„Gdybym wiedział, że nie jestem w stanie nic wnieść do tej drużyny z pewnością nie przyjąłbym tej oferty. Z samego szacunku dla klubu...” - takimi słowami witał się Pep Guardiola z dziennikarzami chwilę po tym jak został trenerem Dumy Katalonii. Nie wiem jak ja mogę się odnieść do tych słów. Czy będąc kompletnym amatorem przyjęcie oferty trenowania zespołu może się równać z brakiem szacunku do niego? To miałoby sens... Jednak cały czas staram się usprawiedliwiać – potrzebuję pieniędzy, trzeba wyżywić rodzinę, zresztą ktoś mi zaufał, ktoś chce mnie widzieć na tej posadzie. Nie byłem pewien czy powinienem zaczynać moją karierę trenerską na takim wysokim poziomie, czy ze zdanym jednym jedynym kursem poradzę sobie prowadząc taki klub? Bo inną rzeczą jest trenować kolegów syna w osiedlowej drużynie, a prowadzić prawdziwy klub w prawdziwej lidze. Po wielu dniach przemyśleń podjąłem decyzję i zadzwoniłem do prezesa Waldemara Borkowskiego.
- Cześć Waldek.
- No cześć, cześć. Właśnie czekałem na twój telefon.
- Nie wiem w sumie czy na to czekałeś. Podjąłem decyzję, wiesz Waldek, to jeszcze nie mój czas.
- Ale jesteś pewny?
- Chyba tak, nie jestem gotowy. Może kiedyś...
- Trochę szkoda. Chociaż reszta zarządu chce przedłużenia kontraktu z Leszkiem Ojrzyńskim to miałem nadzieję, że się jednak zdecydujesz.
- No to życzę wam powodzenia w trzeciej lidze!
- Dzięki. Chyba będzie nam potrzebne.
- Dobra, muszę kończyć.
- Ale będziemy musieli się jeszcze spotkać, prawda?
- Tak, tak. Jeszcze się zdzwonimy kiedyś. To do zobaczenia.
- No to cześć.
Pogoda była nieprzyjemna, wiał silny wiatr, a chmury wróżyły deszcz. Wróciłem do domu, zjadłem już zimny obiad. Wysłuchałem kazania od żony, że nigdy kariery nie zrobię marnując swoje szanse. Dziwne, mógłbym przysiąc, że nie dalej jak wczoraj mówiła „kochanie, jeśli nie czujesz się gotowy to do niczego się nie zmuszaj”. Jak co dzień po wyczerpującym akcie zmywania naczyń pogoniłem dzieciaki do nauki. Sam usadowiłem się w kanapie i włączyłem laptopa. Od razu rzuciły mi się w oczy artykuły o naszej lidze. „Zagłębie Sosnowiec zdegradowane!”. W sumie można się było spodziewać, już od tygodnia trwały spory i dyskusje, zdążyłem się przyzwyczaić. Jednak zadziwiający był news na Onecie, któremu nie przywykłem ufać. Autor artykułu twierdził, iż Lechia nie zdąży ubiegać się o licencję i może ją sprzedać. Najdziwniejszą informacją jest lista chętnych, na której to figuruje... KS CM Revolution?!
Czytam dalej:
„SI Games, producent serii gier Football Manager chce pomóc w rozwoju polskiej piłki. Idąc w ślady niemieckiej firmy Allianz sponsorującej Górnika Zabrze, SI będzie wspomagać drużynę KS CM Revolution, złożoną głównie ze zwolenników gier właśnie tej wytwórni. Wydawałoby się, że sytuacja totalnie abstrakcyjna, jednak jest wielce prawdopodobne, iż to właśnie drużyna pod patronatem anglików zdobędzie licencję na grę w Ekstraklasie. SI chce w ten sposób wypromować swoją grę w Europie Wschodniej, a również pomóc naszej rodzimej lidze. Możliwe, iż w Polskiej Ekstraklasie pojawią się kolejni sponsorzy, ponieważ futbol jest u nas bardzo popularny, a przykład rosyjskiej ligi pokazał, że warto inwestować w słabsze sportowe rynki.”
Już chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego ten portal nie cieszy się moim szacunkiem i zaufaniem. Ale kto mógł wtedy przewidzieć, że to wszystko okaże się prawdą? No chyba nie ja...
* * *
„Teleefooon dzwooonii.... odbierzeee ktoś?”, zaspany zwlokłem się z łóżka i skierowałem się w kierunku przedpokoju. Oczywiście to ja musiałem odebrać, zawsze ja...
- Tak? Słuchaaam? - zacząłem jeszcze ziewając.
- Witam, mam nadzieję, że pana nie obudziłem? - dziwne ma nadzieje dzwoniąc o 7 rano...
- No właśnie trochę tak...
- W takim razie przepraszam. Ja dzwonię z klubu...
- Jeśli chodzi o Rakowa, to już mówiłem prezesowi Borkowskiemu, że....
- Nie – mój rozmówca szybko mi przerwał – chodzi o inny klub. Właśnie prezes Borkowski nam pana polecił, chcemy panu zaoferować kontrakt.
- Ale, że co? - zapytałem trochę rozkojarzony.
- Kontrakt, chcemy by trenował pan naszą drużynę.
- Ale jaką?
- CM Revolution, taki nowy klub, będziemy grać w Ekstraklasie.
- To jakieś żarty? - spytałem z niedowierzaniem
- Oczywiście, że nie. Może byśmy się spotkali? Nie chcę, żeby pan podjął teraz jakąś pochopną decyzję.
- To gdzie i kiedy? - nie wiem czy myślałem w tej chwili o Ekstraklasie czy o pieniądzach od SI, ale szybko zapomniałem o moim braku doświadczenia.
- Wie pan gdzie mamy siedzibę? To znaczy gdzie jest Graveyard Plaza?
- Oczywiście. Mam przyjechać?
- Jeśli nie sprawiłoby to panu kłopotu? Omówilibyśmy warunki ewentualnego kontraktu, poznałby pan zawodników.
- Dobrze. W takim razie kiedy?
- Jeszcze się zdzwonimy, mamy bardzo napięty harmonogram. Ale może coś koło piątku?
- W takim razie jesteśmy umówieni. To do usłyszenia.
- Do usłyszenia...
W ciągu sześciu minut rozmowy rozbudziłem się lepiej, aniżeli gdybym wypił dwie kawy. Takiej okazji nie można przecież przepuścić! Doświadczenie? Nabiorę z czasem. Dotychczasowa praca? A teraz to mi to lotto! To jak wygrać los na loterii, trzeba obudzić żonę, dzwonić do rodziców, teściów, do przyjaciół! Dotknął mnie w tej chwili prawdziwy dylemat menadżera – jak poinformować o tej pracy cały świat w sposób umiejętny, aby nie wyszło, że się chwalę. Trener beniaminka Ekstraklasy to brzmi dumnie – myślałem sobie...
Co sobie dalej myślałem? Ciąg dalszy w następnym manifeście.
Komentarze (0)
Możliwość komentowania tylko dla zarejestrowanych użytkowników.
Nie masz konta? Zarejestruj się.
Drogi Rewolucjonisto, prosimy o przestrzeganie regulaminu i zapoznanie się z FAQ