Premier League
Ten manifest użytkownika Kiryon przeczytało już 2077 czytelników!
Łącznie swój komentarz zostawiło 0 z nich.
Z Tottenhamem spotykaliśmy się drugi raz w ciągu jedenastu dni i po raz drugi na Goodison Park. Tym razem mecz miał odbyć się już w ramach rozgrywek ligowych. Harry Redknapp pragnął zemścić się za pechową przegraną w Pucharze Ligi (gol stracony w przedostatniej minucie doliczonego czasu gry), wygrażał mi na konferencjach prasowych, podając w wątpliwość moje zdolności menadżerskie. Nie komentowałem tego. Swoją wartość chciałem udowodnić podczas meczu. W wyjściowej jedenastce gości pojawili się nieobecni ostatnim razem Gareth Bale, Luka Modric i Emmanuel Adebayor, co od razu zwiększyło szansę popularnych "Kogutów" na udany rewanż. U nas z kolei wrócił do gry najlepszy jak na razie strzelec, Darron Gibson, natomiast wciąż niezdolny do gry był Denis Stracqualursi.
Barclays Premier League, 7/38
1.10.2011, Goodison Park, Liverpool
Everton FC – Tottenham Hotspur 3:3 (2:1)
1:0 Tim Cahill ‘3
1:1 Emmanuel Adebayor ‘31
2:1 Marouane Fellaini ‘45+3
2:2 Emmanuel Adebayor ‘46
3:2 Marouane Fellaini ‘63
3:3 Jermain Defoe ‘71
Magaye Gueye knt. ‘45+1
MoM: Marouane Fellaini (8.9)
Widzów: 34,737
Everton: Mucha – Hibbert, Heitinga, Jagielka, Baines – Rodwell (’81 Baxter), Cahill, Fellaini – Gueye (‘45+2 Bilyaletdinov), Darragi (’65 Gibson) – Saha
Ależ zacięty mecz! Gol za gol, akcja za akcją, ostra wymiana ciosów od pierwszej do ostatniej minuty. Niemal dosłownie od pierwszej – bo już po upływie 180 sekund prowadzenie dał nam Cahill. Trybuny umilkły, gdy w 31 minucie Adebayor wyrównał po atomowym strzale z linii pola karnego. Na przerwę schodziliśmy prowadząc, po trafieniu w doliczonym czasie Fellainiego, zaś tuż po przerwie znowu był remis – ponownie strzelcem gola dla „Kogutów” był Emmanuel Adebayor. Skuteczności togijskiemu napastnikowi pozazdrościł Marouane Fellaini, który w sześćdziesiątej trzeciej minucie zdobył swoją drugą bramkę. Trzeci raz w tym meczu objęliśmy prowadzenie i wkrótce po raz trzeci je oddaliśmy, kiedy to wprowadzony z ławki Jermaine Defoe wykorzystał błąd obrony i pokonał Jana Muchę. Do ostatniej sekundy trwał ostrzał bramek po obu stronach boiska, jednak wynik nie uległ już zmianie. Remis w tym meczu trzeba uznać za dobry wynik, ale trzykrotna utrata prowadzenia nie może przejść obojętnie.
Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek wykrzyczał soczystszą wiązankę przekleństw, od tej, którą 12 października skierowałem ku prześladującemu mnie pechowi. Oto Marouane Fellaini, nasza ostoja środka pola, jeden z najwyżej ocenianych piłkarzy w lidze, po raz drugi za mojej kadencji wyjechał na zgrupowanie reprezentacji i... po raz drugi wrócił kontuzjowany. Podobny los spotkał Johna Heitingę. No i przez około trzy tygodnie będziemy musieli sobie radzić bez tych dwóch piłkarzy. A ja przysięgam solennie, że jak Fellaini dostanie następne powołanie, to użyję wreszcie tej olewanej przeze mnie funkcji FM-a "instrukcje dla reprezentantów". Albo zamknę Marouane'a w piwnicy na czas zgrupowań.
W tych nerwach i zamieszaniu bokiem przeszła, taka dla odmiany miła wiadomość, że Louis Saha zdecydował się przedłużyć kontrakt z klubem na przyszły sezon, obniżając swoje wymagania płacowe o prawie 1/3 w stosunku do obecnych. Takie zachowanie lubię. Facet jest już starszy, ale nie stawia warunków z kosmosu, tylko takie, które realnie odpowiadają jego roli w zespole.
Barclays Premier League, 8/38
15.10.2011, DW Stadium, Wigan
Wigan Athletic – Everton FC 1:3 (1:1)
1:0 Franco Di Santo ‘4
1:1 Denis Stracqualursi ‘41
1:2 Royston Drenthe ‘85
1:3 Darron Gibson ‘88
MoM: Darron Gibson (7.8)
Widzów: 14,973
Everton: Mucha – Hibbert, Distin, Jagielka, Baines – Rodwell, Osman (’56 Cahill), Gibson – Bilyaletdinov (’79 Saha), Darragi (’69 Drenthe) – Stracqualursi
W poprzedniej kolejce szybko objęliśmy prowadzenie, by później je stracić, natomiast w meczu z Wigan – ostatnią drużyną w tabeli było dokładnie odwrotnie. To gospodarze pierwsi zdobyli bramkę, a strzelcem był Franco Di Santo. Do remisu na kilka minut przed przerwą doprowadził inny Argentyńczyk – Denis Stracqualursi. Długo utrzymywał się wynik 1:1 i zanosiło się na podział punktów, ale na nasze szczęście wreszcie dobry dzień miał Royston Drenthe, który w 85 minucie, po przedryblowaniu kilku obrońców gospodarzy pokonał Aliego Al-Habsiego. Dopiero po tej bramce złapaliśmy wiatr w żagle i choć do końca pozostało niewiele czasu, niezawodny Darron Gibson zdążył jeszcze podwyższyć wynik, oczywiście w swoim stylu – silnym strzałem z dużej odległości.
Pierwotnie już w środę mieliśmy w planach następną, dziewiątą kolejkę ligową i mecz z Manchesterem City. Spotkanie to zostało jednak przełożone o tydzień, z powodu udziału „The Citizens” w rozgrywkach Ligi Mistrzów. W kolejnym terminie również nie mogło się odbyć, ponieważ zaplanowany na ten dzień był nasz mecz w Pucharze Ligi z Peterborough. Ostatecznie, w wyniku tych zawirowań, z City zagramy dopiero w połowie grudnia. Jak bardzo skomplikowało nam to kalendarz, dowiecie się w następnej części.
Barclays Premier League, 10/38
22.10.2011, Goodison Park, Liverpool
Everton FC – Newcastle United 2:0 (0:0)
1:0 Leighton Baines ‘58
2:0 Ross Barkley ‘80
Tim Cahill knt. ‘45+2
MoM: Tony Hibbert (8.0)
Widzów: 34,848
Everton: Mucha – Hibbert, Distin, Jagielka, Baines – Rodwell, Osman (’86 Anichebe), Gibson – Cahill (‘45+3 Saha), Darragi – Stracqualursi (’67 Barkley)
Wreszcie spokojne, odniesione przy minimalnej utracie sił i nerwów zwycięstwo. Co prawda wynik do przerwy może sugerować coś innego, ale nasza przewaga w pierwszej połowie nie podlegała dyskusji, brakowało tylko udokumentowania jej bramką. Dopiero w po upływie 58 minut zrobił to Leighton Baines, który zdobył swojego pierwszego gola w sezonie – i to od razu w jaki sposób! Po perfekcyjnie wykonanym rzucie wolnym piłka zdjęła pajęczynę z lewego okienka bramki strzeżonej przez Steve’a Harpera. Drugie okienko z pajęczych śladów oczyścił później Ross Barkley, ale on zrobił to w dużo mniej delikatny sposób. Jego bomba z ponad trzydziestu metrów niemal zerwała siatkę! Tak genialnego strzału w wykonaniu niespełna 18-letniego wychowanka nikt się nie spodziewał. Po meczu okazało się, że był to ostatni dzień dla Alana Pardewa w roli menedżera klubu z St. James Park. Ale jeśli wygrywa się jeden z dziesięciu pierwszych meczów sezonu, to takie są tego skutki.
Również Tim Cahill nie będzie tego dnia mile wspominał. Rozgrywał swój 200 mecz w barwach klubu, ale tuż przed przerwą musiał zejść z boiska przy wydatnej pomocy fizjoterapeutów. Diagnoza – nadwyrężona kostka i pięć tygodni przerwy w grze.
Kilka dni później z północnej Anglii nadeszła wiadomość – Alan Shearer wraca na St. James Park! Jako piłkarz, był tam gwiazdą, jako menedżer prowadził „Sroki” w niesławnym sezonie 2008/2009, który zakończył się ich spadkiem do Championship. Teraz dostanie drugą szansę na stanowisku menedżera.
Puchar Ligi Angielskiej, 4 runda
26.10.2011, Goodison Park, Liverpool
Everton FC – Peterborough United 1:0 (0:0)
1:0 Victor Anichebe ‘82
Sylvain Distin knt. ‘66
Royston Drenthe cz.k. ‘88
MoM: Victor Anichebe (8.0)
Widzów: 33,755
Everton: Valverde – Coleman, Distin (’67 Baines), Jagielka, Dragutinovic – Rodwell (’58 Neville), Barkley (’72 Anichebe) – Baxter, Osman, Drenthe – Stracqualursi
Po lekkim, łatwym i przyjemnym zwycięstwie nad Newcastle, zanosiło się na powtórkę w środę. Na Goodison Park przyjeżdżała drużyna Peterborough, tułająca się w dolnych rejonach tabeli Championship. Goście jednak szybko rozwiali nasze nadzieje na łatwy mecz – od początku rzucili się do ataku, zdobywając na długie minuty przewagę w posiadaniu piłki. Ciężko było patrzeć z boku na to, jak drugoligowiec ciśnie nas jak kelnerów. Chciałem zrobić jakieś zmiany, ale i z tym był problem – na początku drugiej połowy mocno poobijali się Rodwell i Distin i to oni musieli zejść z boiska. Dopiero trzeci z rezerwowych zdołał coś zmienić – tym czymś był wynik meczu. Victor Anichebe już po raz drugi uratował nam awans do kolejnej rundy tych rozgrywek. Nigeryjczyk w ciągu niespełna 20 minut przebywania na boisku zdołał zdobyć większe uznanie u statystyków od wszystkich innych graczy i całkiem zasłużenie zdobył nagrodę MVP. Kibice powoli zaczynają go już nazywać Panem od Pucharu Ligi.
Barclays Premier League, 11/38
29.10.2011, Goodison Park, Liverpool
Everton FC – Swansea 1:0 (0:0)
1:0 Darron Gibson ‘57
MoM: Tony Hibbert (8.0)
Widzów: 31,787
Everton: Mucha – Hibbert, Heitinga, Jagielka, Baines – Rodwell, Osman (’66 Anichebe), Gibson (’79 Wallace) – Bilyaletdinov, Darragi (’90 Dragutinovic) – Stracqualursi
Wracamy do ligi, tym razem na potyczkę ze Swansea, ale pozostajemy nadal w klimacie wymęczonych zwycięstw. Nasi kibice są już trochę sfrustrowani naszą grą, dziś przybyli na stadion w rekordowo niskiej liczbie. Prawie 10 tysięcy wolnych miejsc – naprawdę na niewielu stadionach Premiership bywają takie pustki. Zarząd jeszcze nie reaguje, prezes Kenwright uważa, że póki nie przegrywamy seryjnie moja pozycja jest bezpieczna. Wracając do meczu – usprawiedliwieniem niskiego wyniku nie jest na szczęście tylko nasza nieskuteczność – bo również bramkarz gości, Michael Vorm, był tego dnia w genialnej dyspozycji. Tylko nasz, zupełnie niespodziewanie najlepszy snajper Gibson zdołał go pokonać. Nie wiedzieć czemu, kolejną nagrodę piłkarza meczu zgarnął Tony Hibbert. Ja nie widzę w grze naszego prawego obrońcy nic nadzwyczajnego.
Barclays Premier League, 12/38
5.11.2011, Ewood Park, Blackburn
Blackburn Rovers – Everton FC 1:0 (0:0)
1:0 Jason Lowe ‘86
Marouane Fellaini cz.k. ‘90
MoM: Christopher Samba (7.6)
Widzów: 23,544
Everton: Mucha – Neville, Heitinga, Jagielka, Baines – Fellaini, Gibson – Anichebe, Darragi (’77 Osman), Bilyaletdinov (’46 Drenthe) – Saha (’66 Stracqualursi)
Znowu na wyjeździe daliśmy się zdominować drużynie teoretycznie słabszej. To kolejny sygnał, że taktykę kontratakującą, która przeszła udany chrzest bojowy w meczu z Juventusem powinienem wyrzucić do kosza. Blackburn oddało dwa razy więcej strzałów od nas, ale mimo tego, zwycięskiego gola zdobyli dopiero w ostatnich minutach. Jednak w pełni zasłużyli na zwycięstwo i nie ma co gadać, że przegraliśmy pechowo, itp. W końcówce jeszcze popis głupoty dał Fellaini, który brutalnie sfaulował Simona Vukcevica, za co został ukarany przez ZPN trzema meczami dyskwalifikacji.
Barclays Premier League 13/38
8.11.2011, Goodison Park, Liverpool
Everton FC – Wolverhampton 1:0 (0:0)
1:0 Denis Stracqualursi ‘57
Stephen Hunt n.k. ‘18
MoM: Wayne Hennessey (8.2)
Widzów: 33,438
Everton: Mucha – Hibbert (’72 Coleman), Heitinga, Jagielka, Baines – Rodwell, Osman, Gibson (’46 Barkley) – Bilyaletdinov, Darragi (’83 Saha) – Stracqualursi
0:0 do przerwy, w drugiej połowie jedyny, zwycięski gol. Skąd ja to znam? Aaa, przecież ten scenariusz powtórzył się już czwarty raz z rzędu. Dopadł nas jakiś pieprzony dzień świstaka. Dla ciekawskich – ostatnio gola w pierwszej połowie strzeliliśmy… w ósmej kolejce, przeciwko Wigan. Autorem tamtej bramki był Denis Stracqualursi, który również w tym meczu wpisał się na listę strzelców. Argentyńczyk, który ogólnie rzadko strzela gole i raczej częściej nie będzie, przynajmniej stara się jakoś pomóc drużynie. Podaje, zastawia się, walczy w powietrzu. Nie można tego powiedzieć o drugim z napastników. Louis Saha, nasz napastnik – widmo nie zrobił jeszcze nic godnego uwagi w tym sezonie, więc nic dziwnego, że coraz dłużej przesiaduje na ławce.
Wreszcie miłe informacje z meczów reprezentacji. Nasz wychowanek, Jack Rodwell po raz pierwszy zagrał w koszulce z trzema lwami na piersi. Przeciwnik – najmocniejszy z możliwych, Hiszpania. Stadion - Wembley. To się nazywa debiut! Mecz zakończył się remisem 0:0, a Jack pojawił się na boisku na ostatnich 10 minut, zmieniając Toma Huddlestone’a. Oprócz niego, zagrali w tym spotkaniu także Leighton Baines i Phil Jagielka. Natomiast Marouane Fellaini (którego zamierzałem nie puścić na zgrupowanie, ale w związku z tym, że chwilowo jest zawieszony przez ZPN pozwoliłem mu wyjechać), strzelił dwa gole w meczu swojej reprezentacji z Czechami. Jeszcze większym sukcesem było to, że wrócił zdrowy, bo za mojej kadencji jeszcze mu się to nie udało.
Trwa fantastyczna passa Fulham! W ostatnich tygodniach drużyna Martina Jola rozegrała sześć kolejnych spotkań bez porażki, jako jedyna pozostaje niepokonana, traci najmniej bramek, grając bezczelnie na nosie wszystkim ekspertom, którzy wieszczyli jej szybki spadek w dół tabeli. Świetnie radzi sobie także Bolton, który pokonał w ostatnim czasie min. Chelsea. „The Blues” natomiast są jak na razie chyba największym rozczarowaniem sezonu. Choć Didier Drogba stara się jak może, jego zespół ma wyraźne kłopoty z wygrywaniem meczów. Nikt nie wie, jak długo jeszcze Roman Abramowicz będzie to tolerował. Wiele wskazuje na to, że wkrótce pójdzie w ślady Mike’a Ashley’a, prezesa Newcastle, który zwolnił już w tym sezonie trenera. Notabene, jak na razie zatrudnienie Shearera niewiele zmieniło. A jak my radzimy sobie na tym tle? Powiedziałbym, że przyzwoicie. Wymęczone zwycięstwa 1:0 bywają wprawdzie irytujące, ale to jednak zwycięstwa, przynoszące 3 punkty do tabeli. No ale nie jesteśmy przecież niepokonani, choć przegrywamy tylko średnio raz w miesiącu. Na razie wystarcza to na ósmą pozycję. Czy będzie lepiej? Zobaczymy na koniec sezonu. A do tego jeszcze długa droga, najeżona trudnościami. Pierwsza z nich już za kilka dni – Derby Merseyside z Liverpoolem...
REAL MADRYT |
FC BARCELONA |
MANCHESTER UNITED |
Budżet płacowy to podstawa |
---|
Jeżeli po zamknięciu okienka transferowego na Twoim koncie pozostał zapas gotówki, wejdź do siedziby zarządu i zmieniając proporcje "przerzuć" część kasy do budżetu płacowego. W trakcie sezonu możesz nie potrzebować pieniędzy na transfery, a zarząd spojrzy na Ciebie przychylniejszym okiem, jeżeli zostawisz duży zapas budżetu na wynagrodzenia. |
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ