrotnie; z asystentem, z zawodnikami, oraz sam. Żadnych wniosków zdradzać nie zamierza, ponieważ trener któregoś z moich najbliższych rywali być może będzie to czytać.
Jak ten czas szybko leci, dopiero kilka dni temu
Waldek pomagał mi wstać z chodnika, a dzisiaj mam zburzyć miłość i ambicję jego życia. A to wszystko w imię komfortu i wygody mojego życia, ponieważ na takowe cele przeznaczę zarobione w zawodzie pieniądze. Pewnego pochmurnego, wrześniowego dnia kilka tysięcy ludzi zaczęło gromadzić się przed stadionem. Wszyscy byli ubrani na szaro, co miało podkreślać przynależność do struktur kibicowskich naszej drużyny. Niestety kibice wyglądali jak jedna mieszająca się, szara masa, która, mimo śmiechu i śpiewów, sprawiała wrażenie smutnej. Tylnym wejściem dostałem się do budynku omijając gromadę fanów. Ostatnie instrukcje dla zawodników w szatni i na boisko. Kolejno wyłaniające się z tunelu postacie były pochłaniane przez olbrzymi snop sztucznego światła. Jak łatwo można skomentować ten mecz jeszcze przed jego rozpoczęciem? Różnica poziomów.
Różnica poziomów była widoczna na boisku, na którym drużyna gospodarzy bez kompleksów wymieniała piłki w środku pola. Nikt niestety nie podejmował się indywidualnej akcji, która mogła rozstrzygnąć losy tego meczu. Zadecydowały stałe fragmenty gry – w
18. minucie główką piłkę wpakował do siatki
Reaper po rzucie rożnym, a w
71. minucie kapitalnym rzutem wolnym popisał się
Rapechuck. W
79. minucie swojego gola dorzucił
M8 i to strzelonego w fenomenalnym stylu. Ciche przyśpiewki z ostatnich rzędów dawały do zrozumienia, że kibice dostali to czego chcieli. Jak łatwo można skomentować ten mecz po jego zakończeniu? Różnica poziomów. Nie żałuję, że nie podjąłem się pracy w
Częstochowie. Dzisiaj właśnie traciłbym marzenia.
Wysokie morale wszystkich zawodników były widoczne na każdym kroku, naprawdę solidnie pracowali na treningach, na meczach dużo biegali, ale też cieszyli się grą. Hitem okazał się kolejny mecz, w którym moi podopieczni pokonali zawodników
Jagielloni Białystok 5:2. Do niezawodnych
A. De Rapha (
34',
90') i
M8_PL (
84',
90') dołączył dzisiaj
Dezerter (
82'), który wynagrodził tym samym swoją dezercję z meczu z
ŁKSem. Warto zaznaczyć, że do
80. minuty CM Revolution przegrywało
1:2, żeby w ciągu kilku minut strzelić cztery bramki. Niesamowicie emocjonujący mecz, który pokazuje naszą łatwość w zdobywaniu bramek. W szczególności należy wyróżnić
Mejta i
Rapha, którzy to między sobą będą chyba rozstrzygać kto zostanie królem strzelców. Oby nie przestał padać grad... goli.
Zawsze miałem wiele szczęścia. W szkole trafiałem w ciemno w poprawne odpowiedzi na sprawdzianach i konkursach, poza szkołą wygrywałem satysfakcjonujące nagrody w dziecinnych loteriach. Do tego można porównać pracę dla
CM Revolution – szczęśliwy los na loterii. Kolejny dowód mojego niezmierzonego farta, zwycięstwa w lidze, zmotywowała mnie do gry w lotto. Jak to mówią, żeby wygrać trzeba grać. Nie można powiedzieć, że nigdy nie grałem, wręcz przeciwnie – regularna gra, porównywana przez żonę do hazardu, zmuszała mnie do udziału w każdym losowaniu. Fakt przeprowadzki i wielu, wielu nowych obowiązków sprawił, że nie miałem czasu na tą przyjemność. Teraz jednak w miarę się ustabilizowałem i udałem się do kolektury znajdującej się w pobliżu aktualnego miejsca zamieszkania. Miłym uśmiechem obdarzyła mnie starsza pani za ladą, a ja zająłem się zaznaczaniem odpowiednich liczb.
4,
8,
15, może
16,
23 i 34... albo nie,
42! Z pozdrowieniami dla widzów Zagubionych, pomyślałem. Z kuponem w kieszeni wyszedłem mijając żółtą tabliczkę z napisem „Przewidywana suma do wygrania 4 000 000 zł”. Jak zwykle już zacząłem liczyć na co przeznaczę moje pieniądze mając nadzieję, że legendarne już hasło
„suma szczęścia zawsze się równa zero” tym razem się nie sprawdzi.
Wiele radości znów mi dał nietraktowany przeze mnie prestiżowo mecz Pucharu Ekstraklasy, w którym zdołałem zwyciężyć z poznańskim
Lechem. Cieszę się, że nie musieliśmy grać na terenie przeciwnika, wiele razy podziwiałem atmosferę na
Bułgarskiej z pozycji kibica i wiem, że nikomu się tam łatwo nie gra. Za wyjątkiem Kolejorza oczywiście. Jedyną bramkę w
29. minucie zdobył nasz kapitan,
M8_PL, lobując bramkarza gości uderzeniem głową. Mimo wszystko takich popisów potrzebować będziemy w drugim meczu, ponieważ pięć dni później na
Graveyard Plaza ponownie miał zagościć poznański zespół, tym razem w ramach ligowych potyczek.
Na następnym meczu wyjątkowo kibice siedzieli, a raczej stali lub skakali, skupieni w jednym sektorze głośno dopingując swoich ulubieńców. Abyśmy mogli zobaczyć prawdziwych kibiców ci specjalnie pofatygowali się w Poznania. Nasze szare myszki dalej były pochowane w ostatnich rzędach trybun sprawiając wrażenie zagubionych. Mamy jedną z najwyższych średnich frekwencji w Polsce, z blisko siedmioma tysiącami kibiców plasujemy się na
6. miejscu w kraju, jednak dwudziestotysięcznik na każdym meczu wygląda jak pusty. Efektowna gra, mocne wejście w ligę, mnóstwo strzelonych bramek, niesamowita walka... czego chcieć więcej? Wtedy nie wiedziałem tego co wiem teraz – szacunku.
W mecz weszliśmy naprawdę mocno, bo od efektownej bramki naszego super snajpera,
De Rapha. Przez kolegów nazywany
Rafciem, a przez fanów
You Can Dance nawet
Roofim strzela w każdej możliwej sytuacji, dzisiaj wykorzystując wyśmienite prostopadłe podanie od
Rema. Gol z
15. minuty sprawił, że
Raph jest najlepszym strzelcem drużyny, a
M8 przegrał zakład z
Grzelem. Byłem dumny z tego jaką pracę wykonali zawodnicy w ciągu tych trzech miesięcy, od momentu gdy przybyłem na
Graveyard Plaza. Po chwili padł drugi gol, również w wykonaniu
Rafcia, jak się później okazało piłkarza meczu. Tym razem pressingiem
Mejt atakował
Henriqueza, który zdecydował się podać do
Dolhy. Lot piłki przeciął
A. De Raph strzelając swojego drugiego gola w tym meczu. Następny gol to już popis
Piotra Reissa. Celebracji gola towarzyszyły gromkie brawa i okrzyki „
Piotrek Reiss! Piotrek Reiss!”. Ulubieniec kibiców poznańskiego
Lecha dostał podanie na dobieg między dwóch obrońców, po którym pokonanie
Sola było już tylko formalnością. W
54. minucie do remisu doprowadził
Zając lobując naszego bramkarza. Nie udało się dowieść zwycięskiego wyniku do końca, jednak remis z renomowanym przeciwnikiem przed meczem z mistrzem Polski z całą pewnością podnosi morale, w szczególności, że po
10. kolejkach jesteśmy na trzecim miejscu. My – murowani kandydaci do spadku!
Po meczu chciałem iść do domu, jednak zaczepił mnie
Bartosh!:
- Gratuluję remisu.
- Wielkie dzięki.
- Masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór? - trzeba przyznać, że zdziwił mnie tym pytaniem
- Nie no, sory Bartek, ale ja mam żonę...
- Nie o to chodzi. - sam pan prezes nie ukrywał śmiechu w zaistniałej sytuacji – Musisz iść z zawodnikami na konferencję.
- Ale w kontrakcie wyraźnie było napisane, że nie muszę uczestniczyć w pomeczowych konferencjach.
- Wiem, wiem, ale było też napisane, że
SI Games ma prawo wykorzystać cię w jakiejkolwiek akcji promującej ich produkt. Dostałem wiadomość od
Jacobsona, że jeśli masz być twarzą kampanii reklamowej to musisz polepszyć swój wizerunek w mediach.
- I dlatego mam iść na konferencję?
- Jeśli nie zależy ci na gotówce z reklam z twoim udziałem to nie idź. Wymóg jest jasny, masz polepszyć swój wizerunek, a teraz jest świetna okazja. - zwątpiłem. Występ w pomeczowej konferencji nie był dla mnie problemem, przecież każdy trener w takowych występuje. Jednak będąc leniem nie chciało mi się chodzić na tego typu rozmowy skoro nie musiałem. Dzisiaj byłem kompletnie nieprzygotowany, jednak będąc pazernym na kasę podjąłem decyzję.
- Dobra, idę. Dzięki za informacje.
- Nie ma za co. Pospiesz się lepiej, bo się jeszcze spóźnisz.
Wszedłem na salę i zająłem miejsce. Trzeba przyznać, że każdy kolejny mecz przynosi do naszej siedziby coraz większą ilość dziennikarzy.
- Dobry wieczór. Zanim zaczniecie państwo zadawać pytania pozwólcie, że wypowiem się o dzisiejszym meczu, póki jeszcze pamiętam, co chciałem powiedzieć.
Mecz był wyrównany i remis jest sprawiedliwym wynikiem. Jako trener beniaminka, który po raz pierwszy gra w jakiejkolwiek zawodowej lidze każdy mecz niezakończony porażką jest wielkim sukcesem, nie mówiąc już o licznych zwycięstwach. W drużynie panuje wyśmienita atmosfera, wszyscy świetnie się rozumieją, zarówno na boisku jak i poza nim, a także wszyscy są chętni do pracy. Dzisiaj nie można nie wyróżnić
A. De Rapha, strzelca dwóch goli. Ma niesamowity instynkt strzelecki, a to jest najważniejsze u napastnika. Jednak drużyna to nie tylko on, każdy zawodnik grał dzisiaj perfekcyjnie... A teraz proszę o pytania.
- Powtarzam pytanie zadane przed sezonem. Na jaką pozycję stać
CM Revolution?
- Na każdą. Przy niesamowitym szczęściu możemy nawet wygrać ligę, jednak będzie to niesamowicie trudne zadanie. Mimo wszystko, na dzień dzisiejszy oczekuję od piłkarzy miejsca w pierwszej piątce.
- Budzi pan coraz większy podziw w ludziach, którzy twierdzą, że karierę
„od zera do bohatera” można zrobić również w kraju. Jak to się stało, że przy takich zdolnościach trenerskich wcześniej nie było pana w zawodowych klubach?
- W Polsce są dziesiątki dobrych trenerów, którzy nie maja tyle szczęścia co ja. Miałem wiele szczęścia, że
SI zwróciło uwagę właśnie na mnie, teraz to
SI ma wiele szczęścia, że zwróciło uwagę właśnie na mnie.
- Przepis na sukces?
- Ciężka, uczciwa praca.
- Ulubiony kolor? - pytanie interesujące jak topniejący śnieg.
- Zielony...
- Gra pan w lotto?
- Czasami.
- Czy hazard nie przeszkadza w karierze trenera? - początek fali głupich pytań?
- Ile lat interesuje się pan piłką nożną?
- Na kogo pan głosował w wyborach? - głupich pytań ciąg dalszy...
- Czy to prawda, że istnieje spisek mający na celu usunięcie pana ze stanowiska?
- Ile kilo chleba kupię za trzynaście pierwiastków z dwóch złotego? - 13 pierwiastków z 2... hmmm...
- Dziękuję bardzo za pytania, na dzisiaj to już koniec. Na resztę pytań spróbują odpowiedzieć
Grzelo,
Brudas i
Reaper. Być może po następnym meczu również spotkamy się w tym miejscu.
Wyjście z sali było najrozsądniejszą decyzją. Spodziewam się, że obliczanie ceny chleba przypadło w udziale najmłodszemu. Niech żyje wyzysk w miejscach pracy! Wolnym krokiem udałem się w kierunku mieszkania. Co chwila mijały mnie auta z szarymi lub niebieskimi szalikami w oknach. Wziąłem głęboki oddech – jestem szczęśliwy. W sklepie
„u Ewy i Michała” świeciło się światło, a za ladą stała młoda kobieta. Kiwnąłem tylko głową przez szybą – czyżby legendarna Ewa? Nie chciało mi się wchodzić, więc kontynuowałem zwycięski marsz w kierunku domu. Jeden zamek, drugi zamek i ciepło mieszkania trafiło mnie prosto w twarz. Ogarnęła mnie niesamowita senność...
Nadeszła środa, a wraz z nią losowanie Dużego Lotka. Ekscentryczny
Daniel Wieleba dał kolejny popis swoich umiejętności:
„Niczym kulawy niedźwiedź o błękitnych oczach i niczym siwa sowa bez zębów idę teraz przyczajony, jak Rumun w afrykańskim buszu, w kierunku agresywnej maszyny losującej.” Trudno zachowywać się poważnie widząc kogoś takiego na ekranie telewizora. Na pewno ten widok mnie pokrzepiał – skoro tacy ludzie robią karierę w tym kraju to czemu nie ja? Z niecierpliwością czekałem na wyniki losowań.
42,
19...
i już kicha, przegrałem... przepraszam bardzo,
16. Następnie
8,
23...
cztery, cztery, żeby było cztery...
15...
tak! A teraz już tylko...
4!
Siedziałem na fotelu z kuponem w ręku patrząc się tępo w telewizor. Tyle pieniędzy, tyle pieniędzy... Wciąż nie mogłem uwierzyć w to co się stało. Fala ciepła ogarnęła całe moje ciało, zakręciło mi się w głowie.
Jestem milionerem! Jestem milioneeer-eeemmm. W tej chwili opadłem bezwładnie na podłogę wypuszczając kupon z ręki. Zemdlałem mając świadomość, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem w Polsce. Leżałem tak wiele godzin. Uśmiechnąłem się przez sen, obróciłem się. Właśnie naciągałem na siebie kołdrę, gdy do usłyszałem dźwięk budzika. Co za ustrojstwo budzi milionera? Wstałem z łóżka i poszedłem do łazienki. Miałem dziwne wrażenie, że coś jest nie tak. Poszedłem do klubu, gdzie przemilczałem temat mojego bogactwa. Chwalić się będę jak odbiorę nagrodę. Dzień zleciał niesamowicie szybko, wieczorem już siedziałem przed telewizorem. Skakałem po kanałach gdy nagle zamarłem.
„... w afrykańskim buszu, w kierunku agresywnej maszyny losującej.” De ja vu? O co chodzi? Szybko wyciągnąłem z kieszeni kupon. „
42,
19... przepraszam bardzo,
16. Następnie
7,
23,
18 i
34”. Trójka, marna trójka. Z czterech milionów trafi do mnie piętnaście złotych. Sen... więc to był sen... Nienawidzę snów! Starając się zapomnieć o tym jakże smutnym wydarzeniu poszedłem spać. Należy wspomnieć, że to było ostatnie losowanie, w którym brałem udział, ale i ostatni sen w mojej karierze trenerskiej.
W meczu z
Zagłębiem Lubin przegraliśmy
3:2, do siatki trafili
Pucek z karnego już w
2. minucie i
Rapechuck w
80'. Zwycięstwo dla swojej drużyny uratował
Piotr Włodarczyk wykorzystując karnego w
90. minucie. Po tym meczu zrównali się ze mną w liczbie punktów wieczni wrogowie –
Lech i
Legia. Mimo zadowolenia z wyniku wciąż byłem przygnębiony. Już od środy... Trzy dni później zwyciężyliśmy
ŁKS 2:1 po golach
A. De Rapha (tradycyjnie już) i
Reapera. Przed meczem wyjątkowo zostaliśmy wytypowani na faworytów i nie zawiedliśmy bukmacherów. Tym samym z kompletem punktów dostaliśmy się na pierwsze miejsce w naszej grupie Pucharu Ekstraklasy. Media zaczęły zauważać niesamowitą ilość bramek mojej drużyny (
29 bramek w
15. meczach), czekam jeszcze na opinie
Jacka G.
Kolejny mecz to przekonujące zwycięstwo nad bytomską
Polonią. Zachwyceni kibice obejrzeli pięć bramek, a mogli i więcej, gdyby zawodnicy wykorzystali resztę sytuacji. Przede wszystkim szkoda karnego z
90. minuty, którego przestrzelił
Reaper. Na listę strzelców wpisali się
Grzelo (
2'),
Mejt (
4',
7'),
Rapechuck (
35') i
Rafcio (
47'). Dzięki temu zwycięstwu wróciliśmy na trzecią pozycję, a mając na koncie 27 strzelonych bramek przewodzimy wraz z Wisłą w konkurencji
„najwięcej strzelonych bramek w lidze”.
Losowanie 1/8 i ćwierćfinału Pucharu Polski potwierdziło regułę, że mam szczęście do losowań...
Groclin, a później
Legia. W międzyczasie wojuję z
Beitarem Jerozolima chcącym
SZka. Ich upartość się kończy gdy dochodzi do wiążących rozmów – oferuję niecałe
70 tysięcy funtów. Śmiech na sali. Wracając do Pucharu Polski – nie wiem jakby to było z
Legią, ale rywalizacja z
Dyskobolią zakończyliśmy z jednym honorowym trafieniem (
Rafcio, a któż by inny), przepuszczając bramki dwie. W notesiku rzeczy do zrobienia mogę sobie zapisać „Puchar Polski – pokonałem
Raków Częstochowa, koniec przygody”. Mało ambitny tekst, ale przynajmniej zapamiętam.
Za to w Pucharze Ekstraklasy gromimy. Już po raz trzeci ograliśmy wicemistrza, tym razem
4:0. Popisali się
A. De Raph (
14'), wiecznie rezerwowy
Pucek (
18',
21') oraz
Rapechuck (
kar 39'). Tym samym wyszliśmy z pierwszego miejsca z grupy zdobywając
12 punktów w czterech meczach. W lidze również nam się świetnie powodzi, w
13. kolejce zwyciężyliśmy z
Widzewem Łódź 2:1. Mecz został rozstrzygnięty w ciągu 18 minut – w
1. minucie do siatki trafił
Dezerter, w
18' Rapechuck.
Widzew zdołał odpowiedzieć tylko golem
Budki z
40. minuty, jednak cały czas kontrolowaliśmy przebieg spotkania. Tyle szczęścia nie mieliśmy w następnym meczu –
Wisła pokonała nas u siebie
2:0. Zabrakło nam czegoś... może goli?
Zatłukę tego, kto wymyślił terminarz tegorocznej ligi. Zawodnicy jeszcze nie zapomnieli o porażce z zajmującą drugie miejsce w lidze Wisłą, ja jeszcze nie zapomniałem o porażce z lotto, a tu od razu mecz z Koroną Kielce, liderem Ekstraklasy. Dzięki postawie
Dezertera, który w
80. minucie uratował dla nas remis, zdołaliśmy oprzeć się kieleckim atakom. Z wyniku
1:1 jestem niesamowicie zadowolony. Szkoda tylko, że sędziowie ukradli nam dwa punkty, bo jak się później okazało gol
Robaka z
13. minuty padł ze spalonego. Jako ciekawostkę podam fakt, że nasz skład
U-21 strzelił swoim rówieśnikom z Krakowa aż dwie bramki! Puszczając przy tym tylko... dziewięć.
Przedostatni mecz w fazie grupowej Pucharu Ekstraklasy okupiliśmy ciężką kontuzją
Rafcia. Przed zejściem z boiska zdołał strzelić gola na
1:0 w
6. minucie. Na listę strzelców w
84. minucie dopisał się również
Grzelo. Udało się im utrzeć nosa
Franzowi Smudzie, który przed meczem drwił z naszej drużyny. Mimo wszystko, mając pewny awans mogłem nie wystawiać
De Rapha, teraz nabawił się kontuzji na
3-4 miesiące. Jak pech to pech...
3:1 z
Groclinem stanowi swojego rodzaju rewanż.
Grzelo dzielnie zastąpił
Rapha trafiając w
10. i
18. minucie, a jedno trafienie dołożył
Brudas w
44. minucie. Efektowne zwycięstwo z wyżej notowanym rywalem? Kolejne już, zdążyłem się przyzwyczaić. Momentami czuję się jak
Nikodem Dyzma, przyszedłem znikąd i osiągnąłem wielki sukces. Jak się dalej potoczy moja, było nie było, dziwna kariera? Na razie toczy się z górki, przejeżdżając po drodze
ŁKS w Pucharze Ekstraklasy. W
83. minucie Grzechoo strzelił jedyną bramkę meczu. Przede mną jeden z najważniejszych meczy tej rundy – pojedynek z
Legią. Ostatni mecz rundy wiosennej zadecyduje o tym kto na urlop pojedzie zajmując trzecią lokatę w lidze. Media wyrażają się jasno –
CM Revolution przed niewykonalnym zadaniem. Niewykonalne to jest trafienie szóstki w totka, pomyślałem.
Mecz bez przyszłości. Była szansa na
3 miejsce, rundę jesienną kończę na
4. Kończąc mecz w dziesięciu straciliśmy dwie bramki, po dwóch... rzutach karnych. Smutny fakt, ale prawdziwy.
Aleksandar Vukovic bez najmniejszego problemu dwukrotnie umieścił piłkę w siatce. W szatni podszedł do mnie
Reaper.
- Trenerze, ten drugi karny... z kapelusza był!
- Teraz to i tak nic nie zmienia... jesteśmy za podium.
- Ja wiem, ale prawda powinna być ważniejsza, bez względu na okoliczności.
- Ale jesteś pewien, że nie powinno być?
- Jak najbardziej. - zaufanie temu człowiekowi było błędem, na konferencji prasowej najechałem na sędziego, następnego dnia dowiedziałem się, że jestem zawieszony. To będzie dłuuuugi urlop. Dla
Reapera oczywiście...
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ