Frank Sinatra śpiewał kiedyś “You’re riding high in April, Shot down in May”. Patrząc na to, co wyprawiali moi piłkarze w miesiącu poprzedzającym mundial w Brazylii, nie mogę się nie zgodzić ze słowami piosenki tego wybitnego artysty. Dokładnie tak wyglądał nasz sezon.
Kolejny po Indian Arrows rollercoaster? Serio, ja dziękuję, wysiadam. Jedyne, co uchroniło mnie od angielskiego wyjścia z gabinetu prezesa po złożeniu dymisji był Puchar Chin.
Tak, to niesamowite, ale zwycięstwo w tych rozgrywkach również daje miejsce w Lidze Mistrzów. Warianty są dwa – albo zajęcie miejsca 1-4 albo wygranie w Pucharze i kwalifikacja nawet z pozycji czternastej, czyli ostatniej gwarantującej bezpieczny byt na przyszły sezon. Nie trzeba być geniuszem, żeby domyślić się, że o wiele łatwiej jest wygrać sześć spotkań niż większość z trzydziestu. Zwłaszcza, że pierwsze trzy rundy są w trakcie sezonu, a ćwierćfinały gra się… po zakończonych rozgrywkach! Wiadomo zatem, że w do ¼ pełna mobilizacja, a w czwartym spotkaniu, gdy pozycja w lidze została ustalona, albo dalej gra się na maksa albo odpuszcza i robi wcześniejsze wakacje.
Wakacje, które, warto przypomnieć, w Chinach są oczywiście absurdalnie długie. Od grudnia do końca marca. A przecież nie można zapomnieć o letniej przerwie w środku sezonu! Te totalnie bezsensowne zasady mają swoje odzwierciedlenie w terminarzu, który momentami jest skondensowany do granic możliwości. Grania co trzy dni można byłoby uniknąć, gdyby tylko ktoś w związku poszedł po rozum do głowy.
Niestety, dopóki jest jak jest, trzeba wyznaczać sobie priorytety. Dla nas był to puchar, w związku z czym w maju zupełnie odpuściliśmy ligę. Pierwszy symptom miał miejsce jeszcze podczas ostatniego kwietniowego spotkania, kiedy to nie daliśmy rady Changchun. Szybko objętego prowadzenia nie dało się utrzymać do końca spotkania, gola dającego naszym rywalom zwycięstwo straciliśmy w 90 minucie. Mogliśmy przegrać wyżej, ale Du Zhenyu nie wykorzystał rzutu karnego.
Pierwsze i zarazem ostatnie pozytywne mgnienie ligowe w maju to domowe starcie przeciwko Shenhua. Jest to drużyna skazana na degradację, nie mają w składzie nikogo, kto mógłby ich odratować. Od drugiej kolejki okupują strefę spadkową i nie zanosi się na to, żeby wyrwali się z niej choćby na chwilę. Nic zatem dziwnego, że po prostu nakopaliśmy im do dup. Ba, nawet sami się o to prosili. W 25 minucie dostaliśmy rzut karny – pierwszy prezent od naszych gości. Niestety, nie potrafił go wykorzystać Dadzie. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze, bo dosłownie minutę później po szybkim przeniesieniu akcji z naszej strefy obronnej w okolice pola bramkowego przeciwników padł gol samobójczy. Niemal równo z gwizdkiem kończącym pierwszą połowę Yi Jianfeng podwyższył na 2-0.
Po krótkim odpoczynku na początku drugiej odsłony boiska w przeciągu kwadransa podwoiliśmy naszą przewagę nad rywalem. Najpierw w 64 minucie z okolic 16 metra huknął Mouchid Ly, a następnie w 79 Senegalczyk popisał się znakomitą orientacją w polu karnym, wychodząc na czystą pozycję i rozgrywając klepkę z Dongiem Fangzhuo. Chińczyk musiał dostawić tylko nogę. Cztery do zera, Chengdu klepie frajera.
Trzy dni później czekało nas pierwsze starcie w tegorocznej odsłonie Pucharu Chin. W zeszłym sezonie pokazaliśmy klasę, dochodząc do trzeciej rundy jako drugoligowiec. Teraz, jak już wspomniałem, mierzymy w zdobycie tego trofeum. Naszym przeciwnikiem w pierwszej rundzie było Hangzhou, z którym mieliśmy nieprzyjemność spotkać się w kwietniu. Po zakończonym 1-1 spotkaniu wiedzieliśmy jednak, czego się spodziewać, byliśmy gotowi.
Mecz, poza samym wynikiem, był bardzo wyrównany. Gdyby grać na statystyki, potrzeba byłoby rzutów karnych żeby wyłonić zwycięzcę. Strzały celne 5-4 dla nas. Posiadanie piłki 52-48 dla nas. Rzuty rożne 3-2, wolne 13-12, auty 17-17, faule 10-10, celne podania 78-77%, przebiegnięte kilometry 110-109. No wszystko na styk, bark w bark, korek w korek. Nikt by nie pomyślał, że można z tego wszystkiego wyciągnąć 3-0. A jednak.
W trzydziestej trzeciej minucie Dong wykorzystał świetne podanie od Kim Ji-Sunga, urwał się obrońcy i wpakował piłkę do siatki. Co jak co, ale instynkt strzelecki go nie opuszcza. Na drugą bramkę czekaliśmy aż do 67 minuty, kiedy grający z opaską kapitańską Zou Zheng pobiegł prawym skrzydłem i dośrodkował wprost na nogę wbiegającego na długi słupek Dadzie. Trzeci gol to niemalże kopia poprzedniego trafienia, z tym że wykańczającym był Tan Long. Rywale mimo niezwykle wyrównanego spotkania byli bezradni. Znakomicie funkcjonująca defensywa i skuteczna egzekucja przedmeczowych założeń dały nam awans do drugiej rundy.
Liga to starcie rezerwowych z Beijng Guoan. Gdyby nie to, że pierwszy skład musiał w większości zająć miejsca na trybunach bądź ławce rezerwowych, bylibyśmy faworytami – w zeszłym sezonie pokonaliśmy ich 3-0 w Pucharze Chin. Mając w perspektywie ważniejsze spotkanie, gracze mniej używani dostali szansę na wykazanie się. Niestety, zawiedli. Krótko, bo nie ma co rozpamiętywać tego spotkania. Samobój Yanga Wenji już po dwunastu minutach utrudnił nam osiągnięcie dobrego wyniku. Chwilę po przerwie wyrównał Tan Long, lecz ostatnie słowo należało do drużyny ze stolicy, która za sprawą Wanga Yanga zgarnęła pełną pulę. Tylko cztery celne strzały obu drużyn w tym meczu.
Jiangsu mieliśmy już przyjemność rozbić przy okazji kwietniowej serii spotkań bez porażki. Zatem nic dziwnego, że media stawiały nas w pozycji faworyta i to mimo tego, że tym razem nasi przeciwnicy grali u siebie. Plan szybkiego ‘napoczęcia’ rywala moi piłkarze zrealizowali w stu procentach. Już po 9 minutach prowadzenie dał nam olbrzym Yang Changpeng, zdegradowany po przyjściu Donga do roli rezerwowego. Wykorzystał swoją siłę, żeby wygrać pojedynek z obrońcą i płaskim strzałem pokonał bramkarza. Jiangsu pomogło nam w 36 minucie, kiedy to czerwoną kartkę obejrzał jeden z ich defensorów. Wtedy to kwestią stało się nie czy, a ile wygramy. Nie było potrzeby kopać leżącego, w 58 minucie wynik spotkania sprytnym strzałem z okolicy 11 metra ustalił Owusu Dadzie.
Tylko parę słów o nic nie znaczących starciach ligowych. Tuż po pojedynku w pucharze i tuż przed kolejnym. W tym pierwszym ulegliśmy Shandong, aktualnemu mistrzowi Chin, 2-3. Nie był to fantastyczny pojedynek, w którym pokazaliśmy, że gdyby nie zmęczenie, bylibyśmy w stanie pokonać pierwszą siłę kraju. Shandong przeważało, a my po prostu mieliśmy szczęście pod bramką przeciwnika.
Tydzień później graliśmy z Renhe. Niestety nie mogliśmy się zemścić za wyeliminowanie nas z pucharu Chin, po raz ostatni w tym sezonie przedkładając puchar nad ligę. Udało się jednak nie przegrać po raz trzeci z rzędu, wywieźliśmy z ciężkiego terenu punkt.
Przyszedł czas na ostatni przed wakacjami maraton – trzy mecze w siedem dni. Na szczęście los chciał, że w trzeciej rundzie wylosowano nas w parze z Chongqing FC, drugoligowym zespołem. Wysłali ich praktycznie na rzeź. Muszę przyznać, że to nas wybiło z rytmu, bo goście po 12 minutach objęli prowadzenie, a my długo nie potrafiliśmy odpowiedzieć składną akcją. W dodatku nie umieliśmy wyrównać za sprawą własnego ataku, a tylko przez trafienie samobójcze Ronga Shanga. Dopiero po przerwie coś drgnęło. A jak się odblokowaliśmy, to nie było zmiłuj, przebacz, o nie nie. W 56, 68 i 84 minucie piłkę z bramki po strzałach Donga musiał wyjmować bramkarz Chongqing. Robiliśmy, co chcieliśmy, jak chcieliśmy i ile chcieliśmy. Strzały? Proszę bardzo. Granie piłką? Posiadanie na poziomie 68%. Różnica kilku klas, którą powinniśmy zademonstrować wcześniej. Na szczęście w ogóle się udało i po większych niż chcieliśmy nerwach awansowaliśmy do ćwierćfinału.
Tabela po 9 kolejkach Chinese Super League
Drużyna |
Rozegrane mecze |
Zwycięstwa |
Remisy |
Porażki |
Punkty |
Shandong |
9 |
7 |
1 |
1 |
22 |
Beijing |
9 |
7 |
0 |
2 |
21 |
Guangzhou |
9 |
6 |
2 |
1 |
20 |
Tianjin |
9 |
5 |
2 |
2 |
17 |
Dalian |
9 |
4 |
2 |
3 |
14 |
Chengdu |
9 |
4 |
2 |
3 |
14 |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ