Mój pierwszy oficjalny mecz w roli menedżera zbliżał się wielkimi krokami. Czułem, że zrobiłem wszystko co w mojej mocy, żeby przygotować zespół do rozgrywek ligowych. Analiza rywala była dokładna, poza tym posłuchałem starszego Pana i zagrałem pięcioma obrońcami. Nie do końca obrońcami bo koncentrowali się oni na ataku, jednak byli ustawieni na równi ze środkowymi obrońcami co również zobowiązywało do obrony.
Mecz zaczęliśmy dobrze, a mój stres spowodowany niemal pełnymi trybunami gasł z upływem czasu. Do chwili, kiedy to po rzucie różnym napastnik rywali pięknie uderzył głową i Leuven sensacyjnie objęło prowadzenie. Teraz zaczęła się gra. Piłkę mieliśmy niemal tylko my, tworzyliśmy sytuacje i wszystko wyglądało na prawdę dobrze. Po bezsensownym faulu rywala kontuzję złapał jeden z najważniejszych zawodników mojej drużyny - napastnik Kevin Vandenbergh. Bardzo ważne było dla mnie jego doświadczenie jako byłego reprezentanta kraju. Nie imponował skutecznością, jednak angażował się w grę i pomagał drużynie. Zastąpił go Jaime Ruiz. W pewnym momencie okresu przygotowawczego piłkarz ten sprawił mi duży zawód bo po pierwszym sparingu wyglądał bardzo dobrze, a później zawodził. Jego wejście nic nie zmieniło, graliśmy dobrze, ale nieskutecznie. Druga połowa przyniosła zmiany na obu skrzydłach, co pozwoliło mi jeszcze bardziej przejąć kontrolę nad spotkaniem. Bramkarz rywali mnie irytował, a sędzia jeszcze bardziej. Golkiper pół meczu poświęcał na wybicie piłki, a sędzia oglądał to z zainteresowaniem. W 85' wyrównał Denis Alibec. Napastnik wypożyczony z Interu był do tej pory najlepszym strzelcem drużyny. Stadion wpadł w euforię, która momentalnie przeszła w buczenie kiedy sędzia uznał, że bramka padła ze spalonego. Przewaga liczebna nic nie zmieniła, bezkarna gra na czas rywali nie była powodem do kartki, oczywiście według sędziego. Na konferencji nie zostawiłem tego bez komentarza. Uświadomiłem piłkarzy, że ich nieskuteczność mi się nie podoba, chłopcy wyszli z szatni zmotywowani co widać było na najbliższych treningach. Porozmawiałem też z prawoskrzydłowym Chen Xavierem, o tym, że jeżeli w następnym spotkaniu siedmiokrotnie dośrodkuje piłkę w ręce bramkarza to jego przygoda w klubie dobiegnie końca.
Ostatnią ważną rzeczą której dowiedziałem się po swoim debiucie była dyskusja z mediami. Trener Leuven stwierdził, że moja drużyna dużo gra piłką co jest moją zasługą, na co ja odpowiedziałem, że darzę go szacunkiem i kibicuję Leuven w walce o utrzymanie. Pismaki oczywiście wiedzą lepiej ode mnie. Według nich naskoczyłem na menedżera rywali mówiąc, że jego drużyna będzie walczyła o utrzymanie. Oczywiście wszyscy znali ich miejsce w szeregu ale moja wypowiedź ich oburzyła.
Po pechowym debiucie czekał nas arcytrudny wyjazd do Liege na mecz ze Standardem. Przechadzając się ulicami Mechelen czułem, że ludzie dziwnie na mnie patrzą. Wszystko wyglądało tak, jakby oczekiwali ode mnie przegranej i szybkiej wyprowadzki z klubu. Atmosfera zmieniła się kiedy tylko wszedłem do Malines, a Justine podała mi kawę. Szybko doszedłem do wniosku, że całe miasto, wszyscy ludzie zaangażowani są w ten klub. Ciążyła na mnie wielka presja ze strony kibiców. Naszą przegraną z Leuven oglądał cały stadion. Wszystko było by pięknie gdybyśmy wygrali, tak jak po pierwszym sparingu w którym triumfowaliśmy aż 6:0. Nawet pokonanie amatorów sprawiło ludziom niebywałą radość. Wiedziałem, że muszę podołać tej misji i pomóc KV w czymś więcej niż walka o utrzymanie.
Zmobilizowany i dodatkowo pobudzony kawą ruszyłem na trening. Był to ostatni dzień przed spotkaniem ze Standardem. Piłkarze byli smutni. Nie wiem dlaczego, ale nie było widać uśmiechów na ich twarzach. Może to przez ten nieszczęsny sparing? Po meczu z Leuven zagraliśmy składem złożonym z testowanych zawodników aspirujących do gry w pierwszym składzie z drużyną juniorów do lat 19. 1:1 i wszyscy wrócili do domów, a najszybciej ten który dostał czerwoną kartkę. Na szczęście była jedna rzecz która mnie cieszyła. Zakontraktowaliśmy młodego ekwadorskiego napastnika Edsona Montano. Chciałem zaprosić go na testy, ale przebywał na Mistrzostwach Świata do lat 20. Imponował mi coraz bardziej z każdym raportem - a to dwie bramki, a to asysta. Z powodzeniem mógł walczyć o miejsce w pierwszym składzie KV.
Nasi juniorzy do lat 19 podobnie jak ci starsi do lat 21 przegrali ze Standardem 2:0. Atmosfera nie była zła, jednak do dobrej i tak było daleko. Przed meczem powiedziałem chłopakom, żeby się nie stresowali, bo to Standard musi wygrać u siebie z potencjalnie słabszą ekipą z Mechelen. Na mecz wyszli wyluzowani bo wiedzieli, że stać ich na sprawienie niespodzianki i w dodatku trener darzy ich zaufaniem. Bez Kevina Vandenbergha i mojego najlepszego stopera Kennego van Hoevelena skład musiał być trochę eksperymentalny. Do tego na ławce zaczął najlepszy strzelec Denis Alibec, a za niego na boisko wybiegł młodziutki Lamisha Musonda. Widziałem w nim wielki potencjał przez co nie wahałem się go ściągnąć z juniorskiej drużyny Anderlechtu.
W 10 minucie gospodarze wyszli na prowadzenie. Przedtem wcale nie kwapili się do ataku, a moja szczelna defensywa nie wpuszczała ich w pole karne. Teraz też nie wpuściła, potężny strzał zza pola karnego i musieliśmy zaatakować. Zmiana taktyki. Kontratakom brakowało mocy, a kontrola spotkania szła nam lepiej. Zamieszanie w polu karnym, piłka pod nogi Cordaro, bomba, 1:1. Ależ on ma nogę! To już druga albo trzecia taka bramka tego zawodnika biorąc pod uwagę również okres przygotowawczy. Ten gol odegrał najważniejszą rolę w tym spotkaniu. Moi piłkarze na prawdę uwierzyli w swoje umiejętności i dalej wykorzystywali niemoc rywala w przedzieraniu się pod pole karne. W przerwie pochwaliłem ich i powiedziałem, że z taką grą nie ma co martwić się o wynik. Nieskuteczność Standardu była zaskakująca, nasza defensywa niemniej tyle, że w drugą stronę. Może to efekt dwóch zmian? Młodego Musondę zastąpił były kapitan Gurious, a nieudolnego lewoskrzydłowego de Witte zmienił bardziej ofensywny Schouterdern. Gol, Gol! Zamieszanie błąd bramkarza, na prowadzenie wyprowadza nas zastępca van Hoevelena czyli stoper Biset. Przez wielu uważany za najsłabszy punkt żółto-czerwonych, a przeze mnie za najmocniejszego rezerwowego.
Rzut różny dla Standardu, wybijamy piłkę, tam dopada do niej Islandczyk w czarnej koszulce, zagrywa piękna piłkę do wybiegającego Cordaro. Ten biegnie, biegnie, biegnie, czaruje. Rób coś! Jest w polu karnym, ciągnie do linii końcowej, bramkarz wychodzi. Rób coś! No i zrobił. Trzymał nas przez tyle czasu w napięciu i co? Nie ma co komentować - piękna bramka. Wrzuca piłkę na szósty metr, tam wbiega zawodzący w poprzednich meczach Gurious - szczupak, pusta bramka i zamyka usta kibiców Standardu! Szaleństwo w żółto-czerwonym sektorze! 1:3! Standard oszołomiony, bezradny, przejechany przez żółto-czerwony pociąg! Teraz czas płynął jakby wolniej. Broniliśmy niemrawe ataki Standardu wyprowadzając kontry. Niedokładność przeszkadzała w szybkich akcjach aż do ostatniej minuty doliczonego czasu gry. Prawe skrzydło! Będzie wrzucał! Faul! Przy piłce niezawodny Cordaro. Dośrodkowanie i... Biset. 4 bramki wbite jednym z faworytów rozgrywek zaczarowały całą Belgię. Byliśmy na niemal wszystkich okładkach.
Trener Standardu przyznał, że zniszczyliśmy jego drużynę. Takie mecze jak ten to moje marzenie. Ciekawe czy tak łatwo będzie ze słabszymi rywalami typu Leuven. Teraz to nie było ważne. Bawiliśmy się w Malines, świętowaliśmy sukces. Obiecywałem, że podobnych okazji będzie jeszcze wiele. Kiedy wygrywaliśmy, bar ten był wspaniałym miejscem, po za jedną wadą - miałem stąd daleko do mieszkania.
Była już północ. Nigdy nie lubiłem jeździć samochodem po nocy. W dodatku w radiu rozbrzmiewała piękna, ale usypiająca ballada zespołu Scorpions pod tytułem White Dove. Zabawa w barze mnie wykończyła, chociaż oczywiście nic nie piłem, bo wiedziałem, że będę jechał…
Siedziałem w ciemnym pomieszczeniu kreśląc zabójczą taktykę 7-2-1, a za oknem maszerowali żołnierze, kiedy to do mojego pokoju wpadło kilku mężczyzn w kominiarkach.
- Gleba, gleba!
Nagle, nie wiem dlaczego przeniosłem się do pięknej willi. Obudziłem się, a przy łóżku siedział obcy mężczyzna.
- Już jedenasta, a ty jeszcze nie dzwonisz...
- Ale do kogo?
Ponownie, niespodziewanie zmieniłem otoczenie. Siedziałem na krześle, na rękach miałem kajdanki.
- Jestem agent Crash Dump, a to moje goryle - Błąd i Error zwany Pogromcą save'ów - powiedział mafiozo maszerując przede mną. - Przejdźmy do rzeczy. Wiemy o twoich przekrętach korupcyjnych. Albo dołączysz do PZPN i reszty skorumpowanych, albo cię zabijemy.
- Nie chce do PZPN! - krzyczałem, a goryl wyciągnął pistolet i wycelował mi prosto w czoło.
Kiedy się obudziłem mój Golf jechał prosto na busa. W ostatniej chwili odbiłem w lewo. Odetchnąłem. Jednak po chwili z przeciwka nadjechała ciężarówka. To już był koniec...
Przepraszam za zakończenie, ale kilka dni po meczu ze Standardem miałem crash dumpa, a później przy wczytywaniu gry wywalało mnie na pulpit. Trochę szkoda, ale muszę zacząć nową karierę. Nie chcę znowu zaczynać w Mechelen, chociaż spodobał mi się ten klub. Pewnie zacznę w polskiej lidze. Co do przeżyć z mojego snu to 7-2-1, żołnierze i szybkie zmiany otoczenia to typowe głupoty które śnią się po nocach zdesperowanym menedżerom :)
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ