Ten manifest użytkownika Gilbert przeczytało już 18413 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
***
Poprzednio:
Gilbert: Resurrection [#126]
***
Kiedy w maju 2009 roku rozpoczynałem pracę managera, w najśmielszych snach nie przypuszczałem, że moja kariera tak się potoczy. Gdy już zacząłem osiągać sukcesy, w mojej głowie pojawiło się pewne marzenie – poprowadzić seniorską reprezentację Polski. Zdobywałem mistrzostwa Polski, Szkocji, Niemiec, Anglii, wygrywałem Ligę Europejską oraz Ligę Mistrzów, zdobyłem Klubowe Mistrzostwo Świata… ale selekcjonerem biało-czerwonych nie zostałem. Nie mam przyjaciół w PZPN, jakoś nigdy ich nie miałem. Niestety jeżeli nie jesteś jednym z nich to nie masz co liczyć na przychylność. Swego czasu pojechałem z kadrą U-20 na Mistrzostwa Świata. Rodzimy związek chciał mnie w ten sposób zdyskredytować, nikt bowiem nie dawał tym chłopakom szans nawet na wyjście z grupy. Tymczasem dotarliśmy aż do ćwierćfinału… niestety mój wypadek zakończył ten epizod mojego życia. Prowadziłem już młodzieżową reprezentację Mali, seniorskie kadry Albanii i Serbii, teraz przede mną nowy rozdział – próba powrotu z Hiszpanią na szczyt… tylko czy tę drużynę jeszcze na to stać?
Mistrzowie Europy z 1964, 2008, 2012 i 2016 oraz Wicemistrzowie Europy z 2020 i Mistrzowie Świata z 2022 roku ostatnio prezentowali się gorzej, żeby nie powiedzieć, że staczali się z równi pochyłej. Mistrzostwa Starego Kontynentu z 2024 roku to blamaż, bo jak inaczej można było nazwać zajęcie trzeciego miejsca w grupie. W tym roku więc Hiszpanie na mundial pojechali z mocnym postanowieniem poprawy. W pierwszej fazie wygrali wszystkie trzy spotkania nie tracąc nawet bramki… by potem od razu przegrać z Czechami i wrócić do domu. Przelała się czara goryczy.
Moja osoba na stanowisku selekcjonera miała zapewnić powrót Hiszpanów do grona najlepszych. Nie każdy jednak w to wierzył. Ponad dwuletni rozbrat z futbolem był dla niektórych powodem do powątpiewania w moje umiejętności. Moje przykucie do wózka inwalidzkiego też potrafiło być dla niejednego przeszkodą. Mój powrót do futbolu stał się wręcz tematem roku. Pisały o tym wszystkie gazety, każdy sportowy serwis internetowy zamieszczał wielkie artykuły, ale zadawał również trudne pytania.
Barcelona czy Real? Na kim będzie oparta reprezentacja? Niestety to już nie te czasy, gdy właśnie te dwa kluby dostarczały kadrowiczów. Obecnie hiszpańska piłka nie miewa się już tak dobrze, bo zaniedbano krajową młodzież. Próżno już szukać w najlepszych jedenastkach La Ligi potencjalnych kadrowiczów. Katalończycy, Królewscy, ale też i inne zespoły opierają swoje składy na piłkarzach zagranicznych, co stanowi nie lada problem. Powołanie jednak na swojego asystenta Tito Vilanovy, który od 2007 roku niezmiennie pracuje przy Camp Nou od razu rozbudziło dyskusję, że będę faworyzował Barcę, tym bardziej, że od wielu lat przyjaźnię się z Guardiolą, który już osiemnaście lat jest ich managerem. Wielokrotnie odwiedzał mnie w szpitalu, wspierał podczas rehabilitacji. Żeby choć trochę uciszyć głosy niezadowolenia jednym z trenerów został Fernando Hierro.
Jon Garmendia, Juan Galán? Co nimi? Gdy prowadziłem Manchester United pierwszy rozpętał otwarty konflikt, drugi okazał się moim największym niewypałem transferowym. Mogłoby się wydawać, że nie mam szczęścia do hiszpańskich piłkarzy. Garmendia wiele razy dostawał ode mnie szanse, ale nigdy do końca nie wykorzystał swojego potencjału. Zamiast jeszcze ciężej pracować wolał zwalać winę na mnie. Z ulgą sprzedałem go do Atletico Madryt, ale teraz nasze drogi znów się spotkają. Pomimo, że osobiście działa mi na nerwy, jest jednym z lepszych napastników, więc nie powoływanie go do kadry rozpętałoby medialną burzę, a to mi jest najmniej potrzebne. Galán to z kolei zupełnie inna historia. Sprowadziłem go do United by rządził i dzielił w obronie. Miał ku temu predyspozycje, pomimo że wcześniej w Lyonie grał na środku pomocy. W Czerwonych Diabłach tą formacją zarządzał jednak Moraes, nie potrzebowałem tu dwóch liderów. Okazało się jednak, że Hiszpan sobie nie radził, więc żeby odzyskać choć trochę z zainwestowanych pieniędzy (Galán stał się najdroższym piłkarzem świata dzięki transferowi za 115 mln €) sprzedałem go po pół roku do Realu Madryt. Dla niego również mam miejsce w reprezentacji Hiszpanii, będzie musiał podjąć się kierowania grą. Myślę, że tym razem nie będzie z tym problemów.
Mistrzowie Europy, Mistrzowie Świata? Zarówno działaczom, jak i kibicom marzą się oczywiście kolejne tytuły. Mi również, ale nie będzie o to tak łatwo jak się im wydaje. Hiszpańska piłka najlepsze lata ma już za sobą. Nie ulega wątpliwości, że chcę walczyć o najwyższe laury, ale wolę zastosować metodę małych kroczków. A krokiem pierwszym będzie wygranie Grupy I eliminacji do Mistrzostw Europy. Nie spodziewam się większych problemów, tym bardziej gdy za rywali w grupie mamy Norwegię, Szwajcarię, Mołdawię i Albanię. Euro w Grecji stoi otworem. Zanim przystąpiliśmy do gry o punkty miałem dwie okazję, żeby sprawdzić potencjał moich kadrowiczów.
Każdy selekcjoner ma swoją wizję prowadzenia reprezentacji, nie inaczej było ze mną. Są bez dwóch zdań piłkarze, bez których nie można sobie wyobrazić kadry Hiszpanii, np. bramkarz David Trujillo, obrońca Antonio Arocha, wspomniany już Juan Galán, czy Raúl. Przychodzi jednak prędzej czy później taki moment, że jakiś piłkarz musi się pożegnać z reprezentacją, dlatego trzeba szukać ich zmienników. Stąd takie powołania jak Vicente, Raimundo, czy Almazán. Gdy 12 sierpnia 2026r. debiutowałem jako selekcjoner Hiszpanii nie spodziewałem się cudów. Pierwszy mecz, nowa filozofia gry. To nie ma prawa zaskoczyć tak od razu, potrzeba czasu, żeby zawodnicy wszystko zrozumieli i zaprezentowali to na murawie. Tymczasem w potyczce z Kolumbią zagrali rewelacyjnie. Nasi rywale po prostu nie istnieli. Na bramkę gości raz za razem ciągnął nasz atak. Posiadanie piłki 63%, czy 22 strzały przy czterech próbach Kolumbijczykach mówiło wszystko. Już w dwunastej minucie objęliśmy prowadzenie, niestety do przerwy pomimo ogromnej przewagi kolejne bramki nie padły. Od razu po wznowieniu gry odrobiliśmy jednak zaległości, a ostatecznie zwyciężyliśmy 3:1. Cieszył zarówno wynik, jak i nasza postawa.
Niecały miesiąc później rozegraliśmy drugi sparing, tym razem na gorącym tureckim terenie. Było to diametralnie inne spotkanie. Zagraliśmy bardzo źle. Gospodarze dominowali, my z trudem dochodziliśmy do głosu. Pocieszające było jednak to, że nasze sporadyczne ataki kończyły się bramkami, na skuteczność bowiem akurat nie mogliśmy narzekać. To my jako pierwsi objęliśmy prowadzenie, ale nie wytrwaliśmy z tym wynikiem do przerwy. Remis i tak trzeba było uznać za sukces. W drugiej połowie sytuacja się powtórzyła – strzelamy bramkę, Turcy wyrównują. Tym samym nasza wyjazdowa potyczka skończyła się rezultatem 2:2. Na cztery dni przed rozpoczęciem eliminacji do Mistrzostw Europy miałem mieszane uczucia.
Walkę o awans na Euro 2028, które ma odbyć się w Grecji mieliśmy rozpocząć od, wydawałoby się, najsłabszego rywala. Mecz u siebie z Mołdawią mógł skończyć się tylko w jeden sposób. Fakt, że graliśmy z dużo niżej notowanym przeciwnikiem sprawił, że zainteresowanie spotkaniem było znikome. Piłkarze wiedzieli, że wszyscy oczekują oczywistego, musiałem im tylko wytłumaczyć, żeby nie spinali się, gdy zbyt długo nie będą mogli strzelić pierwszego gola. Prędzej czy później i tak musiało to nastąpić. A nastąpiło w odpowiednim momencie. Juan Galán w siedemnastej minucie rozpoczął strzelanie, a potem dość szybko padły kolejne gole. Już do przerwy wygrywaliśmy 3:0, nic złego w tej potyczce nie mogło nas spotkać. Zdaję sobie sprawę, że nieliczni kibice zgromadzeni na stadionie oczekiwali pogromu, ale nie było już sensu forsować tempa. Dlatego druga połowa była nudna jak flaki z olejem. Jedynie na pięć minut przed końcem dobiliśmy Mołdawię, na chwilę wybudzając widownię z letargu. Eliminacje rozpoczęliśmy zgodnie z planem, z niecierpliwością czekaliśmy na październikowe pojedynki.
Tej jesieni to właśnie Norwegia miała być naszym najgroźniejszym rywalem. Liczyłem na zwycięstwo, ale graliśmy na wyjeździe, a w takich sytuacjach zawsze możliwe są niespodzianki. Po raz pierwszy po bardzo groźnej kontuzji w mojej kadrze zagrać miał Jon Garmendia. Relacje z nim mógłbym określić jako chłodne. Trzeba było jednak wszelkie animozje odłożyć na bok, najważniejsze było dobro reprezentacji. W naszej grupie byliśmy murowanym faworytem do zajęcia pierwszego miejsca, Norwegia wraz ze Szwajcarią miała walczyć za naszymi plecami. Chcieliśmy pozbawić Skandynawów wszelkich złudzeń, więc od początku meczu ruszyliśmy do ataku. Gospodarze byli tym wyraźnie zaskoczeni, sądzili, że nastawimy się na grę z kontry. Ostatecznie w szesnastej minucie obrona Norwegów skapitulowała, a wybitnie przyczynił się do tego Kim Hansen, który tego dnia rozgrywał chyba najgorszy mecz swojego życia. To po jego kolejnym błędzie zdobyliśmy drugiego gola. Takiej przewagi nie dało się już roztrwonić. Wyraźnie spasowaliśmy. Najważniejsze były kolejne trzy punkty. Podłamani gospodarze i tak nie potrafili w żaden sposób nam zagrozić. Wystarczy powiedzieć, że przez dziewięćdziesiąt minut nie oddali na naszą bramkę ani jednego celnego strzału. Eliminacje zaczęliśmy udanie – dwa zwycięstwa i żadnej straconej bramki.
Gdy w latach 2016-2018 prowadziłem kadrę Albanii na około słychać było głosy, że nigdy wcześniej nie prezentowała tak ofensywnego i pięknego futbolu. Oczywiście jak na swoje możliwości. Zresztą wszystkie moje drużyny grały w ten sposób, było to w pewnym sensie moją wizytówką. Jak równy z równym graliśmy wtedy z Turcją czy Bułgarią. Aż trudno mi uwierzyć, że od tamtego czasu minęło tyle lat, czas tak szybko leci. Albańczycy nie mogli być dla nas żadnym zagrożeniem, więc komplet dziewięciu punktów po trzech meczach wydawał się oczywisty. Niestety zbytnio w to uwierzyliśmy rozgrywając najgorsze spotkanie pod moją wodzą odkąd objąłem reprezentację Hiszpanii. Znów graliśmy dla nielicznej publiczności i w sumie dobrze, że tak mało ludzi oglądało nasze męki. Sytuacja pogorszyła się, gdy w szesnastej minucie sensacyjnie goście wyszli na prowadzenie. Kibice myśleli, że szybko wszystko wróci do normy, ale czas mijał a sytuacja nie zmieniała się. Nie dziwiły więc mnie coraz głośniejsze gwizdy. Na szczęście tuż przed przerwą doprowadziliśmy do wyrównania, dzięki czemu choć w trochę spokojniejszych nastrojach mogliśmy rozpocząć drugą połowę. Nikt nie dopuszczał do siebie myśli chociażby o remisie. Ten mecz musieliśmy wygrać. Niestety skuteczność tego dnia nie była naszym atutem. Jakimś cudem udało się jednak wbić Albanii tę upragnioną bramkę i to było wszystko na co było nas stać. Wygraliśmy, ale fanom takie zwycięstwo nie przypadło do gustu. Oni na reprezentację patrzą zawsze przez pryzmat ostatniego meczu. O tym spotkaniu każdy chciał jak najszybciej zapomnieć.
Tym samym kadra zakończyła rok 2026. Eliminacje Mistrzostw Europy rozpoczęliśmy od trzech zwycięstw i prowadzenia w tabeli Grupy I. Jednak nasza ostatnia tegoroczna potyczka dała mi dużo do myślenia. Czy to był wypadek przy pracy, czy może jednak pierwsze ostrzeżenie? Na szczęście kolejna walka o punkty czekała nas dopiero w czerwcu przyszłego roku, więc na spokojnie mogłem się do tego przygotować. Wyjazdowe spotkania ze Szwajcarią i Mołdawią też chciałem zakończyć z kompletem punktów. Pewne zmiany były jednak nieuniknione…
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Budżet płacowy to podstawa |
---|
Jeżeli po zamknięciu okienka transferowego na Twoim koncie pozostał zapas gotówki, wejdź do siedziby zarządu i zmieniając proporcje "przerzuć" część kasy do budżetu płacowego. W trakcie sezonu możesz nie potrzebować pieniędzy na transfery, a zarząd spojrzy na Ciebie przychylniejszym okiem, jeżeli zostawisz duży zapas budżetu na wynagrodzenia. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ