Uwaga, najdłuższy dotychczas odcinek serii. Buckle up.
Do zajęć wróciliśmy 14 lipca, dopiero dwa dni przed powrotem na ligowe boiska. Przez miesiąc nie zagraliśmy ani jednego sparingu, zawodnicy trenowali indywidualnie zgodnie z moimi wytycznymi. Plan był dość przebiegły, gdyż poprzez tak długi odpoczynek piłkarze mieli się całkowicie zregenerować i grać na tak zwanej świeżości. Nie ukrywam, że zrobiłem to też z lenistwa. Wziąłem miesięczny urlop i wyjechałem do Szkocji, żeby mieć mniejszą różnicę czasu między moim położeniem, a krajem kawy.
W końcu w letniej przerwie rozegrano Mistrzostwa Świata, mam nadzieję że ostatnie bez mojej skromnej osoby. Nie zabrakło szokujących rozstrzygnięć. Fazy grupowej nie przebrnął jeden z największych faworytów - Argentyna prowadzona przez Leo Messiego poległa w starciu z Kamerunem i Czechami… Przedstawiciele Azji, Japonia i Korea Południowa skończyli rywalizację na trzecich miejscach w swoich grupach. Przygoda Hiszpanii i Portugalii dobiegła końca w 1/8 finału, a w ostatecznym starciu Francja uległa… Anglii! Tak jest, futbol wrócił do domu po 48 latach. Gola na wagę Mistrzostwa Świata zdobył Theo Walcott.
Złotą Piłkę i Złotego Buta otrzymał Luis Suarez, 11 Mistrzostw stworzyli:
Joe Hart (ENG) - Bacary Sagna (FRA), Leighton Baines, John Terry, Phil Jones (ENG) – Hulk (BRA), Franck Ribery, Moussa Sissoko (FRA), Mauricio Pereyra (URU) – Luis Suarez (URU), Wayne Rooney (ENG)
Wracając jednak do biednej, chińskiej rzeczywistości. Nie sądziłem, że moja niechęć do pracy w wakacje przyniesie tak spektakularne efekty. I nie ma w tym ani grama ironii, czy samokrytyki. Naprawdę moi zawodnicy w drugiej części sezonu dali czadu. Ale po kolei.
W pierwszym meczu bez Donga głównym aktorem stał się Senegalczyk Mouchid Ly. Nie ukrywam, że walczył on o pozostanie w klubie, gdyż najprawdopodobniej nie jest na tyle dobry, żeby pomóc nam w walce o upragnione zwycięstwo w Lidze Mistrzów. W związku z tym robił wszystko, aby zmienić moją decyzję. Na przykład strzelił hattricka w starciu z Dalian A’erbin. Okej, może i jest to piętnasta drużyna ligi, ale 3 gole to 3 gole, nawet jeśli jeden był z karnego. Swoje dorzucili też Dadzie i odkurzony z ławki rezerwowych olbrzym – Yang Changpeng. Goście odpowiedzieli tylko za sprawą Quan Henga. 5-1 na dobry początek.
Drugi mecz w „rundzie jesiennej” to drugi popis Mouchida Ly. Po przestawieniu 27-letniego snajpera na szpicę z pozycji lewego napastnika w sześć minut wyratował nam skórę przeciwko Dongya. Trafił do siatki w 79 i 85 minucie, wyciągając nas z nie lada opresji. Dzięki jego bramkom gol Andresa Quejady z 25 minuty był na nic. Piąty mecz z rzędu bez porażki.
To Owusu Dadzie miał być tym, który swoimi występami zastąpi kontuzjowanego Donga. Ewidentnie nie mogłem się bardziej mylić. Determinacja Ly była większa niż się spodziewałem. Inna sprawa, że lubił on grać na moich nerwach. Może w ten sposób rewanżował się za moją decyzję? Ciężko mi powiedzieć. Generalnie wszystko, co ważne w meczu z Tianjin wydarzyło się w samej końcówce. Gdy już byłem gotowy zaakceptować remis, najpierw Senegalczyk sam pokonał bramkarza, a trzy minuty później (tj. w 89 minucie) asystował przy golu Yanga Changpenga. Gwoździem do trumny z napisem Tianjin była czerwona kartka otrzymana w 92 minucie przez Jianga Jianjuna. Wciąż jesteśmy w gazie.
Tabela po 15 kolejkach Chinese Super League
Drużyna |
Zwycięstwa |
Remisy |
Porażki |
Punkty |
Guangzhou |
11 |
3 |
1 |
36 |
Shandong |
11 |
3 |
1 |
36 |
Beijing |
10 |
2 |
3 |
32 |
Chengdu |
10 |
2 |
3 |
32 |
Tianjin |
7 |
4 |
4 |
25 |
Aż dwa tygodnie mieliśmy na przygotowanie przed pięcioma sierpniowymi meczami. Niestety jedyne spotkanie, jakie według terminarza przydzielono nam trzy dni po poprzednim było starciem o sześć punktów, jak nie o dziewięć. Wyjazd do Guangzhou. Tylko skończony pajac mógł tak zarządzić. Pocieszałem się tym, że oni walczą jeszcze w Lidze Mistrzów, a również mają trzy dni na odpoczynek po spotkaniu 18. kolejki. Zanim jednak przyszedł czas na szlagier, trzeba było rozpocząć rundę rewanżową.
Tradycyjnie już, mecz rozpoczęliśmy dopiero po gongu od przeciwnika, przegrywaliśmy z Nanchang 0-1 w 10 minucie. W drugiej połowie moi zawodnicy postanowili się otrząsnąć, a do tego poprowadził ich nie kto inny jak Mouchid Ly. Nareszcie Batman Ly miał swojego Robina, bo przebudził się Dadzie, dając znak życia dwoma asystami. Tak, dwoma, gdyż w 56 minucie idealnie dograł do Gao Xianga, który wyprowadził nas na prowadzenie i zarazem ustalił wynik spotkania. Licznik zwycięstw z rzędu wciąż bił.
Wyjazd do Jiangsu to miała być czysta formalność. Przyjechać, nastrzelać, wyjechać. Piłkarze nie zawiedli. Wszyscy czterej. Reszta to tylko statyści, którzy przyglądali się, jak afrykański tercet z chińską posypką demoluje rywali. Salley i Dadzie wzięli się za dogrywanie, Ly strzelał. Uderzył raz - gol. Drugi - gol. Trzeci, czwarty i piąty - no nie trafił, ale był blisko. Za to szósty znowu okazał się morderczy. Chińską posypką był Zhao Xuri, który w 8. minucie zdobył swojego pierwszego gola w barwach Chengdu. Rywale może i mieli piłkę przez większość spotkania, ale co im po tym? Nie mam pojęcia.
Ostatni "sparing" przed wielkim meczem z Guangzhou to pojedynek z, jakby ktoś mógł pomyśleć, ich lokalnymi rywalami - Hangzhou. Prawda jest taka, że tylko nazwy mają podobne, bo dzieli te miasta w prostej linii ponad 1600 kilometrów. Owusu Dadzie, który nie za bardzo rozumie różnicę, uznał że wszystko mu jedno, komu strzela. Ostatnio czytał w samolocie sporo afrykańskiej poezji, po czym postanowił przenieść na boisko jeden ze środków stylistycznych - klamrę kompozycyjną. W myśl tego założenia już w 2 minucie pokonał bramkarza po rzucie karnym, a potem kontrolował przebieg spotkanie z z góry ustalonej pozycji. Gdy wszyscy myśleli już o tym, jak tu dostać się do domu, w 93 minucie Dadzie powiedział sobie w myślach 'hola, nie tak szybko' i ustalił wynik spotkania. Dziewiąte zwycięstwo z rzędu.
Wreszcie. Mano a mano. Teamo a teamo (tak się nie mówi, nie uczcie się tego). My i Guangzhou. Wielcy i duzi. Bogacze i spaczony Robin Hood chińskiej piłki. Kradniemy punkty wszystkim i zatrzymujemy dla siebie. Prosta i skuteczna filozofia, dzięki której wciąż liczymy się w walce o mistrzostwo. Jedyny problem polega na tym, że Szeryf z Guangzhou już się przygotował. Po czterech minutach przegrywaliśmy, autorem trafienia Cleo, najlepszy napastnik na chińskiej ziemi. Gospodarze tego spotkania dominowali, nam ciężko było się przedrzeć w okolice pola karnego. W związku z tym musieliśmy wykorzystywać to, co udało się wypracować. Czarny John czyli Mouchid Ly wziął sprawy w swoje ręce i w 2 minucie doliczonej do pierwszej połowy dał nam wyrównanie. Niestety tuż po wznowieniu gry było już 2-1, gola strzelił Wu Lei. "Niech to chuj" - pomyślał Ly i w 57 minucie wyrównał po raz drugi. Na jego nieszczęście cała wesoła kompania Chengdu uciekła w popłochu, gdy wojska szeryfa wznowiły ofensywę. Wobec bramek Viery i Fenga Renlianga byliśmy bezradni. Co zrobisz, jak nic nie zrobisz? Oni wygrali tę bitwę, mam nadzieję, że my wygramy wojnę.
Trzeba było się podnieść po porażce z największym rywalem (przynajmniej moim, kibice nienawidzą Dalian Shide), a jednym z najlepszych motywatorów jest zemsta. Z Changchun przegraliśmy w pierwszej serii spotkań, grając z nimi cztery dni po pokonaniu Guangzhou. Teraz skoro pokonał nas lider tabeli, my musieliśmy zgodnie z prawem serii obić Changchun. Na salony powolnym krokiem wrócił król Dong I, ale w tym meczu tylko przyglądał się temu, co wyprawiał jego giermek, Dadzie. Ten biegał jak oszalały, wpisując się dwukrotnie na listę strzelców i przyczyniając się do gola Tana Longa. Pieczęcią królewską zwycięstwo przystemplowal sam Dong, a wisienkę na wielkim torcie położył jedyny człowiek do tego zdolny - Yang Changpeng. Pięć do zera, pięknie wróciliśmy do swojej formy.
Tabela po 20 kolejkach Chinese Super League
Drużyna |
Zwycięstwa |
Remisy |
Porażki |
Punkty |
Guangzhou |
15 |
4 |
1 |
49 |
Chengdu |
14 |
2 |
4 |
44 |
Shandong |
12 |
6 |
2 |
42 |
Beijing |
12 |
3 |
5 |
39 |
Hangzhou |
10 |
4 |
6 |
34 |
Dwa tygodnie później król Dong I wyzdrowiał już na dobre, a rywala na oficjalny powrót nie mógł mieć lepszego. Defensywa Shanghai Shenhua była gorsza niż obrona USA przed imigrantami z Meksyku, rozstępowała się bardziej niż Morze Czerwone przed Mojżeszem. Mógłbym długo wymyślać odpowiednie porównania, ale nie o to tu chodzi. Najgorsza drużyna Chinese Super League przez 63 minuty po prostu stała i patrzyła, jak ich pan i władca robi, co mu się żywnie podoba. 17, 24, 30, 37, 48. To nie numery chińskiej loterii, lecz minuty, w których Dong I umieszczał piłkę w siatce. Nigdy wcześniej w historii ligi żaden piłkarz nie trafił do bramki pięciokrotnie w jednym meczu. Gdy moi zawodnicy cieszyli się z goli, gracze Shenhua tłukli się między sobą o to, komu przypadnie zaszczyt wymiany koszulek z Fangzhuo. Padło na Francisa Litsingi, który był tak zachwycony, że aż strzelił dwa gole. W 92 minucie doszło do katastrofalnych scen. Zawodnicy klubu z Szanghaju nie uznali zwycięstwa Litsingiego. Gdy sędzia odgwizdał faul, ci pomyśleli że to już koniec ich cierpień, po czym rzucili się na Donga, żeby zerwać mu koszulkę. W efekcie król był nagi i musiał zejść z boiska z powodu kontuzji. Co za ludzie.
Na szczęście kontuzja Donga nie była na tyle poważna, żeby uniemożliwić mu występ przeciwko Beijing Guoan. W stolicy kraju Fangzhuo pokazał, że z pewnością będzie walczył o koronę króla strzelców. Dwoma mocnymi strzałami ustalił wynik spotkania jeszcze przed przerwą. Obok niego dwoił się i troił Owusu Dadzie. Reprezentant Ghany zrobił użytek ze swoich genów (no racism intended), ponieważ przebiegł o 2,5 kilometra więcej niż Dong, dokładając asystę przy golu króla. Z takim atakiem na pewno nie będziemy odpuszczać walki o mistrzostwo.
W następnym meczu musieliśmy bronić się przed utratą drugiego miejsca w tabeli. Shandong, opuszczone przez swojego menedżera - Henka ten Cate, było w rozsypce. Holender wybrał ciepłą posadkę w Guangzhou, z którego z powodów osobistych odszedł Lee Jang-Soo. Ja również aplikowałem, ale nie wiedzieć czemu wybrano byłego menedżera Ajaxu, asystenta w Chelsea i Barcelonie. Nie zmienia to jednak faktu, że Shandong to jeszcze miłościwie nam panujący mistrz Chin. Tym razem mój zabójczy atak postanowił rozłożyć sobie leżaczki w okolicy trzydziestego metra i mimo mżawki zachowywać się, jakby byli na plaży. Do roboty zmusili środkowych pomocników, którzy oprócz rozbijania ataków mieli też strzelać gole. I, o dziwo, udało im się. Zhao Xuri i Chen Kai potrafili zarówno opanować środkową strefę boiska i pokonać golkipera Shandong. Nasi rywale starali się odpowiadać swoimi akcjami, wręcz bombardowali naszą bramkę, lecz Geng Xiaopeng znał wszystkie sztuczki byłego pracodawcy, raz po raz zatrzymując przeciwników bądź zmuszając ich do strzelania po trybunach. Niezwykle ważne zwycięstwo - dzięki niemu mogliśmy trzymać Shandong na bezpiecznym dystansie.
W 23. kolejce jechaliśmy do Henan, żeby zmierzyć się z tamtejszym zespołem. Teoretycznie to typowy średniak. którego powinniśmy rozłożyć na łopatki szybko, łatwo i przyjemnie. Oczywiście, jak można się łatwo domyślić, teoria nie ma nic wspólnego z praktyką. Gospodarze postawili twarde warunki gry, nie chcąc po prostu położyć się i wywiesić atrybutu każdego szanującego się Francuza -białej flagi. Dopiero wybudzony ze swojej popołudniowej drzemki Dong łaskawie zstąpił z tronu i w 40. minucie pokonał bramkarza rywali. Nawet wtedy Henan podjęło walkę, w 74. minucie wyrównując stan meczu. Dong skonsultował się ze mną i wspólnie podjęliśmy decyzję o napuszczeniu na nich naszej Wunderwaffe, Yanga. Rywale bali się go niczym Godzilli, a on poczuł krew i dwukrotnie w przeciągu kilku minut skierował piłkę do siatki. To było to. Henan odpowiedziało tylko raz, w 90. minucie. Po ciężkim meczu wyjeżdżamy z trzema punktami.
Renhe, mówiąc krótko, nie leżało nam zbytnio. To chyba najbardziej niewygodny przeciwnik z drugiej połowy tabeli. Ich taktyka polega na ogromnym zagęszczeniu środka pola, co na dobrą sprawę zamyka przestrzeń potrzebną moim pomocnikom do rozprowadzania piłki czy to do napastników, czy też do wbiegających bocznych obrońców. Mówiąc prościej - rzadko mamy piłkę, a jeśli już, to nie można wiele z nią zrobić. Jedyną odpowiedzią w tak trudnych momentach jest Yang Changpeng, znany też w okolicy Chengdu jako Dominator. Po wielu minutach męki (dokładnie 77) udało się mu zdobyć bramkę i spowodować, że większość stadionu odetchnęła z ulgą.
Tabela po 25 kolejkach Chinese Super League
Drużyna |
Zwycięstwa |
Remisy |
Porażki |
Punkty |
Guangzhou |
19 |
4 |
2 |
61 |
Chengdu |
19 |
2 |
4 |
59 |
Shandong |
15 |
7 |
3 |
52 |
Tianjin |
12 |
8 |
5 |
44 |
Beijing |
12 |
5 |
7 |
41 |
Do końca sezonu zostało już tylko pięć kolejek. Każde potknięcie na dobrą sprawę cholernie utrudnia nam walkę o mistrzostwo kraju. Na szczęście bogowie terminarza uśmiechnęli się do nas, przydzielając nam tylko dwóch ciężkich przeciwników - Dalian Shide i Tianjin w ostatniej kolejce. Pierwszym płotkiem ostatniej prostej było Guangzhou Fuli, któremu obiliśmy poważnie skorupę w meczu pierwszej serii. Nie inaczej było tym razem, choć na potwierdzenie naszej przewagi musieliśmy trochę czekać. Rywala napoczął Changpeng, jednak przed przerwą do wyrównania doprowadził Ma Long. Dopiero w drugiej połowie weszliśmy na wyższe obroty, w siedem minut Dadzie dwoma trafieniami wybił rywalom z głowy myśli o zabraniu nam punktów, a kropkę nad i postawił Dong I. Dopisujemy sobie kolejne trzy punkty, niestety Guangzhou także.
Nie wiem, czy mecz z Dalian można nazwać derbami, ale nasi kibice bardzo nie lubią, gdy Shide nas pokonują. Dlatego... daliśmy się im obić i straciliśmy przy tym dwóch z trzech najlepszych napastników. Dokładnie taki był nasz plan. Tak. Nie. To nieprawda. To był skandal. Nie można tego nazwać wypadkiem przy pracy, a raczej konkretnym wpierdolem. Dobór innych słów zabrałby godziny, a i tak mogłoby się okazać, że lepszych nie ma. Wstyd na całą wieś, jak to się mówi. Jeszcze pół biedy że przegraliśmy. Cała bieda to to, że wypadli ze składu Ly i Fangzhuo. Półtora, a nawet dwie biedy to zwycięstwo Guangzhou. Trzy kolejki, pięć punktów straty. Ups?
Jedynym pozytywem był fakt, że nie musieliśmy się już na nikogo oglądać, nawet jeśli mieliśmy nie wygrać mistrzostwa. Droga do raju została otwarta na oścież.
Jakby tego było mało, bogowie terminarza zarządzili starcie z kolejną drużyną z miasta Dalian. Graliśmy na stadionie uniwersyteckim, który wynajmuje Dalian A'erbin. Prowadzona przez Petera Utakę banda nieudaczników niemal na pewno miała spaść z ligi, chyba że wygraliby trzy pozostałe do końca sezonu mecze, a Dongya wszystkie by przegrała. Oczywiście nie obchodziły nas matematyczne starcia między 14 i 15 drużyną ligi - liczyło się tylko zwycięstwo i podtrzymanie choćby teoretycznych szans na mistrzostwo. Całe szczęście że z masakry w Chengdu uchował się Owusu Dadzie. Z linii pomocy został przesunięty Tan Long, a z ławki rezerwowych wreszcie podniósł się Gao Xiang. Do przerwy wódz Utaka jechał nas jak chciał, a nas było stać jedynie na odpowiadanie ogniem. Dlatego po 45 minutach wynik na tablicy świetlnej brzmiał 2-2. Po wznowieniu gry wzięliśmy się ostro do roboty, bo przecież niedopuszczalnym było osiągnięcie z potencjalnym spadkowiczem ledwie remisu. Dadzie i Long dołożyli swoje drugie trafienia, a do piłkę do siatki skierował również Xiang. 5-2 po 68 minutach to raczej wynik dający spokój, tak? TAK?! Otóż nie. Chu Geng i Peter Utaka postanowili nie odłączać swojego zespołu od respiratora i pokonali Genga Xiaofenga. Zostało jeszcze siedem minut regulaminowego czasu gry w tym szalonym meczu, co oznaczało 420 sekund szaleńczych ataków rywali. Podwójna defensywna zmiana w naszych szeregach nie pomogła, oni dalej nacierali, a nasze kontry kończyły się na połowie boiska. Na szczęście udało się przetrwać huragan i wyjechaliśmy z Dalian z kompletem punktów. Skoro wygraliśmy tak popieprzony mecz, mogliśmy też zgarnąć tytuł.
Dongya w podzięce za zapewnienie im utrzymania na najwyższym poziomie rozgrywkowym obiecała, że tylko stworzy pozory walki, a potem będziemy mogli sobie robić to, na co mamy ochotę. Oczywiście chodziło tylko o boiskowe wydarzenia. Jak powiedzieli, tak zrobili. Stjepan Jukić pokonał naszego bramkarza po pół godzinie gry, a potem jak w wigilię, nawet najgorzej strzelający piłkarze mogli podreperować sobie bilans. Salley i Bentos potrzebowali cudu, żeby trafić do siatki i taki właśnie cud zdarzył się 2 listopada. Skoro mieliśmy zapewnione zwycięstwo, zaczęliśmy zaglądać do Kantonu, gdzie Guangzhou podejmowało Jiangsu. Wraz z ostatnim gwizdkiem stadion oszalał, gdyż spiker podał wynik korespondencyjnego pojedynku. Guangzhou Hengda 1-2 Jiangsu Sainty. Dwa gole Cristiana Danalache natychmiast umieściły go na mojej liście życzeń.
Ostatnia kolejka zapowiadała się pasjonująco.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ