Po tym, jak większość piłkarzy zabrała się za podział wódki przekazanej im przez prezesa wiedziałem, że mam ich z głowy na co najmniej dwa dni. No, Kapustnikova i Zezina może na dzień. Z nimi ciężko nadążyć. Dałem wszystkim wolne, gdyż sam chciałem zrobić sobie krótką przerwę od pracy, którą żyłem praktycznie bez chwili wytchnienia przez dwa miesiące. Na szczęście wiedziałem, do kogo się skierować. Memory. Find. Andrzej. I wszystko jasne.
- Patryk! Myślałem, że już nigdy nie zadzwonisz. Na szczęście pamiętasz o starych kumplach.
- Ja bym nie pamiętał?
- Kto cię tam wie stary, tylko się przywitałeś w klubie, jak przywiozłem wódę dla twoich grajków. Właśnie, bardzo dobry interes zrobiłeś, nawet ja bym się nie powstydził takiej umowy dla swoich pracowników.
- Czegoś się jednak od ciebie nauczyłem. Ale słuchaj, mam sprawę. Gracie w jakieś karty dzisiaj, może jutro?
- Mieliśmy nie grać, ale dla ciebie zwołam ekipę. Przyjeżdżaj do mnie dzisiaj o dziewiątej, jako że jesteś specjalnym gościem i wciąż pamiętam twoją pomoc przy weselu, wbijasz bez wpisowego.
- Okej, w takim razie pogadamy wieczorem, tak?
- Jasne, jasne. Trzymaj się, jadę zrobić jakieś zakupy, na razie.
***
Dom Andrzeja przeszedł poważne modyfikacje odkąd byłem tam na tydzień przed jego weselem. Kobiece podejście Aśki totalnie odmieniło to miejsce. W środku więcej światła, nowe tapety, ściany nie są już gołe, zawieszono wiele obrazów i innych pierdół, których Andrzej nawet nie wziąłby trzy miesiące temu do ręki. Nie żebym podejrzewał go o pantoflarstwo, ale kwestię domu poddał bezapelacyjnie. Ciężko w takich warunkach grać w karty, można co najwyżej rozłożyć Monopoly i zacząć drukować pieniądze. Akurat gdy skończyłem rozglądać się po domu, przyszedł Andrzej z Aśką.
- Siemasz Patryk, mówiłem, żebyś nie brał wpisowego – powiedział Andrzej, zabierając ode mnie litra.
- Dirceu nie chciał swojego przydziału, więc chłopaki oddali mi dwie butelki. Sam mam wypić?
- Dobrze kombinujesz, dobrze kombinujesz.
- Tak… lepiej żebyście wszyscy razem mi tutaj padali, niż żeby każdy z osobna, co?
- Ale Aśka, słuchaj mnie tu. Umawialiśmy się, tak? Zero takich tekstów, to są poważne rozgrywki i poważne sprawy. Alkohol ma nam ułatwiać licytację.
- Sam będziesz potem sprzątał. Dobrze cię widzieć Patryk, przynajmniej jeden ogarnięty się tutaj pojawi.
- Idź bo jak cię pier…
Stary, dobry Andrzej. Nic nie może mu przeszkodzić w kartach i w piciu. Nawet ukochana żona. Dobrze wiedzieć, że jestem ogarnięty, jak będę stąd wychodził, pewnie Aśka zmieni zdanie.
- Dawaj Patryk, chodź no. Chyba nie myślisz, że będziemy grali przy tej wielkiej iluminacji?
- Dokąd mnie ciągniesz?
- Mam swój azyl w piwnicy, jedyne miejsce nie dotknięte przez zmysł dekoratorski Aśki. Mówię ci, jak wparowała tutaj ze swoimi koleżankami od wnętrz, to myślałem, że po raz pierwszy wyzeruję litra na raz. Ale dobra, jakoś to znoszę. Przynajmniej jest gdzie gości zapraszać, jak trzeba interesy robić. Idziemy.
Piwnica to rzeczywiście azyl Andrzeja. Stół bilardowy, koło niego stół do kart. Nad oboma wiszą żyrandole z pomarańczowymi żarówkami. Na każdej wisi chyba drzewko zapachowe o aromacie dymu z papierosów i wódki. Odtwarzacz pierwsza klasa. Lodówka jest, chociaż jedzenia w niej nie uświadczysz. Oczywiście w piwnicy musi być miejsce na wino. Jest cała półka.
- Zamykasz od środka i gotowe. To jest lepsze niż schron przeciwatomowy. Tylko agregatu prądotwórczego brakuje, ale niedługo, niedługo… Panowie, znacie Blachę, trenera z Wielkiej Lipy.
- Witam, witam, panie trenerze. Tomek Parzewski, miło poznać.
- Siemasz Blacha, Jacek Tomasiewicz, developer. Jakbyś szukał mieszkania we Wrocławiu, skontaktuj się ze mną.
- No Blacha… tu cię przywiało na ten urlop. Kto by pomyślał.
No właśnie, kto by pomyślał, że przywieje też prezesa. Andrzej za wszelką cenę chce zjednać sobie teścia. Szybka wymiana spojrzeń dała mi do zrozumienia, że Endrju przyjął postawę „nie chcem, ale zaproszem”. Cóż… może uda się wynegocjować coś więcej przy zielonym stoliku.
- Dobra, rozdajemy. Dwie, złotóweczka mały blind, dwójka duży blind. Stawki wzrastają co piętnaście rozdań, każdy rozumiem ma po trzy stówki umówionej puli. Wygrany zgarnia tysiąc pięćset złotych do domciu.
- Słuchaj, Andrzej, opowiedz jak było na Seszelach.
- Stary, znakomita sprawa. Ciepełko, plaża, słoneczko, hotel wypas, żyć nie umierać. Babki na Seszelach również konkretne, ciężko było się opędzić.
- Pamiętaj, że jesteś mężem mojej córki, Andrzejku.
- Ale Adrian, czy ja powiedziałem, że się nie opędziłem? Ja bym się nie opędził? Grasz, czy pasujesz?
- Pasuję – powiedział prezes. – Nie ma to jak dobry początek, kurwa z dwójką karo i czwórką pik.
- Tomuś, słucham.
- Gramy, gramy, rzucam piątkę.
- Ja pasuję – powiedział Jacek, rzucając karty na stół.
- No to ja pana, panie Tomku sprawdzę.
- Dobra, piąta karta. Oho, as pik.
- Zostaję – powiedział Tomek.
- Dawaj dawaj, jeszcze dychacz – byłem przekonany o swojej wygranej mając strita.
- Pas.
Dobry był tylko początek. Okazało się, że wraz z rosnącą zawartością alkoholu we krwi obniżał się mój zmysł do odczytywania emocji z twarzy pozostałych zawodników. I to nawet mimo tego, że oni tracili zdolność do ich ukrywania. W rezultacie po trzech godzinach zostałem z pełnym żołądkiem i pustym portfelem, znowu.
- Patryk, gdybym wiedział, że tu będziesz, to nie przelewałbym ci po prostu pensji.
- Odegram się następnym razem.
- Poza tym, kto nie ma szczęścia w kartach, ten ma szczęście w miłości – powiedział Andrzej, któremu wyraźnie włączył się tryb filozofa.
- Problem w tym, że nie mam ani tego, ani tego.
- Kurwa, czemu ty mnie Blacha nie słuchasz. Mówiłem ci, że masz wyjść do jakiegoś lokalu i wypatrzeć sobie jakąś pannę. Przecież tyle razy już okazało się, że to ja mam rację. Dlaczego ty jesteś taki uparty?
- No właśnie, uparciuch z ciebie niesamowity, dobrze mówisz Andrzejku – prezes stworzył jeden front z moim przyjacielem.
- Jak nie chcesz słuchać mnie, to przynajmniej posłuchaj Adriana, bo on cię może zwolnić dyscyplinarnie za nieposłuszeństwo.
Zadziwiło mnie to, że Andrzej po pijaku pamięta tak mądre słowa jak nieposłuszeństwo i dyscyplinarnie.
- Panowie, zostawcie go. Chłopak ma inne priorytety teraz i jak będzie gotowy, to sobie poszuka damy serca.
Zaczynałem lubić Tomka. Moja podejrzliwość była jednak wyłączona i nie wiedziałem, czy broni mnie szczerze, czy po to, żeby załatwiać swoje interesy.
- Dobra dobra, Tomek, znamy go dłużej i wiadomo, że z babą u boku będzie mu lepiej, tak jak mi jest z Aśką – Andrzej był już tak głęboko w dupie swojego teścia, że powoli znikał.
- Otóż to. Dobra, Patryk, idziemy, chyba jest jakiś mecz pojutrze, co?
- Ano, jedziemy do Witnicy, puchar.
- Także dzięki panowie, dobrze się grało. Blacha przyjdzie następnym razem i się odegra się.
- Może…
***
Mecz z Czarnymi był pierwszym prawdziwym testem dla naszego zespołu. W końcu wylosowali nam klub z innej ligi, który teoretycznie mógł stanowić dla nas wyzwanie. Zwłaszcza dlatego, że większość graczy oficjalnie nie była w stanie wziąć udziału w tym wyjeździe, skarżąc się na dolegliwości żołądkowe. Mimo tego udało się uzbierać osiemnastkę meczową i wyszliśmy na boisko w Witnicy w następującym składzie:
Anusiewicz – Rosiński, Kisiel, Zych, Dirceu – Świderski, Siedlarz, Wilusz – Jałocha, Kapustnikov, Dziki
Największym nieobecnym okazał się Zezin, który nie wytrzymał tempa Kapustnikova na treningu i przegrał z nim rywalizację o miejsce w składzie. W związku z tym zostawiłem Gienka w Lipie, żeby w spokoju doszedł do siebie.
Wszyscy musieli przejść poważną rekonwalescencję, dlatego przez pierwsze dwa kwadranse piłkarze snuli się po boisku, próbując poprzez rozbieganie wrócić do jakiejkolwiek formy. Opóźniony refleks kosztował nas dwie żółte kartki, które obejrzeli Dziki oraz Wilusz. Pierwszym szczęśliwcem, który w pełni odzyskał formę okazał się Marcin Siedlarz. Zagrał on klepkę z Kapustnikovem i ruszył na bramkę Czarnych, pokonując golkipera ładnym strzałem w długi róg. Dziesięć minut później i Kapusta wpisał się na listę strzelców. Siedlarz dośrodkował z rożnego, a Kazach po przyjęciu piłki wcisnął ją do siatki. Na dwie minuty przed końcem pierwszej połowy objęliśmy trzybramkowe prowadzenie. Wydawało się, że gracze Czarnych opanują zagrożenie, ale fatalny błąd obrońcy spowodował, że piłkę przejął Dziki i bez zastanowienia posłał ją płasko po ziemi.
Po przerwie moi podopieczni zaczęli grać o wiele dynamiczniej, czego efektem był gol Jałochy już w trzy minuty po rozpoczęciu gry. W pole karne wbiegł Dziki, jednak jego strzał został zablokowany. Piłka spadła pod nogi Kapustnikova, ale również jego próba nie znalazła się w siatce. Dopiero Jałocha nie miał przed sobą żadnego obrońcy i umieścił piłkę przy słupku bramki gospodarzy. W 67 minucie było 5-0, dośrodkowanie z rzutu rożnego wprowadzonego za Zycha Rajfura wykończył Kapustnikov. Ostatnie trafienie to gol samobójczy Piotra Łuczaka, który pod presją Kazacha niecelnie podał do swojego bramkarza, znajdując drogę do własnej bramki.
Pierwsza runda pucharu Dolnośląsko-lubuskiego za nami, ale niestety zaledwie trzy dni później czekał nas wyjazd do Pietrzykowic na spotkanie z tamtejszą Pumą. Szczęściem w nieszczęściu jest to, że Puma należy do najsłabszych drużyn naszej ligi, przed spotkaniem okupowała przedostatnią lokatę w tabeli. Dzięki szerokiej kadrze udało się uniknąć większych problemów z kondycją i mogłem wystawić mocny skład:
Anusiewicz – Tomczyk, Kisiel, Zych, Jania – Pikul, Siedlarz, Bartosiak – Chwetko, Zezin, Dziki
Strzelanie rozpoczął nie kto inny jak Zezin, który był wypoczęty po tygodniowym odpoczynku. Gdy upłynął kwadrans gry, wykorzystał on dośrodkowanie Jani i główką skierował piłkę do siatki. Dwadzieścia minut później doszło do tąpnięcia. Jania wrzucał piłkę z autu do Zezina, jednak zaatakował go bezpardonowo obrońca Pumy i Rosjanin musiał być opatrywany przez naszego pseudo-fizjoterapeutę, co oczywiście nie wróżyło niczego dobrego. Karnego wykorzystał Dziki. Jeszcze przed przerwą Zezin pokazał, że jest w stanie rozbiegać swój uraz, gdyż znakomicie ustawił się do dobitki strzału Siedlarza, który z rzutu wolnego trafił w poprzeczkę. Gienek wytrwał do 65 minuty, kiedy to wszedł za niego Patryk Wróbel. Wraz z jego wejściem zaleciłem spokojną grę, gdyż Puma nie kwapiła się do jakichkolwiek ataków i wystarczyło po prostu dowieźć ten wynik do końca. Gdy zbieraliśmy się powoli do szatni, Wróbel powiedział ostatnie słowo w tym pojedynku. Po otrzymaniu piłki z autu pociągnął przy linii pola karnego i po minięciu ostatniego z trzech obrońców zainteresowanych obserwowaniem futbolówki zamiast jej odbiorem, huknął pod poprzeczkę bramki gospodarzy. Wyjeżdżaliśmy z Pietrzykowic z czwórką na koncie.
Osiem dni później czekał nas mecz z Granicą Bogatynia, która znakomicie wystartowała do sezonu, notując dwa zwycięstwa, potem jednak zaczął się regres i przed spotkaniem z nami zajmowała ósmą lokatę. Uraz Zezina okazał się na tyle poważny, że nie mógł on grać od pierwszej minuty, a i nie chciałem go wpuszczać z ławki. Gienek zrozumiał tę decyzję, nawet przyznał mi rację mówiąc: „Ja do chaty pryhażu, mnie pod ścienaju, żesta jaciu chaciu, ja rady nie da i ni ma, ja z tabo dobra gawarówna, ja stary, jakby przypierdolił po nogach, dopiero by wiedział, kurwa.” Mniej więcej zrozumiałem, o co mu chodziło i kazałem mu usiąść w meczu z Granicą na ławce. Również Kapustnikov prosił mnie o posadzenie go na ławce. Nie wnikałem i przychyliłem się do jego prośby. Przeciwko graczom z Bogatyni wyszła zatem następująca jedenastka:
Anusiewicz – Rosiński, Kisiel, Zych, Jania – Pikul, Siedlarz, Bartosiak – Chwetko, Jałocha, Dziki
Pod nieobecność dwóch najbardziej doświadczonych napastników za strzelanie bramek zabrali się młodzi wilcy. W 7 minucie Jałocha chciał sam wejść w pole karne, ale gąszcz obrońców uniemożliwił mu przebicie się w szesnastkę. Patryk zagrał zatem z Dzikim, a ten znalazł wychodzącego na wolne pole Chwetkę, który nie wahał się ani chwili i pokonał bramkarza Granicy. Kwadrans później Jania chciał dograć do Dzikiego, ale obrońca przeciwnika był szybszy. Jego wybicie okazało się jednak na tyle krótkie, że piłka wpadła pod nogi Bartosiaka, który bez zastanowienia uderzył na bramkę i wyprowadził nas na dwubramkowe prowadzenie. W 33 minucie prowadziliśmy 3-0. Dziki wrzucał z rzutu rożnego, zazwyczaj byłby tam Zezin albo Kapustnikov, ale tym razem nie było nikogo od nas, a i tak padł gol. Marek Wielgus zagrał 12 zawodnika i wpakował piłkę do swojej bramki. Żeby nie było już żadnych wątpliwości, w 38 minucie Dziki podał do Jałochy, ten ograł defensora Granicy i pobiegł na bramkę, pokonując na wielkim luzie bramkarza.
Po przerwie myśleliśmy, że wszystko będzie w porządku, tymczasem zostaliśmy zaskoczeni. Wpierw w 71 minucie Dąbrowski dośrodkowywał z rzutu rożnego, a celną główką popisał się Stefaniak. Dziewięć minut później Kowalski ściął do środka po rajdzie na lewym skrzydle i podał do Wojciechowskiego, który pięknym strzałem pokonał Anusiewicza po raz drugi. Na szczęście nie było stać Granicy na nic więcej, bo robiło się nerwowo.
Ledwo ostatni zawodnik wszedł do szatni, a ja już zacząłem mówić.
- Co wy sobie kurwa myślicie, że możecie ot tak odpuszczać sobie drugie połowy?
- Ale przecież nic się nie stało, trenerze – powiedział Anusiewicz.
- Jak to nic się nie stało?! Po co tracić dwie bramki, gdy wygrywa się cztery do zera, a goście nie mają pojęcia, co się dzieje?
- Wygraliśmy przecież no!
- Gówno mnie to kurwa obchodzi że wygraliśmy, jak chcecie być miłosierni to przekażcie swoje pensje na Caritas, a nie dawajcie sobie wbijać goli.
- A może nie daliśmy sobie wbić, tylko oni na to po prostu zasłużyli? – spytał Rosiński
- Chuja tam a nie zasłużyli, przecież do przerwy nie istnieli i był spokój. Czterdzieści pięć minut, tyle trzeba było wytrzymać.
- Robi pan z igły widły, trenerze – powiedział oburzony Zych.
- Z igły widły?! Żebym ja nie zrobił ci z twarzy papki pajacu. Nie zamierzam wam odpuścić. Jutro widzimy się o dziewiątej na treningu. Każdy, kto się nie zjawi lub postanowi przyjść później, może iść do prezesa i prosić o odszkodowanie za rozwiązanie kontraktu. Przyszliście tutaj, to macie zapierdalać, a nie się głaskać po jajach. Żegnam – rzuciłem ozięble, trzaskając drzwiami.
Okazało się, że moja złość nie spodobała się dwóm zawodnikom, którzy poszli na skargę do prezesa.
Dogadaliśmy się, oczywiście to oni musieli mnie przeprosić, a nie ja ich. Primadonny. Dobrze wiadomo, że złemu piłkarzowi prącie w gaciach mrowi. Bez odbioru.
PS. Dla zainteresowanych profil
Olega Kapustnikova.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ