Brasileirão Petrobras
Ten manifest użytkownika Gilbert przeczytało już 3364 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
***
Poprzednio:
Co w Europie piszczy [#132]
***
Witam serdecznie w dzisiejszej audycji „60 minut” Radia FRS. Jest piękne popołudnie, 4 sierpnia. Już dawno nie mieliśmy takiego gościa. Jako manager zdobywał wielokrotnie mistrzostwa i puchary kilku krajów, w tym Niemiec czy Anglii, ma na koncie triumfy w Lidze Europejskiej i Lidze Mistrzów. Za dużo czasu zajęłoby nam wymienianie wszystkich. Dzień Dobry Panie Gilbercie.
- Witam serdecznie. Witam wszystkich słuchaczy.
- Rehabilitacja zakończona?
- Tak, mam to już za sobą. Wszystko ułożyło się po myśli lekarzy, no i oczywiście mojej.
- To musi być wspaniałe uczucie, znów chodzić?
- Warto było walczyć. Nie było to proste, ale znów będę mógł normalnie stanąć w trakcie meczu przy linii bocznej boiska, z najlepszego miejsca dyrygować zespołem. O bieganiu już nigdy nie będzie mowy, ale jestem bardzo szczęśliwy, że tak to się skończyło.
- Już wkrótce będzie ku temu okazja, ale o Pana nowym klubie porozmawiamy w drugiej części rozmowy. Jak Pan wspomina 25 stycznia 2024 roku?
- Szczerze mówiąc nic z tego dnia nie pamiętam. Może to i lepiej. Ciężko się potem słuchało opowieści innych o tym wydarzeniu.
- Jeszcze kilka miesięcy temu prowadził Pan Corinthians. Decyzję o operacji podjął Pan jak rozumiem w trakcie prowadzenia tego zespołu?
- Było to na początku października zeszłego roku. Zgłosiła się do mnie austriacka klinika, która chciała przeprowadzić pionierski zabieg. U osób takich jak ja mógłby on przywracać sprawność w nogach. Nie chciałem rezygnować w trakcie sezonu, więc postanowiłem, że poprowadzę zespół do zakończenia rozgrywek.
- Kiedy ta decyzja została przekazana Zarządowi, piłkarzom, kibicom?
- Po ostatnim meczu, w grudniu. Nie chciałem by w jakikolwiek sposób ta sytuacja wpłynęła na zespół. Oni mieli grać swoje i tak też było. Nie każdemu oczywiście taki sposób załatwienia tej kwestii odpowiadał, ale z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to była dobra decyzja.
- Okres pobytu w Brazylii nie był zbyt długi, ale efektywny. Możemy dopisać do Pana bogatej kartoteki kolejne dwa znaczące sukcesy. Corinthians mocno zaskoczyli ekspertów.
- Każda drużyna ma swój potencjał. Gorszy, lepszy, ale ma. Kwestią kluczową jest wydobyć z piłkarzy maksimum ich możliwości. Nie zawsze będzie to możliwe, dlatego tak ważne jest odpowiednie dobranie zawodników. Trzeba bardzo dużo pracować by wyłapać tych najlepiej pasujących do własnej koncepcji. W Brazylii jest to trochę łatwiejsze, bo tam mamy po prostu wylęgarnie talentów. To wszystko zaskoczyło jak tryby w maszynie, stąd takie wyniki.
- Timão po raz pierwszy od 2005 roku zostali mistrzem kraju, do tego dokładając Copa Sudamericana. Powrót po rehabilitacji do tego klubu był możliwy?
- Nie. Od razu zaznaczyłem włodarzom, że moja przygoda z Brazylią dobiega końca. Musiałem po operacji przez dłuższy czas zostać w austriackiej klinice, a szczerze mówiąc tęskniło mi się już do europejskiej piłki. Miałem nadzieję, że w przerwie między sezonami uda mi się gdzieś znaleźć nowego pracodawcę i udało się. Rozstałem się z Corinthians oczywiście w dobrych relacjach, no i przede wszystkim z poczuciem dobrze wykonanej roboty.
- Dodatkowo odkrycie sezonu też należało do Pana. Sabino zdobył tytuł króla strzelców dokładając do tego nagrody: Piłkarz Roku, Napastnik Roku, Młody Piłkarz Roku w brazylijskiej lidze oraz Piłkarz Roku w Ameryce Południowej. Cała uwaga w ataku skupiała się na nim, bo grał Pan tylko jednym napastnikiem.
- Nie wszystkie transfery, które były planowane doszły do skutku, dlatego w porównaniu z moją ulubioną taktyką - jednego napastnika cofnąłem. Sabino miał być naszym egzekutorem i z tej roli wywiązał się znakomicie. Czasami potrzeba w życiu trochę szczęścia, pewnych okoliczności, które muszą nastąpić w tym jednym konkretnym momencie. Tak się właśnie stało w moim poprzednim klubie.
- Copa Sudamericana było tylko dodatkiem do mistrzostwa kraju, czy znaczącym trofeum w Pana kolekcji.
- Te rozgrywki nie mają zbyt wielkiego prestiżu. Grają tu ekipy z dalszych miejsc w ligowych rozgrywkach swoich krajów. W 99% przypadków wygrywa tu reprezentant Brazylii lub Argentyny. Byliśmy zdecydowanym faworytem i spełniliśmy pokładane w nas nadzieje. Z pewnością trudniejsza walka toczyła się w lidze brazylijskiej.
- Sabino był Pana ulubieńcem w klubie, tak się przynajmniej mówiło w mediach. W każdym z dotychczasowych zespołów miał Pan jednego czy dwóch piłkarzy, których otaczał Pan szczególną opieką.
- Nie użyłbym tu słowa ulubieniec. Po prostu czasem na drodze managera pojawią się ludzie, i nie chodzi tu tylko o piłkarzy, którzy pod względem charakteru, ambicji, swojego profesjonalizmu idealnie się dopasowują. Takie zgranie na linii manager-piłkarz powoduje, że gdy już wydawało się, iż ten drugi gra na 100% swoich możliwości, jest na topie, to jeszcze potrafi dać z siebie coś więcej, wzbija się już wtedy na sam szczyt, osiąga maksimum.
- I Sabino to jeden z takich zawodników.
- Myślę, że tak. Ale trzeba mieć na uwadze, że współpracowaliśmy niecały rok, więc wydaje mi się, że zostało mu jeszcze troszkę do wejścia na sam szczyt.
- A jak to wyglądało w innych klubach? Miał Pan zapewne wiele takich przypadków.
- No cóż, już ponad 20 lat przepracowałem w swoim fachu i rzeczywiście kilka, kilkanaście nazwisk szczególnie zapadło mi w pamięć. Arkadiusz Gikiewicz, Piotr Pałys, Wojciech Kolarz, Maciej Górski, Jakub Szumski, Waldemar Stachura, Wojciech Szczęsny…
- Gwardia Warszawa zajmuje szczególne miejsce w Pana sercu?
- Z pewnością. To mój pierwszy klub, który prowadziłem. Pierwszy, w którym odniosłem sukcesy. Wspaniali współpracownicy, piłkarze i przede wszystkim kibice. Pobytu przy ulicy Racławickiej nigdy nie zapomnę.
- A z kolejnych lat kogo by Pan wskazał?
- Claudiu Panait, John Bekking, Fouad Lemrabet, Gonzalo Peralta z czasów Wolfsburga. Do tego jeszcze gdy prowadziłem Manchester United tacy zawodnicy jak Marcel Urban, Jan Kotwica, Bruno Moraes, Lionel Garat.
- Liczyłem na jeszcze jedno nazwisko…
- Zostawiłem go na koniec.
- Niektórzy mówili, że to Pana największy skarb.
- Z pewnością zawodnik, który w czasie mojej kariery zrobił na mnie największe wrażenie. Ilko Matev to według mnie fenomenalny piłkarz. Cieszę się, że los zetknął nas ze sobą. Ta współpraca zaowocowała wspaniałymi wynikami.
- Jak to bywa w tego typu historiach, zdecydował o tym wszystkim przypadek. Włodarze Liverpoolu do dziś pewnie plują sobie w brodę, że puścili takiego piłkarza.
- Myślę, że nie do końca, ponieważ tak naprawdę gdyby on u nich został to nie rozwinąłby się do tego stopnia. Byłby co najwyżej rezerwowym, albo odesłaliby go do drugiego zespołu, a jego kariera nikogo by nie obeszła. Na szczęście stało się inaczej. Już w Aberdeen pokazał na co go stać. Potem było już tylko lepiej. Matev to po prostu gwiazda światowego formatu.
- Kariera managera nie zawsze jednak jest usłana różami. Czasami spotyka się też piłkarzy, z którymi współpraca jest bardzo ciężka, czasami wręcz niemożliwa. Pan też miał z takimi do czynienia.
- Moja praca nigdy nie należała do łatwych, z różnych oczywiście powodów. Nie ma jednak sensu wskazywać na jakieś konkretne aspekty, które powodowały takie czy inne przejściowe problemy. Tak już po prostu jest i trzeba przejść nad tym do porządku dziennego.
- Zmieńmy temat. Pamięta Pan swój pierwszy mecz w roli managera?
- Hmmm… to chyba były derby Warszawy z Olimpią…
- Jeśli chodzi o debiut ligowy to tak, ale wcześniej…
- No to przyznam, że nie pamiętam. To jednak za dużo czasu i niezbyt wysoki poziom rozgrywek. Z perspektywy czasu to naprawdę niesamowite gdy sobie pomyślę gdzie byłem na początku i do czego doszedłem.
- Pierwszy mecz, 8 lipca 2009 roku, Maratończyk Brzeźno, druga runda Pucharu Polski… wynik?
- Może mnie Pan zastrzelić, ale naprawdę nie pamiętam.
- Gwardia wygrała 2:1.
- Dobry start do kariery.
- A wie Pan ile oficjalnych spotkań rozegrały drużyny pod Pana rządami?
- Bawimy się w statystyków?
- Kibice bardzo lubię statystyki.
- Podejrzewam, że coś w okolicy 800 meczów.
- Nie dużo się Pan pomylił. 771 potyczek – 581 zwycięstw, 111 remisów i 79 porażek. Stosunek bramek 2057 do 666. Robi wrażenie.
- Zobaczymy jak to będzie wyglądać za kolejne 20 lat.
- Zajmijmy się teraz transferami. Należy Pan do managerów, którzy dość często dokonują zmian w kadrach swoich zespołów. Ile ich było przez te lata?
- Oj, na pewno dużo. Licząc tak może średnio dwadzieścia transferów na sezon w jedną i drugą stronę to podejrzewam, że łącznie około 800 transakcji.
- Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem tego liczenia. Łącznie 867 zmian kadrowych – 467 kupionych piłkarzy na łączną kwotę 1 165 000 000 euro i 400 sprzedanych za 999 000 000 euro. Ale największy Pana transfer to już chyba pamięta Pan dokładnie?
- Tak, z tym problemów nie będzie. Będąc w Manchesterze kupiliśmy Juana Galana za 100 milionów funtów. Największa kwota w historii futbolu. Uprzedzę od razu Pana kolejne pytanie – największa kwota za jaką sprzedałem piłkarza – 60 milinów funtów za… Juana Galana.
- Sprzedaż nastąpiła zaledwie po roku gry w Czerwonych Diabłach. Transferowy niewypał?
- Po prostu brak kompatybilności z drużyną, którą zastał wtedy na Old Trafford. Jego kariera w Realu Madryt pokazuje wyraźnie, że to naprawdę świetny zawodnik.
- Prowadził Pan do tej pory pięć klubów oraz pięć reprezentacji. I od razu rzuca się w oczy brak jakichkolwiek sukcesów czy to z kadrą Hiszpanii czy Serbii. Bo młodzieżówka Polski czy Mali oraz seniorski zespół Albanii sukcesów gwarantować nie mogły. Ale od managera, który wygrywa europejskie ligi, europejskie puchary można wymagać więcej.
- Na pewno można i tak zresztą było - federacje wymagały. Rzeczywiście z żadną kadrą narodową nie osiągnąłem nic znaczącego i nie ma co tego ukrywać. Inaczej wygląda zarządzanie ludźmi, gdy tak jak w klubie można ich dobierać według uznania, oczywiście w ramach posiadanych możliwości, zupełnie inną kwestią jest natomiast prowadzenie reprezentacji gdzie pole manewru jest ograniczone. Tam jest z góry zdefiniowana grupa piłkarzy i niestety nie zawsze da się pogodzić koncepcje, pomysł na grę.
- Wielokrotnie Pan podkreślał, że Pańskim marzeniem jest poprowadzenie seniorskiej reprezentacji Polski. Czy w takim razie jest to nadal aktualne?
- Przyznam szczerze, że gdyby ktoś teraz zaproponował mi objęcie posady selekcjonera to chyba bym odmówił. Poprzednie podejścia do tego typu tematów chyba już skutecznie zniechęciły mnie do podjęcia kolejnych prób.
- A gdyby się odezwała Gwardia Warszawa?
- Jeśli Harpagony będą kiedykolwiek potrzebować mojej pomocy to z chęcią jej udzielę.
- Gwardia, Aberdeen, Wolfsburg, Manchester United, Corinthians. Gdyby miał Pan wybrać po jednym najważniejszym meczu kiedy trenował Pan poszczególne drużyny, to które by to były?
- Nie wiem czy dałbym radę wskazać tylko po jednym… hmmm… na pewno mój debiut w europejskich pucharach z Gwardią. Niestety przegraliśmy 0:4 z Manchesterem United, ale emocje towarzyszące temu spotkaniu były niesamowite. Co prawda oba przegrane, ale mecze z Barceloną w Lidze Mistrzów czy finał Pucharu Polski wygrany z Legią. Jeśli chodzi o Aberdeen to tu mogę wskazać jeden konkretny pojedynek – mój debiut w tym klubie i wygrana 6:0 z Celtikiem. Tego dnia z pewnością nigdy nie zapomnę. Myślę, że ich kibice też. Wolfsburg… finał Ligi Europy wygrany 1:0 z Arsenalem, Superpuchar Europy zdobyty po zwycięstwie 4:1 z Barceloną po dogrywce. Prowadząc Czerwone Diabły z pewnością zapadły mi w pamięć wszystkie potyczki z Pepem Guardiolą, ale też wygrane 9:0 z NK Dinamo w Champions League, 8:0 z Sunderlandem w Pucharze Ligi. Pierwszy finał Ligi Mistrzów z Lyonem wygrany po dogrywce 1:0, czy też ten drugi rok później z Legią. Jeśli z kolei chodzi o Corinthians to największe emocje wzbudziła potyczka z Palmeiras. Triumf 1:0 był dla drużyny i kibiców bodajże najważniejszy w całym sezonie. Nie ma to jak odprawić z kwitkiem swojego najgorszego rywala.
- Bardzo często Pana drużyny stawały na przeciwko Barcelony, którą niezmiennie od 2008 roku prowadzi człowiek-instytucja Pep Guardiola. Jesteście wielkimi przyjaciółmi, nie ukrywacie tego. Guardiola z kolei nigdy nie ukrywał, że jedynie Pan byłby godnym jego następcą na Camp Nou. Kiedy więc możemy się tego spodziewać?
- Już wielokrotnie czytałem i słyszałem w mediach jak to obejmuję ten wspaniały klub. Ale tak naprawdę nigdy nie było jakichkolwiek rozmów z władzami na ten temat. Byłbym oczywiście zaszczycony gdyby taka propozycja się pojawiła, ale póki co Pep robi tam świetną robotę, więc z pewnością nie jestem tam potrzebny.
- Wracając jeszcze do początku naszej rozmowy. Nie miał Pan myśli, że życie się na Pana uwzięło? W młodości wypadek motocyklowy, który przerwał obiecującą karierę piłkarską, potem ten dzień w Manchesterze. Los Pana nie oszczędza.
- Nie traktuję tego w ten sposób. Nie na wszystko mamy wpływ. Z perspektywy czasu uważam, że mam szczęście. Jestem tu gdzie jestem i mam prawo być dumny ze swoich osiągnięć. Z pewnością nic bym w swoim życiu nie zmienił, tak po prostu musiało być.
- A myśli Pan czasami o zakończeniu, oczywiście kiedyś, kariery? W sensie kiedy by to miało nastąpić? Kiedy zdobędzie już Pan jakieś określone trofea, a może po prostu ma Pan już określony konkretnie czas zakończenia przygody z piłką?
- Przede wszystkim jest zdecydowanie za wcześnie żeby w jakikolwiek sposób się nad tym zastanawiać. Dopóki prowadzenie piłkarskich drużyn wzbudza we mnie te wspaniałe, niezapomniane emocje dopóty z pewnością wszyscy będą mogli mnie oglądać na ławce trenerskiej.
- A może zobaczymy kiedyś Gilberta - prezesa światowej piłkarskiej potęgi?
- Nie wiem, nie wyobrażam sobie własnej osoby jako właściciela klubu, bądź członka zarządu. To raczej nie moja bajka. Być może kiedyś otworzę jakąś własną akademię dla dzieciaków, to już jest bardziej prawdopodobne.
- Wyszukiwanie młodych talentów?
- Dokładnie. Praca z dziećmi, młodzieżą przynosi naprawdę wiele radości.
- Gdzie taka akademia miałaby powstać?
- Oczywiście w Polsce.
- Na ile czuje się Pan Polakiem, a na ile Brazylijczykiem?
- Pomimo mojego pobytu w Corinthians nic się nie zmieniło. Moje serce bije tylko dla Polski.
- Musimy teraz zrobić małą przerwę, ale już za chwilę wracamy. Tym razem z Gilbertem będę rozmawiać o tym co chyba najbardziej wszystkich interesuje – o jego nowym klubie, planach i nadziejach z tym związanych. Do usłyszenia za moment, zostańcie z nami…
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Zadbaj o zgranie |
---|
Dobrze jest nie pozostawiać treningu przedmeczowego na głowie asystenta w trakcie okresu przygotowawczego. Przed sezonem drużyna powinna intensywnie pracować nad zgraniem, podczas gdy asystent często od tego odchodzi. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ