Informacje o blogu

Frankly, I don't give a damn

Seattle Sounders

Major League Soccer

USA, 2011/2012

Ten manifest użytkownika Bolson przeczytało już 7409 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.

Pokaż notki z kategorii:

MÓJ BLOG

Solitude is bliss #1230.03.2016 23:30, @Bolson

5
Space around me where my soul can breathe
I've got body that my mind can leave
Nothing else matters, I don't care what I miss
Company's okay, solitude is bliss
There's a party in my head and no one is invited



- Więc jeszcze raz, Mike. Przespałeś się z zamężną kobietą, potem latałeś za nią po Columbus żeby ustalić kim jest, a jak już przyszła na stadion, trzymałeś ręce przy sobie, chociaż wcale nie chciałeś. 
- Znakomite podsumowanie tego, co tłumaczyłem ci przez niecałą godzinę, Tom. Jesteś pewien, że architektura to dobry wybór? Może jednak praca jako detektyw przynosiłaby ci więcej satysfakcji z życia. 
- Nawet nie próbuj zmieniać tematu. Siedzisz u mnie, bo przed twoim domem znalazł się jakiś pojebany Szkot grożący, że cię zamorduje. Na szczęście nie zrobił tego od razu, choć znając twoją sarkastyczną naturę dałeś mu do tego parę powodów. Teraz szuka swojej żony, po której na podstawie twojej opowieści spodziewam się wszystkiego, nawet bycia w mojej sypialni. Jak już znajdzie, to zapewne wyciągnie ją za fraki i zacznie poszukiwania człowieka, do którego postanowiła się przylepić. 
- Gratuluję Sherlocku. Tyle to ja wiem. Pytanie brzmi, jak sobie z tym szaleńcem poradzić?
- Na twoim miejscu rozglądałbym się za dobrym lekarzem, a następnie, czego ci nie życzę, krematorium i cmentarzem. 
- Załóżmy jednak, że planuję zostać przy życiu, ponadto nie chcę mieć choćby najmniejszego uszczerbku na życiu. Tom, może zaproponujesz jakiś plan gry?
- Zaraz zaraz, wielki Michael Faulkner, cudotwórca z Manchesteru i król Seattle nie posiada żadnego planu? To niesamowite, że tak genialny taktyk przychodzi po pomoc do swojego brata, Zaczekaj, tylko napiszę naszym rodzicom jakie szczęście mnie spotkało i będziemy myśleć. 
- Jeśli twoim planem jest zorganizowanie eksterytorialnych mistrzostw Anglii w używaniu sarkazmu, to powiem ci że nawet może wypalić. Mimo wszystko, potrzebuję jednak czegoś bardziej skutecznego. Wiesz, że istnieje ryzyko morderstwa gdy za długo się w to bawimy. 
- Nie nazywałbym tego zabawą, to już poważne rozgrywki, ale rozumiem o co ci chodzi. Plan jest prosty, ale i prawie że gwarantuję jego powodzenie. Zrobimy tak. Zostaniesz tutaj do meczu z FC Dallas, na stadionie zawsze ktoś ci towarzyszy, poza tym jest ochrona, tak? 
- W sumie... tak. 
- To znakomicie, wraz z Jenny weźmiemy ciuchy i zapas whisky z twojego mieszkania, a potem przywieziemy je tutaj. Śpisz na kanapie, zachowujesz się jakbyś znowu siedział całymi dniami u rodziców. Potem masz trzy tygodnie do następnego meczu domowego. Twoim zadaniem jest wymyślenie jakiejś historyjki, żeby szef nie miał problemów z tym, że nie prowadzisz treningu. Myślę, że po tak długim czasie ten Szkot przestanie cię szukać w celu zaspokojenia swojej potrzeby zemsty. Zakładam, że wyładuje ją na swojej żonie, a twojej kochance. 
- To nie jest...
- Stary, nie interesuje mnie, kim ona jest a kim nie jest. Spałeś z nią, pewnie myślisz o niej częściej niż o piciu i piłce, a to już wystarczy żeby stała się twoją kochanką. Na wszelki wypadek zmieniasz też telefon i umowę, powiedz że ci spadł i nie będziesz chodził z pękniętym ekranem.
- Ale to całkiem dobry telefon, może nie trzeba się go pozbyć?
- Pokaż go, zobaczę.

Tom wziął telefon i cisnął go w ścianę z całą swoją siłą. Trzeba przyznać, że ostatnie darmowe treningi w naszej klubowej siłowni bardzo mu pomogły. Mi jednak niekoniecznie.

- Co do kurwy?! Mówiłem ci, że to całkiem dobry telefon.
- Teraz to całkiem dobry telefon z pękniętym ekranem. Takiemu menedżerowi nie wypada chyba mieć pękniętego ekranu, prawda?
- I tak bym go zmienił! Naprawdę nie musiałeś go ciskać o ścianę. 
- To dodaje dramatyzmu, nie uważasz?
- Tak... znakomity pomysł. Ta sytuacja rzeczywiście potrzebuje jeszcze większego dramatyzmu. Zupełnie jakby jeden Szkot który może za niedługo mieć na koncie dwa morderstwa był czymś zupełnie normalnym. 
- Dobra, przepraszam że celowo rzuciłem twoim telefonem w ścianę. Poradzisz sobie z tą ciężką do przełknięcia stratą?
- Jakoś będę musiał. Jak będziecie w mieszkaniu, przywieźcie też laptopa, w końcu muszę mimo wszystko pracować. I lepiej daj go Jenny, nie chcę żebyś tym też rzucił w ścianę. 
- Cieszę się. Operacja "Depresja menedżera" rozpoczęta.
- Dlaczego nazywasz to operacją? I musiałeś nadać temu tak żenującą nazwę? 
- Nazywam to operacją, bo czynności wchodzące w jej skład wymagają niesamowitej, chirurgicznej wręcz precyzji i odrobiny szczęścia. W wojsku uczyli nas, że takie właśnie akcje trzeba określać mianem operacji. Co do nazwy, to po prostu mi się spodobała. To integralna część całego przedsięwzięcia, więc jeśli masz z nią problem to jeszcze mogę wszystko odwołać, znaleźć Szkota i przyprowadzić go przed drzwi. 
- Nic dziwnego, że ojciec zawsze bardziej wolał mnie niż ciebie.
- Rzeczywiście nic dziwnego, w końcu po kimś odziedziczyłeś latanie za mężatkami. 
- Po prostu idź. Masz jakiś alkohol?
- W szafce obok telewizora. Nazywam ją schowkiem Mike'a. Baw się dobrze, braciszku. 

***
Okazuje się, że będąc w areszcie domowym wycieczka do pracy jest ogromnym błogosławieństwem. W klubie prowadziliśmy nieustannie negocjacje z Jaguares w kwestii zapewnienia wsparcia dla Fredy'ego Montero. Meksykanie nie mieli jednak zamiaru puszczać Jacksona Martineza za czapkę gruszek, a nam już dawno skończył się fundusz przydziałowy. Musieliśmy zatem restrukturyzować nasze propozycje transferowe, dodając coraz większe klauzule odroczone w czasie. Kwoty opiewały już na grubo ponad 5 milionów dolarów, a mimo to wciąż nie mogliśmy dojść do porozumienia. 

Trzy dni prowadzące do spotkania z FC Dallas zleciały szybko, dość paradoksalnie zresztą. Przecież gdy człowiek żyje w ciągłym stresie i pod presją, czas wlecze się nieubłaganie. Tymczasem utrzymywałem trzeźwość przez niemal 60 godzin, a w ostatnim czasie stanowiło to mój osobisty rekord. Operacja "Depresja menedżera", co niechętnie przyznałem Tomowi, spodobała mi się, zwłaszcza że rzeczywiście została przeprowadzona z chirurgiczną precyzją. Wraz z Jenny przynieśli wszystko co trzeba, a z dwóch samochodów ich poczynania obserwowało czterech policjantów, którzy byli przyjaciółmi mojej bratowej z czasów college'u. Okazało się, że na drzwiach Szkot przykleił karteczkę z napisem "nie czuj się zbyt spokojnie, gdziekolwiek jesteś", a pod nią była druga karteczka, tym razem od Karen, na której napisała "nie spodziewałam się tego, przepraszam, zadzwoń" i jej numerem telefonu. Tego ostatniego nie było mi dane usłyszeć, ponieważ Tom uznał że to może być pułapka ze strony Szkota, który zmusił Karen do napisania tej notki. Tyle to ja też wiedziałem i nie miałem zamiaru ryzykować. Mój wspaniałomyślny brat włączył w całą intrygę naszą matkę, która nawet chciała przyjechać do Seattle. Nie obyło się bez krzyków, godzinnej tyrady o nieodpowiedzialnym stylu życia i płaczu, że następnym razem matka zobaczy się z Tomem dopiero na moim pogrzebie. Obiecałem, że będę na siebie uważał, patrząc podczas tej rozmowy w lustro przyrzekłem w duchu wykonanie tego wewnętrznego rozkazu. 

 
Drugim najpiękniejszym widokiem w Seattle obok Space Needle uchwyconego na początku tej opowieści jest CenturyLink Field nocą. Stadion pełen energii, wypełniony kibicami po brzegi. brzmiący jak dobrze dyrygowana orkiestra symfoniczna. Wiem, wiem, brzmi to strasznie banalnie i patetycznie, ale cholera, to naprawdę nasz 12 zawodnik. To właśnie wspaniały doping dał nam ogromną przewagę w starciu z drużyną z Dallas, żyjącą w cieniu Cowboys i Mavericks, a może nawet i Texans Rangers. W każdym razie, nie jest to potentant w swoim mieście, a co dopiero w MLS. Drużyna prowadzona przez Schellasa Hyndmana (kogo? co to za nazwisko? nie wiem, proszę państwa) zajmuje co prawda 4. miejsce na zachodzie, ale po 11 meczach ma dwa razy mniej punktów niż Seattle Sounders. Więcej ciekawostek na temat miasta zostawię na wizytę w tym teksańskim mieście.

Wyszliśmy na ten mecz w składzie prawie galowym, z jedną tylko zmianą. Drew Moora zastąpił narzekający na brak minut George John, który nadal próbuje przekonać mnie do tego żebym go nie wymieniał za wybory w draftach. W związku z tą delikatną roszadą, maszyna śmierci wygląda następująco: Gaudette - Johansson, John, Hurtado, Pearce - Tchani, Fernandez, Medina - Johnson, MONTERO, Wondolowski. 

Naprawdę chciałbym wznieść się na wyżyny mojego oratorskiego talentu i opowiedzieć, jakie to spotkanie było wspaniałe i emocjonujące. Niestety, kłamię dobrze tylko gdy rozmawiam z mediami. Dallas po 9 minutach przegrywało 0-3, już wtedy mecz był rozstrzygnięty. Fredy Montero po raz kolejny okazał się łaskawym królem i pomiędzy swoimi dwoma trafieniami dał strzelić bramkę Eddiemu Johnsonowi. W 21 minucie Jhon Kennedy Hurtado postanowił uatrakcyjnić trochę to starcie i po tym, jak za długo zwlekał z opanowaniem piłki, sfaulował zawodnika który mu ją odebrał. Karma chciała, że był on ostatnim obrońcą i za swoje cwaniakowanie został ukarany czerwoną kartką. Poturbowanego Johnsona zmienił mający odpoczywać Moor, a po kilku chwilach nikt już nie pamiętał że graliśmy w dziesiątkę. Gola na 4-0 zdobył Tony Tchani, ściana w obronie i coraz lepszy kreator w ofensywie. Przed przerwą z nudów hattricka skompletował Fredy Montero, a tuż po 15 minutach odpoczynku dołożył trafienie numer 4. Warto wspomnieć, że pierwszy gol to jego 50. bramka dla Seattle, a bramka na 5-0 to już 30. uderzenie w tym sezonie, które znalazło drogę do siatki. Łącznie zatem ma już 31 goli w 14 meczach. Ładnie, prawda? Żeby się chłopak nie zmęczył, zmieniłem go w 77 minucie. Z promocji na minuty skorzystał Quincy Amarikwa, na dziesięć minut przed końcem spotkania ustalając wynik. Mając 37% posiadania piłki wygraliśmy 7-0, ponieważ nie chce nam się za bardzo biegać. Plan jest prosty - przejmujemy piłkę, strzelamy gola i czekamy do momentu, w którym uznamy że warto znowu strzelić. 








Po meczu błyskawicznie wróciłem do domu Toma. Wydawało mi się, że widziałem Karen, ale bardziej prawdopodobnym scenariuszem był ten z okładającym ją Szkotem w roli głównej. Ze szklanką rudej jak jej włosy whisky zastanawiałem się, czy po piekle porównywalnym do Kuwejtu w 1990 zgotowanym jej przez Szkota będzie mi dane jeszcze ją zobaczyć. Gdy już doszedłem do porozumienia z samym sobą i uznałem, że będzie o to ciężko, skupiłem się na negocjacjach z Jaguares. Złożyliśmy kolejną ofertę za Martineza - 7 milionów $, a z tańszą i bardziej zabawną opcją zjawił się Bruno Picon, agent piłkarski gorszego sortu. Postanowił, że spróbuje nam wcisnąć samego Rivaldo, 39-letniego wirtuoza futbolu, który stoi na boisku częściej niż jemu cokolwiek stoi. Nie chcąc wyjść na chama, jakim zazwyczaj jestem, grzecznie poprosiłem go żeby wypierdalał i nie zawracał mi gitary, bo bardzo zajęty ze mnie człowiek i spieszę się na samolot. Picon powiedział tylko, że mnie udupi i że jestem chamem. A tak bardzo się starałem...

W każdym razie, jego groźba stała się faktem. Okazało się bowiem, że ma znajomości wśród Meksykanów i zadzwonił do Jaguares. Ci usłyszeli, jakim jestem chamem i zakrzyknęli bagatela 10 milionów $. Osobiście nie mam takich pieniędzy, a szefostwo śmiało się do słuchawek przez cały mój lot z Seattle do Salt Lake City. Tę wojnę przegrałem i zastanawiałem się, czy mogę jeszcze naprawić relacje z Piconem zatrudniając Rivaldo w roli konsultanta od nic nie robienia. 



Salt Lake City, stolica stanu Utah i naczelne zbiorowisko Mormonów. Liczy sobie około 190000 mieszkańców, czyli jakieś 3 razy mniej niż Seattle. Jednakże w ciągu dnia roboczego liczba ta wzrasta nawet o 100 tysięcy ludzi. Wygląda za to co najmniej równie malowniczo, z tymi wspaniałymi górskimi pejzażami i wszechobecną zielenią. Z ciekawostek mogę napisać, że to jedno z 51 najbardziej przyjaznych homoseksualistom miast w USA, a jednym z trzech największych pracodawców jest Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, czyli Mormoni. Warunki ekonomiczne są tak sprzyjające, że w 2006 roku United Potato Growers of America czyli najwięksi producenci ziemniaków w stanie Idaho przenieśli się do SLC, jako powód podając dostęp do znakomitej sieci transportu powietrznego. Tamtejsze lotnisko zajmuje 21. miejsce pod względem obłożenia zarówno gdy chodzi o transport ludzi, jak i towarów. 

W kwestii sportowej, Salt Lake City jest najlepiej kojarzone z Zimowymi Igrzyskami Olimpijskimi z 2002 roku i Utah Jazz. Koszykarski zespół Jazzmanów miał na ławce i w swoim składzie prawdziwe legendy koszykówki, żeby wymienić wyłącznie Karla Malone'a i Johna Stocktona, którymi dowodził Jerry Sloan. Wszyscy trzej dżentelmeni to w baskecie postaci tragiczne, bowiem nigdy nie udało się im wygrać tytułu NBA i to pomimo tego że trzymali się ze sobą przez okres, który w profesjonalnym sporcie trzeba określić wiecznością.

W meczu z Realem Salt Lake City zmuszony byłem dokonać lekkich rotacji składu. Za czerwoną kartkę pauzował Hurtado, zaś na zmęczenie i mikrourazy skarżyło się kilku innych piłkarzy. Wystawiłem zatem następującą jedenastkę: Gaudette - Johansson, Ianni, Moor, Burch - Tchani, Davis, Medina - Wondolowski, MONTERO, Johnson

Górski klimat nie sprzyjał nam zbytnio, deszcz, wiatr i wysokość przeszkadzała moim zawodnikom w złapaniu odpowiedniego rytmu. Ale oczywiście jak trwoga to do boga, który za szczeniaka z pewnością latał po kolumbijskich górach jak opętany, dzięki czemu ma stalowe płuca. Po 25 minutach Montero miał na koncie już dwa trafienia, a do przerwy wynik nie uległ zmianie. Dopiero w 69 minucie doszło do szczęścia w nieszczęściu. Król wszechświata i okolic, profesor Montero upadł i nie podnosił się z boiska. Wszyscy byli tak przerażeni, że na chwilę niemal 14000 zebranych na stadionie osób wstrzymało oddech. Wszyscy, poza Eddiem Johnsonem oczywiście. Ten ancymonek wykorzystał sytuację i pognał na bramkę Realu, po czym wpakował piłkę do siatki. Wiedział, że to jego szansa na sukces i się nie zawahał. Król natychmiast został zmieniony i przewieziony do szpitala, żeby nasi fizjoterapeuci nie przeoczyli czegoś poważnego. Zaordynowałem defensywę i przeczekanie ewentualnych ataków, a Real Salt Lake City uznał, że już w sumie nie ma co grać, przez co mecz zakończył się wynikiem 3-0.



Wieści z Intermountain Healthcare były przybijające, ale na szczęście nie tragiczne. Pan i władca Seattle miał pauzować 3 tygodnie z powodu naciągniętego ścięgna pachwiny. Ponoć było już ono na granicy zerwania, a to ze względu na niespotykaną wcześniej częstotliwość oddawania strzałów. Klątwa Bruno Picona trwała i nie mogłem sobie pozwolić na jej eskalację. W związku z tym wycofałem z nadchodzącego zgrupowania reprezentacji wszystkich piłkarzy, którzy mieli zagrać w spotkaniach towarzyskich.

Mimo to, klątwa dała o sobie znać w inny sposób. MLS ogłosiło szumnie, że nie przemyślało terminarza i musi niestety przełożyć mecz Chicago Fire - Seattle Sounders na 15.06, co skróciło operację "Depresja Menedżera" o 10 dni. Z trzech tygodni zrobiły się niecałe dwa. Następny mecz to pojedynek z Vancouver Whitecaps na CenturyLink Field, zatem chcąc nie chcąc, musiałem wrócić do domu. Tym razem już swojego, bo Tom powiedział że nie tak to miało wyglądać i chociaż fajnie się bawił, to muszę radzić sobie sam. Prawdziwa braterska pomoc. 

 
***
Chłodne ściany mojego mieszkania przypominały mi wyłącznie o potrzebie rodzinnego ciepła, a w efekcie o Karen. Nie mogłem przed sobą ukryć tego, że odmieniła moje życie dokładnie tak, jak mówiła. Zamiast patrzeć w dół butelki, gapię się w pustą ścianę i myślę, dlaczego nie wspomniała o Szkocie. Przez to moje myśli natychmiast skierowały się na Szkota, który na pewno wie już o moim powrocie na stare śmieci. Przygotowałem się na to, kupując od przyjaciół Jenny paralizator i zapisując się na kurs pozwalający mi posiadać w domu prawdziwą broń, a nie tylko pierdołę do czasowego usztywniania. Rozważając tak, analizowałem różne scenariusze. Szkot z siekierą, ja z moim wiernym paralizatorem. On z Karen, ja z moim naganiaczem. On w eskorcie swoich szkockich kumpli, ja spadający z czwartego piętra. Czy powinienem mieć wybrane 911 i trzymać telefon pod ręką? Niepewność powoli zżerała moje nerwy, których nie chciałem koić w litrach alkoholu bądź serialach ABC. Oczywiście nie zamierzałem doprowadzić do konfrontacji. Sytuacja była patowa i nie mogłem wpaść na optymalne rozwiązanie, kiedy nagle usłyszałem jedno głośne łupnięcie tuż za moimi drzwiami. Zaczęło się.
 
***
Obowiązkowa tabela.

 
***
Pytania życiowe:
Czy warto napisać komentarz i ze mną pogadać? Tak.
Czy zerżnąłem ten segment od zachiego? Tak.
Czy to jakiś problem? Oby nie.
Czy chce mi się to pisać? O dziwo, na razie tak.
Kiedy następna część? I tak was to nie interesuje. Ale zapewne jakoś na wakacje, bo wcześniej może być ciężko.

Komentarze (0)

Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.

Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ

Reklama

Reklama

Szukaj nas w sieci

Zobacz także

FM REVOLUTION - OFICJALNA STRONA SERII FOOTBALL MANAGER W POLSCE
Największa polska społeczność Ponad 70 tysięcy zarejestrowanych użytkowników nie może się mylić!
Polska Liga Update Plik dodający do Football Managera opcję gry w niższych ligach polskich!
FM Revolution Cut-Out Megapack Największy, w pełni dostępny zestaw zdjęć piłkarzy do Football Managera.
Aktualizacje i dodatki Uaktualnienia, nowe grywalne kraje i inne nowości ze światowej sceny.
Talenty do Football Managera Znajdziesz u nas setki nazwisk wonderkidów. Sprawdź je wszystkie!
Polska baza danych - dyskusja Masz uwagi do jakości wykonania Ekstraklasy lub 1. ligi? Napisz tutaj!
Copyright © 2002-2024 by FM Revolution
[x]Informujemy, że ta strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z polityką plików cookies. W każdym czasie możesz określić w swojej przeglądarce warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies.