- Dwie.
- Trzy.
- Jedną.
- Pas.
- Nie możesz w tym momencie spasować, stary, nie rób sobie jaj.
- Gdybym miał czym grać, to bym został.
- A to co? Karty, chłopie. Zobacz jeszcze raz i wymieniaj, mówiłem ci, że mam za tydzień wesele do wystawienia.
- Nie obchodzi mnie to. Co ty myślisz, że wszyscy przyszliśmy tutaj po to, żebyś uzbierał sobie na wesele? Litości.
- Wcale tak nie myślę. Jednak byłoby miło, gdybyście zechcieli zostawić tutaj swoje pieniądze, które za tydzień przepijecie na tym weselu. Potraktujcie to jako… wasz prezent weselny.
- No kurwa, to co my teraz mamy zrobić z ekspresem do kawy?
- Weźmiemy do lombardu. Coś za niego muszą dać.
- Ta, chuja tam dostaniesz u tego żyda w lombardzie. Pamiętasz, co on nam dawał za te zegarki z Grunwaldzkiego?
- Pamiętam. Pięć stów.
- No, pięć stów. I ty chcesz dostać więcej za ekspres do kawy?
- Ale patrz no tylko, dolcze gusto i gabana.
- Panowie, przypominam, że gramy tutaj w pokera. Wymieniasz coś, czy nie?
- Dobra, daj dwie.
I tak dalej… W nieskończoność mógłbym ciągnąć tę dyskusję. Cóż… nawet nie pamiętam, która to kolejka urwała mi film. Jedenasta, dwunasta. Nie wiem, w sumie to nieważne. Przynajmniej odwieźli mnie do domu, dobrze że zostawili mnie w ubraniach. Jeszcze gejowskiego macania po pijaku nie przeżyłem. A może? Nie, nie, nie, porządne z nich chłopaki. Głowy mocne, nerwy ze stali, mięśnie jak u Burneiki tylko, że zamiast stejków jedzą pieprzoną zieleninę. Wegetarianizm im się udzielił, takie sobie baby znaleźli, co to mięsa nie tkną choćby kijem. A że ładne są, to się panowie przestawili i po jakimś czasie nawet przestali podjadać po nocach. Na szczęście dla nich wódka to nie mięso. Tego by już nie odstawili. Dobra, trzeba się ogarnąć. Co my tu mamy… telefon rozładowany, ale jest. Zegarek, ten z Grunwaldzkiego, na ręce. Pięć stów chciał nam dać za wszystkie osiem, jak mój jeden jest tyle wart. W końcu tanich byśmy nie zwijali. Klucze… koło lampki, dobra. Nawet nie chcę sprawdzać portfela, od wczoraj przeszedł dziwne wahania wagi. Najpierw pusty, potem pełny, a teraz znowu jakby nic nie było. No pewnie. Wszystko poszło na wesele. Wszystko, poza tą kartką. Na kartce numer, ale… wczoraj nie było z nami żadnych dziewczyn. Chyba że potem ściągnęli. E, nie, jest napisane „kurwa, zadzwoń, cieniasie”. Jak dobrze, że moi koledzy postanowili zastąpić słowo proszę słowem „kurwa”. Cenię sobie ich bezpośredniość. To podłączam telefon i dzwonię.
- Siema, ranny ptaszku. Nie ma to jak pobudka skoro świt, co nie?
- Cześć i czołem, jak tam, masz na to wesele?
- Żebyś wiedział. Za tą twoją hojność powinienem cię uczynić drużbą, wielkie dzięki.
- Jaką hojność, o czym ty mówisz?
- Chłopie, chyba z dwa kawałki u mnie zostawiłeś, nie pamiętasz, jak wyjąłeś całą kasę z portfela i rzuciłeś na stół mówiąc: a bierz, jutro…
- Co jutro?
- Właśnie sobie przypomniałem, że powiedziałeś: a bierz, jutro i tak nie będę tego pamiętał.
- No to zajebiście.
- Potem gadałeś coś o tym, że nie masz za co żyć, że po AWF-ie nie masz roboty i takie tam. Więc ja, twój najlepszy przyjaciel, zostawiłem ci w przegródce dwie stówy. Widzisz, jaki jestem miłosierny? A mogłem wziąć wszystko!
- Taa… dzięki, chyba…
- Nie chyba, nie chyba. Jest coś jeszcze. Ojciec mojej laski, ten, z którym robię to wesele powiedział, że może mieć dla ciebie pracę.
- Co ty nie powiesz? - niemalże natychmiast kac zniknął, a jego miejsce zastąpiła adrenalina.
- Nic wielkiego, ale wiesz, zawsze coś. Mówiłeś, że cię kręci sport, piłka nożna, emocje, nie?
- No, to by się zgadzało.
- Popatrz, jaki zbieg okoliczności, bo słuchaj, ten ojciec, co to będzie teściem niedługo, jest prezesem klubu.
- Co? Jakiego klubu?
- Nic wielkiego, ale obiecaj, że nie będziesz się śmiać.
- No okej.
- Kupił sobie niedawno klub w takiej dziurze, gdzie nic nie ma. Wielka Lipa.
- Dobra, lipa nie lipa, gadaj, o jaką drużynę chodzi.
- To właśnie powiedziałem. Jeszcze ci szumią procenty w głowie? Drużyna się nazywa Sokół Wielka Lipa. Tysiąc sześćset miesięcznie, zapłaci za paliwo i wszystko inne.
- Sokół Wielka Lipa?
- Tak, powtórzyć ci jeszcze raz?
- Nie, nie trzeba.
- Dobrze, myślałem, że będziesz się śmiać.
- Która to jest liga w ogóle?
- Piąta, znaczy czwarta, znaczy no, piąty poziom rozgrywek, a liga się nazywa czwarta. Bierzesz tę robotę, czy nie? Muszę do niego jechać zaraz, bo coś tam mu nie pasuje z żyrandolami, jakby nie miał większych kurwa zmartwień od żyrandoli.
- Dobra, dobra, wezmę. Tysiąc sześćset miesięcznie. Jestem tysiaka do przodu, w porównaniu do zasiłku.
- No i widzisz, jak masz ze mną dobrze? Najpierw zostawiam ci dwie stówy w portfelu, a teraz dzięki mnie robisz to co lubisz i dostajesz konkretną forsę.
- Dzięki, o tym akurat będę pamiętał.
- No, to trzymaj się. A, zapomniałbym, zaraz ci wyślę smsem numer tego Janika, załatw z nim szczegóły, zanim wsadzę mu żarówkę do ust i sprawię, że wyjdzie mu drugą stroną. Tylko kurwa pamiętaj, ja cię poleciłem, a nie chcę, żeby teść mnie nienawidził, zrozumiano? Jeżeli coś spierdolisz, będziesz miał do czynienia ze mną, a jestem o krok od furii.
- Nie martw się, wszystko będzie okej.
- Mam nadzieję, mam nadzieję.
witam, z tej strony Patryk Blacha, Andrzej Tomasik mnie polecił do pracy w Sokole, mówił, że mam się z panem dogadać. jestem zainteresowany posadą. pozdrawiam
Blacha, z nieba mi spadłeś chłopie, taki menedżer po AWF-ie to skarb. jutro o 9 bądź w Wielkiej Lipie, numer posesji 13, zresztą znajdziesz nas.
Skarb… to się jeszcze okaże. Tak czy inaczej, chyba powinienem wyprać i wyprasować sobie ciuchy, trzeba zrobić dobre pierwsze wrażenie…
***
Jak przystało na prawdziwego Wrocławianina, wyjechałem o świcie, czyli o ósmej rano z mojego domu w Psarach i po pół godzinnej przejażdżce byłem w Wielkiej Lipie.
Zaparkowałem swojego Golfa przed bramą posesji numer 13, lecz po chwili z okna wychylił się jakiś facet i krzyknął:
- Otwórz pan bramę i wjeżdżaj, szef czeka.
- Skąd pan wie, że czeka na mnie?
- Bo nikt inny tu nie zagląda – odpowiedział gość i zamknął okno, zanosząc się śmiechem.
No pięknie. Ale nic, może ten stróż jest psychiczny? Może będzie pierwszy do zwolnienia? Teraz nie pora na takie myśli. Do szefa.
- Cześć, siadaj proszę.
- Dzień dobry, panie prezesie.
- Daj spokój z tym prezesem, jestem Adrian, miło mi.
- Patryk, mi również jest miło.
- To co, może na dobry początek po jednym? Endrju dużo mi mówił o twoich wyczynach. Głowę do sportu to ty masz, ale do alkoholu raczej nie za bardzo, co?
- Coś w tym jest – odpowiedziałem lekko zawstydzony. - Ale jeżeli będzie potrzeba, to i formę wyrobię.
- Podobasz mi się Blacha, będą z ciebie ludzie.
- Cieszę się.
- Ale zanim przejdziemy do konkretów, łyknijmy. Krupnik pasuje?
- Byleby nie cytrynowy.
- A skąd, chłopie, czyściutki jak łza niemowlaka.
- Dobrze, bo smakowe nie wchodzą.
- Sama prawda, sama prawda. Zdrowie!
Ostra. Zimna. Przypomniał się przedwczorajszy wieczór.
- No, to teraz tak. Endrju wspominał pewnie, że tysiąc sześćset na rękę za miesiąc. Do tego wszystkie koszty dojazdu, czynsz i media, dla mojej gwiazdy z AWF-u. Znasz Andrzejka, to dostaniesz dwuletni kontrakt. Normalnie nie oferuję takiej stabilności, ale wiadomo, przyjaciel zięcia jest traktowany na specjalnych warunkach. Dwadzieścia dwa tysiące na płace co tydzień. Mam nadzieję, że zatrzymasz się w tym budżecie, bo na pieniądzach jeszcze nie śpimy.
- A czym się właściwie zajmujesz?
- Nieważne, niczym specjalnym. Liczy się to, że w kasie coś pobrzękuje, jakieś ćwierć miliona. Możliwe, że coś później dorzucę, ale na razie musisz sobie radzić z tym, co masz.
- Czego oczekujesz?
- Minimum drugiego miejsca w lidze.
- Czyli awansu?
- Czyli awansu.
- Dobrze, biorę tę robotę.
- No, to mi się podoba. Wiola – krzyknął Janik – weź no przynieś ten kontrakt dla Blachy. I trochę lodu! – Spojrzał na mnie i normalnym głosem powiedział – No bo chyba trzeba oblać tę umowę, prawda?
- Skoro tak mówisz…
- Nie marudź, bo jeszcze się rozmyślę.
To smutne, że główną kartą przetargową w negocjacjach było to, czy jestem w stanie dotrzymać tempa prezesowi. Czego się nie robi dla zdobycia pracy…
- Chodź, zobaczysz stadion.
- Stadion? A co z piłkarzami?
- Chodź, chodź, wszystkiego zaraz się dowiesz.
Zaczął mnie oprowadzać. Szatnie, natryski, trawa w świetnym stanie, czyli prezes dba o zdrowie piłkarzy. Pół tysiąca miejsc, sto siedzących, szef podkreślał to ze trzy razy. Tyle że te miejsca siedzące to ławki, a nie krzesełka. Ławki bez oparcia. Trzeba zatem liczyć pół tysiąca miejsc stojących. W ogóle nie wiem, jak inspektor nadzoru budowlanego pozwala tu wpuszczać kibiców. Chociaż nie, wiem. Przecież Andrzej pracuje w budowlance. Nie ma co podskakiwać Andrzejowi. Chyba, że do końca życia nie chce się już skakać. Baza treningowa i szkółka młodzieżowa projektowane przez Krzysztofa Kononowicza – nie ma niczego. Ale jest za to zaplecze dla vipów. Duma prezesa. Pomalowany na niebiesko barak, z cateringiem co spotkanie. Pięknie.
- No, to tyle. Ładnie, co?
- No, widać, że ktoś tu się postarał.
- Wiem, że to niewiele, ale będziemy nad tym pracować.
- Trzymam za słowo. Mogę teraz spotkać się z piłkarzami?
- Wróć do szatni, powinni już tam czekać.
- Nie pójdziesz ze mną?
- Czy ja wyglądam na niańkę? Za pięć dni mam wesele, także dasz radę sam. Nie trzymaj się spódnicy mamusi, do roboty. Telefon masz, dzwoń jak będzie potrzeba.
Wchodzę do szatni, oczywiście pewny siebie, piłkarze muszą wiedzieć, z kim mają do czynienia.
- Witam, nazywam się Patryk Blacha i od dzisiaj… Co jest?
- A co ma być? – spytał stróż, którego śmiech sprzed bramy dalej tkwił mi w głowie.
- Gdzie są wszyscy piłkarze?
- Jacy wszyscy piłkarze? Przecież tu nikogo nie ma.
- Jak to? Przecież… To niemożliwe.
- Tak to, całkiem możliwe. Prezes rozwiązał ze wszystkimi kontrakty, żywej duszy umiejącej grać w piłkę pan tu nie uświadczysz.
- A te wszystkie karty w gabinecie prezesa?
- To figuranci, ludzie z okolic, żeby było, że ktoś tutaj trenuje i klubu nie zamknęli.
- Rozumiem… dziękuję panu za informację.
- Nie ma za co, będziesz pan wyjeżdżał zaraz? Bo nie wiem, czy bramę zamykać, czy nie.
- Właściwie już wyjeżdżam.
- To chodź pan, od razu pozamykam wszystko.
***
Ani jednego gracza w zespole. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego, że nie ma tu żadnego piłkarza. Muszę zadzwonić do prezesa.
- Szybko mów Blacha, zajęty jestem.
- Dlaczego w klubie nie ma żadnego piłkarza?
- Bo się pasożyty leniły, pożytku z tych darmozjadów nie było.
- I co ja mam teraz zrobić?
- Jak to co? Powiedziałem ci, ile masz na tydzień do wydania i teraz kombinuj. Słuchaj, muszę kończyć. Usiądź sobie, przemyśl sprawę i zacznij szukać piłkarzy. Nie licz na moje rady, ja tutaj tylko daję pieniądze.
On tutaj tylko daje pieniądze. Skarb, gwiazda z AWF-u. Tylko alkohol w tym wszystkim był prawdziwy.
No to jest lipa…
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ