- Czy jest pan w stanie w ogóle uwierzyć w to, że Guangzhou nie uda się wygrać mistrzostwa?
- Powiem szczerze - nie. Nie wierzę w to, że ci piłkarze nie poradzą sobie z zadaniem, jakie przed nimi stoi. To grupa fantastycznych, niezwykle utalentowanych graczy, którzy doskonale wiedzą, o co grają i co muszą zrobić, żeby spełnić moje wymagania.
Najwyższa pora wyłączyć telewizor. Henk ten Cate zorganizował swoją konferencję prasową przede mną. Chce we wszystkim być pierwszy. Nie można go za to winić, pracując w Guangzhou zapewne też nabawiłbym się kompleksu wyższości.
***
Szósty dzień listopada. Piętnasta trzydzieści. Czterdzieści osiem godzin do meczu.
Czas założyć garnitur i wyjść do ludzi. Rzecznik prasowy klubu wysłał mi wczoraj smsa, nigdy wcześniej nie wydał aż tylu akredytacji dla mediów. Sala konferencyjna może nie pomieścić wszystkich zainteresowanych. Problem rozwiązałem w trzydzieści sekund - wychodzimy na boisko. Za mną trwa trening pierwszej drużyny. Niech dziennikarze widzą, że pracujemy. No, przynajmniej piłkarze pracują - ja w tym czasie świecę twarzą przed kamerami.
- Dlaczego zorganizował pan trening w trakcie konferencji prasowej, czy nie boi się pan, że rywale poznają pańskie zamiary przed sobotnim spotkaniem?
- Dlaczego zorganizowałem konferencję prasową w trakcie treningu - tak powinno brzmieć to pytanie. Nie boję się, bo kogo mam się bać? Przecież nie gram z Guangzhou, a z Tianjin, którzy nie walczą już o nic.
- Sugeruje pan, że Tianjin nie podejmie walki?
- Jeśli powiem, że tak, to z przekory ruszą na nas od pierwszej minuty. Jeśli powiem nie, uznacie, że mimo zaprezentowanej tutaj pewności siebie, jednak trochę się ich obawiam. Zatem podejdę do tematu z zupełnie innej strony - w ogóle nie obchodzi mnie, co planuje Tianjin i czy będą starali się włożyć kij w nasze szprychy, czy po prostu położą się na boisku i dadzą nam się przejechać. Tak naprawdę nic od nas nie zależy.
- Czyli zgodzi się pan ze mną, potrzebujecie cudu, żeby zdobyć mistrzostwo.
- Cudu? To za dużo powiedziane, zdecydowanie za dużo powiedziane. Sytuacja jest niezwykle prosta - my możemy zająć pierwszą pozycję, a Guangzhou musi. Ludzie, gdyby wszystko poszło zgodnie z waszymi przewidywaniami, w tym momencie opowiadałbym, jak bardzo będzie mi brakowało gry na najwyższym poziomie rozgrywkowym.
- W takim razie inaczej - czy Hangzhou jest w stanie powstrzymać swoich rywali i zarazem pomóc wam w osiągnięciu tak spektakularnego sukcesu?
- Nie mam wobec nich żadnych oczekiwań. Oczywiście będę trzymał za nich kciuki, ale jeżeli przegrają, to nie będę ich winił. Mogliśmy spokojnie wygrać mistrzostwo, ale mimo że próbowaliśmy go w sobie zatrzymać, wyszedł z nas duch beniaminka. Niezależnie od rezultatów sobotnich spotkań, w przyszłym sezonie na pewno będziemy silniejsi i jeśli, odpukać, nie uda się nam zdobyć mistrzostwa w tych rozgrywkach, kampania 2015 będzie należeć do nas.
- Jest pan pewien? Przecież nie od dziś wiadomo, że obchodzą pana wyłącznie sukcesy w rozgrywkach kontynentalnych.
- Jedno drugiemu nie musi przeszkadzać. Jeżeli uda nam się w przerwie zimowej skompletować szeroką kadrę, będziemy w stanie powalczyć na wszystkich frontach, na które zostaniemy wysłani. Owszem, priorytetem jest triumf w Azjatyckiej Lidze Mistrzów, ale nie wyobrażam sobie, że nie wywalczymy kwalifikacji do następnej edycji tego turnieju. Oczywiście nie bierzecie tego na poważnie, oczywiście znowu będziecie przewidywać spektakularny upadek. Jednak już raz udowodniliśmy wam, że nic a nic się nie znacie - równie dobrze możemy powtórzyć tę rozmowę w przyszłym roku, przed finałem Ligi Mistrzów.
***
Siódmy dzień listopada. Dwudziesta trzydzieści. Dziewiętnaście godzin do meczu.
Za nami tradycyjna długa podróż - 1905 kilometrów w prostej linii. Korespondencyjny pojedynek będzie się odbywał ponad 1100 kilometrów na południe od nas. Siedzę z moim asystentem, Lawriem McKinną w jednej z tutejszych kawiarni. Już raz walczył o najwyższe cele w tej długości geograficznej. Wraz z australijskim Central Coast Mariners zdobył mistrzostwo kraju. Nie ukrywam, że pomógł mi w pracy z Chengdu, zawsze dobrze mieć w odległych stronach rodaka, z którym można współpracować. Zaraża ludzi swoją pasją, gdy już jakiś projekt mu się spodoba, bywa niezwykle zaangażowany i zazwyczaj wywiązuje się ze swojej inicjatywy w stu procentach. Gdyby jeszcze wiedział nieco więcej o futbolu, zostałby moim asystentem na lata. Jednak najprawdopodobniej on zostanie w Chengdu, gdy mnie już tam nie będzie. To jemu zawdzięczam fakt, że nie rzuciliśmy ręcznika po porażce z Dalian Shide. Nikt niczego nie osiąga sam, dlatego cieszę się, że w drodze po mistrzostwo na siedzeniu pasażera był właśnie Lawrie.
W głowie układam skład na jutrzejsze spotkanie. Wszyscy poza Dongiem gotowi do gry. Kwestia zestawienia linii ataku nie daje mi spokoju. Bardziej opłaca się wystawić grającego niezwykle prosty futbol Yanga Changpenga, czy postawić na pracowitość i walkę Tana Longa? Jeśli to drugie, to kto zajmie trzecie miejsce w środku pola? Lawrie sugeruje Yanga w ataku, mówi że żaden ze stoperów Tianjin nie będzie w stanie do niego doskoczyć, jeśli wystawią Nie Tao i He Yanga w centrum defensywy. Kontruję jego teorię możliwością cofnięcia do obrony Luciana Goiana, który ma znakomite warunki fizyczne, przecież Rumun jest na naszej liście życzeń. Wymiana poglądów trwa jeszcze parę godzin, schodząc na coraz drobniejsze szczegóły.
***
Ósmy dzień listopada. Piętnasta. Pół godziny.
Geng Xiaofeng - Yang Boyu, Li Jianbin, Guillermo Bentos, Zhang Xiaofei - Zhao Xuri, Jonas Salley, Tan Long, Zou Zheng - Owusu Dadzie, Mouchid Ly.
Kiedy nie wiesz co zrobić, czasami warto cofnąć się do 4-4-2 i liczyć na łut szczęścia.
Tianjin nie cofnęło Goiana do obrony. Lawrie miał rację. Yanga nie ma nawet na ławce, mogę tego żałować. Im bliżej meczu, tym bardziej rozumiem, jak niewiele od nas zależy. Jeśli jednak dałbym to po sobie poznać, moi piłkarze raczej nie stanęliby na wysokości zadania. Wiedzą, że los mistrzostwa nie jest w ich rękach, ale muszą dać z siebie wszystko, tak na wszelki wypadek. Niezależnie od dzisiejszych rozstrzygnięć, jesteśmy wielkimi zwycięzcami tego sezonu.
Pierwszy gwizdek. Tianjin od razu rusza na nas pełną parą, chcąc podłożyć nam kłody pod nogi na ostatniej prostej. Większość czasu spędzamy na naszej połowie, próbując odeprzeć ataki przeciwnika. Ciężko jest skupić się na wydarzeniach boiskowych, mając obok siebie człowieka z transmisją z Hangzhou. Viera i Yang Shanping z Guangzhou szybko łapią żółte kartki, nasz spec od analizy przeciwnika mówi, że im też udziela się presja. Bardzo kurwa odkrywcze.
Szkoleniowiec Tianjin cały czas jest w swojej strefie technicznej, macha, podpowiada. Najchętniej sam wbiegłby na boisko. Widzę, że moi zawodnicy co jakiś czas spoglądają w kierunku ławki rezerwowych. Nie ruszam się ze swojego niewygodnego krzesełka, doskonale wiedzą co mają robić i jak mają to robić. Rywalom brakuje skuteczności, co powoduje wściekłość u trenera Tianjin, zamiast kibiców słyszę tylko krzyki dochodzące z jego strefy. Kolejne minuty upływają. Dwa razy 0-0, to dalej daje mistrzostwo Guangzhou.
Dwudziesta szósta minuta. Cały sztab szkoleniowy łapie się za głowy. Akurat spoglądałem na boisko, nic złego się nie działo. To mogło oznaczać tylko jedno. Zapytałem prosto - kto?
Conca. Oczywiście. Dario Conca.
Musimy strzelać, choć nadziei już w nas niewiele. Piłkarze też wiedzą, spiker z Tianjin nie omieszkał poinformować całego stadionu o rozstrzygnięciach w Hangzhou. W 32 minucie robimy, co do nas należy. Wrzutka z lewego skrzydła przejęta przez Zhao Xuriego, ten zgrywa do Owusu Dadzie, a młodzieżowy reprezentant Ghany umieszcza piłkę w siatce. Niestety, nie było nam dane się cieszyć z prowadzenia. Zawodnik Hangzhou dostał czerwoną kartkę. Przegrywali i byli osłabieni.
Tuż po przerwie Mouchid Ly wykorzystał dośrodkowanie Tana Longa z rzutu rożnego i prowadziliśmy już 2-0. Chwilę potem nad stadionem TEDA w Tiencin zaświeciło piękne słońce, które wyszło zza chmur. Dosłownie i w przenośni. Chociaż na boisku nic się nie działo, wszyscy ruszyliśmy do świętowania. Yang Shanping z Guangzhou wyleciał z boiska. Sędzia podyktował rzut wolny. Do piłki podszedł Wang Song. Z zachowaniem wszelkich proporcji - gol tak ważny jak Davida Beckhama w 2001 roku przeciwko Grecji. W Hangzhou remis.
Na kwadrans przed końcem Gao Xiang podwyższył na 3-0, choć nie miało to żadnego znaczenia. Dziesięć minut później Yu Dabao zdobył honorową bramkę dla Tianjin. Wyczekiwaliśmy wieści z innego stadionu. Wszyscy siedzieli/biegali jak na szpilkach. Ten mecz przestał mieć sens, mogliśmy go równie dobrze skończyć. Jednak piłkarze musieli biegać, walczyć do końca. Kropkę nad i w 92 minucie postawił Gao Xiang.
Ostatni gwizdek w tym sezonie, nasza część zadania została wykonana.
Mecz w Hangzhou jeszcze trwał. Przez czerwone kartki sędzia doliczył pięć minut. Zebraliśmy się szybko w środkowym kole boiska, niektórzy nie mogli wytrzymać, mieliśmy największe średnie tętno na metr kwadratowy w całych Chinach. Głucha cisza, słychać było tylko pomruki kibiców, którzy wychodzili powoli ze stadionu.
Ile mogą trwać trzy minuty? Okazuje się, że całą wieczność.
Wreszcie koniec. Czekamy na głos spikera.
Hangzhou jeden. Guangzhou jeden.
Wyniki bezpośrednich spotkań - Chengdu 2-0 Guangzhou, Guangzhou 4-2 Chengdu. W ten sposób niczego się nie wyłoni.
Szybko liczyliśmy bilans bramek. Plus 53 kontra plus 46.
Zrobiliśmy to.
Udało się.
Tak.
Wbrew wszystkim osiągnęliśmy maksimum. Został jeszcze puchar, ale to już nieważne. Wielka sensacja stała się faktem. Teraz spijamy śmietankę.
Już tylko jeden krok do wyjazdu z Azji. Chyba pora rozglądać się za nowymi walizkami?
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ